Hej
No sorry, ale jak o amunicji, to musze się trochę powymądrzać:
Peperon pisze:Pociski japońskie.
Pociski „nurkujące” – Były to pociski przeciwpancerne, które zaopatrzone były w specjalny czepiec balistyczno-hydrodynamiczny.
Zgadza się. Pod tym pojęciem jednak rozumie się także coś innego: pociski wynalezione w czasie I wojny do zwalczania okrętów podwodnych. Potem trochę wyszły z mody, ale np. do rosyjskich 100 mm armat morskich występowały jeszcze w okresie powojennym. Pocisk nurkujący był zwykle dłuższy i cięższy od standardowej amunicji (ale nie zawsze, np. wspomniany rosyjski 100 mm nie był) i wystrzeliwany na zmniejszonym ładunku miotającym (wspomniany rosyjski miał Vo=250 m/s), gdyż służył generalnie do walki z bliska. Pocisk miał tępy kształt, z wklęsłym niejako wierzchołkiem (dziób otoczony był pierścieniem z otworami przepuszczającymi wodę) co minimalizowało prawdopodobieństwo rykoszetu od powierzchni wody nawet przy bardzo małym kącie uderzenia. Wystrzelony w kierunku zanurzającego się właśnie po wykryciu okrętu podwodnego (OP), jeśli nie trafił bezpośrednio, to mógł ugodzić podwodną część kadłuba, a jeśli nie trafił wcale, to przynajmniej zapalnik czasowy detonował go pod wodą i była szansa jakiegoś uszkodzenia OP, jeśli wybuch nastąpił dostatecznie blisko. Choć na wielkie efekty raczej bym nie liczył, np. wspomniany pocisk 100 mm zawierał 2,85 kg m.w. co z pewnej odległości raczej nic by OP nie zrobiło. Można tym było ostrzeliwać nawet płytko zanurzony okręt, gdy fala na powierzchni zdradzała jeszcze jego położenie. Ot taki wynalazek, zniknął, gdy pojawiły się porządne miotacze bomb głębinowych, takie lepsiejsze.
Peperon pisze:Pociski przeciwlotnicze „strzałkowe” – Były to pociski z wymuszoną fragmentacją, które uwalniały „strzałki”. Strzałki to były rurki stalowe wypełnione materiałem zapalającym. Po uwolnieniu każda strzałka emitowała płomień o temperaturze około 3 000 stopni Celsjusza na odległość około 5 metrów. Teoretycznie po inicjacji defragmentacji pocisku strzałki były wyrzucane pod kątem około 13 stopni. W odległości 1000 metrów od rozrzucenia strzałek pole rażenia miało mieć średnicę 200 metrów. W pociskach kalibru 203 mm było 246 strzałek, a w pociskach 460 mm – 1500. Dodatkowy ładunek miał rozrywać skorupę pocisku na dodatkowe stalowe odłamki, które miały zwiększać skuteczność rażenia.
Nie zgodzę się absolutnie z określeniem tego czegoś jako strzałki, ponieważ nie miało toto żadnego statecznika - rurki leciały sobie swobodnie, chaotycznie koziołkując. W odniesieniu do zawartości szrapneli i kartaczy używa się często określenia "lotki" i to od biedy byłbym w stanie zaakceptować. Lotki to mogą być różne rzeczy, kulki, strzałki, walce i dziwniejsze jeszcze kombinacje, więc powiedzmy że i takie rurki z masą zapalającą też.
Nie mam pewności co do wymuszonej fragmentacji, wiem oczywiście, że prócz lotek i ładunku wyrzucającego je, San Shiki (tak to się pisze?) zawierały też normalny ładunek rozrywający skorupę pocisku na odłamki. Ale czy ta fragmentacja była wymuszona czy naturalna tego nie wiem. Obstawiałbym jednak fragmentację naturalną, bo w pociskach art. wymuszoną stosowano dawniej dosyć rzadko. Z uwagi na ogromne siły działające przy wystrzale nie bardzo można było sobie pozwolić na jakieś kombinacje w rodzaju ponacinanej skorupy czy coś, bo groziłoby to pęknięciem pocisku w lufie, co zapewne skończyłoby się eksplozją. Oczywiście były wyjątki potwierdzające regułę - jeden z pocisków do rosyjskiej armaty 45 mm 21-K czy do niemieckich 8,8 cm FLAK-ów - ale zdarzało się to bardzo rzadko. A co do defragmentacji to zjawisko przeciwne do fragmentacji (rozpadu) - nie wiem co chciałeś napisać, chyba nie to, że się te odłamki miały poskładać z powrotem w cały pocisk
?
Odnoszę jeszcze wrażenie, że Japończycy mieli jakiegoś p***dolca na punkcie tej koncepcji San Shiki. Może wymyślił ją jakiś sędziwy dostojnik, cieszący się powszechnym szacunkiem, któremu nijak nie można było odmówić bez naruszenia zasad honoru? Faktem jest, że zrobili sobie coś takiego do wszystkich dział okrętowych o kalibrze ponad 120 mm a także bomby lotnicze o wagomiarze 32, 60 i 250 kg. Te ostatnie były oczywiście z zapalnikiem czasowym i miały służyć do atakowania z góry formacji bombowców przeciwnika. Jak łatwo zgadnąć, efekt był podobnie żałosny co przy pociskach art., a może nawet bardziej bo trudniej było celować. Od biedy można by tego może używać jako kasetowej amunicji zapalającej przeciwko celom naziemnym; ale i to z marnym skutkiem, bo czas palenia się tych lotek był rzędu 5 s. No i powiedzmy sobie gęstość pola rażenia też nie powala. W pocisku np. 120 mm było 48 lotek; jaka szansa, że coś z tego będzie?