Mylicie panowie terminy. Państwo, to nie to samo co kraj i nie to samo co lud. Dla kraju, państwo autorytarne lub totalitarne wcale ni musi być takie złe, bywa że skutki są całkiem pozytywne, patrz: Chiny lub Korea Północna.
Mylisz się Jogi Balboa. Pomijając to, że nie mam pojęcia jakie dobre strony znajdujesz w Korei Płn. (?!) to i w przypadku Chin też się mylisz.
Kluczowe jest tu pytanie które należy sobie postawić na wstępie: czy ludzie są dla państwa czy państwo dla ludzi (o czym zresztą piszesz dalej) ? W pierwszym przypadku zaś, co będziemy rozumieli jako "dobro państwa"? Bo praktyka najczęściej to sprowadza do dobra rządzących.
Państwo autorytarne czy autokratyczne, aczkolwiek w określonych sytuacjach (najczęściej nadzwyczajnych) może się sprawdzać, to jednak na dłuższą metę zawsze spowalnia szeroko rozumiany rozwój, zawsze marnuje siły i środki. Za dużo zależy w nim od jednego ośrodka władzy, który z jednej strony nie jest w stanie wszystkiego ogarniać, z drugiej zaś jest podatny na demoralizację (bo władza zawsze w jakiś sposób demoralizuje). Na dłuższą metę NIGDY nie przynosi to pozytywnych skutków.
A jesteśmy w takiej że pis, kreuje zagrożenie sztuczne i rzeczywiste, żeby postawić kraj w sytuacji w której autorytaryzm nie byłby taki zły dla kraju i ludzi.
To zdanie jest nielogiczne - wybacz. Bo "kreowanie sztucznego zagrożenia" oznacza w praktyce, że go nie ma. A skoro go nie ma, to skrajne propozycje zabezpieczania się przed nim są niepotrzebne - skoro zaś się je mimo to wprowadza, są złe. O czym zresztą też piszesz, więc nie rozumiem dlaczego na wstępie stawiasz tezę, że takowe rozwiązania w ogóle mogą być w jakiś sposób dobre?
PiS coś kreuje
Oczywiście. Wizję państwa i rzeczywistości, tudzież dostosowaną do niej linie polityki. I to kreuje skutecznie, bo wielu ludzi, w tym także obecnych tu na forum, w nią uwierzyło.O tym samym zresztą pisze Peperon.
i sami wyhodowaliśmy mu wierny elektorat i to wina nas wszystkich bez żadnego wyjątku
Z tą winą to sporo prawdy, choć jak sądzę inaczej pojęcie "winy" będziemy tu rozumieć. Natomiast niezupełnie zgodzę się z tym "wychowaniem". Historią rządzą pewne prawa. Nie determinują one oczywiście konkretnego biegu wydarzeń, ale jest czymś naturalnym, że "ciężkie czasy" rodzą frustrację i stwarzają dobre warunki dla populizmu (który ja definiuję jako coś, co proponuje łatwe tłumaczenie problemów i ich rozwiązanie w sytuacji, gdy łatwo je wyjaśnić i rozwiązać się nie da - stąd cały czas powtarzam o owej "drodze na skróty"). Globalizacja i kryzys 2008 (z falą 2012-2013) odcisnęły piętno na całym świecie. Trump nie jest przypadkiem. Brexit też. Długo by tu wymieniać. Trudne czasy rodzą niezadowolenie i otwartość na propozycje radykalnych rozwiązań które mają przynieść szybką poprawę. My się w to po prosu wpisujemy. A z takich czy innych powodów, jesteśmy na te wpływy bardziej podatni. No i mamy co mamy. Więc z tym "wychowywaniem elektoratu" to bym nie przesadzał. Duża jego część została już "wychowana" za czasów PRL-u a jedno pokolenie to za mało by takie ślady zniknęły całkowicie. Tym bardziej, że w nowych realiach też są czynniki pozwalające, że tacy wyborcy się "wychowują". Każdy kryzys na swój sposób "wychowuje".
Kto dorwał się do koryta, to wszyscy płacili przez kolejne lata.
Nie wiem czy dobrze rozumiem, ale czy to ocena polskiej polityki po 1989? Jeśli tak, to się absolutnie nie zgodzę. Bo to co dokonaliśmy po roku 1989 powinno budzić podziw. I w zasadzie budzi - ale na świecie a nie u nas. Wykonaliśmy największą i najlepszą (najefektywniejszą) pracę wśród wszystkich dawnych demoludów. Według mnie rok 1989 czy 2004 to daty na miarę 966 czy 1569 albo 1918. I tak będą w przyszłości oceniane. Do 2015 mieliśmy dobrą politykę (i nie mam tu na myśli tylko rządów PO/PSL). Owszem, mogły być chwilowe okresy jej załamania, ale per saldo było "do przodu". Szkodniki, nawet jeżeli się zdarzały, nie były w stanie poważnie zaszkodzić. Do 2015.
Nie rozpiepszyli, tylko rozpiepszyliśmy, wszyscy
Jeśli nawet się z tym zgodzić, to jednak stopień winy jest drastycznie różny.
Reasumując - Pis by przegrał tylko nie ma z kim bo się faceci nie mogą skrzyknąć tylko się zachwycają sami sobom... i nawołujom do absurdów wziętych z kosmosu...
Znów, wybacz, błędna ocena. PiS ma z kim przegrać, bo zawsze jest ktoś z kim można przegrać. Rzecz w priorytetach którymi kierują się wyborcy. Jeżeli, jak już pisałem, cenią sobie to co "tu i teraz" nie patrząc w przyszłość, lub uważają, że rozdawnictwo jest rozwiązaniem pozwalającym osiągnąć powszechną zamożność, albo zgadzają się z anachroniczną wizją państwa, to trudno się z Tobą zgodzić. Bo opozycja z natury rzecz proponuje inną wizję państwa, inną politykę gospodarczą czy społeczną - bo jest opozycją. Ludzie muszą zrozumieć, że się mylą. A ponieważ historii nie znają a już na pewno nie wyciągają z niej wniosków, więc muszą się uczyć na własnych błędach (co jakiś czas).
Poza tym, PiS dąży do sytuacji, że nie będzie miał z kim przegrać z powodów, że tak powiem instytucjonalnych - państwo, system, będzie tak skonstruowane by nie dało się przegrać wyborów, które staną się swego rodzaju formalnością. Na tym polega państwo autorytarne. Aktualny problem polega na tym, że PiS nadmiernie przyśpieszył wywołując przedwcześnie problemy nie mając jeszcze takiej władzy do jakiej dążył. Ale ma jeszcze 3 lata by taką władzę mieć (tylko musi wytrwać do tych wyborów).
W innym przypadku dojdziemy do tego, że zarząd firmy doprowadzi do jej upadku i powie załodze, że to ich wina, bo przychodzili do pracy.
Załoga firmy nie wybiera kierownictwa.