Rosyjskie krążowniki

Okręty Wojenne lat 1905-1945

Moderatorzy: crolick, Marmik

W M Wachniewski
Posty: 181
Rejestracja: 2005-01-07, 13:05

Rosyjskie krążowniki

Post autor: W M Wachniewski »

Old Wreck przygotowuje tłumaczenie pewnej rosyjskiej książeczki o ruskich cruiserach!
Secretary to Mr Davy Jones
W M Wachniewski
Posty: 181
Rejestracja: 2005-01-07, 13:05

Oto fragment książki o krążownikach sowieckich...

Post autor: W M Wachniewski »

KRĄŻOWNIKI LEKKIE I... NIE BARDZO

Przekład z ROSYJSKIEGO - wmw słupsk

Uwaga: nie wgrały się przypisy...

Wraz z zakończeniem I Wojny Światowej w sztabach flot wojennych wszystkich światowych potęg morskich rozpoczęto analizowanie dopiero co zakończonych działań na morzach. Wnioski, wyciągnięte z tych wszystkich analiz legły następnie u podstaw nowych dokumentów bojowych i programów budowy okrętów wojennych. Właśnie w tym okresie rozpoczęto tworzenie Marynarki Wojennej Związku Sowieckiego. Flota rzeczywiście była nowa od podstaw, bowiem przed jej powstaniem zniszczono w Związku Sowieckim niemal wszystko, co było do zniszczenia, poczynając od systemu kształcenia kadr, na technologiach zaś kończąc. Przede wszystkim jednak wytracono wysoko kwalifikowanych specjalistów spośród oficerów morskich i okrętowców.
W chwili zakończenia Wojny Domowej Sowiecka Marynarka Wojenna nie miała żadnego krążownika, który pozostawałby w gotowości bojowej. Dopiero w roku 1922 weszła do służby po remoncie Aurora , zaś w 1923 roku służbę na Morzu Czarnym rozpoczął Komintern. Obydwa te okręty nie miały żadnej wartości bojowej, a służyły jako jednostki szkolne. Jednak Rewwojensowiet Republiki uznał obecność krążowników we flocie za konieczną, co znalazło swój wyraz m. in. w ówczesnych programach budowy nowych okrętów. Z drugiej strony nie do końca wiedziano, jakich właściwie krążowników nowa Rosja potrzebuje, ani też do czego ich potrzebuje. Odpowiedź na pierwsze z tych pytań wydawała się być prostą – sytuacja gospodarcza i finansowa kraju pozwalała liczyć jedynie na dokończenie budowy okrętów typu Swietłana, będących w znacznie już zaawansowanych stadiach. A skoro wiedziano już, do jakiego typu należeć będą budowane jednostki, nie zawracano sobie też nazbyt głów ich przeznaczeniem, pozostawiając je bez zmian. Wydawało się to tym bardziej logiczne, że obok wykańczanych w stoczniach krążowników trzon nowej floty miały tworzyć drednoty typu Sewastopol i niszczyciele typu Nowik. W rzeczywistości utworzono eskadry dawnej floty carskiej (dla których swego czasu zaplanowano budowę okrętów typu Swietłana). Zadaniem wspomnianych krążowników typu Swietłana było prowadzenie działań rozpoznawczych i obrony ciężkich okrętów liniowych przed atakami wrogich niszczycieli. Dla jednostek typu Swietłana nie przewidywano zadań bojowych do wykonania na oddalonych liniach komunikacyjnych przeciwnika.
Należy przy tym zauważyć, że już w chwili rozpoczynania budowy tych jednostek w 1914 roku nie pasowały one do przyjętej w świecie klasyfikacji okrętów wojennych . Wypornością odpowiadały podklasie krążowników (podklasy ciężkich krążowników jeszcze wtedy nie było). Krążowniki pozostałych flot świata miały za główne zadanie obronę własnych dalekich linii komunikacyjnych, co pociągało za sobą wysokie wymagania co do zasięgu pływania (ponad 4.500 Mm), artylerii (kaliber dział od 152 mm). To z kolei oznaczało odpowiednio większą wyporność – rzędu 5.000 ton. Dla krążowników typu Swietłana przewidziano jako rejony działania Bałtyk i Morze Czarne, co pozwoliło ograniczyć ich maksymalny zasięg do 3.700 Mm (w praktyce był on jeszcze mniejszy). Gdy chodzi o kaliber głównej artylerii (130 mm), to okręty mieściły się w podklasie lekkich krążowników. Jednostki tej podklasy spod innych bander miały główną artylerię o kalibrach od 102 do 127 mm, ale ich wyporność w zasadzie nie przekraczała granicy 4.000 ton. W ten sposób krążowniki typu Swietłana już od samego początku okazały się co nieco zbyt duże dla służby na korzyść eskadr, w dodatku w warunkach ograniczonej przestrzeni przewidywanych dla nich teatrów działań. W pozostałych parametrach okręty nie różniły się zbytnio od swoich „rówieśników”, to jest krążowników, które weszły do linii w gorącym okresie początków Pierwszej Wojny Światowej. Jednak wskutek wiadomych przyczyn opóźnieniu uległa ich budowa; Swietłana weszła do służby dopiero w 1928 roku pod nową nazwą Profintern. O rok wcześniej do służby w składzie Floty Czarnomorskiej weszła Czerwona Ukraina (dawny Admirał Nachimow). Choć Admirał Nachimow był według projektu nieco większy od Swietłany (miał 7.600 ton wyporności), to układ przedziałów, a także rozmieszczenie uzbrojenia i różnych urządzeń okrętowych były na nim takie same, jak na Swietłanie. Oba okręty budowano w zasadzie według oryginalnych planów, lecz w trakcie prac plany modyfikowano, dodając m. in. wyposażenie lotnicze i wzmacniając artylerię przeciwlotniczą; oprócz tego zwiększono liczebność załogi. Wskutek wszystkich tych zmian wyporność Profinterna okazała się również wyższa, niż powinna być u Admirała Nachimowa; wyporność Czerwonej Ukrainy przekroczyła nawet 8.000 ton. Wzrost wyporności nie wpłynął na prędkość maksymalną okrętów: oba rozwinęły podczas prób zakładane w projektach 29,5 węzła.
W chwili wejścia do służby tych pierwszych sowieckich krążowników, siły Flot Bałtyckiej i Czarnomorskiej składały się z okrętów liniowych typu Sewastopol i niszczycieli typu Nowik. W ten sposób, przynajmniej na Bałtyku – formalnie powstały wyważone siły morskie, jednak rzeczywistość okazała się mniej różowa. Dysproporcja sił morskich stacjonujących na poszczególnych teatrach przyszłych działań, jaka powstała w końcu lat dwudziestych, wymagała przebazowania okrętu liniowego Sewastopol i krążownika Profintern z Bałtyku (a dokładniej z Zatoki Fińskiej) na daleko większy rozmiarami teatr czarnomorski. W ten sposób Flota Bałtycka, mająca w swoim składzie dwa okręty liniowe wspomnianego typu Sewastopol i jedenaście niszczycieli typu Nowik, pozostała bez żadnego krążownika. Problemów nie brakło również i na Morzu Czarnym, a chodziło o to, że utworzono tam Brygadę Krążowników z Profinternem, Czerwoną Ukrainą i przestarzałym Kominternem. Okazała się ona tworem czysto administracyjnym, bowiem wspomniany Komintern mógł rozwinąć maksymalną prędkość zaledwie 23 węzłów i w razie wyjścia do wspólnej akcji spowalniałby działania obu nowszych okrętów. Jeszcze gorszą wadą było jednak to, że niszczyciele Floty Bałtyckiej rozwijały tylko po 28 węzłów wobec 33 węzłów prędkości niszczycieli czarnomorskich, co oznaczało, że krążownikom po prostu może zwyczajnie zabraknąć prędkości, by mogły one poprowadzić szybkie niszczyciele do ataku torpedowego na przeciwnika. W tej sytuacji jedynym zadaniem, jakie można byłoby przydzielić Profinternowi i Czerwonej Ukrainie, było (stosownie do oryginalnej koncepcji przedrewolucyjnej) osłanianie Sewastopola przed atakami niszczycieli wroga. Jednak i to budziło z każdym kolejnym rokiem coraz większe wątpliwości, związane ze wzrostem wielkości coraz lepszymi osiągami i większym kalibrem artylerii niszczycieli, budowanych w okresie międzywojennym. O ile wyporność niszczycieli sprzed Pierwszej Wojny Światowej ledwie przekraczała tysiąc ton, o tyle w latach trzydziestych niszczyciele osiągały już wyporność w granicach dwóch tysięcy ton, by niezadługo potem granicę tę przekroczyć. Kaliber artylerii, w jaką uzbrajano te okręty, wahał się od 120 do 138 mm. Z tego powodu artylerię o kalibrze mniejszym niż 150 mm instalowano we flotach obcych tylko na tak zwanych krążownikach przeciwlotniczych. Działa kalibru 150 mm instalowano też na okrętach liniowych, jako ich artylerię średnią . Jeszcze bardziej komplikował sytuację fakt, iż pierwsze sowieckie krążowniki dysponowały raczej prymitywnymi systemami kierowania ogniem i stanowiskami artyleryjskimi o stosunkowo małej szybkostrzelności. Trudno było znaleźć dla nich równorzędnego przeciwnika również wśród krążowników zbudowanych po Pierwszej Wojnie Światowej, bowiem te miały znacznie lepsze od nich właściwości taktyczno-techniczne.
Z tego, co powiedzieliśmy dotychczas, można wysnuć wniosek, iż Profintern (którego nazwę zmieniono w listopadzie 1941 roku na Krasnyj Krym) i Czerwona Ukraina nie miały jako krążowniki żadnej wartości taktycznej w warunkach Morza Czarnego, będąc de facto wielkimi kanonierkami morskimi. Doświadczenia późniejsze, z okresu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, wniosek ten potwierdzają, bowiem okręty faktycznie wykonywały następujące zadania:
· ostrzał celów brzegowych widocznych (z okrętu w ruchu) oraz celów niewidocznych (z wcześniej przygotowanych pozycji) ;
· stawianie obronnych zagród minowych;
· przewozy oddziałów wojskowych, czy wreszcie
· wysadzanie wojsk desantu morskiego w nakazanych rejonach.
Brak w tym emploi zadań czysto krążowniczych związany był zasadniczo z brakiem wielkich jednostek artyleryjskich przeciwnika na Morzu Czarnym – „dopiero wtedy by zobaczyli!”. Wyobraźmy sobie jednak, że stało się to, do czego przygotowywała się flota sowiecka – to jest, że Turcja przystąpiła do wojny. Kraj ten miał w składzie swojej floty krążowniki pochodzące z lat wojny rosyjsko-japońskiej . Główną jednak „bronią” Turcji były... Cieśniny, przez które w razie potrzeby mogłyby wpłynąć na Morze Czarne okręty Marynarki Wojennej Włoch. Większość włoskich krążowników lekkich była uzbrojona w osiem dział 152 mm każdy, przy czym działa te mogły prowadzić ogień na obie burty. Okręt włoski mógł w ciągu minuty wystrzelić ze swoich dział 3.072 kg stali wobec 1.876 kg z dział okrętu sowieckiego. Okręty włoskie miały przy tym miażdżącą przewagę prędkości, która w razie starcia pozwoliłaby im zająć i utrzymywać do woli korzystną pozycję względem celu. Ponadto większa o czterdzieści kabli donośność dział i obecność na pokładach nowoczesnych systemów kierowania ogniem pozwalały dwukrotnie skrócić czas przygotowania do otwarcia ognia i o jedną trzecią – czas przejścia na ogień ciągły, co wszystko razem nie pozostawia żadnych wątpliwości co do wyniku ewentualnego starcia między okrętami włoskimi a sowieckimi. Zadania, jakie wykonywały podczas wojny Krasnyj Krym i Czerwona Ukraina – były jedynymi, jakie okręty te w ogóle mogły wykonywać.
W pewnym stopniu wiedziały o tym wszystkim zarówno dowództwo sowieckiej Marynarki Wojennej, jak i kierownictwo kraju, choć ze względów politycznych i ideologicznych temat ten poruszano rzadko, w tajemnicy i jedynie w zamkniętych grupach. Jednak tu i tam krążyły niepochlebne opinie wyrażane o wspomnianych okrętach, co stało się jedną z przyczyn podjęcia decyzji o dokończeniu dla Floty Czarnomorskiej jeszcze jednego krążownika według znacznie zmienionego projektu. Chodziło o zaczętego jeszcze w 1913 roku Admirała Łazariewa, który został zwodowany w maju 1915 roku, a całą Wojnę Domową przestał po prostu w stoczni w Nikołajewie. Przed wyprowadzeniem za granicę uratowało okręt słabe zaawansowanie jego budowy i brak w porcie dostatecznej liczby odpowiednio silnych holowników. Decyzję o kontynuacji budowy okrętu aż do jego ukończenia podjęto już w roku 1924, ale projekt modernizacji zatwierdzono dopiero w roku 1926, zaś prace rozpoczęto we wrześniu roku następnego.
Wspomniane zmiany w projekcie okrętu obejmowały przede wszystkim wymianę jego dziewięciu „stotrzydziestek” na osiem dział 203 mm, pozdejmowanych swego czasu ze starych bałtyckich pancerników i krążowników. Owe działa jednak, wyprodukowane w Wielkiej Brytanii jeszcze w 1905 roku, bynajmniej nie poprawiały zbytnio właściwości taktycznych nowego krążownika, zaś obecność w jego uzbrojeniu artylerii dwóch kalibrów (203 mm na pokładzie i 130 mm w kazamatach) komplikowało tylko procedury kierowania ogniem. Z drugiej strony w 1925 roku w zakładach zbrojeniowych Bolszewik (dawniej Obuchowski) zaprojektowano pierwszą sowiecką okrętową wieżę artyleryjską B-1-K kalibru 180 mm. Jeśli chciało się wtedy opracować nowy typ okrętowego działa i wypróbować go na jednostce pływającej – to wymarzoną platformą do takich prób mógł zostać tylko dawny Admirał Łazariew, który w grudniu 1926 roku otrzymał nową nazwę: Krasnyj Kawkaz. I tak zbieg okoliczności doprowadził do podjęcia decyzji o znaczniejszej, niż planowana uprzednio przebudowie okrętu.
W wyniku tej przebudowy Flota Czarnomorska otrzymała w styczniu 1932 roku krążownik, który teoretycznie mógł dorównać jednostkom flot jej potencjalnych przeciwników. Rzeczywiście – okręt, pomijając fakt uzbrojenia jedynie w cztery armaty głównego kalibru, mógł w ciągu minuty wystrzelić w stronę przeciwnika 2.340 kg pocisków na odległość do 210 kabli (to jest aż po horyzont). Jeśli porównać Krasnyj Kawkaz z którymś ze wspomnianych lekkich krążowników włoskich – to ten ostatni, lubo zdolny wystrzelić więcej pocisków w ciągu minuty, mógł prowadzić ogień jedynie na odległość 140 kabli i przy spotkaniu z Kawkazem mógł zakończyć swoją karierę pod ogniem przeciwnika, zanim sam osiągnąłby dystans skutecznej walki artyleryjskiej. Niestety była to tylko teoria, bowiem system kierowania ogniem artylerii głównej Kawkaza skutecznie pracował na odległościach do 135 kabli, a ponadto, mimo osiągnięcia przez sowieckie działa okrętowe w 1933 roku szybkostrzelności sześciu strzałów na minutę, podczas całej służby Krasnego Kawkaza przeciętna szybkostrzelność jego artylerii nie przekroczyła czterech strzałów na minutę. Jak gdyby tego było mało – podczas prób wyszła na jaw nadzwyczaj krótka żywotność luf głównych dział Kawkaza: przy strzelaniach bojowymi pociskami wynosiła ona 55, a w akcji, kiedy strzelano na maksymalną donośność około 200 kabli – tylko 30 strzałów. Chociaż każda taka lufa była konstrukcyjnie wzmocniona , to po owych trzydziestu strzałach zużywała się i musiała być wymieniona na nową.
W 1937 roku sytuacja wymusiła na kierownictwie Marynarki Związku Sowieckiego półoficjalne przyznanie się do stosunkowo niewielkiej wartości bojowej Krasnego Kawkaza. Rozpracowywano tam wtedy zagadnienie ewentualnego wysłania ku wybrzeżom ogarniętej wtedy wojną domową Hiszpanii zespołu jednostek wojennych floty sowieckiej, które stosownie do postanowienia Międzynarodowej Komisji d/s Przestrzegania Neutralności miału uczestniczyć w tzw. neutrality patrols. Okrętem flagowym sowieckiego zespołu miał być właśnie Krasnyj Kawkaz, podówczas najnowocześniejsza jednostka MW ZS. Niestety, musiano w pewnym momencie przyznać, iż okręt ten jest bardziej jednostką doświadczalną, niż w pełni sprawną bojowo. Równocześnie postanowiono, iż w ramach planowanej na lata 1938-40 wielkiej przebudowy okrętu przeprowadzi się też jego modernizację wg jednego z dwóch przygotowanych projektów. Pierwszy z nich zakładał przezbrojenie krążownika w trzy lub cztery podwójne wieże MK-17 z działami 152 mm, wg drugiego zaś dotychczasową artylerię główną okrętu miano zastąpić czterema podwójnymi wieżami B-2-U z działami uniwersalnymi kalibru 130 mm. Ponadto zakładano uzbrojenie krążownika w nowoczesną artylerię przeciwlotniczą i wyposażenie go w odpowiedni system kierowania ogniem. Wspomniana przebudowa, nazywana „remontem kapitalnym” Kawkaza, rozpoczęła się planowo, acz niestety – żadna z przewidywanych do instalacji na okręcie armat nie była gotowa na czas, wciąż pozostając w fazie projektowania. Chciano zatem uciec się do rozwiązania kompromisowego i uzbroić krążownik w cztery wieże typu B-2LM, lecz przemysł jak zwykle „nawalił” i wspomnianych wież nie zdołano „wytrzasnąć” nawet dla nowego „lidera” Taszkient. W ten sposób „na lodzie” został i Kawkaz. Mimo przygotowania w 1934 roku jednej, a w roku następnym kolejnych trzech luf dla wymiany zużytych, w chwili wybuchu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej okręt wciąż nie był gotów do akcji. Z tego też powodu Krasnyj Kawkaz tylko cztery razy w ciągu całej wojny (!) użył bojowo swojej artylerii: 12 września i 15 października 1941 roku pod Odessą oraz 3 i 22 grudnia tegoż roku w Sewastopolu (gdzie wystrzelono odpowiednio 135 i 20 pocisków dymnych).
Jeszcze przed wejściem Krasnego Kawkaza do służby rozpoczęto przygotowania do budowy krążowników według zupełnie nowego projektu, który z czasem otrzymał oznaczenie Projekt 26. Wszystko szło jak po grudzie, lecz z pomocą Włochów, przy wykorzystaniu jednego z ich projektów i po zakupieniu we Włoszech kompletnej siłowni, w dniu 22 października 1935 roku położono w Leningradzie stępkę pod nowy krążownik, dla którego wybrano nazwę Kirow. Szczególną cechą wyróżniającą okręty Projektu 26 i ulepszonego Projektu 26bis od pozostałych krążowników sowieckich była ich główna artyleria kalibru 180 mm , rozmieszczona w potrójnych wieżach. Początkowo zakładano uzbrojenie okrętu w trzy wieże podwójne; projekt owych wież opracowano z pomocą jednej z włoskich firm zbrojeniowych. Jednak 5 października 1934 roku, kiedy podejmowano stosowną decyzję, większe uznanie zyskał projekt wieży potrójnej. Chodziło o doprowadzenie do końca koncepcji „wieży typu włoskiego”, przewidującej takie umieszczenie w niej dział, by kąt podniesienia regulowany był jednym systemem dla wszystkich trzech luf równocześnie. Groziło to jednak tym, że w razie jednego tylko celnego trafienia wrogim pociskiem, cała wieża zostałaby wyłączona z akcji, podczas gdy takie samo trafienie w wieżę z niezależnym systemem regulacji kąta podniesienia luf wyeliminowałoby z dalszej akcji tylko jedno działo. Założenie było proste: o ile w wieżach przewidziano wspólny dla wszystkich dział system regulacji kąta podniesienia luf, a w akcji prawdopodobieństwo trafienia wrogiego pocisku w wieżę – obojętne podwójną czy też potrójną – jest właściwie takie samo, to w pierwszym przypadku okrętowi pozostaną cztery, zaś w drugim sześć sprawnych dział. Ponadto, jak wykazały obliczenia, wieża potrójna (bez dział) była ledwie o trzydzieści ton cięższa od podwójnej. Tak powstawała koncepcja potrójnej okrętowej wieży artyleryjskiej z działami 180 mm MK-3-180. Pierwsze trzy takie wieże zainstalowano latem 1937 roku na budowanym krążowniku Kirow, a we wrześniu przeprowadzono próbne strzelania. Już po pierwszych przeprowadzonych strzelaniach poczyniono wiele zastrzeżeń, ale w końcu (w sierpniu 1938 roku) wieże i działa trafiły do instalacji na okręcie, mogąc jednak wystrzelić tylko 2 razy w ciągu minuty zamiast planowanych pięciu i pół. Artylerzyści Kirowa mogli przystąpić do planowego szkolenia i ćwiczeń dopiero w 1940 roku. Sam okręt rozpoczął oficjalnie służbę 13 września 1939 roku i nawet wziął udział w zimowej wojnie sowiecko-fińskiej.
Sowiecka Marynarka Wojenna otrzymała w sumie sześć nowych lekkich krążowników: dwa Projektu 26 i cztery Projektu 26bis . Cztery spośród tych okrętów wzięły udział w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, jednak charakter działań nie pozwolił żadnemu z nich spotkać się w boju z równorzędnym przeciwnikiem. Dlatego o realnych możliwościach bojowych, zaletach i wadach tych krążowników – można dyskutować jedynie teoretycznie. Taka też może być ich ocena całościowa. W sowieckiej literaturze tematu wielokrotnie podejmowano próby takiej oceny, a w skrajnych przypadkach porównywano okręty z podobnymi jednostkami z innych flot. Nie jest przy tym do końca jasne, dlaczego krążowniki typu Kirow od zawsze nazywano tylko lekkimi i porównywano z innymi lekkimi krążownikami świata. Zgodnie bowiem z postanowieniami Konferencji Londyńskiej z 1930 roku za „lekkie” uważano krążowniki uzbrojone w artylerię kalibru do 155 mm, podczas gdy Kirow uzbrojony był w działa kalibru 180 mm. Zwykle o klasyfikacji decydowała stosunkowo niewielka wyporność Kirowa (7.800 ton); krążowniki ciężkie miały po dziewięć i więcej tysięcy ton. Dlaczego w takim razie za lekki uważa się amerykański krążownik Worcester (o wyporności 14.700 ton), czy brytyjski Belfast (11.500 ton) ? Tu zbyt mały jest kaliber głównej artylerii. My tutaj, stosownie do obowiązującej w tamtych czasach klasyfikacji, zaliczamy krążowniki projektów 26 i 26bis do ciężkich.
Projektowanym okrętom przypaść miały do wykonywania wszystkie klasyczne zadania krążowników, może z wyjątkiem jednego – zwalczania dostaw zaopatrzenia przeciwnika. Zadanie to początkowo przydzielono nowym okrętom, lecz po wejściu do służby pierwszych dwóch jednostek ze wspomnianego zadania zrezygnowano, co po części spowodowane było specyfiką Bałtyku i Morza Czarnego, jako teatrów działań bojowych, na których nowe krążowniki miały operować. Wysłania okrętów na północ nie rozważano, a na wejście do służby okrętów dla Floty Oceanu Spokojnego trzeba było jeszcze długo poczekać. Z drugiej strony emploi nowych krążowników ograniczał ich zasięg, który przy osiemnastu węzłach prędkości wynosił 4.000 Mm. Właściwości taktyczno-techniczne okrętów Projektów 26 i 26bis zapewniały wykonywanie wszelkich zadań na korzyść własnych sił głównych, lecz trzonem tych ostatnich były stare pancerniki typu Sewastopol. O ile podczas wspólnych działań starych i nowych okrętów te pierwsze z reguły bywają kulą u nogi dla tych drugich , o tyle dla nowych krążowników utworzono specjalnie nowe formacje – zespoły sił lekkich.
W ich skład wchodziły obok nowych krążowników także najnowsze niszczyciele Projektów 7 i 7u. Tak sformowane zespoły mogły działać zarówno z siłami głównymi (we Flocie Czarnomorskiej Zespół Sił Lekkich również operacyjnie podlegał dowódcy sił głównych), jak i samodzielnie. Wkrótce zaczęły wykonywać zadania typowe dla krążowników: zwalczanie zaopatrzenia dla sił przeciwnika, stawianie ofensywnych zagród minowych, ogniowe wsparcie własnych wojsk lądowych itp. Ograniczeniem dla ataków na linie zaopatrzeniowe przeciwnika był operacyjny zasięg niszczycieli (około 2000 Mm); na Bałtyk i Morze Czarne zasięg ten w zupełności wystarczał. Z drugiej strony należy zauważyć, że po raz pierwszy w naszej Marynarce Wojennej jakość artylerii okrętów, a przede wszystkim zainstalowanych na ich pokładach urządzeń do kierowania ogniem artyleryjskim pozwalała efektywnie wspierać z morza własne wojska lądowe, a co ważniejsze – razić pociskami dział okrętowych cele niewidoczne z pokładów jednostek. Najsłabszą stroną nowych krążowników okazała się ich artyleria przeciwlotnicza, lecz w początkach II Wojny Światowej była to Achillesowa pięta wszystkich flot (choć prawdą jest że Wielka Wojna Ojczyźniana zaczęła się niemal w dwa lata później). Nasze krążowniki (przynajmniej te z Floty Czarnomorskiej) z powodzeniem wykonywały niemal wszystkie wymienione wyżej zadania, no, może z wyjątkiem stawiania ofensywnych zagród minowych. Na temat zaś ewentualnych bezpośrednich pojedynków tych okrętów z ich odpowiednikami z innych flot możemy tylko spekulować, bowiem do żadnego takiego spotkania nie doszło.
Jeśli porównać Kirowa z krążownikami lekkimi, to od razu zauważymy jego przewagę w donośności dział i ciężarze pocisku. Na przykład prawdopodobieństwo 0,02 trafienia pocisku głównej artylerii Kirowa w burtę amerykańskiego Brooklyna występowało już na dystancie 170 kabli, podczas gdy w odwrotnym przypadku – dopiero na dystansie 130 kabli. Jednak już na dystansie rzeczywistym wynoszącym 100 kabli prawdopodobieństwo trafienia w burtę przeciwnika sięgało 0,05 , przy czym Kirow w ciągu minuty wystrzeliłby 4.387,5, zaś Brooklyn – aż 5.008,5 kg pocisków. W przypadku porównania Kirowa z brytyjskim lekkim krążownikiem Belfast powtarza się historia z prawdopodobieństwem trafienia, lecz na dystansie rzeczywistym 100 kabli „brytyjczyk” wystrzeliłby w ciągu minuty tylko 4.267,2 kg pocisków.
Widać stąd, że skuteczność bojowa okrętów sowieckiego i brytyjskiego była mniej więcej taka sama, zaś okręt amerykański przeważał nad obu pozostałymi. Ponadto Brooklyn miał strefę bezpieczeństwa na dystansach od 95 do 103 kabli . W przypadku spotkania Kirowa z Belfastem strefy bezpieczeństwa nie było, bowiem pociski „brytyjczyka” po trafieniu w burtę naszego okrętu przebijałyby opancerzenie jego burt niezależnie od dystansu walki. W przypadku solidniej opancerzonego krążownika Projektu 26bis sytuacja wyglądała nieco lepiej, bowiem ten okręt miałby już strefę bezpieczeństwa: w pojedynku z „amerykaninem” – na dystansach 78-98 kabli, zaś naprzeciw „brytyjczyka” – na dystansach 62-97 kabli.
W razie starcia z ciężkimi krążownikami innych flot – ani Kirow, ani Maksim Gor’kij nie miałyby stref bezpieczeństwa. Nie miałby jej niemiecki Admiral Hipper, ani krążowniki brytyjskie; dopiero amerykański Wichita miałby taką strefę na dystansach 95-103 kabli. Nasze działa kalibru 180 mm miały teoretycznie większą donośność, niż amerykańskie kalibru 203 mm, lecz na dystansach około 110 kabli (to jest takich, na których mógłby się rozpocząć pojedynek ogniowy wspomnianych okrętów) – prawdopodobieństwo trafienia jednym pociskiem w burtę okrętu przeciwnika wyrównywało się. Sowiecki krążownik z działami kalibru 180 mm w zasadzie nieco przewyższał skutecznością swojej artylerii waszyngtońskie krążowniki innych flot. Z drugiej strony prawdą jest, że w boju ważna jest też szybkostrzelność głównych dział, a sowieckie krążowniki nie miały okazji dowieść swojej rzeczywistej skuteczności bojowej. Jeśli chodzi zaś o właściwości obronne, to opancerzenie Gor’kiego (a tym bardziej Kirowa) było jednak słabsze od opancerzenia innych ciężkich krążowników z ostatnich lat przed wybuchem II Wojny Światowej. Ciężar pocisków, jakie w ciągu minuty mogłaby wystrzelić ze wszystkich luf artyleria przeciwlotnicza sowieckiego krążownika mieścił się na średnim poziomie europejskim, lecz w tych czasach zdawano już sobie powszechnie sprawę z konieczności powiększenia kalibru dział przeciwlotniczych z 76-102 do 120-133 mm (co pierwsi zrobili Amerykanie). Z drugiej strony dla pełnego wykorzystania przewagi w kalibrze artylerii potrzebne były odpowiednie systemy kierowania jej ogniem. Tu przodowali Niemcy ze swoimi czterema zakresami. Krążowniki sowieckie dysponowały przewagą prędkości, co przy ich słabych właściwościach obronnych miało wielkie znaczenie. Doświadczenia wojenne podpowiadają jednak, że nie można polegać li tylko na jednym elemencie techniczno-taktycznej charakterystyki danego okrętu. Na przykład w 1940 roku, podczas bitwy u przylądka Spatha, dwa włoskie krążowniki lekkie, mogące rozwinąć maksymalną prędkość aż 37 (na próbach nawet do 40) węzłów każdy, usiłowały oderwać się od brytyjskiego krążownika Sydney , rozwijającego ledwie 32,5 węzła. W rezultacie krążownik Bartolomeo Colleoni został zatopiony, zaś Bande Nere uratowało tylko to, że na „brytyjczyku” skończyła się amunicja; warto dodać, że uciekające włoskie krążowniki rozwijały prędkość ponad 32 węzłów. Jeśli idzie o okręty sowieckie, to np. Mołotow rozwijał w warunkach bojowych prędkość 28 węzłów.
Rozpatrując podane powyżej wartości, należy pamiętać, że ukazują one w jakiejś mierze wartość artylerii opisanych okrętów, choć słabo informują o sprawności systemów śledzenia celu, czy kierowania ogniem. Nic nie mówią też o sprawności ludzi z obsługi, a jak pokazały doświadczenia wojenne – właśnie te czynniki decydowały w stopniu znacznym o wynikach poszczególnych starć. Ot, na przykład – wstrzelanie się baterią dział kalibru 152 mm w cel odległy o 120 kabli zajmowało, w zależności od posiadanych systemów pomocniczych, od 1,2 do 3,7 minuty . Efektywność ognia artylerii znacznie wzrosła za sprawą radaru. Możemy z całym spokojem powiedzieć, że wraz z pojawieniem się na okrętach artyleryjskich stacji radiolokacyjnych zaczęła się prawdziwa rewolucja w użyciu bojowym flot i morskiej sztuce wojennej. O ile w 1939 roku urządzenia radarowe stanowiły rzecz nie z tego świata, to w 1941 roku, po zatopieniu Bismarcka na Atlantyku i trzech włoskich krążowników ciężkich w bitwie u przylądka Matapan radar stał się tak nieodzownym elementem okrętowego wyposażenia bojowego, jak radiostacje czy artyleria. Liczne przykłady pokazują, że flota, która nie posiadała na swoich okrętach sprawnych stacji radarowych – nie była w stanie wykonywać swoich zadań i ponosiła ciężkie straty. Pomimo przystąpienia ZSRS do wojny dopiero w połowie 1941 roku sytuacja sowieckich krążowników na tym polu już na starcie była trudna, jako że na ich pokładach nie było stacji radarowych. Krążownik Mołotow miał co prawda stację obserwacji powietrznej „Redut-K”, lecz był to egzemplarz pojedynczy i tak już pozostało. Rodzimy przemysł wyprodukował do końca wojny jedynie trzy (!) stacje radiolokacyjne „Hughes-1” , które zainstalowano na niszczycielach.
Tytułem podsumowania, o krążownikach zbudowanych w Związku Sowieckim można powiedzieć, że były one w swoich latach okrętami w pełni nowoczesnymi i odpowiednio przystosowanymi do warunków zamkniętych teatrów działań wojennych, na jakich przyszło im działać, chociaż trzeba też stwierdzić, że ich opancerzenie, artyleria przeciwlotnicza i wyposażenie radioelektroniczne były słabe. Za niedostateczną uznać też należy żywotność poszczególnych elementów ich artylerii głównej – np. wspólne mechanizmy regulacji kąta podniesienia dla wszystkich luf jednej wieży, obecność tylko jednego dalmierza i stanowiska kierowania ogniem artylerii, czy słabość stanowisk artylerii kalibru 100 mm. Usunięcie tych wszystkich niedociągnięć, wykrytych już podczas budowy poszczególnych okrętów, okazało się już niemożliwe, wobec czego w 1936 roku przystąpiono do prac nad nowym projektem lekkiego krążownika.
W dniu 9 grudnia 1935 roku w Londynie zainaugurowano obrady kolejnej konferencji, poświęconej zbrojeniom morskim. W centrum uwagi jej uczestników znalazły się jednak nie tyle kwestie ilościowe, co elementy jakościowe poszczególnych klas jednostek wojennych. W szczególności ograniczono wyporność nowych krążowników do 8.000 ton, a kaliber ich artylerii do 155 mm, co znaczyło, że odtąd będzie wolno budować jedynie krążowniki lekkie. Stosownej umowy nie podpisały wprawdzie ani Japonia , ani Włochy Mussoliniego, lecz z drugiej strony istniała możliwość przystąpienia do umowy innych państw. Brak podpisów przedstawicieli Japonii i Włoch od początku stawiał użyteczność zawartego układu pod znakiem zapytania, lecz otwartość układu pozwalała państwom słabszym militarnie poczuć się współuczestnikami procesu budowy prawnych podstaw światowego pokoju.
W dniu 17 lipca 1937 roku do układu przystąpił Związek Sowiecki, którego kierownictwo zdało sobie sprawę z tego, że dobrowolne odsunięcie się od wspomnianego procesu przyniesie krajowi raczej szkody niż korzyści. W takich to warunkach zaczęło się projektowanie nowego sowieckiego krążownika lekkiego. Wyporność jego ograniczono, stosownie do przyjętych zobowiązań, do 8.000 ton, zaś kaliber głównej artylerii – do 152 mm. Postawione przed nowym krążownikiem zadania niemal dosłownie odpowiadały tym, jakie miał swego czasu spełniać Kirow, a nawet i Kronsztadt (w tym ostatnim jednak przypadku odpadło zwalczanie krążowników waszyngtońskich) . Aby zmieścić się w zadanym limicie wyporności, projektanci początkowo ograniczyli uzbrojenie główne okrętów do trzech potrójnych wież głównego kalibru, a prędkość do 35 węzłów, przewidując jako artylerię przeciwlotniczą cztery podwójne stanowiska kalibru 100 mm. W toku prowadzonych prac okazało się jednak, że wyporność nowego okrętu, oznaczonego jako Projekt 68, wzrośnie do 9.000 ton. Kiedy przekonano się, że układu zawartego w Londynie w 1937 roku nikt właściwie nie przestrzega, podjęto w marcu 1938 decyzję o wzmocnieniu głównej artylerii projektowanego okrętu czwartą potrójną wieżą oraz o instalacji jeszcze jednego systemu kierowania ogniem. 13 lipca 1939 roku zatwierdzono projekt techniczny, zaś 29 sierpnia tegoż roku położono w Nikołajewie stępkę pod prototyp – Frunze. Planowana seria okrętów Projektu 68 miała liczyć aż 26 jednostek. Szesnaście z nich miało zostać zbudowanych w ciągu trwającej pięciolatki, z czego pięć planowano przekazać do służby w 1942 roku. Realizacja tych założeń nie przebiegała zbyt łatwo – do 22 czerwca 1941 roku zdołano położyć stępki pod ledwie siedem kadłubów, z których cztery zwodowano. Tak znaczne opóźnienia powstały z wielu różnych przyczyn, lecz jedna z nich zdążyła stać się główną bolączką naszego przemysłu budowy okrętów: nie rozumiano niestety, na czym polega różnica między okrętem wojennym a zwykłym statkiem handlowym: ten pierwszy, w odróżnieniu od tego drugiego, będącego zbiorem dość przypadkowo dobranych elementów wyposażenia – musiał stanowić system bojowy, i to znacznie bardziej skomplikowany od zwykłego czołgu. W tamtych czasach uważano, że ograniczenia, jakim podlegał program budowy okrętów wojennych, wynikały z możliwości krajowego przemysłu, a szczególnie tej jego części, od której zależało dostarczenie siłowni: jeśli nasz przemysł jest w stanie zbudować kadłub okrętu i wyposażyć go w przewidziane w projekcie urządzenia napędowe, to można wtedy uważać, że okręt został zbudowany.
Rzecz jasna myślano o uzbrojeniu okrętów i zajmowano się nim, lecz znów dały znać o sobie sławetne „równoległe światy”. Oto bowiem ludzie pracujący nad koncepcją okrętu jako całości sądzili, że najważniejszą i najpilniejszą sprawą jest jego uzbrojenie: kiedy położy się stępkę pod kadłub, będzie czas na zajęcie się artylerią, a w skrajnym przypadku zainstaluje się to, co będzie pod ręką. Ludzie pracujący nad koncepcją uzbrojenia sądzili, że dla nich najważniejsze jest wyprodukowanie tych wszystkich dział, a o ich rozmieszczanie niech troszczą się inni . Kiedy tylko oba wspomniane „równoległe światy” spotykały się gdzieś tam „u góry”, to zdarzało się, że gotowe kadłuby latami czekały na artylerię, albo instalowano na nich to, co akurat było pod ręką, albo wreszcie instalowano działa, gdzie popadło. Ocenę tego stanu rzeczy pozostawiamy Czytelnikowi... W 1928 roku zaczęto prace nad projektem „lidera” Leningrad. Po czterech latach położono stępkę pod jego kadłub, artylerię dla niego zaczęto projektować dopiero w 1933 roku, a systemem kierowania ogniem nie zajmowano się, póki co, w ogóle! Prace nad projektem niszczyciela typu Gniewnyj rozpoczęto w 1932 roku, artylerię dla nich zaczęto projektować w roku następnym, a stępkę pod prototyp położono w roku 1935. Dopiero w tymże 1935 roku rozpoczęto projektowanie systemu kierowania ogniem dla budowanych już jednostek. Z tej przyczyny od zarania sowieckiego budownictwa okrętów wojennych nowe rodzaje uzbrojenia wchodziły do produkcji z listy i z marszu, programy prób były skracane, a w rezultacie sowieckie okręty wojenne wchodziły do służby, nie będąc zdatnymi do bojowego ich wykorzystania. Na przykład artyleria niejednego prototypowego okrętu była dopracowywana całymi latami już po oficjalnym przyjęciu jednostki do służby we flocie. Gorzej przedstawiała się sytuacja z wyposażeniem radioelektronicznym okrętów (z wyjątkiem środków łączności), któremu poświęcano jeszcze mniej uwagi.
Do czasu położenia stępek pod kadłuby pierwszych jednostek Projektu 68 w sierpniu-wrześniu 1939 roku, uzbrojenie dla nowych krążowników istniało jedynie na papierze. Próby poligonowe pierwszego przeznaczonego dla nich działa kalibru 152 mm odbyły się w 1940 roku; wieże zaczęto budować w roku następnym, prac przy KDP przed wybuchem wojny nie zdążono rozpocząć wcale. W ten sposób już w 1939 roku było oczywiste, że kiedy w 1941 roku spłyną na wodę ukończone kadłuby, to nie będzie je w co uzbroić, ba – wszystko to razem czyniło wątpliwym wejście budowanych okrętów do służby w 1943 roku! Na szczęście środkiem zaradczym okazały się w tej sytuacji następstwa krótkotrwałego zbliżenia sowiecko-niemieckiego początku lat czterdziestych XX wieku. Jak wspominaliśmy już wcześniej, Związek Sowiecki planował zakup trzech ciężkich krążowników w Niemczech. Początkowo Niemcy zakładali uzbrojenie w działa kalibru 203 mm jedynie prototypu, to jest krążownika Prinz Eugen; dwa pozostałe okręty miały otrzymać po cztery potrójne wieże z działami 150 mm. Wspomniany plan został zarzucony jeszcze w roku 1938, kiedy postanowiono, że wszystkie trzy nowe krążowniki otrzymają działa 203 mm, lecz zamówienie na wykonanie dwóch zestawów artylerii kalibru 150 mm pozostało aktualne do 1941 roku. Na te właśnie działa liczono w kierownictwie Związku Sowieckiego, gdzie słusznie obawiano się, że kadłuby nowych okrętów będą gotowe wcześniej, niż nowe uzbrojenie dla nich. 9 września 1940 roku podpisano rozkaz zmiany projektu nowych okrętów pod kątem przystosowania ich do niemieckiej artylerii; po wprowadzeniu zmian, projektowi nadano oznaczenie 68i. Niemieckie elementy artylerii okrętowej znacznie różniły się od naszych krajowych, co pociągało za sobą konieczność pewnych adaptacji. Postanowiono przebudować nieco kadłub, zaś uzbrojenie pozostawić w oryginalnej wersji.
Termin zakończenia prac nad okrętem Projektu 68i wyznaczono na maj 1941 roku, jednak już w końcu 1940 roku stało się jasne, że uzbrojenie go w artylerię niemiecką minie się z celem. Po pierwsze bowiem nasza krajowa artyleria kalibru 152 mm miała swoje zalety przy strzelaniu do celów morskich (np. pozwalała w pewnym stopniu kierować jej ogniem z powietrza, czy wykorzystywać podczas strzelania dalmierze wieżowe). Po drugie, konieczna była bardzo znaczna przebudowa gotowych już do wodowania kadłubów, bo np. niemieckie urządzenia do kierowania ogniem artylerii potrzebowały dwuipółkrotnie większej powierzchni, niż nasze krajowe, zaś ciężar elementów wyposażenia spowodował konieczność zwiększenia standardowej wyporności okrętów o 700 ton. Okazało się także, że nie mamy czego sprzedawać Niemcom, bowiem ich systemy uzbrojenia były analogiczne do naszych, a i stal, z której je produkowano, niczym specjalnym się nie wyróżniała. W ten sposób w końcu 1940 roku „odpadł” nam problem głównej artylerii dla nowych okrętów, lecz Niemcy obiecali sprzedać nam cztery podwójne stanowiska artyleryjskie LC/31 kalibru 105 mm wraz z dwoma zestawami urządzeń do kierowania ogniem tych dział. 1 kwietnia 1941 roku podjęto decyzję o przystosowaniu do obiecanej niemieckiej artylerii przeciwlotniczej krążownika Czkałow, który był już modernizowany stosownie do założeń Projektu 68i. Ostatecznie Czkałow nie otrzymał niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, ba – z racji prowadzonej przebudowy nie został zwodowany i przestał na pochylni całą wojnę, spływając na wodę dopiero po zakończeniu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jako jedyny krążownik tzw. Projektu 68k.
Jeśli chodzi o oryginalny projekt, to nowe sowieckie lekkie krążowniki były okrętami całkowicie równorzędnymi dla takich odpowiedników z innych flot, jak np. brytyjskie Belfast i Uganda, czy amerykański Brooklyn, wyraźnie natomiast przeważały nad okrętami niemieckimi. Okręt sowieckiego Projektu 68i dysponowałby strefą bezpieczeństwa na dystansach od 70 do 105 kabli w spotkaniu z Brooklynem, zaś od 45 do 95 kabli – z Ugandą. Także w ewentualnym spotkaniu bojowym z ciężkim amerykańskim krążownikiem New Orleans nasz lekki krążownik mógłby w określonej sytuacji dysponować strefą bezpieczeństwa na dystansach od 75 do 105 kabli. Wprawdzie nie mógłby poważnie zagrozić ciężkiemu „amerykaninowi”, a lekkie krążowniki US Navy również miały strefy bezpieczeństwa na dystansach średnio od 55 do 110 kabli. Jeśli idzie o skuteczność bojową artylerii, to po obu stronach była ona mniej więcej równa. Nowe sowieckie lekkie krążowniki miały jednak jeszcze jedną cechę wartą na pewno uwagi – mogły bowiem, w odróżnieniu od swoich poprzedników typu Kirow, służyć na wodach Dalekiej Północy. Okręty typu Kirow „sprawdzały się” na wodach północnych mniej więcej tak, jak niszczyciele Projektu 7.
Podczas wojny zwodowane już kadłuby „czarnomorskich” krążowników Frunze i Kujbyszew zdołano w czas wyprowadzić z Nikołajewa na wody Kaukazu. Po zajęciu Nikołajewa Niemcy rozebrali niegotowe jeszcze kadłuby Ordżonikidze i Swierdłowa na złom. Zamaskowane kadłuby „bałtyckich” krążowników Czapajew i Żelez’niakow przestały całą wojnę na Newie, zaś kadłub Czkałowa – na pochylni. Po zakończeniu wojny cztery okręty zwodowane oraz Czkałow zostały wykończone i wyposażone wg założeń Projektu 68k. Jakościowo należały już one do okresu powojennego, lecz zanim do niego przejdziemy, to wypada choćby wspomnieć o jeszcze jednym „krążowniczym” pomyśle.
W połowie trzydziestych lat dwudziestego wieku rozpoczęły się prace projektowe nad tak zwanymi krążownikami rozpoznawczymi . Miały to być stosunkowo niewielkie, lecz szybkie okręty przeznaczone do służby przy siłach głównych floty. Projekt sowiecki przewidywał początkowo do tej roli zmniejszoną wersję krążownika typu Swietłana, rozwijającą za to prędkość ponad 43 węzłów. Wkrótce jednak zadania krążowników rozpoznawczych przejęły wspomniane już wcześniej lidery – podklasa w naszej flocie stosunkowo nowa. O rozpoznawczych krążownikach przypomniano sobie ponownie w końcu lat trzydziestych, lecz tym razem na zupełnie innym poziomie i do zupełnie innych zadań. Teraz miały się one nazywać małymi krążownikami dalekiego zasięgu, a podstawę ich emploi stanowić miały klasyczne zadania krążowników, wykonywane bądź samodzielnie, bądź też we współpracy z okrętami podwodnymi. Na początku zajęto się projektowaniem takich krążowników do służby na Północy i na Dalekim Wschodzie. Przewidziano dla nich co prawda również takie zadania, jak prowadzenie i osłonę własnych sił lekkich do ataków torpedowych na wroga, odpieranie bombowych i torpedowych ataków sił wroga na własne siły główne, dalekie rozpoznanie na korzyść własnych zespołów większych jednostek, czy osłonę i wsparcie własnych oddziałów desantowych. Cechą charakterystyczną omawianego projektu była podjęta przez projektantów próba nadania mu cech rajdera , a w szczególności – jak największego zasięgu operacyjnego. Jako kraj, obraliśmy niemiecką drogę rozwoju krążowników rozpoznawczych, przewidując zastosowanie do ich napędu silników Diesla jako „marszowych”.
Po wybuchu wojny wszelkie prace nad projektem małego krążownika dalekiego zasięgu przerwano, lecz można założyć, że gdyby projekt przyjęto do realizacji, to czekałaby go tradycyjnie długa budowa, do tego w wersji minimum. Nie było w każdym razie ani kotłów, ani artylerii kalibru 152 mm, która wciąż pozostawała na papierze, a nawet gdyby wreszcie powstała, to w połowie lat czterdziestych byłaby już zabytkiem techniki – tak samo zresztą, jak sam zamysł budowy takiego „rajdera”. Pomysłem na krążownik o zasięgu 12.000 Mm, i kolejnym „rajderem”, zajmiemy się jeszcze dalej.
Nie zważając na wielkie trudności czasu wojny kontynuowano prace projektowe nad nowymi okrętami; we wrześniu 1942 roku, za sprawą stojących w Leningradzie i Poti kadłubów jednostek Projektu 68, powrócono i do krążowników. Póki co, nie było zbyt wielkich nadziei na szybkie wejście tych okrętów do służby, lecz projekt wymagał wprowadzenia zmian, podyktowanych doświadczeniami toczącej się wojny. Pierwszą wersję zadania taktyczno- technicznego, wydana przez Dowództwo Sowieckiej Marynarki Wojennej, charakteryzowała jej nierealność; przede wszystkim uwzględniono w niej tylko te doświadczenia, które zebrano jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Wspomniane zadanie taktyczno- techniczne zakładało wzmocnienie potencjału artylerii przeciwlotniczej (nie wspominając jednak o tym, w jaki sposób), wyposażenia radioelektronicznego (liczono przy tym na zasadę Lend-Lease, jak gdyby ta miała trwać wiecznie), demagnetyzacji itp. Były też rozmaite inne założenia, oparte na nie wiedzieć jakich podstawach, ot, na przykład założono wyposażenie krążowników w trały akustyczne, a nawet w wyrzutnie bomb głębinowych, choć do dziś dnia nie zanotowano przypadków atakowania okrętów podwodnych przez krążowniki . Drugie ZTT, datowane na rok 1944, opierało się już na bardziej realnych założeniach i rodzajach broni. W szczególności zamierzano wzmocnić uzbrojenie przeciwlotnicze okrętów, zamieniając wieże B-54 z działami 100 mm na sprawniejsze S-44 (znane później jako SM-5), oraz automatyczne działka 37 mm 66-K na lżejsze i bardziej szybkostrzelne W-11. W tym miejscu należy zauważyć, że W-11 teoretycznie przeważały nad 66-K jeszcze jedną swoją cechą – stabilizacją, z której jednak zrezygnowano wskutek jej małej skuteczności. Ponadto bardzo chciano umieścić na krążowniku, obok wodnosamolotu KOR-2, także i myśliwiec Jak-9K, lecz nawet ten wariant postawionego „zadania” okazał się niemożliwym do realizacji z racji znacznego pogorszenia żywotności i niezatapialności kadłuba projektowanego okrętu poprzez zmniejszenie jego zapasu pływalności. Musiano z czegoś zrezygnować – pod nóż poszły wyrzutnie torped, reflektory bojowe , bomby głębinowe, parawany przeciwminowe i termonamierniki . Zmniejszono także grubość opancerzenia pomostu bojowego ze 150 do 130 mm. Z drugiej strony istniał alternatywny projekt modernizacji okrętów, przewidujący zwiększenie ilości stanowisk artylerii kalibru 100 mm z czterech do sześciu i zmniejszenie ilości wież artyleryjskich głównego kalibru z czterech do trzech sztuk, lecz miały to być już wieże z działami kalibru 180 mm, jak na krążowniku Kirow. W ten sposób powstał znacznie ulepszony okręt Projektu 26bis, nie ustępujący swą siłą ofensywną Projektowi 68; w szczególności ciężar pocisków, wystrzelonych w ciągu minuty z trzech wież z działami 180 mm wynosił 4.826, zaś z czterech wież z działami 152 mm – 4.950 kg. Dodatkową zaletą nowego projektu była jego zwiększona odporność na środki ataku powietrznego przeciwnika.
Można byłoby dyskutować o celowości takiego przezbrojenia planowanych jednostek, lecz przedstawiciele przemysłu zbrojeniowego oświadczyli, że przyda im się dodatkowy rok na wykonanie wież Kirowa., wobec czego z zamysłu początkowo w ogóle zrezygnowano. W końcu jednak, w styczniu 1947 roku, skorygowany projekt krążownika (oznaczony jako Projekt 68k) został zatwierdzony, po czym rozpoczęto wykańczanie według jego założeń pięciu istniejących kadłubów, chociaż stan niektórych z nich pozostawiał wiele do życzenia. Na przykład jedyny kadłub zachowany na pochylni – przyszłego Czkałowa – tak mocno ucierpiał w toku wojny, że zdołano go zwodować dopiero w październiku 1947roku. Kadłub Frunzego stanowił prawdziwy „ogryzek”: jego część rufowa właściwie nie istniała, na śródokręciu nie było nadbudówek, pokładu górnego i burt począwszy od pokładu dolnego, brakowało też fragmentów części dziobowej. Wszystkie dostępne zapasy stali wykorzystano do remontów jednostek Czerwonej Floty pozostających już w służbie i do wykończenia budowy prototypu niszczycieli Projektu 30 – Ogniewoj. Pomimo wszystkich tych trudności cała seria pięciu krążowników weszła w 1950 roku w skład sowieckiej floty wojennej.
Rzecz jasna okręty te zdążyły się w międzyczasie zestarzeć moralnie , lecz w innych flotach również służyło w najlepsze wiele lekkich krążowników przed- i wojennej budowy; te pierwsze były de facto „równolatkami” jednostek sowieckich. W tym towarzystwie nasze okręty wyglądały szacownie. W początkach lat pięćdziesiątych nie budowano na świecie nowych krążowników; najmłodszymi z całej „czeredy” były amerykańskie okręty typów Des Moines i Worcester. Stępki pod nie położono na pochylniach pod sam koniec wojny, a ukończono w końcu lat czterdziestych. Jakościowo okręty wyprzedzały swoich poprzedników, co w znacznym stopniu wpłynęło na ich wprowadzenie do służby. Amerykanom udało się niemal dwukrotnie wzmocnić sprawność ogniową artylerii nowych okrętów , lecz kosztowało ich to niemało, bowiem musiano znacznie zwiększyć automatyzację dział głównego kalibru. 152-milimetrowe działa Worcestera mogły ponadto zostać użyte do obrony przeciw atakowi z powietrza, co czyniło z tego okrętu najsilniejszy podówczas krążownik przeciwlotniczy świata. W tym przypadku chodziło jednak o poprawę jednego elementu charakterystyki, a nie znaczące ulepszenie całego okrętu, jako systemu. Krążowniki wojennej budowy mieli ponadto Brytyjczycy (trzy sztuki), Holendrzy i Szwedzi (po dwie sztuki), a także Francuzi (jeden okręt) . Szwedzi wprowadzili swoje okręty do służby w 1947 roku, zgodnie z pierwotnym projektem, który zakładał, że każdy krążownik otrzyma po trzy trójdziałowe wieże kalibru 152 mm o szybkostrzelności 10 strz/min. i kącie podniesienia luf siedemdziesiąt stopni. W roku 1953 do służby weszły okręty holenderskie, wykończone według nieco ulepszonych planów, każdy z czterema podwójnymi, automatycznymi wieżami kalibru 152 mm, które w ciągu minuty mogły oddać po 15 strzałów na każdą lufę; kąt podniesienia ich luf wynosił 60 stopni. Francuzi przebudowali swój krążownik z działami 152 mm w okręt przeciwlotniczy uzbrojony w szesnaście dział 127 mm. Również Brytyjczycy znacznie zmienili projekt swoich krążowników, ale mimo wszystko te ostatnie weszły do służby w latach 1959-61. Stępek pod nowe okręty nie kładziono; jedynie Francuzi rozpoczęli w 1953 roku budowę krążownika przeciwlotniczego Colbert.
Przyczyny owego „zastoju” w budowie krążowników na świecie, to po pierwsze – analiza doświadczeń, zebranych w toku II Wojny Światowej, która wymagała czasu; po drugie – na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych nastąpiła prawdziwa rewolucja w sztuce wojennej, związana z pojawieniem się jądrowych środków bojowych, najrozmaitszych rodzajów pocisków rakietowych i burzliwym rozwojem radia i elektroniki oraz opartych o nie środków nawigacji i walki. Dążono powszechnie do znalezienia odpowiedzi na pytania: jakie zadania staną przed flotami w ewentualnej przyszłej wojnie oraz jakie okręty i o jakich właściwościach potrzebne będą do ich wykonania. Ewentualna pomyłka w poszukiwaniach odpowiedzi na owe pytania mogła okazać się bardzo kosztowna w przenośni i bardzo drogo kosztowała rzeczywiście, jako że budowa krążownika była w 1950 roku prawie dwukrotnie droższa, niż budowa jego poprzednika z końca lat trzydziestych XX wieku.
Z kolei przyjrzymy się temu, co w tym samym okresie zbudowano w Związku Sowieckim. Otóż u nas postanowiono dodać do wprowadzonych do służby w 1950 roku pięciu krążowników Projektu 68k czternaście (!) dalszych, bardzo podobnych jakościowo okrętów, które miały powstać wg niemal tych samych planów.
Obecnie takie zjawisko wymaga pewnych wyjaśnień. Zadajmy najpierw dwa pytania: po pierwsze, dlaczego w Związku Sowieckim w ogóle budowano jeszcze wówczas krążowniki i w dodatku w takiej liczbie, a po drugie – jeśli już, to dlaczego właśnie takie? Odpowiedzi na pierwsze z tych pytań musimy poszukać na pewno w obszarze polityki, bowiem w każdym morskim kraju okręty wojenne zamawiają „od zawsze” jego władze (a już szczególnie chętnie dyktatorzy) lub narodowa burżuazja (właśnie narodowa, a nie inna), one też decydują, czy kraj potrzebuje floty wojennej, a jeśli tak – to jakiej. W drugiej połowie lat czterdziestych XX wieku naczelnym zadaniem sił morskich Związku Sowieckiego było utrzymanie przybrzeżnego skrzydła frontu ewentualnej przyszłej wojny, do czego nie była bynajmniej potrzebna flota oceaniczna . Stalin i kierownictwo Ministerstwa Obrony właściwie ocenili wkład, jaki wniosła nasza Marynarka Wojenna w zwycięstwo nad Niemcami i sądzili, że rola Floty w przyszłej wojnie będzie z racji braku sojuszników za oceanami jeszcze mniejsza . Z tej przyczyny budowę krążowników, okrętów przeznaczonych do działań oceanicznych, uważano za jawne marnotrawstwo pieniędzy. Stanowisko to było dobrze znane, a po części także uzasadnione.
Z drugiej strony flota wojenna była potrzebna ówczesnemu kierownictwu Związku Sowieckiego, jako instrument polityki, a nie wojny, co znaczyło, że ma to być flota „solidna”. Na tym tle pojawił się szereg rozbieżności pomiędzy politycznym kierownictwem kraju, dowództwem Marynarki Wojennej i kierownictwem przemysłu stoczniowego. Temu pierwszemu potrzebne były jednostki reprezentacyjne, za które uważano u nas okręty liniowe, a także lotniskowce i właśnie krążowniki. Dowództwo Marynarki Wojennej ze swej strony, nie zawsze rozumiejąc rolę, jaką miała pełnić flota w czasie pokoju, obstawało przy budowie okrętów dysponujących możliwie największym potencjałem bojowym, to jest lotniskowców, krążowników, dużych okrętów podwodnych, a nawet częściowo i pancerników. Przemysł stoczniowy życzył sobie zamówień jedynie na to, co mógł budować – to jest na krążowniki, na okręty podwodne, a w skrajnych przypadkach na pancerniki. W ten sposób „kompromisową” klasą okrętów stały się tylko wspomniane krążowniki. Na tym póki co stanęło, lecz wkrótce okazało się że i tu siedzi diabeł w szczegółach. Otóż politycy wołali o pancerniki, a co najmniej o duże krążowniki, i to jak najszybciej. Oficerowie i marynarze, naiwnie sądząc widać, że kraj gotów jest w razie czego do obrony – wołali o nowoczesne krążowniki z uniwersalną artylerią na wzór amerykańskiego Worcestera, lecz rodzimy przemysł okrętowy dysponował jedynie projektami cokolwiek już przestarzałymi. Chociaż decyzje pozostawały w gestii politycznego kierownictwa kraju – spór ostatecznie rozwiązano na korzyść przemysłu okrętowego. Ten ostatni gotów był zbudować nowe okręty, lecz „dopiero za jakieś trzy lata”, zaś politycy potrzebowali ich natychmiast. Tak zaczęto budować serię okrętów Projektu 68bis. Program budowy tych jednostek uzasadnia się niekiedy koniecznością „ożywienia przemysłu okrętowego i stałego szkolenia nowych kadr dla floty”, lecz dobrze byłoby dowiedzieć się, jak długo zamierzano „ożywiać” nimi rodzimy przemysł okrętowy?...
Po 1955 roku wciąż jeszcze planowano wprowadzenie do służby we Flotach dziesięciu takich – w międzyczasie beznadziejnie przestarzałych moralnie – okrętów, co dałoby naszym stoczniom pracę na dobrych kilka lat. Jeśli zaś chodzi o owo „szkolenie nowych kadr dla floty”, to sprawa jest niejasna, bowiem jaki sens miało szkolenie nowych kadr na przestarzałych moralnie jednostkach? Czyżby zamierzano przygotowywać na nich załogi dla przyszłych rakietowców? Do realizacji tych zamierzeń ostatecznie nie doszło, a nowe rakietowce „oswajali” oficerowie zupełnie innego pokroju, nie mający za sobą służby na klasycznych jednostkach artyleryjskich. Podobny proces można było zaobserwować i na wyższych stanowiskach dowódczych we Flotach, wśród których nie ma już „weteranów” z krążowników.
Krążowniki typu Swierdłow w chwili wejścia do służby nie przedstawiały sobą jakiejś szczególnej wartości z wojskowego punktu widzenia. W zupełności odpowiadały okrętom zbudowanym przed wojną, ustępowały zaś znacznie amerykańskiemu Worcesterowi. Jednak trudno porównywać okręty typu Swierdłow z Worcesterem, bowiem miały one zupełnie różne zadania do wypełnienia i tylko zupełny przypadek mógłby sprawić, że doszłoby w jakimś przyszłym konflikcie do spotkania między nimi. Nasi potencjalni przeciwnicy wykluczyli już w tym czasie w ogóle możliwość starć artyleryjskich na morzu między równorzędnymi przeciwnikami, przydzielając krążownikom zupełnie inne zadania, jako podstawowe. Rozwiązanie takie wynikało z analizy doświadczeń II Wojny Światowej, z rozwoju sytuacji wojskowo-politycznej na świecie w pierwszym powojennym dziesięcioleciu oraz ze wspomnianej już rewolucji naukowo-technicznej, której pierwsze rezultaty dały się odczuć na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych.
Wnioski na temat miejsca i roli krążowników we flocie, jakie wyciągnięto w Związku Sowieckim z doświadczeń dopiero co zakończonej wojny, w pełni odpowiadały tym, jakie wyciągnięto w innych krajach. Jednak przyswojenie owych doświadczeń następowało u nas w zupełnie odmiennych warunkach, a to podczas realizacji nadzwyczaj rozdętego programu rozbudowy floty, którego zatwierdzeniem zignorowano dopiero co wyciągnięte wnioski! Program ten bowiem nie przewidywał budowy ani lotniskowców, ani krążowników przeciwlotniczych. Przyczyną tego było wspomniane już odżegnanie się przemysłu stoczniowego od prac nad projektowaniem nowych jednostek wojennych z niesprawdzonymi jeszcze systemami uzbrojenia. Z drugiej strony pracowano nad potężną artylerią przeciwlotniczą kalibrów 152, a nawet i 180 mm. Niestety, na tym polu przegrywaliśmy już wtedy w wyścigu z liderami: o ile bowiem krążowniki Projektu 26 były w chwili wejścia do linii okrętami w pełni nowoczesnymi, a krążowniki Projektu 68 były nowoczesne tylko w momencie rozpoczęcia ich budowy, o tyle okręty Projektu 84 z działami przeciwlotniczymi kalibru 180 mm, których budowę planowano rozpocząć w końcu lat pięćdziesiątych, były beznadziejnie przestarzałe już na etapie prac projektowych! W tych warunkach, wobec przedłużającej się budowy okrętów Projektu 68bis, Dowództwo Marynarki Wojennej ZSRS musiało w 1955 roku przedstawić kierownictwu kraju swoją wizję dalszego rozwoju sowieckiej floty wojennej. Pozostawiając na boku inne kwestie, należy zauważyć, że o krążownikach admirałowie mieli do powiedzenia raczej niewiele . Nie zawracając zaś sobie zanadto głowy pytaniem o winnych całej sytuacji, otrzymamy nieco nostalgiczny obraz naszej floty w roku 1955, dla której pobudowano szereg takich jednostek, jakie chciała ona mieć w 1941 roku. Jeśli zaś idzie o krążowniki – to na tym polu nastał najcięższy od lat kryzys.
W tych warunkach postanowiono spróbować nadać posiadanym już krążownikom nowe cechy jakościowe, przezbrajając je w broń rakietową. Niestety prace nad systemami okrętowych pocisków rakietowych obrony przeciwlotniczej przeciągały się, a pierwszy taki system pojawił się dopiero w roku 1962. Spróbowano wtedy zaadaptować do warunków morskich lądowy system rakietowy „Wołchow-M”. W razie odniesienia sukcesu planowano przezbrojenie w ten system pewnej ilości krążowników Projektu 68bis wg założeń Projektu 70, to jest z zamianą całej ich artylerii lufowej głównego kalibru na dwie podwójne wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych. Próby systemu „Wołchow-M”, prowadzone na przebudowanym w 1958 roku wg założeń Projektu 70E krążowniku Dzierżynskij, zakończyły się z różnych przyczyn niepowodzeniem. Mimo przyjęcia w 1962 roku wspomnianego systemu na uzbrojenie floty, już rok wcześniej przeklasyfikowano Dzierżynskiego na okręt szkolny.
Nieco wcześniej, bo w 1955 roku, rozpoczęto na krążowniku Admirał Nachimow (Projekt 68bis) próby drugiego systemu pocisków rakietowych nazwanego „Striełą”. Podstawę tego systemu stanowił skrzydlaty pocisk rakietowy, wystrzeliwany na odległości nie przekraczające bezpośredniego zasięgu radarów okrętu, ponieważ wspomniany pocisk wyposażony został w półaktywny system naprowadzania na cel. W razie pomyślnego zakończenia prowadzonych z tym systemem prób, planowano poddać część krążowników modernizacji i przezbrojeniu wg założeń Projektu 67 z zamianą artylerii lufowej okrętów na dwie wyrzutnie systemu „Strieła” . Również z tych planów zrezygnowano, tym razem jednak przyczyną rezygnacji nie była jakość samego systemu „Strieła”, lecz fakt, iż już w 1958 roku przyjęto na uzbrojenie floty system skrzydlatych pocisków rakietowych „KSSzcz”, który przy mniejszych gabarytach i ciężarze miał lepsze właściwości taktyczno-techniczne. W tym samym czasie z powodzeniem pracowano nad trzema systemami pocisków rakietowych kolejnej generacji. Dowództwo Floty (w osobie nowego Naczelnego Dowódcy, adm. S. G. Gorszkowa) słusznie uznało za niecelowe uzbrajanie okrętów tylko w systemy przeciwlotnicze lub uderzeniowe; z tej też przyczyny podjęto w 1957 roku decyzję o przygotowaniu przezbrojenia krążowników typu Swierdłow według założeń Projektów: 64 i 71. Pierwszy z tych Projektów zakładał uzbrojenie okrętów w nowy system uderzeniowy oznaczony jako P-6 plus dwie wyrzutnie przeciwlotniczych pocisków rakietowych (jedna dalekiego, druga bliskiego zasięgu), drugi zaś różnił się od Projektu 70 tym, że zachowano w nim dziobowe wieże artyleryjskie głównego kalibru. Wyznaczono już nawet prototyp dla Projektu 71 – krążownik Admirał Nachimow – lecz ostatecznie na planach się skończyło, bowiem zamysły przezbrojenia krążowników Projektu 68bis w broń rakietową w końcu zarzucono. Zrezygnowano też z wykończenia ostatnich budowanych jeszcze okrętów, jako jednostek obrony przeciwlotniczej bądź przeciwpodwodnej, śmigłowcowców (!), baz okrętów podwodnych, jednostki szkolnej, okrętu ratowniczego, a nawet frachtowców, zbiornikowców, liniowca pasażerskiego, czy pływających koszar. Przyczyn obu tych rezygnacji było kilka. Po pierwsze – nie „wypalił” żaden z projektowanych systemów przeciwlotniczych pocisków kierowanych dalekiego zasięgu, zaś system bliskiego zasięgu „Wołna” nie był de facto systemem obrony zespołowej i okręt weń wyposażony trudno byłoby zaiste nazywać krążownikiem przeciwlotniczym. Po drugie – przy wątpliwej jakości koszty modernizacji kilku okrętów sięgały poziomu kosztów budowy jednego nowego okrętu o analogicznych właściwościach bojowych. Po trzecie – terminy wcielenia do służby okrętów, z których w 1958 roku żaden jeszcze nie wszedł do linii, mogły się przedłużać (do lat 1963-68), co wpłynęłoby na intensywność budowy okrętów według nowszych projektów. Po czwarte – program wcale nie „ożywiał” przemysłu okrętowego, bo budowa serii krążowników to jedno, a budowa pojedynczych egzemplarzy o charakterze jednostek w znacznym stopniu „doświadczalnych” – to zupełnie co innego. W ten sposób tylko czternaście spośród rozpoczętych jednostek Projektu 68bis weszło ostatecznie do służby; pięć dalszych kadłubów oddano po zwodowaniu na złom, kolejne dwa rozebrano na pochylniach, a pod cztery ostatnie nawet nie położono stępek . Spośród okrętów wprowadzonych do służby przebudowie i modernizacji poddano jedynie cztery. Krążownik Admirał Nachimow został po kilku próbach przebudowy na jednostkę doświadczalną dla prób z nowymi rodzajami rakiet w 1960 roku oddany na złom. Dzierżynskij jako jedyny otrzymał na uzbrojenie system rakietowy w postaci jednej podwójnej wyrzutni, lecz nie był to system w pełni gotowy do wykorzystania bojowego, przez co krążownik do końca jego dni „zdegradowano” do roli jednostki szkolnej . Żdanowa i Admirała Sieniawina przebudowano na jednostki dowodzenia. Po sprzedaży w 1962 roku Ordżonikidze do Indonezji, we flocie wojennej ZSRS pozostało w roku 1965 dziewięć czysto artyleryjskich krążowników Projektu 68bis i dwa Projektu 68k. Oba ostatnie okręty (Projektu 68k) przeklasyfikowano w tym czasie na szkolne, zaś cztery krążowniki Projektu 68bis przechodziły konserwację. Właściwie czekało je złomowanie z braku perspektywy „zatrudnienia” we Flotach. Tym większe jednak było zaskoczenie, gdy w końcu lat sześćdziesiątych XX wieku nagle znalazło się odpowiednie „zajęcie” dla krążowników artyleryjskich, i to na tyle intensywne, że trzeba było de facto reaktywować wszystkie okręty Projektu 68bis.
Specyficzna sytuacja geograficzno-wojskowa Związku Sowieckiego, a także szczególne rozmieszczenie jego ważnych gospodarczo regionów – ukazały naszym przeciwnikom już podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej problem celowości angażowania wielkich jednostek nawodnych w działania na naszych wodach przybrzeżnych. Chodziło o to, że głównymi celami ewentualnych działań przeciwnika byłyby obiekty brzegowe w regionach przylegających do wybrzeży lub linie komunikacyjne na Dalekiej Północy i Wschodzie. Najskuteczniejszym orężem do działań przeciw takim celom byłoby lotnictwo wroga lub jego okręty podwodne. Jeśli chodzi o udoskonalanie nowych systemów uzbrojenia i zwiększenie ich zasięgu operacyjnego, to okazało się, że główni nosiciele lotnictwa i pocisków rakietowych – lotniskowce i wielkie okręty podwodne – operują coraz dalej od naszych brzegów.
W połowie lat sześćdziesiątych lotniskowce flot NATO działały głównie na Morzach Norweskim i Śródziemnym oraz na wschód od Japonii. W tym samym okresie kierownictwo sowieckie zaczęło stawiać swojej Marynarce Wojennej nowe zadania związane z kolejnym konfliktem Izraela z arabskimi krajami Bliskiego Wschodu. Chodziło o demonstrację siły. W rezultacie rozpoczęła się tzw. Bojowa Służba Floty, w znacznej mierze polegająca na śledzeniu głównych zespołów uderzeniowych sił morskich NATO, przy czym siły śledzące miały pozostawać w stałej gotowości do podjęcia walki z przeciwnikiem i zniszczenia go. W ten sposób wyjaśniło się, że za najskuteczniejszy sposób zniszczenia wrogiego lotniskowca uważano w dowództwie sowieckiej marynarki nieustanny ostrzał z dział okrętowych dużego kalibru. Oczywiście najbardziej nadawałyby się do tego duże krążowniki artyleryjskie , zwłaszcza, że dysponowały one odpowiednią prędkością i były wystarczająco autonomiczne. Uważano, że krążownik, nawet uszkodzony i prowadzący ogień bez centralnego nim kierowania, będzie mimo wszystko mógł wyłączyć z akcji pokład startowy lotniskowca, lecz głównie stawiano na nagłe uderzenie wyprzedzające, ponieważ przyjmowano (a przypadek argentyńskiego Generala Belgrano tylko to potwierdził), że gdyby Amerykanie zaatakowali pierwsi, to krążowniki nie zdołałyby oddać ani jednego strzału.
W związku z wyżej opisanymi wydarzeniami odżyła w Związku Sowieckim nostalgia za licznymi (w tym ciężkimi i małymi) krążownikami, których budowy nie ukończono, a które właśnie teraz bardzo by się przydały. Akurat do tego zadania można byłoby użyć choćby i historycznej Aurory, albo pancernika typu Potiomkin, gdyby tylko dysponowały one wystarczającą prędkością. Coś takiego jednak należy od razu nazwać „misją kamikaze po sowiecku”, bowiem po rozpoczęciu działań, niezależnie od skuteczności artylerii krąż
Secretary to Mr Davy Jones
W M Wachniewski
Posty: 181
Rejestracja: 2005-01-07, 13:05

Reszta się...

Post autor: W M Wachniewski »

...tłumaczy!
Ostatnio zmieniony 2005-01-20, 14:52 przez W M Wachniewski, łącznie zmieniany 1 raz.
Secretary to Mr Davy Jones
W M Wachniewski
Posty: 181
Rejestracja: 2005-01-07, 13:05

O kurcze, nie wgrało się wszystko...

Post autor: W M Wachniewski »

...przepraszam, ale to dziewiętnaście stron.
Zobaczcie, jaki tłumaczę z ROSYJSKIEGO!
Secretary to Mr Davy Jones
Tadeusz Klimczyk
Posty: 1177
Rejestracja: 2004-04-05, 09:06
Lokalizacja: Sopot

Hello !

Post autor: Tadeusz Klimczyk »

Czy pamiętasz Wojtku swój sławny 16-zwrotkowy wiersz o niszczycielach typu Leberecht Maas ?
Awatar użytkownika
janik41
Posty: 1326
Rejestracja: 2004-07-03, 22:16
Lokalizacja: Kopavogur
Kontakt:

Post autor: janik41 »

Witam
Dobra rzecz, zawsze zazdrościłem ludziom znającym języki, tyle wiadomości człowieka omija jak się ich nie zna.
Pozdrawiam
Ostatnio zmieniony 2005-01-20, 21:20 przez janik41, łącznie zmieniany 1 raz.
MiKo
Admin FOW
Posty: 4040
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

Kto jest jej autorem jeśli można widzieć?

...Jednak już na dystansie rzeczywistym wynoszącym 100 kabli prawdopodobieństwo trafienia w burtę przeciwnika sięgało 0,05 , przy czym Kirow w ciągu minuty wystrzeliłby 4.387,5, zaś Brooklyn – aż 5.008,5 kg pocisków. W przypadku porównania Kirowa z brytyjskim lekkim krążownikiem Belfast..

szybko licząc:
Kirow 97,5kg x 9 armat x 5 rpm (podawane przez C. rpm 6-4 ) = 4387,5 kg

Brooklyn 59 x 15 armat x 9 rpm (podawane przaz C. rpm 10-8 ) = 7965 kg

Belfast 50,8 x 12 armat x 7 rpm (podawane przaz C. rpm 8-6 ) = 4267,2 kg
Awatar użytkownika
CIA
Posty: 1657
Rejestracja: 2004-01-18, 12:46
Lokalizacja: Gdansk

Post autor: CIA »

Ciężar pocisków, jakie w ciągu minuty mogłaby wystrzelić ze wszystkich luf artyleria przeciwlotnicza sowieckiego krążownika mieścił się na średnim poziomie europejskim, lecz w tych czasach zdawano już sobie powszechnie sprawę z konieczności powiększenia kalibru dział przeciwlotniczych z 76-102 do 120-133 mm (co pierwsi zrobili Amerykanie). Z drugiej strony dla pełnego wykorzystania przewagi w kalibrze artylerii potrzebne były odpowiednie systemy kierowania jej ogniem. Tu przodowali Niemcy ze swoimi czterema zakresami.
Co oznacza ostatnie zdanie? O jakie 4 zakresy chodzi?
Awatar użytkownika
Ksenofont
Posty: 2105
Rejestracja: 2004-12-27, 23:28
Lokalizacja: Praga

Post autor: Ksenofont »

Czołem!
o krążownikach zbudowanych w Związku Sowieckim można powiedzieć, że były one w swoich latach okrętami w pełni nowoczesnymi i odpowiednio przystosowanymi do warunków zamkniętych teatrów działań wojennych, na jakich przyszło im działać, chociaż trzeba też stwierdzić, że ich opancerzenie, artyleria przeciwlotnicza i wyposażenie radioelektroniczne były słabe. Za niedostateczną uznać też należy żywotność poszczególnych elementów ich artylerii głównej – np. wspólne mechanizmy regulacji kąta podniesienia dla wszystkich luf jednej wieży, obecność tylko jednego dalmierza i stanowiska kierowania ogniem artylerii, czy słabość stanowisk artylerii kalibru 100 mm.
:rotfl:
Zabójczo powolna była także szybkostrzelność artylerii głównej, tragiczna jakość amunicji, tępi dowódcy, niewyszkoleni marynarze, ale przecież
o krążownikach zbudowanych w Związku Sowieckim można powiedzieć, że były one w swoich latach okrętami w pełni nowoczesnymi
:rotfl2: Wierzcie Moskalom, to będziecie zimą w trampkach chodzić. Wartości katalogowe uzbrojenia/wyposażenia sowieckiego należy zmniejszyć o ponad 25%, wtedy - być może - zbliżymy się do prawdy.
W M Wachniewski, nie daj się nabrać na ruską propagandę!!!

Pozdrawiam,
Ksenofont
Awatar użytkownika
CIA
Posty: 1657
Rejestracja: 2004-01-18, 12:46
Lokalizacja: Gdansk

Post autor: CIA »

Ksenofont pisze: tragiczna jakość amunicji
Masz może jakieś dane na temat amunicji?
Rogelio

Post autor: Rogelio »

Wspaniałe tłumaczenia, zapisałem sobie w notatniku, bedzie dla wnuków :-)
Ciekawe tezy:

9 razy 180mm lepsze od 9 razy 203mm i 12/15 razy 152mm :-)

Do tego ważna cecha: możliwość operowania na północy, ciekawe czy mogły też operować po północy :D
Awatar użytkownika
janik41
Posty: 1326
Rejestracja: 2004-07-03, 22:16
Lokalizacja: Kopavogur
Kontakt:

Post autor: janik41 »

Rogelio pisze:Wspaniałe tłumaczenia, zapisałem sobie w notatniku, bedzie dla wnuków :-)
Ciekawe tezy:

9 razy 180mm lepsze od 9 razy 203mm i 12/15 razy 152mm :-)

Do tego ważna cecha: możliwość operowania na północy, ciekawe czy mogły też operować po północy :D
Witam
Żeby nie tak gołosłownie tu jest adres gdzie możesz sobie porównać parametry radzieckich dział , tak źle nie wypadają
http://www.navweaps.com/Weapons/WNRussi ... _m1932.htm
Strona też nie rosyjska .
Pozdrawiam.
Marek T
Posty: 3270
Rejestracja: 2004-01-04, 20:03
Lokalizacja: Gdynia

Post autor: Marek T »

janik41 pisze:... Żeby nie tak gołosłownie tu jest adres gdzie możesz sobie porównać parametry radzieckich dział , tak źle nie wypadają
http://www.navweaps.com/Weapons/WNRussi ... _m1932.htm
Strona też nie rosyjska .
Pozdrawiam.
Stronka nie jest rosyjska, ale źródła informacji owszem:

Data from
"Cruisers of World War Two" by M. J. Whitley
"Naval Weapons of World War Two" by John Campbell
"Entsiklopedia Otechestvennoi Artillerii" (Encyclopedia of Fatherland (Russian) Artillery) by A.V. Shirokorad
"Sovetskie Boevye Korabli 1941-45: IV Vooruzhnie" (Soviet Warships 1941-45: Volume IV Armament) by A.V. Platonov
Special help from Vladimir Yakubov


Whitley (na którego się powołuja) też korzystał z rosyjskiej książki.
Awatar użytkownika
Grzechu
Posty: 1624
Rejestracja: 2004-06-29, 16:05
Lokalizacja: Kwidzyn (Powiśle)

Post autor: Grzechu »

Ale nie ma o co czepiać się WMW - przecież on to tylko tłumaczy dla dobra tych osób z naszego grona które albo nie mają orginalnego tekstu, albo nie znają języka.
A interpretacja i wyciąganie wniosków należy do nas!!!
W M Wachniewski
Posty: 181
Rejestracja: 2005-01-07, 13:05

Why not?...

Post autor: W M Wachniewski »

Jasne, że pamiętam; "szło" to zdaje się, tak:

Była sobie raz Maas-Klasa
Wielkich niszczycieli
wojnę mało ich przetrwało
resztę DIABLI wzięli!

Kolega ma u mnie OGROMNY plus za HOODA (to najlepsza monografia, jaka ukazała się u tego dziadygi Jarskiego!) i... równie ogromnego kopa za "Pancerniki", które są mówiąc szczerze straszne, zwłaszcza ta wcześniejsza ich wersja.
Już kiedyś pisałem, na łamach chyba PZ, że naprawdę lepiej byłoby przetłumaczyć Breyera, bo ci nasi pożal się Boże "autorzy" nie wiedzą, co ani o czym piszą!
Żeby nie być gołosłownym - mam w dyspozycji WŁASNY przekład książki pana R Humble'a o pancernikach i liniowych krążownikach. To jest to, co odpowiada MOIM wyobrażeniom na temat monografii pancerników, jako klasy.
Za to "dzieła" panów Szoszkiewicza o pancernikach i Zalewskiego o lotniskowcach, to CHŁAM, który z hukiem wyrzuciłem do kosza. Ani jeden, ani (zwłaszcza!) drugi - nie umieją po prostu pisać po polsku! Przepisywanie samych danych to nie sztuka, a to, co z owych hm... dzieł wyszło, to woła o pomstę do Davy Jonesa...

Ale-ale: my tu gadu-gadu o pierdołach, a ja chcę upchnąć przełożone przeze mnie "Krążowniki" w wydawnictwie, najlepiej u pana Marka T, tam, gdzie faceci wydali wspaniałe tomiki o "Bismarckach" i tę Twoją cudowną rzecz o "Białych Słoniach"!!!

With very best wishes for the New Year 2005 - the year of Tsushima-Centennial and Trafalgar-Bicentennial. Good Luck from the Old German LeMa-Destroyer

P/s: Tymczasem zarzuciłem zainteresowanie "drobnicą" i frachtowcami. Teraz moje pole to duże ow, pasażery i katastrofy, a także wszystkie floty polskie...
Secretary to Mr Davy Jones
W M Wachniewski
Posty: 181
Rejestracja: 2005-01-07, 13:05

Odczepcie się panowie od tłumacza...

Post autor: W M Wachniewski »

...za jakość samego przekładu ręczę; wcale nie jestem gorszy od tego gościa, co przełożył wspaniałą IMPIERATRICĘ i właśnie jej lektura zainspirowała mnie: przecież ja też mogę tego spróbować...

Pozdrawiam i tonę, jak na starego Wraqa przystało, bul, bul, bul...
Secretary to Mr Davy Jones
ODPOWIEDZ