Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

czyli hobby, kultura, sztuka, wścieklizna i w ogóle offtopic...

Moderator: nicpon

Awatar użytkownika
Kpt.G
Posty: 880
Rejestracja: 2013-10-11, 14:22

Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: Kpt.G »

Ostatnimi czasy nachodzą mnie fale chęci pisania różnego.
Stworzyłem więc ten dział (jeśli się nie spodoba można go usunąć) gdzie Ja oraz inni którzy będą mieli chęć (i nie będą się wstydzić) będą mogli wrzucić swoje utwory dowolnego typu i wymowy (no może poza tymi bardzo obraźliwymi/erotycznymi/politycznymi za bardzo).
Mogą być wiersze, opowiadania, etc.

Stwierdziłem że wrzucę na razie takie o krótkie powstałe kilka dni temu spontanicznie, zakrawa to troszkę na Creepypastę, ale na chwilę obecną może być, za jakiś czas wrzucę coś dłuższego i , tak jak poniższe, inspirowane przez czyjś utwór/dzieło (nie jest to plagiat!).
Poniższe jest wynikiem dość intensywnego ostatnio czytania utworów H.P. Lovecrafta, jest krótkie ale myślę że w jego duchu.
Na koniec:
Nie jestem poetą ani nikim podobnym, nie byłem, nie jestem i nie będę, chyba że los zarządzi inaczej.
Zachęcam do oceniania i ewentualnej dyskusji! ;)


Przebudzenie/Deja vu
Przebudziłem się na zimnym kamieniu z bólem głowy.. Gdy otworzyłem oczy w panującym półmroku ujrzałem pochyloną nade mną bluźnierczą karykaturę twarzy człowieka, ta widząc że się ocknąłem zawołała śpiewnie -Yu'ru a'ake!-.
Z trudem i z przerażeniem rozejrzałem się. Wokół płyty na której leżałem było tych bluźnierstw o wiele więcej, a każda z nich dzierżyła dziwacznie zdobiony srebrny trójstronny nóż. Kapłan, jak mi się zdawało, a który mi się wcześniej przyglądał odsunął się ode mnie kilka kroków, a następnie dał znak. Zebrani jęli śpiewać monotonnym bluźnierczym głosem jakąś pieśń, której słów nie rozumiałem. Wypełniła ona czarne ściany Kościoła oraz mój umysł. Zbliżyli się do mnie, a ja, kompletnie przerażony próbowałem wstać i uciec, bez skutku, byłem związany mocno. Kiedy stanęli nade mną w ciasnym kręgu i podnieśli noże zakrzyknęli równo:
-Ya-R'lyeh! Ya-R'lyeh! Cthulhu fhtaghn! Nigurat-Yig! Yog-Sothoth...- Klingi, opadły....
Przebudziłem się na zimnym kamieniu z bólem głowy..
"Jesteś UPIERDLIWY!" Nie.. ja jestem Ciekawy i drążę niektóre interesujące mnie tematy.. a że zadaję dużo pytań? "Kto pyta nie błądzi" głosi powiedzenie. ;)
Jakże daleko z Domu do Morza!
Awatar użytkownika
Kpt.G
Posty: 880
Rejestracja: 2013-10-11, 14:22

Re: Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: Kpt.G »

No dobra, teraz coś konkretniejszego i dłuższego i bardziej w temacie marynistycznym.
Proszę jednak o wyrozumiałość, jest to fikcja min taka jak krótkie opowiadanie o pewnym polskim krążowniku które pojawiło się w latach międzywojennych.
Tym razem forma listu, w razie jakiś błędów proszę (jakichkolwiek, tylko bez czepialstwa dla samego czepiania się) je wskazać, a list poprawię.
Na następny post trzeba będzie poczekać bo.. egzaminy. :)
No a teraz list, zapraszam do czytania!

1 Czerwca 1935 roku
Devonport
Pokład Krążownika ORP Gryf

Drodzy Rodzice,
Czuję się dobrze i pozostaję w dobrym zdrowiu, incydent w Skagerraku nie wpłynął bardzo na opóźnienie naszej podróży. Niemcom nie było w smak przepuszczenie naszego niewielkiego, ale silnego zespołu. Mimo to po kilku dniach niespiesznej podróży na Gryfie wraz z Władysławem Łokietkiem (ex-Derfflinger), z którego ma zejść część załogi, dotarliśmy dziś do Anglii i krótko po południu rzuciliśmy kotwicę na redzie Devonport, niedaleko stoczni wyposażeniowej. Miałem więc okazję widzieć przy jej nabrzeżu Nową Dumę PMW, Okręt Liniowy ORP Grunwald, na który, jak Wiecie, otrzymałem przeniesienie. Jest on drugim największym okrętem liniowym jaki w życiu widziałem i pierwszym tak pięknym, a zarazem potężnym. Jak Wiecie, tak jak część oficerów i podoficerów naszej floty, musiałem wcześniej odbyć staż na okrętach Royal Navy, miałem to szczęście iż zaokrętowano mnie na HMS Hood, od którego nasz Grunwald jest tylko nieco mniejszy. Okręt ów, liczy sobie około 237 metrów długości, szeroki na około 31 metrów i jakieś 8-9 metrów zanurzenia. Jego orężem jest 8 dział 14 cali w czterech nieco kanciastych wieżach, wspomaganych przez 14 dział 6 cali w 4 wieżach dwulufowych i 2-ch trzylufowych, uzupełnieniem ich są ciężkie działa plot kalibru 4 cali w liczbie aż 20 luf! Uzupełnieniem uzbrojenia jest w sumie kilkanaście lekkich działek w dwóch kalibrach i karabinów maszynowych, oraz, co ciekawe, kilka wyrzutni torped umieszczonych na samym końcu rufy.
Ciężko mi odpowiednio opisać jego wygląd, jednakże postaram się to zrobić. Okręt ma długi gładko-pokładowy kadłub, ciągnący się od dziobu klipra po delikatnie opadający w kierunku elegancko zaokrąglonej rufy. Na dziobie, zaraz za wieżami Anna i Beata usadowiona jest nadbudówka niczym niska wieża fortecy z której tylnej części wyrasta wysoka, acz węższa wieża-maszt sięgająca około 32 metrów ponad kadłub. Za nią pochylony lekko ku rufie szeroki komin zbierający, jak mi się wydaje, spaliny z 4-rech kotłowni. Poniżej i wokół tylnej części komina umieszczono jeden duży i dwa mniejsze hangary dla w sumie 4 wodnosamolotów. Na hangarach zaś umieszczono łodzie i ich żurawiki, za tym lotniczym kramem w poprzek kadłuba zainstalowano katapultę. I w końcu rufowa nadbudówka z dźwigiem dla wodnosamolotu, sama nadbudówka zaś jest wysoka na około 4-5 poziomów z niskim masztem palowym. I w końcu wieże Cecylia i Dominika, za nimi na samej rufie tkwią dwie cztero-rurowe wyrzutnie z.. daszkiem dla ochrony przed podmuchami z dział.
Z tego co nam przekazano i wiadomo dość dobrze okręt „teoretycznie” ma osiągać około dwudziestu ośmiu węzłów, zgodnie z takimi wymaganiami jakie Anglicy stawiają swoim własnym okrętom, równocześnie zasięg ma wynosić około 6700 mil przy 16stu węzłach. Wszystko to teoretycznie gdyż okręt nie rozpoczął prób, poza pierwszym uruchomieniem próbnym maszynowni.
Jeśli zaś chodzi o jego pancerz, to zdaje się że nie odbiega on od standardów światowych, to jedyna rzecz której nie wiem. Wiadomo jednak iż okręt, ledwo bo ledwo, ale mieści się w limicie 35 tysięcy ton.
Jestem dumny z nowego przydziału, wkrótce zaś okręt rozpocznie próby, a następnie szkolenie i zgrywanie załogi oraz przegląd w doku co oczywiście trochę potrwa, prawdopodobnie kilka miesięcy. Wiem że Będziecie tęsknić, ja również będę tęsknić za Wami i nie tylko Wami.. Proszę więc Was o cierpliwość, obiecuję że Będziecie ze mnie dumni.
Grunwald to dobry okręt, wydaje się być trochę podobny do Hooda, ale zarazem inny, jedno jest dla mnie pewne... jest Brytyjski w każdym calu, a jednak czuć w nim ducha Polski...

Z Poważaniem,
Podporucznik marynarki Grzegorz Wilk

PS. Pozdrówcie, proszę, Pannę Katarzynę i że pamiętam o obietnicy.
"Jesteś UPIERDLIWY!" Nie.. ja jestem Ciekawy i drążę niektóre interesujące mnie tematy.. a że zadaję dużo pytań? "Kto pyta nie błądzi" głosi powiedzenie. ;)
Jakże daleko z Domu do Morza!
Awatar użytkownika
de Villars
Posty: 2229
Rejestracja: 2005-10-19, 16:04
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: de Villars »

Liścik bardzo fajny, aczkolwiek coś chyba za liczna ta artyleria plot. jak na 1935 r., i wyrzutnie torped na końcu rufy (jak na kieszonakch? - choć to nie był sam koniec rufy)
Si vis pacem, para bellum
http://springsharp.blogspot.com/
Awatar użytkownika
Kpt.G
Posty: 880
Rejestracja: 2013-10-11, 14:22

Re: Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: Kpt.G »

Na swoje usprawiedliwienie, odnośnie art. plot chcę powiedzieć iż w owym czasie większość ludzi upatrywała iż głównym lotniczym przeciwnikiem pancernika będą bombowce horyzontalne, a te łatwiej jest dosięgnąć cięższą artylerią. Jeśli zaś chodzi o działka i karabiny to napisałem iż jest ich kilkanaście, okręt zaś będzie (teoretycznie oczywiście) operował na Bałtyku gdzie o wiele łatwiej jest "trafić" na Samolot/y niż na przykład na m. Północnym. Nie zapominajmy również o skuteczności SKO dla plotek w tamtym czasie.
Na koniec dodam że zaledwie około dwóch lat później zostaną położone stępki pod takie okręty jak North Carolina czy King George V które miały jeszcze silniejsze uzbrojenie plot (w tym ciężką art plot, a raczej art uniwersalną).

EDIT/PS
Może ktoś podejmie się narysowania okrętu? :D
"Jesteś UPIERDLIWY!" Nie.. ja jestem Ciekawy i drążę niektóre interesujące mnie tematy.. a że zadaję dużo pytań? "Kto pyta nie błądzi" głosi powiedzenie. ;)
Jakże daleko z Domu do Morza!
Awatar użytkownika
Kpt.G
Posty: 880
Rejestracja: 2013-10-11, 14:22

Re: Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: Kpt.G »

No dobra miało być długie i w ogóle co inszego, ale jest to na razie jakby część I (podejrzewam 2-3). A poza tym ktoś jednak tu zagląda (ponad 200 wyświetleń wątku!), tylko się nie udziela (choćby jakąś ocenę)..XD
Dobra, jadziem!

Na Dnie. cz. I

Wieczór, okręt o długim i smukłym, lecz ledwo wystającym z błękitnego morza, kadłubie z trzema niewielkimi opływowymi nadbudówkami na pokładzie, pędził z kością morskiej piany u rekiniego dziobu. Morze było dość spokojne, zachodzące słońce wciąż ogrzewało siedmiu ludzi stojących na środkowej najwyższej nadbudówce, będącej kioskiem okrętu podwodnego. Na pomoście pięciu z nich przepatrywało lornetkami horyzont, dwóch zaś zaciekle dyskutowało, popatrując co kilka minut w kierunku kilku ledwo widocznych włosków i dymów na horyzoncie oznaczających konwój lub zespół okrętów. Były na prawej burcie, leniwie od kilku godzin przesuwały się w kierunku rufy.
-Powinniśmy nadać sygnał Panie Kapitanie, są za szybcy na handlowce, idą co najmniej piętnaście węzłów.- przekonywał, wysoki i ciemnowłosy, pierwszy oficer o imieniu Edward Panikowski zwany przez załogę „Dużym Edem” i wbrew nazwisku, nigdy jeszcze nie panikował. -Spokojnie Panie Pierwszy, sygnał wyślemy wtedy kiedy ich wyprzedzimy i upewnimy się któż to jest dokładnie, również mam wątpliwości czy są to handlowce. Chociaż z drugiej strony, istnieją nowoczesne zbiornikowce które są wstanie utrzymać nawet szesnaście-siedemnaście węzłów.- odpowiedział dowódca okrętu, Jan Wilk siwy, niebieskooki o wzroście nieco niższym od swojego zastępcy, ale też nieco masywniejszym w barach. Dowódca podejrzliwie zerkał na niebo i dymy na horyzoncie, następnie schylając się do włazu -Czife sprawdź wszystko raz jeszcze, niech Radek sprawdzi rybki, radzik niech przygotuje się do wysłania meldunku, załoga w gotowości.- prostując się i zerkając na słońce które chyliło się ku zachodowi. Głośno zaś mówi do swojego oficera -W ciągu godziny rozpoczynamy podejście, sami.- znów do włazu -Oba diesle cała naprzód! Czas ich wyprzedzić, przed zmrokiem chcę być przed nimi na dobrej pozycji! Ogłaszam pogotowie bojowe! Na kurs 60 stopni!- głos był twardy i rozkazujący. -Radzik zanotować: Kontakt na 58 stopni północ i 4 stopnie wschód, kurs około 70 stopni, prędkość 14 do 15stu węzłów, cel nie rozpoznany... Na razie- dodaje kwaśno. -Jeden na pomost?- Dowódca szybko po głosie rozpoznaje swojego oficera artylerii, zarządzający całością, pokaźną jak na okręt podwodny, artylerią. -Zezwalam.- w tym czasie okręt zauważalnie przyspieszył. Na pomost wtoczył się masywny, brodaty i niemal wiecznie uśmiechnięty jegomość w stopniu porucznika, Franciszek Węzeł. -Panie Kapitanie, a gdyby tak szwabów poczęstować kilkoma sztukami ołowiu?- Dowódca uśmiechnął się pobłażliwie, bo wiedział iż jego podwładny wierzył iż byli w stanie „rozstrzelać” prawie każdy okręt o wyporności poniżej trzech tysięcy ton. -Nie, Franulka, nie wiemy z kim i jak wielu mamy przeciw sobie...- przerwał i podrapał się po brodzie -Ale trzymaj ludzi w gotowości.- rzekł dowódca do znikającego już we włazie Franciszka. -Tak jest!- Wzrok obu oficerów skierował się w kierunku przesuwającym się na prawej burcie dymom i ledwo widocznych, cienkich niczym włos, masztów. Odgłos pracujących na wysokich obrotach diesli nasilił się, stal kiosku wibrowała, okręt był już w pełni przebudzony z letargu patrolu. Wachtowi w podnieceniu cicho i dyskretnie wymieniali uwagi na temat nadchodzącej akcji. Po pewnym czasie okręt zbliżył się już na tyle iż widoczne stały się nadbudówki okrętów i statków, dowódca przyłożył lornetkę do oczu uważnie obserwując przeciwnika, to samo uczynił pierwszy oficer. - 3 tankowce, 2 duże statki handlowe i 3 zaopatrzeniowce? A eskorta?- Wyliczał na głos Edzio, dowódca zaś szybko wyłuskał swoją lornetką kilka mniejszych jednostek. - 2 niszczyciele i 3 torpedowce zdaje się, całkiem imponująco...- ponuro skwitował eskortę. -Dystans sześć do ośmiu kilometrów. Użytku z artylerii dziś nie będzie...- Mruknął spod lornetki dowódca. Przez kolejne mijające minuty okręt wyprzedzał konwój, dowódca zaś tak manewrował okrętem by nie zbliżyć się na nie więcej jak niecałe sześć tysięcy metrów. Kilka minut przed nastaniem ciemności zespół przeciwnika skręcił leniwie na kurs północny. Okręt podwodny powtórzył ten manewr, będąc już przed konwojem, szybko też zaczął ustawiać się tak aby w razie zatrzymania silników wpłynąć pomiędzy kolumny. -Zaczyna się ta trudniejsza część roboty.- mruknął Stary -Czterech ludzi niech zejdzie pod pokład, w razie czego będziemy musieli szybko nurkować.. Czy wysłaliśmy poprawkę ich kursu?- czterech obserwatorów zeszło pod pokład, pozostali objęli sektory, dowódca skupił się na sektorze rufowym gdzie były jednostki przeciwnika. Z włazu przyszła wiadomość o nadaniu aktualnej pozycji i kursu oraz rozkazie o samodzielnym ataku. Gęstniejący mrok nocy utrudniał wykrycie okrętu, zbliżał się czas ataku...
-Zwrot przez lewą burtę, przygotować wyrzutnie dziobowe i rufowe, od pierwszej do dziesiątej. Zanotować w dzienniku: 21:25 rozpoczęcie podejścia do ataku, wyznaczone cele: pierwsze w rzędzie tankowiec i duży statek handlowy, odpowiednio 8500 i 7100 ton, a jeśli będzie trzeba odstrzelę nawet okręt eskorty.- Na te ostatnie słowa Edzio spojrzał w kierunku najbliższego eskortowca, licząc w myślach dystans od obu okrętów. Okręt leniwie obrócił się tak by konwój był w lewej ćwiartce dziobu, sylwetki zaczęły przyspieszać. -No, wolniej panowie! Oba 2/3 naprzód, maszynka gotowa?- Zapytał dowódca. -Celownik, gotów!- odpowiedział pierwszy oficer, montując wielką lornetę na kolumnie celownika, by natychmiast sprawdzić nastawy i wycelować w podane statki. -Kalkulator gotów!- dobiegło z włazu. -Dwie torpedy w tankowiec, trzy w motorowiec, wachlarz z rufy dla eskortowca z prawej.
-Dystans 3100 metrów, 340 stopni, dziób lewo, prędkość około 14stu węzłów... prędkość torpedy 45 węzłów, kąt 12 stopni, zapalnik kontaktowy, głębokość 2,5metra...namiar zmieniać na bieżąco..- podobne komendy sypały się przez kolejne minuty.. W międzyczasie dowódca manewrował okrętem tak by sylwetka okrętu była jak najwęższa. -Dystans poniżej 2100 metrów!- zameldował pierwszy oficer. Dowódca paskudnie się uśmiechnął, -Ster lewo! Oba Diesle maksimum mocy! Otworzyć pokrywy wylotowe! Strzelać natychmiast po tym jak dziób wyceluje w statek!- i znów rozkaz do czifa -Okręt w pogotowiu do zanurzenia!- I znów widoczny skok do przodu. -Wyrzutnia pierwsza.. Pal!!- Pierwszy oficer przekrzykiwał ryk pracujących silników. W ciągu kolejnych kilkunastu sekund skrętu odpalono kolejne torpedy z rufy zaś niemal jedna za drugą odpalono ciasny wachlarz w kierunku okrętu eskorty, w wyrzutniach pozostała już tylko jedna torpeda. -Dystans około 1600 metrów!- Zameldował Ed, w tym samym momencie z prawej burty usłyszeli podwójną głuchą detonację i nim ten odgłos przeminął po obu burtach wyrosły dwa gejzery skrywając kiosk i ludzi na nim stojących, wodą... -STER W PRAWO! ZANURZENIE ALARMOWE!!- Dowódca wraz z pierwszym oficerem już siłowali się z lornetą na kolumnie celownika by ją zdemontować, obserwator wykrzykiwał namiary na pędzące w ich kierunku okręty eskorty walące raz za razem w kierunku zanurzającego się napastnika. Kolejne detonacje rozkwitły wokół kadłuba. Kiedy tylko celownik raczył odłączyć się od cokołu, natychmiast został bezceremonialnie rzucony do włazu.. natychmiast za nim zanurkowali po kolei obserwator i „Duży Ed”. -SZÓSTA PAL!- Ryknął dowódca we włazie kiedy do wanny kiosku zaczęła lać się woda, -Szybciej, napełniać!- tylko tyle było słychać spod niemal grzmiącej kaskady wody lejącej się przez właz do momentu jego uszczelnienia. W tej samej chwili całym okrętem szarpnęło, słychać było głuchy dźwięk eksplozji i rozdzieranego metalu i grzechot odłamków. Okręt stanął niemal na dziobie w trakcie nurkowania, mimo to na przód biegło i przetaczało się wielu załogantów na dziób, wraz z tłukliwymi nieruchomościami. -Dostał!- ktoś krzyknął z dziobu -Oberwaliśmy!- ktoś pisnął z tyłu. -Czifie, sto metrów!- huknął dowódca -Tak jest!- Czif recytował niemal automatycznie rozkazy swoim podwładnym. -Przeciek pod wieżą dwa!- padło rzeczowo z rufy i znów -Przeciek w przedziale diesli!- główny mechanik spojrzał na dowódcę, ten kiwnął głową i przejął sterowanie, główny mechanik natomiast jak alpinista wspiął się na rufę. W tej chwili dookoła słychać było szybkie mielenie morza przez śruby eskorty, w tym jedno które nieubłaganie gnało na osaczonego łowcę. -Już idą, ster na kurs zero, pętelka numer jeden.- rzucił dowódca. -Bomby w wodzie!- zameldował hydro.
Kilka sekund później okrętem rzucało na wszystkie strony tak jak i krzyczącymi ludźmi w jego wnętrzu, płyty kadłuba zaś trzeszczały protestująco, a światło..zgasło.
"Jesteś UPIERDLIWY!" Nie.. ja jestem Ciekawy i drążę niektóre interesujące mnie tematy.. a że zadaję dużo pytań? "Kto pyta nie błądzi" głosi powiedzenie. ;)
Jakże daleko z Domu do Morza!
Awatar użytkownika
Kpt.G
Posty: 880
Rejestracja: 2013-10-11, 14:22

Re: Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: Kpt.G »

No dobra, długo mnie "tu" nie było teraz wrzucam, coś w inszej tematyce.
Problemem jest jednak to iż, to co tu wrzucam to w pewnym sensie olbrzymi spoiler z filmu The Thing z 1982 roku Johna Carpenter'a, który to polecam obejrzeć gdyż jest tego wart (dodajmy do tego mistrzowską muzykę Ennio Morricone i efekty specjalne które, owszem zestarzały się ale w sposób godny, są na ten rok niesamowite). Który z kolei jest Remakiem filmu z 1951 roku, a który powstał w oparciu o nowelę "Who Goes There?"(1938, czytałem, również polecam). Prequel pt. The Thing z 2011 jest nieco słabszy, i "COŚ" nie jest tak namacalne jak w starszej wersji (CGI dużo), ale wciąż jest całkiem przyzwoity (no i ta scena na końcu, a która łączy oba filmy-bezcenne).

Wróćmy jednak do tego co napisałem (czy też "przepisałem po raz 3-4 tym razem "elektroniczne").
Całość powstała, po (kilkukrotnym a jakże) obejrzeniu filmu The Thing ('82) oraz pewnej rozmowie z kolegą typu: "A co ty byś zrobił na ich miejscu?", skończyło się na tym iż sobie to napisałem. By sobie nieco ułatwić życie wprowadziłem do historii 13stego, przypadkowego zresztą, mieszkańca Amerykańskiej Placówki Naukowej #31, oraz nieco zmieniłem trochę szczegółów, więc nie wszystko pokrywa się z filmem.
Ta strona dostarczyła mi informacji o które trochę ciężko oglądając tylko film.
http://thething.wikia.com/wiki/The_Thing_Wiki
Tu zaś prezentuję link do soundtracku filmu autorstwa Ennio Morricone:
https://www.youtube.com/playlist?list=P ... D6929DFDB6

Na koniec wie ktoś jak ten cytat z filmu w miarę wiernie przetłumaczyć na Polski? (tłumacze z filmu mieli kilka pomysłów, ale nie ze wszystkimi się zgadzam)
MacReady: Yeah, fuck you too!

Następny(lub następne) post(y) będzie już ze stosowną treścią.
"Jesteś UPIERDLIWY!" Nie.. ja jestem Ciekawy i drążę niektóre interesujące mnie tematy.. a że zadaję dużo pytań? "Kto pyta nie błądzi" głosi powiedzenie. ;)
Jakże daleko z Domu do Morza!
Awatar użytkownika
Kpt.G
Posty: 880
Rejestracja: 2013-10-11, 14:22

Re: Twórczość Własna dowolna (no prawie) ;)

Post autor: Kpt.G »

SPOILER ALERT
Zanim Przeczytasz obejrzyj Film The Thing (1982) zostałeś ostrzeżony!


The Thing: Ostatni list z Placówki 31

Antarktyda
Zima 1982 rok
Placówka Amerykańska #31

Robi się coraz zimniej, pożar w obozie stopniowo się zmniejsza, jestem Sam.
Chcę choć trochę wyjaśnić co się tutaj stało, tu w tym stygnącym piekle. 3-go lipca 1982 roku w pobliżu naszego obozu pojawili się Norwegowie w śmigłowcu usiłujący za wszelką cenę zabić psa. W wyniku wypadku jeden zginął w eksplozji granatu i śmigłowca, drugi zginął zastrzelony przez Garreta, po tym jak Norweg ranił Benningsa, chyba przypadkiem. Po sekcji pochowaliśmy ich w śniegu, a psa wzięliśmy jako „swojego”, to był BŁĄD.
Nie był to bowiem pies, ale wybiegam na przód, wraz z MacReadym i Copperem polecieliśmy do norweskiej placówki „Thule”, gdzie powinno być około 18-20 osób.
Placówka była niemal pusta i... kompletnie zniszczona, znaleźliśmy tylko jedno ludzkie ciało, prawdopodobnie samobójcy wciąż trzymający brzytwę. Oprócz tego natrafiliśmy na kilka spalonych i zdeformowanych ciał, największe z nich, wyglądające jakby składało się z dwóch osób połączonych facjatami i korpusem, zapakowaliśmy na śmigłowiec (teraz bym to wszystko spalił aż do popiołu). Po dokładnym przeszukaniu tego co zostało zabraliśmy: Dokumenty, filmy trochę paliwa oraz zaskakującą ilość broni (nie było dane nam z niej za bardzo skorzystać).
Znaleźliśmy również lodowy „sarkofag” z którego chyba „COŚ” wyszło..
Po powrocie i przejrzeniu tego co zabraliśmy oraz sekcji tego „ciała”, doszliśmy do wniosku że Norwegowie znaleźli.. kosmitę i jego statek... Możesz mi nie wierzyć, ale taka jest właśnie prawda. Następnego dnia, „norweski psiak” w zaprowadzony do zagrody dla psów zamienił się w.. w.. W COŚ z mackami, odnóżami robaka i.. i Bóg jeden wie z czym jeszcze?
Zabiło to większość naszych psów, zaczęliśmy do tego strzelać ze strzelby i dwóch pistoletów, a to cholerne draństwo niespecjalnie się tym przejęło. Childs wrócił z miotaczem ognia i usmażył sukinsyna. To co zostało Blair przebadał na miarę naszych skromnych możliwości, w międzyczasie znów we trzech: MacReady, Norris i Ja polecieliśmy obejrzeć statek „tego czegoś”. Było to całkiem niedaleko od „Thule”, niedaleko spodka znaleźliśmy miejsce z którego wydobyto lodowy sarkofag.
Według słów Norrisa obie te rzeczy spędziły w lodzie około 100 000 lat. Byłem za tym by statek zniszczyć, ale sądząc po jego obecnym stanie nie był raczej zdolny do dalszego lotu.
Mimo to do włazu wrzuciłem kilka lasek dynamitu, ale bez wyraźnego efektu.. Mimo to byłem jakoś spokojniejszy... Nieco dalej od statku zastaliśmy spalonego Snowcata i ślady drugiego który, według słabych śladów prowadzących gdzieś na północ, odjechał. Nie mając już czasu na pościg (zbliżało się pogorszenie pogody) wróciliśmy.
Na miejscu dowiedzieliśmy się o wynikach badań Blaira. Jego wniosek brzmiał: To „coś” potrafiło perfekcyjnie imitować każdy żywy organizm wcześniej go „trawiąc” lub asymilując. Blair miał nad tym jeszcze posiedzieć, do tego czasu przenieśliśmy wszystkie „zwłoki” do magazynu. Wtedy to się stało: Bennings został sam w magazynie razem z ciałami z „Thule”,
które do pewnego stopnia, ożyły i go zainfekowały... Zanim to Coś w pełni się ukształtowało spaliliśmy to kiedy próbowało uciec w sporej dawce paliwa. Kiedy zajmowaliśmy się resztkami (ich paleniem i zakopywaniem pod śniegiem) zobaczyliśmy Blaira jak biegnie do budynku placówki. Okazało się że uziemił całkowicie śmigłowiec i łaziki. Część z nas była w budynku a część na zewnątrz, gdy usłyszeliśmy strzały. Jak się okazało Blair wpadł w szał, wykończył resztę psów, unieruchomił wszystko co pozwoliłoby dotrzeć do cywilizacji, zniszczył sprzęt radiowy i resztę sprzętu, poturbował radzika Windowsa który próbował nawiązać jakikolwiek kontakt.
W swym szale doktor wykrzykiwał że to „coś” spróbuje dostać się do cywilizacji imitując któregoś z nas, zabije też każdego kto spróbuje Go powstrzymać, i że gówno rozumiemy. Wspólnymi siłami udało się go obezwładnić, związać i podać środki uspokajające. Zabraliśmy go do warsztatu stojącego przed głównym budynkiem, gdzie go zamknęliśmy. Szybko też spaliliśmy doszczętnie zwłoki których nam przybyło... biedne psy.
Kiedy płonęły, zgodziliśmy się wszyscy że to „Coś”, nie może wygrać, w tym momencie Windows załamał się i pognał do szafki z bronią. Garry o mało go nie zastrzelił. Po tym jak się uspokoili obaj, Garry zdał przywództwo, nowym szefem, przy sprzeciwie Childsa, został MacReady.
Fuchs jako drugi biolog postanowił opracować jakiś sposób na sprawdzenie lub test kto jest człowiekiem, a kto nim już nie jest... Od tej chwili wszyscy trzymaliśmy się „z daleka” jeden od drugiego, ale wciąż tak by jeden drugiego pilnował, jemy z puszek, pijemy również tylko z butelek.
Cała ta „zabawa” trwała kilka dni, 11-go straciliśmy cały zapas krwi, dzięki któremu moglibyśmy wykonać test. Napięcie i nieufność doprowadziły do kolejnej, sprzeczki zażegnanej przez MacReadego. W tym samym momencie ktoś zauważył przez okno że w chacie Maca paliło się światło. MacReady i Nauls poszli to sprawdzić, nie wracali dość długo, zaczęło się więc zabijanie deskami okien i drzwi.
W pewnej chwili wrócił Nauls, twierdził że MacReady jest zainfekowany jako dowód pokazał resztki ubrania z napisem „R.J.MacReady”. Odciął też linę zaraz po wyjściu z jego chaty.
Wtedy właśnie wrócił MacReady, ze względu na to iż drzwi były zamknięte a nikt nie kwapił się otworzyć, znalazł sobie inne wejście.. do magazynu przez okno, a tam.. do ładunków wybuchowych. Childs chwycił za siekierę i zaczął forsować drzwi... wywiązała się krótka bójka w której Mac trzymający wiązkę dynamitu i zapaloną racę skutecznie ostudził zapał pozostałych
Udało mi się jednak przekonać załogę do tego by się uspokoić, bo Mac gotów był już posłać nas wszystkich stąd do wieczności przez ich głupotę.. Od tego momentu tylko MacReady miał broń. Wszyscy zgodzili się że trzeba wykonać test, nigdzie jednak nie było Fuchsa, okazało się że ten prawdopodobnie popełnił samobójstwo przez spalenie samego siebie o czym wspomniał dopiero teraz Nauls i Mac..
Norris z nadmiaru emocji dostał ataku serca. Copper kazał zabrać go do pokoju medycznego, gdzie używając defibrylatora próbował go ratować. Tu wszystko poszło nie tak jak trzeba, przy drugim „strzale”, klatka piersiowa Norrisa stała się wielką paszczą która odgryzła Doktorowi ręce.. obie jednym kłapnięciem! Krzyk Coppera... porykiwania czegoś co wyskoczyło z Norrisa i nasze krzyki przerażenia. MacReady podpalił to „Coś” od razu, ja zaś próbowałem pomóc naszemu lekarzowi ale szybko się wykrwawił. W tym czasie cielsko „Norrisa” płonęło, jednakże jego głowa oddzieliła się od reszty, by chwilę później wytworzyć sobie pajęcze nóżki i próbować ucieczki! Kiedy to zobaczyliśmy... po ugaszeniu większego cielska... Palmer podsumował to perfekcyjnie -Kurwa, bez jaj!- Nie wytrzymałem, gówno mnie obchodziło czy Mac mnie zastrzeli czy nie, wyrwałem mu z rąk miotacz i podpaliłem ten przeklęty pajęczy łeb.. W głowie wciąż miałem te wszystkie krzyki, Coppera, przemienionego Norria i te kilka sekund ciszy przed odkryciem pajęczego łba. To skutecznie może wykończyć każdego człowieka. Po ugaszeniu płomieni, Mac wpadł na test, jak sprawdzić kto jest człowiekiem. Chwilę po tym byliśmy wszyscy (poza Blairem wciąż „urzędującym” w warsztacie) w pokoju rekreacyjnym, z propozycją nie do odrzucenia od Maca by się związać i oczywiście na muszce jego rewolweru. Oczywiście część załogi wyraziła sprzeciw, wtedy właśnie Clark zaatakował go skalpelem, jednakże dostał kulę między oczy i już nie wstał.
Po tym wszyscy zaczęli grzecznie wykonywać polecenia R.J., Windows i Palmer przywiązali nas do siedzeń, tak samo Clarka i Coppera.. na wszelki wypadek, do kanapy dołączył też Palmer, jedynymi którzy byli wolni to Windows i MacReady. Wyjaśnił on jak ma wyglądać test: od każdego z nas zostanie pobrana odrobina krwi, ta należąca to człowieka potraktowana rozgrzanym drutem tylko zasyczy od ciepła, ta od imitacji... będzie się bronić lub uciekać.
Pierwszym poddanym testowi został Windows, zaliczył, w sensie bycia człowiekiem. Kolejny był MacReady, udowodnił iż jest człowiekiem, następny bylem Ja, jestem człowiekiem, zdałem. Rozwiązano mnie i dano mi broń, pomagałem Macowi przeprowadzić test, kolejny był Palmer, ten słabo zaprotestował, a nawet stwierdził że test gówno wykaże. Rozgrzałem drut i wetknąłem ją w próbkę krwi, ta próbowała mnie zaatakować, rzuciłem to na ziemię z okrzykiem „To nie Palmer!”. Wtedy zobaczyłem jak związana imitacja Palmera zaczyna się zmieniać w Coś mocno paskudnego i wkurzonego. Pech chciał że miotacz MacReadego się zapowietrzył czy zaciął. Windowsa zaś sparaliżował strach do tego stopnia iż nie mógł się poruszyć. To Coś, zaatakowało go omal nie odgryzając mu głowy. Strzelałem, próbowałem to chociaż spowolnić, a w końcu rzuciło to biedakiem w kąt, rozglądając się za kolejną ofiarą. Padło na mnie gdyż ciągle strzelałem i stałem dość blisko. Wtedy Mac rzucił się po miotacz upuszczony przez dogorywającego Windowsa lub już przemieniającego się. R.J. podpalił imitację drugiego pilota, a podpalone wybiło dziurę w ścianie by móc uciec. MacReady posłał w ślad za tym laskę dynamitu, detonacja była większa niż się tego spodziewaliśmy. Wziąłem od niego niesprawny miotacz i pomogłem mu założyć ten po Windowsie i zająłem się uruchamianiem tego niesprawnego co mi się w końcu udało. W tym czasie to co zostało z Windowsa zostało spalone, zanim był w stanie podjąć walkę. Kiedy ochłonęliśmy choć trochę, sprawdziliśmy pozostałych: pechowiec Clark, człowiek, Copper człowiek, Naulds człowiek, Childs człowiek i w końcu Garry również „nasz”. Do sprawdzenia został tylko Blair.
Childs został w głównym budynku, a gdyby pojawił się Blair, sam miał go spalić. W drodze, mieliśmy okazję znów zobaczyć to co zostało z biedaka Fuchsa. Naszego „świrniętego” Biologa w domu nie zastaliśmy, drzwi były otwarte z zewnątrz i bez uszkodzeń. Wewnątrz znaleźliśmy wydłubaną w podłodze dziurę z tunelem który sprawdzaliśmy ostrożnie. Tunel kończył się niewielką jaskinią w której Blair, albo coś co go udawało, zbudował pomniejszoną kopię spodka znalezionego przez norwegów, skleconą z unieruchomionych pojazdów. Było jasne że to coś usiłuje dotrzeć do cywilizacji, nie mogliśmy do tego dopuścić..
Całą placówkę trzeba było wypalić aż do lodu! Zalaliśmy tunel i jaskinię paliwem dorzucając wiązkę dynamitu. Zanim jednak to odpaliliśmy, Nauls powiedział ze widział jak Childs opuszcza budynek i gdzieś idzie, po czym zgasło światło a zapaliło się oświetlenie awaryjne. Chwilę później wybiegliśmy z szopy która zniknęła w wielkiej kuli ognia. Wróciliśmy do głównego budynku gdzie zaczęliśmy przygotowywać ładunki wybuchowe i koktajle Mołotowa, wykorzystując spycharkę (niezdolną do dłuższej jazdy) wjechaliśmy nią w pomieszczenie rekreacyjne, następnie toporami wybiliśmy dziury w zbiornikach i beczkach z paliwem. Biegaliśmy po całej placówce wrzucając do pomieszczeń ładunek wybuchowy i kilka Mołotowów. Kiedy na powierzchni budynek był „obsłużony”, zeszliśmy na dół do generatora, gdzie okazało się iż został on zamieniony w kupę złomu. Mimo to zaczęliśmy w podziemnej części rozkładać wiązki dynamitu. Wtedy Garry i Nauls gdzieś zniknęli w starym magazynie. Mac i Ja szykowaliśmy wtedy największą „paczkę” dynamitu wraz z detonatorem.
Wtedy Coś, co kiedyś było Blairem, zaatakowało porwało ładunki wybuchowe oraz detonator, by następnie pokazać się w całej swej oślizgło-ohydnej formie wyskakując z spod podłogi. Mac odskoczył na niższy poziom, Ja zaś skoczyłem w kierunku schodów którymi się tu dostaliśmy. Rzuciłem w to cholerstwo Mołotowem, Mac zaś poczęstował to laską dynamitu krzycząc „Zdychaj skurwielu”, Ja krzyknąłem tylko „Żegnam ozięble!”. Widziałem jeszcze jak Mac gna drugimi schodami oraz że Coś zaczęło tworzyć imitację psa. Biegłem po schodach i korytarzu, wciąż mając w uszach ryk i wycie tego odrażającego pomiotu piekieł... Ledwo znalazłem się na zewnątrz kiedy wielka detonacja cisnęła mnie daleko w śnieg i nastała ciemność...
Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny jest już jednak całkiem jasno, przeszukałem teren, ale nie znalazłem nikogo. W jako takim stanie pozostaje tylko chatka pilota, chociaż brakuje dachu o dwóch ścian. Znalazłem kilka puszek z jedzeniem, są nietknięte tak jak butelka JB i moja manierka w której wciąż jest odrobina zlodowaciałej wody.
Nie chcę zdychać w tym miejscu, wolę umrzeć gdzieś na tej lodowej pustyni, ale nie w tym piekle... Wciąż mam kilka rac, 4 laski dynamitu, dwa koktajle, pistolet, miotacz ognia. Znalazłem też osmoloną ale sprawną strzelbę i kilka shellsów. Opuszczę to przeklęte miejsce, szansa na to że przeżyję jest nikła, mimo to byle dalej od tego miejsca!
Ruszę w ogólnym kierunku na północ.

Lista załogi, sporządzona z pamięci:
R.J. MacReady – Pilot śmigłowca; los nieznany, a może nie potrafię go znaleźć?
Blair A.W. - Biolog, zarażony spalony i wysadzony w powietrze.
Childs K.D. - Mechanik, los nieznany, podejrzewam że został zarażony, nie powinien zostawać sam.
Nauls T.K. - Kucharz, los najpewniej martwy.
Palmer D. - Drugi pilot i mechanik, los zainfekowany, spalony i wysadzony w powietrze.
Dr. Copper R. - Lekarz, los zabity przez przemienionego Norrisa, człowiek.
Vance Norris – Geolog, los atak serca, ożył jako Coś, zabił Coppera, podpalony podzielił się na głowę-pająka, spalono wszystko.
George Bennings – Meteorolog, los zainfekowany i spalony.
Clark R. - Opiekun psów, los zabity przez Maca, kiedy biedak go zaatakował, człowiek.
Garry D – Dowódca i ochrona placówki, los prawdopodobnie zabity lub zainfekowany przez Blaira.
Fuchs J.P. - Drugi Biolog, los prawdopodobnie samobójstwo przez podpalenie lub przez kogoś zabity.
Windows T. - Radzik, śmiertelnie raniony przez Coś w ciele Palmera, spalony.
S.W. - czyli Ja, człowiek, los nieznany, zapewne martwy. Rozbitek z transportowego samolotu CPL-80-07

Jak to zabić:
-Broń palna na coś większego niż kot, nieskuteczna, jednakże pozwoli na spowolnienie przeciwnika.
-Ładunki wybuchowe, nieco ryzykowne, koniecznie wypalać resztki.
-Ogień jest najskuteczniejszy, im więcej i o wyższej temperaturze tym lepiej.
Ta Rzecz, walczy tylko w ostateczności, na otwartej przestrzeni jest niemal bezbronne, działa podobnie do wirusa, konieczny kontakt fizyczny, być może wystarczy nawet 1 komórka...
Prawdopodobieństwo „wyleczenia” inaczej niż ogniem, jest moim zdaniem nikła.

Moją ostatnią wolą jest to by SPALIĆ doszczętnie to co zostało z placówki, ciał nie należy dotykać, lecz od razu spalić.
Chyba.. Chyba udało nam się TO zabić..
S.W. 12 lub 13 lipca 1982 rok

PS. MacReady, w trakcie rozstawiania ładunków wybuchowych w piwnicy, powiedział mi iż ukrył taśmę, być może jest na niej coś co może się przydać innym, być może dokumenty norwegów też przetrwały... Opisałem to co pamiętałem, nie musi się to w 100% pokrywać z prawdą, jestem zmęczony, zziębnięty i na granicy ludzkiej wytrzymałości, nie wszystkiego jestem już pewien...
Placówka stygnie... Czas ruszać.. Żegnam...
"Jesteś UPIERDLIWY!" Nie.. ja jestem Ciekawy i drążę niektóre interesujące mnie tematy.. a że zadaję dużo pytań? "Kto pyta nie błądzi" głosi powiedzenie. ;)
Jakże daleko z Domu do Morza!
ODPOWIEDZ