polsteam pisze:zapewne słyszałeś o rachunku ciągnionym?...
Tak, słyszałem.
Ma to do siebie, że strata też się ciągnie - na poddostawców, na podatki, na inne.
Teoria, że strata może generować zysk oczywiście ma swoją tradycję. Zderzyli się z nią bolszewicy w latach 20tych i szybko wprowadzili NEP. Teraz też ma się dobrze - w piramidach finansowych.
W tym całym układzie stoczniowym jedynym, który zyskiwał, był armator, bo był poza systemem i tylko z niego brał.
A dokładnie - dawał za mało, w stosunku do nakładów Stoczni (A). Dlaczego tak było - to inna sprawa, wchodziły w to czynniki zewnętrzne i wewnętrzne. Ale, tak czy owak, dawał za mało (dzięki temu miał większy zysk z eksploatacji).
A jeżeli dawał za mało, to kłopoty mieli B, C i następni - bo Stocznia miała trudności z płaceniem kooperantom, ze składkami i podatkami, z płacami itd.
Wówczas my (podatnicy) musieliśmy dołożyć do Stoczni (A) z pieniędzy, które powinny iść na F, G i H.
Ale znów z tych pieniędzy korzystał armator i znów musieliśmy ratować stocznię (czyli zabrać FGH) i znów armator ...
W pewien sposób masz rację, zysk był. Tylko nie nasz.
Jak w piramidzie.
A co do restrukturyzacji.
Stocznia Gdynia była restrukturyzowana prawie 20 lat, z pewnymi sukcesami. Na przełomie wieków wyglądało to nawet dobrze. Ale efekt końcowy masz w tabelce powyżej - pamietaj, że jest to CAŁA produkcja w tamtym roku (nie było innych statków, które można by oddać z zyskiem). Chyba przyznasz, że ten efekt jest porażający. Więc może trzeba było restrukturyzację doprowadzić do logicznego końca?
Może zamknięcie stoczni w Gdyni i Szczecinie i pojawienie się nowych podmiotów potraktować właśnie jako pewien element restrukturyzacji - nie samych stoczni, ale całej branży?
Remontujesz budynek. Ale w pewnym momencie koszty remontów zaczynają przekraczać zyski z czynszów i jedynym wyjściem jest zburzenie starego i zbudowanie nowego. Chyba, że jesteś filantropem i wydajesz swoje pieniądze, bo dzięki temu ekipa remontowa ma się dobrze, a dla Ciebie właśnie to jest źródłem satysfakcji. Ale jak długo?