MY CZTEREJ PANZERNI...

czyli hobby, kultura, sztuka, wścieklizna i w ogóle offtopic...

Moderator: nicpon

Awatar użytkownika
jabu
Posty: 30
Rejestracja: 2007-03-18, 12:52
Lokalizacja: WARSZAWA-PłOCK

MY CZTEREJ PANZERNI...

Post autor: jabu »

Witam,

http://www.vierpanzersoldatenundeinhund ... /P1_01.mp3

:o :o :o :o

to zabór naszych dóbr naturalnych!
pozdrawiam,
jabu
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
Bukowa
Posty: 338
Rejestracja: 2006-07-19, 15:54
Lokalizacja: Bukowa

Czterech i pies

Post autor: Bukowa »

Witam!
Kurde! Kto żyw do broni!!!
Robert
Awatar użytkownika
jabu
Posty: 30
Rejestracja: 2007-03-18, 12:52
Lokalizacja: WARSZAWA-PłOCK

Post autor: jabu »

Będziemy, niestety musieli walczyć na dwa fronty:

http://www.sweb.cz/klan.wings/soubory/4pes.mp3

pozdrawiam,
jabu
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
Awatar użytkownika
RyszardL
Posty: 2890
Rejestracja: 2004-05-18, 13:58
Lokalizacja: Perth, Australia

Post autor: RyszardL »

Kapitalna sprawa. Czy dobrze rozumiem, że ten serial jest wyświetlany za granicą czy tylko słowa przetłumaczone. Niemcom się ten T-34 nawet podobał. :wink:
http://www.flotyllerzeczne.aq.pl/
http://www.biuletyn2008.republika.pl
"Demokracja to najgorszy z ustrojów - rządy hien nad osłami" Arystoteles
Emden
Posty: 759
Rejestracja: 2004-07-08, 15:22

Post autor: Emden »

Co było dalej?

Jan Kos po ślubie z radziecką sanitariuszką Marusią wyjechał do ojca do Gdańska. Janek nie wyobrażał sobie przyszłości bez wojska. Jako bohater wojenny bez problemów dostał się do szkoły wojsk pancernych. Marusia zamieszkała u teścia, który został urzędnikiem w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku.

Czekając na powrót męża ze szkoły oficerskiej, Marusia podjęła pracę jako pielęgniarka w szpitalu wojskowym w Gdyni. Jankowi wróżono wielką karierę w wojsku i Marusia już widziała siebie jako polską panią generałową. Los chciał jednak inaczej. Gdzieś na początku 1950 roku niespodziewanie aresztowano starego Kosa, ojca Janka. Jak pamiętamy z filmu, był on przed wojną mieszkańcem Wolnego Miasta Gdańska, potem więzili go Niemcy, miał jakieś bliżej nie określone powiązania z ruchem oporu na Pomorzu. Słowem: człowiek niepewny. Starego Kosa oskarżono o współpracę z hitlerowcami (wiadomo: Wolne Miasto Gdańsk), powiązania z II Oddziałem Sztabu Generalnego, czyli z sanacyjnym wywiadem (Komisariat RP w WMG), a wreszcie o współpracę z brytyjskim wywiadem morskim i o sabotaże na Wybrzeżu Gdańskim. Jak było naprawdę, archiwa milczą. Stary Kos procesu nie doczekał i zmarł w więzieniu w Sztumie.
Aresztowanie Kosa seniora było końcem kariery Janka. Z ostatniego roku szkoły oficerskiej, wprost z zajęć politycznych, aresztowała go Informacja Wojskowa. Jako syn zdrajcy, wroga klasowego, szpiega i sabotażysty nie miał czego szukać w Ludowym Wojsku Polskim. Długo go nie trzymali, wyszedł po roku z odbitymi nerkami i złamanym życiorysem. Najgorsze czekało na niego jednak w domu. Tam zastał kartkę napisaną przez żonę Marusię. Jak pamiętamy, Marusia była Rosjanką, obywatelką ZSRR. Na wracającego z aresztu Janka czekała kartka napisana nieporadnie w polsko-rosyjskim języku:

“Janek, ja komunistka, ja Ruskaja, moj atiec eto Stalin, twoj atiec eto szpion. Wy reakcyjnaja swołocz, ja nie chaczu tieba. Ja jedu w Sowieckij Sojuz.
Z mojej ambasady ty dostaniesz papiery rozwodowe. Ty mnie nie szukaj. Ja tiebia nie lubliu.
Marusia”.

Po kilku miesiącach przyszły dokumenty rozwodowe. Przez następne lata Janek biedował i znowu, jak w czasie wojny, szukał ojca. Tym razem już go nie znalazł. Starzy znajomi z czasów wojny albo też siedzieli w kryminale, albo odwrócili się od niego jak od zadżumionego. Janek nie miał żadnego wykształcenia, nie miał zawodu, pracował więc jako niewykwalifikowany. Po 1956 roku i rehabilitacji ojca (pośmiertnej) skończył jakieś szkoły zaocznie. Podjął pracę w stoczni gdańskiej, nie ożenił się drugi raz. Pod koniec lat 60. zaprzyjaźnił się z podobnym sobie rozbitkiem życiowym, z Mateuszem Birkutem, ale tu już historia na inną opowieść…
Marusia Kos, de domo Aganiok. Na polecenie sowieckiej ambasady odcięła się od swojego męża i teścia i wróciła do ZSRR. Tam rozwiodła się z Jankiem. Pracowała jakiś czas w szpitalu w Nowosybirsku, wyszła za mąż za oficera wojsk rakietowych, miała z nim syna i rozwiodła się. Drugi raz wyszła za mąż, za lotnika, który zginął nad Koreą. Owdowiała i nadal piękna, zajęła się wychowywaniem synów po rakietowcu i lotniku. Nigdy już nie była w Polsce.

Gustaw Jeleń. Gustlik po weselu wrócił na Śląsk i zamieszkał wraz z żoną Honoratą w jednoizbowym mieszkaniu ojca, położonym w typowo śląskim familoku, z wygódką na podwórku, obok maleńkiego ogródka i klatek z królikami. Mundur obwieszony orderami wylądował na dnie szafy, zastąpił go górniczy kombinezon. Gustlik był chłop jak tur i fedrował za dziesięciu chłopa. Już-już miał zostać przodownikiem pracy (mówiło się nawet o awansie na sztygara i mieszkaniu zakładowym), gdy zdarzyło się nieszczęście. Jak pamiętamy z filmu, ojciec Gustlika całą wojnę przesiedział na Śląsku, gdzie pracował w kopalni. Gdy wręczono mu dokument stwierdzający, iż jest obywatelem III Rzeszy, zaklął pod nosem i poszedł na szychtę do kopalni. Stary Jeleń nie wiedział, co to strajk włoski i symulowanie pracy. Wiedział za to, że szychta to jest szychta, a fedrunek to fedrunek, bez względu na to jaka flaga wisi na kopalnianej bramie.
Takie podejście do pracy spodobało się jego przełożonym, Jeleń senior dostał list pochwalny od samego dr. Roberta Leya, przywódcy niemieckich robotników. To był początek jego zguby. W 1945 roku, jakieś pół roku po tym jak na katowickim rynku radzieccy wyzwoliciele zaczęli zabierać przechodniom zegarki, sąsiad starego Jelenia, były szef dzielnicowej komórki SA. wywiesił na balkonie czerwoną flagę z widocznym, jasnym kołem na środku po odprutej swastyce, wstąpił do PPR i zadenuncjował starego. W śledztwie na UB nawet go nie bili, wystarczył im znaleziony w komodzie ów fatalny list z podpisem dr. Leya.

Gustlik wyciągnął z szafy mundur i zaczął biegać po urzędach, żeby ratować ojca. Nic nie pomogło, nawet order za Studzianki, krzyż za forsowanie Odry i za wzięcie do niewoli hitlerowskiego generała ze sztabem ani nawet odznaka grunwaldzka za zdobycie Berlina. Stary Jeleń trafił do Łambinowic, gdzie już w pierwszym tygodniu podpadł komendantowi Morelowi, późniejszemu obywatelowi Izraela. Gustlik stracił pracę w kopalni akurat w dniu, gdy Honoratka rodziła drugie dziecko. Stary Jeleń zmarł za drutami kolczastymi w Łambinowicach i dopiero po 45 latach Niemiecki Czerwony Krzyż ustalił miejsce jego pochówku w zbiorowej mogile. Gustlik biedował, aż gdzieś około 1959 roku uśmiechnęło się do niego szczęście. Pamiętamy z filmu, iż Gustlik poznał Honoratkę już za Odrą, gdy ta była służącą u niemieckiego generała, którego Gustlik wziął do niewoli. Generał przeżył radziecką niewolę, symulując komunizm. Gdy powstała NRD, zgłosił akces do jej armii. Zwolnili go z niewoli i generał wsiadł w metro w Berlinie i trafił prosto do rodzinnego majątku w słonecznej Hesji. Po powrocie zaczął szukać dawnej służącej. Starania trwały długo. Państwo Jeleniowie wraz z piątką dzieci opuścili Śląsk na krótko przed nawiązaniem stosunków dyplomatycznych między PRL a NRF. Na początku Gustlik fedrował w Westfalii, potem dostał duże pieniądze - za ojca z niemieckim paszportem i listem od dr. Leya, zamęczonego przez polskich komunistów i Salomona Morela, za pracę Honoratki na służbie u generałostwa, za pozostawiony za żelazną kurtyną familok z wygódką, ogródkiem i klatkami. Kupił mały domek w okolicach Padeborn. Tam zaprzyjaźnił się z sąsiadem, takim jak on emerytem i również byłym pancerniakiem, tyle że od Guderiana.

Siedząc na ławce w ogrodzie przy piwie, godzinami wiedli spory na temat wyższości T-34 nad “Tygrysem”…

Grigorij Saakaszwili, Gruzin, w cywilu mechanik, przydzielony do LWP jako kierowca czołgu. Ten sympatyczny brunet przez cały film bawił nas swoimi problemami z opanowaniem języka polskiego, a przede wszystkim kłopotami sercowymi. Grigorij kochał się w każdej napotkanej na szlaku bojowym dziewczynie. Bez wzajemności. Na weselu Janka i Gustlika czuł się źle.
Wojna skończyła się, koledzy z czołgu znaleźli sobie żony. Jak pamiętamy, między jednym a drugim tańcem Grigorij oświadczył się Lidce Wiśniewskiej, polskiej telegrafistce. Lidka, zrozpaczona definitywnym odrzuceniem przez Janka, niemal wymogła na Gruzinie oświadczyny. Zgodziła się nawet wyjechać do Gruzji. Czwartego dnia po weselu, po wytrzeźwieniu, Grigorij zameldował się u swoich przełożonych i przedłożył im prośbę o zgodę na poślubienie Lidki. Nie dali mu nawet pożegnać się. Miesiąc po weselu Grigorij zasiadł za kierownicą czołgu w Mandżurii, gdzie Stalin dotrzymał słowa i zapłacił Amerykanom krwią za nabytki w Europie. Grigorij dobił Japońca i został zdemobilizowany. W rodzinnej Gruzji nikt na niego nie czekał. Bliskich zamordował Stalin do spółki z Hitlerem. Nadal nie miał szczęścia do kobiet, Lidkę wybito mu z głowy. Rozpił się, zamykali go na odwykach. W końcu wylądował jako brygadzista na wielkiej budowie na Magadanie. Tam przeżył szok. Wracając po pijanemu do swojego baraku, mijał kolumnę więźniów łagru. Nagle z człapiącej w błocie ludzkiej ciżby ktoś zawołał go po imieniu. W tłumie wychudzonych więźniów stał z kilofem na ramieniu, w kufajce z numerem na plecach jego pierwszy dowódca, porucznik wojsk pancernych Olgierd Jarosz, oficjalnie poległy ponad 10 lat wcześniej.

NKWD-zista prowadzący kolumnę okazał się ludzki i za butelkę spirytusu zwolnił na kilka godzin Jarosza. Bez obaw, nikt nie uciekał, nie było gdzie i po co. Jak pamiętamy, Olgierd był pierwszym, jeszcze w Sielcach nad Oką, dowódcą czołgu o numerze taktycznym 102, zwanego “Rudym”. Jarosz był obywatelem ZSRR, w cywilu meteorologiem, wnukiem powstańca styczniowego z 1863 roku. Oficjalnie Olgierd zginął, gdy jego załoga przebywała w szpitalu. Aresztował go Smersz (”Śmierć Szpiegom”). Jarosz, nosząc polski, tj. LWP-owski mundur i obcując na co dzień z Polakami, stał się Polakiem, co ułatwiły mu rodzinne, powstańcze koneksje. Raz i drugi coś powiedział. Przy wódce skrytykował brak należytej opieki medycznej nad rannymi członkami jego załogi, w trakcie narady sztabowej powiedział, co myśli o rzucaniu piechoty bez pancernego wsparcia na niemieckie bunkry. Na końcu powiedział coś złego o Stalinie. To był koniec.

Aresztowanie i proces przed sądem polowym nie trwały nawet doby. Miał szczęście, przed niechybną kulą w potylicę uratował go mundur LWP i ordery jeszcze za 1941 rok. Zamiast plutonu egzekucyjnego, 25 lat łagru. Formalnie Olgierd, mimo iż poddany Stalina, był oficerem LWP. Aby nie wprowadzać zamieszania, jego przełożonych i podwładnych poinformowano, że zginął śmiercią bohatera. Jak pamiętamy, Olgierda w oficjalnej wersji uśmiercono serią z ckm-u gdy z gaśnicą w rękach gasił płonący czołg. Rano, chwiejąc się na nogach, Grigorij odprowadził swojego pierwszego dowódcę do bramy łagru. Więcej się już nie widzieli. Niestety w archiwach brak informacji na temat losów Olgierda. Może dożył XX Zjazdu KPZR i amnestii.
O sympatycznym Gruzinie, spragnionym żeńskiego towarzystwa, radzieckie archiwa również milczą…

Lidia Wiśniewska, czyli Lidka, LWP-owska wersja kobiety fatalnej, obarczonej pechem. Najpierw nie wyszedł jej podryw Janka. Ubiegła ją Marusia. Na weselu Janka i Marusi postawiła wszystko na jedną kartę, zgodziła się nawet na wyjazd do Gruzji. Na próżno. Grigorij wytrzeźwiał i nawet nie zdążył się z nią przespać. Zniknął jak kamfora. Po zdemobilizowaniu, jako była radiotelegrafistka, pracowała na poczcie. Miała stale problemy w związku z romansami z żonatymi mężczyznami w pracy. Składała nawet samokrytykę przed POP warszawskiej poczty. W latach 60. ktoś z dawnych znajomych załatwił jej posadę szatniarki w wojskowym kasynie. Przez afery z żonatymi oficerami nie chcieli jej przyjąć do ZBoWiD-u.
Potem słuch o niej zaginął…

Tomasz Czereśniak. Tomuś trafił do załogi “Rudego” już po niby-śmierci Olgierda, gdy dowódcą czołgu został Janek. Kto wie, czy gdyby nie pazerność ojca, starego Czereśniaka, typowo chłopski materializm, może Tomuś w ogóle nie zaznałby wojaczki. Jednak stało się, stary Czereśniak przehandlował jedynego syna za talon na drzewo i za konia. Po weselu Janka i Gustlika Tomasz wrócił na ojcowską gospodarkę. Stary Czereśniak przed wojną pierwszy ściągał czapkę na widok dziedziczki, w czasie wojny nie żałował bimbru i zagrychy niemieckim żandarmom, po wojnie jako pierwszy we wsi wyciągnął spracowane dłonie po ziemię z parcelacji. Potem męczyły go koszmarne wizje powrotu dziedziczki, może nawet jakieś resztki chłopskiego sumienia.

Tomek, na polecenie ojca, wstąpił do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (dali staremu za to talon na poniemieckie maszyny rolnicze), walczył z UPA w Bieszczadach (na tle jego dziejów nakręcono nawet następny film), a potem z reakcyjnym podziemiem w szeregach Urzędu Bezpieczeństwa. Tomek Czereśniak walczył o utrwalenie władzy ludowej i o zachowanie ojcowskich gruntów z parcelacji tak jak umiał, po chłopsku. Nigdy wziętym do niewoli NSZ-etowcom nie strzelał w brzuch ani w kolana, tylko w potylicę. W tych chlubnych walkach sterał się, zmęczył, biorąc udział w kościelnym pogrzebie ojca - podpadł przełożonym. Wreszcie osiadł na ojcowiźnie, tej z parcelacji majątku dziedziczki.

Po przejściu w stan spoczynku w UB próbował nawet odszukać swojego dowódcę Janka Kosa. Dał jednak spokój, gdy dowiedział się, co przydarzyło się jego ojcu. Wspomnienia wspomnieniami, a ojcowizny narażać nie można….

Został jeszcze ostatni członek historycznej załogi.

Owczarek niemiecki Szarik. Jeszcze przed weselem uzgodniono, że tymczasem Szarika weźmie Tomek. Na wsi zawsze łatwiej utrzymać psa niż w gdańskim mieszkaniu Janka czy w klitce Gustlika. Trzej bohaterowie umówili się, że każdego roku będą spotykać się i decydować o losie Szarika. Jak już wiemy, stało się inaczej. Pancerniacy nigdy nie spotkali się. Janek poszedł do szkoły oficerskiej, a potem do kryminału, Gustlik Jeleń poszedł do kopalni, a potem w niełaskę. Szarik razem z Tomusiem tropił wrogów władzy ludowej, wyciągał ich z leśnych kryjówek i przekazywał w ręce UB, był ranny, gryzł nieprzyjaciół, swoim ratował życie. Razem ze swoim panem, z Tomaszem Czereśniakiem, odszedł w stan spoczynku. Gdy Tomuś popadł w stan niełaski, ktoś przypomniał sobie, że Szarik nie jest własnością prywatną, tylko mieniem uspołecznionym. Zabrali go Tomusiowi do milicyjnej szkoły w Szczytnie. Tam zakończył swój żywot i dostąpił zaszczytu wypchania. Zrobili z niego wypchaną sianem mumię, tak jak z Lenina….

Został jeszcze jeden bohater. Martwy, nieożywiony. Czołg produkcji ZSRR, T-34 o taktycznym numerze 102, zwany “Rudy”

Czołg Janka, Grigorija, Gustlika i Tomusia zakończył swój szlak bojowy u stóp Bramy Brandenburskiej w Berlinie. Potem stał w hangarach pod Poznaniem. Szkolili się na nim rekruci, następcy Gustlika i Grigorija. Jedenaście lat po zdobyciu Berlina “Rudy” podążył na odsiecz oblężonemu Urzędowi Bezpieczeństwa w Poznaniu. W czerwcu 1956 roku czołg-bohater stał jak mur w obronie władzy ludowej. Przebrani za robotników niemieccy spadochroniarze nawet nie śmieli do niego podejść. Potem przenieśli go do demobilu. Posłali na złom, z wyjątkiem armaty, która na statku zawędrowała aż na Wzgórza Golan, aby zostać spalona w ogniu izraelskiej artylerii. Taki był koniec “Rudego”, w arabskiej służbie, zniszczonego przez Żydów z amerykańskiej broni.

Czołg o numerze taktycznym 102 służył nadal w LWP. Był to już nowy typ T-55. W sierpniu 1968 r. w ramach misji pokojowej kierowanej przez generała Floriana Siwickiego, następca “Rudego” jako pierwszy rozbił barykadę w Libercu i utorował drogę na Pragę. Dwa lata później spadkobierca tradycji Janka, Gustlika i Szarika, tym razem pod komendą generała Grzegorza Korczyńskiego, wsławił się w Gdańsku, blokując drogę wiodącą do Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Potem złom. Na uzbrojenie LWP wszedł nowy typ czołgu, T-72. Kolejny czołg o numerze 102, można rzec wnuk “Rudego”, 16 grudnia 1981 roku, po kawaleryjsku, wziął szturmem bramę kopalni “Wujek”.

Gdzieś na początku lat 90. weteran z “Wujka” zakończył służbę w wojsku, kupił go jakiś polski milioner w ramach imprezy charytatywnej organizowanej przez pewnego showmana o fatalnej dykcji.

W pierwszych miesiącach XXI wieku w jednostce wojskowej w Świętoszowie nadterminowy żołnierz za pomocą palnika ścierał z wieżyczki potężnego “Leoparda” czarny krzyż. Obok leżał przygotowany szablon nowego, polskiego numeru taktycznego 102.


Ostatnio znalazłem...
Awatar użytkownika
jabu
Posty: 30
Rejestracja: 2007-03-18, 12:52
Lokalizacja: WARSZAWA-PłOCK

Post autor: jabu »

Kapitalnie napisane - :o ...
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
Awatar użytkownika
pothkan
Posty: 4479
Rejestracja: 2006-04-26, 23:59
Lokalizacja: Gdynia - morska stolica Polski
Kontakt:

Post autor: pothkan »

Owszem, dobrze uwypukla zmienne koleje losu Polski i Polaków... Chociaż jak na mój gust napisane zbyt tendencyjnie (za dużo czerni, za mało szarości). No i kilka błędów merytorycznych:
Marusia Kos, de domo Aganiok. Na polecenie sowieckiej ambasady odcięła się od swojego męża i teścia i wróciła do ZSRR. Tam rozwiodła się z Jankiem. Pracowała jakiś czas w szpitalu w Nowosybirsku, wyszła za mąż za oficera wojsk rakietowych, miała z nim syna i rozwiodła się. Drugi raz wyszła za mąż, za lotnika, który zginął nad Koreą.
Janka Kosa aresztowano po aresztowaniu ojca, czyli nie wcześniej niż pod koniec 1950. Przyjmijmy, że Marusia wyjechała do ZSRR i rozwiodła się w ciągu następnego roku - mamy przełom 1951/52. Nowosybirsk, nowe małżeństwo (notabene, wtedy jeszcze chyba nie było wojsk rakietowych), dziecko - najwcześniej do 1954. Ciężko, żeby wtedy wyszła trzeci raz za mąż, za lotnika który dopiero zginie nad Koreą, jeśli działania w wojnie koreańskiej zakończyła się mniej więcej dwa lata wcześniej...

Poza tym m.in.: Polacy w 1968 r. zajmowali Hradec Kralove i okolice, Liberec jest w inną stronę. Poza tym żadnych barykad nie forsowali.
Awatar użytkownika
jabu
Posty: 30
Rejestracja: 2007-03-18, 12:52
Lokalizacja: WARSZAWA-PłOCK

Post autor: jabu »

Kolega mi właśnie przesłał:

...został jeszcze Wichura... Pod pancerzem mu było duszno jak pamiętamy, więc jak tylko nadarzyła się okazja zdemobilizował się. Wyjechał na Ziemie Odzyskane. Tu szabrował poniemiecki majątek, przy okazji sowicie się opłacając miejscowym ubekom i milicjantom. Tak zrobił niezły majątek, jednocześnie sporo kontaktów w UB, gdzie polecono go jako "zaufanego towarzysza" w Warszawie. Ok. 1948 wrócił do odbudowującej się stolicy. Jako zaufany towarzysz i specjalista od "odzyskiwania złomu" dostał robotę w Spółdzielni Pracy "Robotnik" zajmującej się odzyskiwaniem złomu z gruzowisk miasta. Szybko awansował na kierownika kadr (gdzie miał okazję do podtrzymania swoich kontaktów z UB). Potem został prezesem spółdzielni. Po odwilży 1956 roku jego kariera nadal się rozwijała. Spółdzielnię włączono do Zjednoczenia Przemysłu Terenowego a nasz Wichura został zastępcą dyrektora a dwa lata później dyrektorem (poprzedni miał tragiczny wypadek - potrąciła go czarna Wołga i wlekła pod sobą jakieś czterdzieści metrów ... pół nocy ekipy czyściły jezdnię pod Tunelem Trasy W-Z). Wichura ze Zjednoczenia przeszedł w połowie lat 60-tych do Ministerstwa, gdzie po pół roku został Wiceministrem Przemysłu Terenowego. Podczas wizyty w Klubie Oficerskim w Alejach Niepodległości - chyba pod koniec 1967 roku... w listopadzie...tak na pewno w listopadzie ! To był wieczór rocznicowy na Święto wybuchu Rewolucji Październikowej spotkał w szatni Lidkę. Cóż to była za radość ! Ile wspomnień ! Szybko wróciła dawna przyjaźń, która jeszcze szybciej przerodziła się w romans. Niestety, nasz wiceminister już był żonaty...z córką jednego ze swych protektorów w UB. Czasy co prawda były już inne i Wichurze nic nie groziło typu "wypadek w zakładzie pracy" (przecież był w sumie wiceministrem !) ale okazało się, że Lidka ma żydowskich przodków - a że był juz kwiecień 1968 - musiała wyjechać - wiadomo gdzie...

Wichura zaś musiał się rozwieść. No i szukać pracy (chwilowo zlikwidowano mu ministerstwo) oraz domu (poprzedni przy Idzikowskiego należał do żony; nawiasem mówiąc mieszkali obok Państwa Jaruzelskich) Odnowił więc swoje dawne kontakty z Ziem Odzyskanych. Podobnież wyjechał do Wrocławia. Tu szczegóły jego życiorysu nagle się rozmywają. Jedni twierdzą, że wyjechał zaraz potem do RFN-u i tam prowadził jakąś knajpę. Inni, że widzieli go w Warszawie - podobnież pracował w MSW na Rakowieckiej. Prawda wyszła na jaw dopiero z odtajnieniem akt IPN-u w Wolnej Polsce. Wichura zaangażował się w pracę dla MSW, a jego pseudonim ("Wiaterek") pojawia się często w aktach akcji pod kryptonimem "Żelazo". Był też świadkiem w procesie sądowym toczącym się w związku z aferą FOZZ-u...

Obecnie jako emerytowany oficer UOP mieszka w Wilanowie ...jest sąsiadem Państwa Kwaśniewskich ...
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
Awatar użytkownika
Ksenofont
Posty: 2105
Rejestracja: 2004-12-27, 23:28
Lokalizacja: Praga

Post autor: Ksenofont »

pothkan pisze:Owszem, dobrze uwypukla zmienne koleje losu Polski i Polaków... Chociaż jak na mój gust napisane zbyt tendencyjnie (za dużo czerni, za mało szarości).
Jakie zmienne koleje?
Jakie szarości?
Służyli temu, który zniewolił ich rodaków i wymordował rodziny... mogli się spodziewać, jaki los ich spotka.
Kto sieje wiatr, zbiera burzę - kto zdradza (z głupoty lub z wyrachowania) - może spodziewać się kary.

Byłem ostatnio na procesie ubeckich śledczych. Śledczych z procesu, który był sygnałem rozpoczęcia represji. Były przywoływane relacje poszkodowanych. Okropne!
Tylko że jak sobie przypomniałem, że tych trzech "poszkodowanych" przez ubeckich oprawców nieco wcześniej zdradziło, współpracowało z NKWD, okradło Polaków, zdezerterowało, opuściło swoich towarzyszy bo ludowa władza obiecała im władze, pieniądze i wille...
To uznałem że - w tym akurat procesie - oskarżeni i poszkodowani byli siebie warci.

X
Myślisz, że było zagrożenie, które im umknęło; problem, którego nie poruszyli; aspekt, którego nie rozpatrywali; pomysł, na który nie wpadli; rozwiązanie, którego nie znaleźli?!?
Obrazek
Awatar użytkownika
jabu
Posty: 30
Rejestracja: 2007-03-18, 12:52
Lokalizacja: WARSZAWA-PłOCK

Post autor: jabu »

Witam,
to tak może garść spostrzeżeń własnych w kontekście wydarzenia związanego z naszą dyskusją:

Oskarżony o popełnienie zbrodni komunistycznych były funkcjonariusz UB
Józef Gawerski będzie dostawał emeryturę za okres swojej służby w
bezpiece, podczas której katował żołnierzy antykomunistycznego
podziemia


Sąd Okręgowy w Katowicach nakazał Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych
wyliczenie wysokości świadczenia, które będzie otrzymywał
funkcjonariusz
UB. Józef Gawerski dąży także do uniknięcia procesu z oskarżenia
katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Jego adwokat złożył
w
katowickim sądzie wniosek o zawieszenie postępowania, argumentując, że
ze względu na stan zdrowia Gawerski nie będzie w stanie stawiać się na
rozprawy.


Sąd Okręgowy w Katowicach nakazał oddziałowi ZUS w Chorzowie wyliczenie
wysokości świadczenia, które ma być wypłacane Józefowi Gawerskiemu
(używał także nazwisk Bik i Bukar) za okres pracy w organach UB w
latach 1945-1956. Oznacza to zmianę poprzedniej decyzji, w której sąd
odmówił Bukarowi prawa do świadczeń. Jednak po odwołaniu się byłego
ubeka sąd apelacyjny nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy i wyliczenie
wysokości emerytury przy uwzględnieniu minimalnego ówczesnego
wynagrodzenia. Korzystna dla byłego funkcjonariusza bezpieki była także
ekspertyza biegłego. Po wyliczeniu świadczenia przez ZUS Bukar dostanie
wyrównanie od 2001 roku. Sąd potwierdził także prawa do świadczeń dla
Gawerskiego za lata 1956-1968, do czasu jego wyjazdu do Szwecji. ZUS
przyznał mu do nich prawo już w 2004 roku.


W Sądzie Rejonowym Katowice Wschód znajduje się akt oskarżenia wobec
Gawerskiego, który zawiera zarzuty o popełnienie zbrodni komunistycznych
właśnie w okresie, za który będzie on pobierał świadczenie. Adwokat
byłego ubeka skierował do sądu wniosek o zawieszenie postępowania
wobec jego klienta, przedstawiając opinię lekarską, że z uwagi na wiek
(85 lat) podróż Bukara na proces stanowi zagrożenie dla jego zdrowia.
Sędzia prowadzący sprawę zwrócił się do strony szwedzkiej o
przeprowadzenie badań lekarskich.



Wiceprezes Sądu Rejonowego Katowice Wschód Paweł Kornacki przyznaje, że
na taką opinię należy poczekać kilka miesięcy.
Pytany, czy możliwe jest umorzenie sprawy ze względu na stan zdrowia
Gawerskiego, Kornacki zdecydowanie zaprzecza. W przypadku negatywnej tej
opinii sąd co kilka miesięcy będzie wystosowywał kolejne wnioski o
sporządzenie ekspertyz lekarskich.



Jednak działania byłego funkcjonariusza UB wskazują na to, że chce on w
ogóle zablokować rozpoczęcie procesu w swojej sprawie. Możliwe jest
prowadzenie procesu bez uczestnictwa oskarżonego, jednak wymaga to
wyrażenia zgody przez niego. Tymczasem Bukar oświadczył przez swojego
obrońcę, że chce uczestniczyć w procesie.


Józef Gawerski jest oskarżony o popełnienie zbrodni komunistycznych
poprzez przekroczenie uprawnień urzędnika państwa komunistycznego.
Będąc
zastępcą naczelnika wydziału śledczego Wojewódzkiego Urzędu
Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach, Gawerski w okresie od 1948
do 1949 r. znęcał się fizycznie i psychicznie nad pięcioma członkami
organizacji niepodległościowych Polskie Siły Demokratyczne i Polska
Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Chcąc wymusić na uwięzionych
określone zeznania, brutalnie ich bił, wybijając jednemu zęby. Drugi
więzień o mało nie stracił życia wskutek pobicia. Po wyjściu z
więzienia
już nie powrócił do zdrowia i niedługo potem zmarł. Inni działacze
niepodległościowi byli przez Bukara w sposób wymyślny torturowani,
m.in.
poprzez bicie w pięty. Oskarżony znany był także z tego, iż swoim
zachowaniem wręcz wymuszał od podwładnych brutalne metody
przesłuchiwania więźniów.



Nazwisko Bika vel Bukara wymieniane jest także w związku ze śledztwem
IPN w sprawie mordu sądowego na Danucie Siedzikównie "Ince". Bik był
wówczas naczelnikiem wydziału śledczego WUBP w Gdańsku i sprawował
nadzór nad prowadzonymi śledztwami. Jednak brak jest materiałów
dowodowych, które by wskazywały na jego winę w tej sprawie, chociaż
jest
bardzo prawdopodobne, że Bukar zachowywał się w Gdańsku tak jak
później
w Katowicach.


W sejmie poprzedniej kadencji rozpatrywany był projekt odebrania byłym
funkcjonariuszom UB i SB wysokich emerytur, ale jego proces legislacyjny
nie został zakończony.

pozdrawiam,
jabu
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
Awatar użytkownika
jabu
Posty: 30
Rejestracja: 2007-03-18, 12:52
Lokalizacja: WARSZAWA-PłOCK

Post autor: jabu »

I żeby nie było, że popadam w zbytni pesymizm, wracamy do naszych "CZTERECH PANCERNYCH"...

...los nie oszczędził też Konstantego i Józefa Szawełłów. Sierżant
odnalazł swoją Katarzynę od liczenia gaci, ożenił się z nią i osiadł
wraz z synem i synową na gospodarce. Po kilku latach postanowiono
skolektywizować żyzne ziemie. Konstanty nie mógł zrozumieć, że Ludowa Ojczyzna
daje i odbiera. Zmarł na atak serca na – już nie własnym – polu.
Zrozpaczony Józek porwał się z cepem na władzę. Ciężko pobity przez
funkcjonariuszy MO, już nie doszedł do siebie i niebawem dołączył do ojca.
Obie wdowy opuściły wieś – podobno Ania (Hania?) zamieszkała z
siostrą w Warszawie, o dalszych losach Katarzyny nic nie wiadomo.

Jefim Siemionycz nadal polował nad Ussuri. Kraj jednak opustoszał, gdyż w
wykonaniu planów gospodarczych wyrąbano już prawie całą tajgę, a
nieliczne zwierzęta coraz trudniej było wytropić. W 1960 r. geologowie
poszukujący złóż ropy natknęli się na zbitą z bierwion szopę, a w niej
– na szczątki sędziwego mężczyzny. Nie wiadomo, jak i dlaczego umarł.

Podporucznik Daniel Łażewski „Magneto”, warszawski powstaniec,
zachował kontakty z czasów konspiracji. Nie miał złudzeń co do nowej
władzy i nowej Polski. Jego brawurowa ucieczka do amerykańskiej strefy
okupacyjnej w Niemczech zasługuje na osobne opowiadanie. W Niemczech odnalazł
siostrę. Razem wyjechali do Ameryki. Tam szybko doceniono umiejętności
Daniela – został kaskaderem. Wyszedł cało z kilku poważnych wypadków.
Ożenił się z miłą Amerykanką szwedzkiego pochodzenia i miał sześcioro
dzieci. Niedawno zmarł. Jeden z jego wnuków wrócił na stałe do miasta
dziadka.

Starszyna Czernousow, mimo utraty nogi, amputowanej po postrzeleniu go przez
fanatycznego majora saperów, nie mógł narzekać na Fortunę. Żył
długo, otoczony szacunkiem i podziwem jako bohater Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
Umarł tego samego dnia, co Czernienko.

Porucznik Kozub wyzdrowiał, troskliwie pielęgnowany przez piękną doktor
Irenę, która nie pozostała obojętna na jego surowy urok. Wiernie
dzieliła z nim trudne, żołnierskie życie. Jako instruktor wojskowy szkolił
komunistyczne partyzantki i armie nowopowstałych reżimów w niezliczonych
krajach. Dosłużył się pułkownikowskich szlifów. Padł, odpierając
imperialistyczny desant w Zatoce Świń.

Obergefreiter Kugel pozostał w Ritzen. Wielokrotnie pełnił funkcję
przewodniczącego Rady Narodowej tego miasteczka. Róże w jego ogródku zawsze
były najpiękniejsze.

Pojemniki ze wzbogaconym uranem z podziemnej fabryki pod Schwarzer Forst
nadal leżą w płytkich wodach Bałtyku. Z biegiem lat spojenia popękały i do
środka przeciekła morska woda. Rybacy znajdują w okolicy wiele martwych
ryb, które skwapliwie ładują do kutrów. Może ktoś z nas zje dziś jedną
z nich na obiad?
Wszystkiego nie napiszesz. O wszystkim można tylko pomarzyć - Szamil Basajew.
ODPOWIEDZ