Tragiczna historia jednego rejsu - trójmiasto.pl

Dokumenty, książki, artykuły prasowe, internetowe, ikonografia, filmy...

Moderatorzy: crolick, Marmik

szafran
Posty: 2195
Rejestracja: 2007-05-25, 19:27
Lokalizacja: Sopot

Tragiczna historia jednego rejsu - trójmiasto.pl

Post autor: szafran »

W porcie wojennym na Oksywiu swoją bazę ma 3 Flotylla Okrętów - najsilniejszy związek taktyczny Polskiej Marynarki Wojennej. W jego skład wchodzi również Dywizjon Okrętów Podwodnych, wśród których znajdują się m.in. Orzeł, Sęp i Sokół. Ich poprzednicy brali udział w działaniach II wojny światowej. Był jeszcze jeden okręt podwodny, o którym mało się mówi. Dowodził nim obecny patron 3 FO, kmdr Bolesław Romanowski, a statek to ORP Jastrząb.

S-25 zanim jeszcze stał się Jastrzębiem.
Na mocy zawartych pod koniec lat 30. umów, Brytyjczycy zobowiązywali się w razie wybuchu konfliktu zbrojnego wydzierżawić Polakom kilka okrętów wojennych w dobrym stanie oraz z kompletnym wyposażeniem. Otrzymaliśmy niszczyciele Piorun i Garland oraz okręt podwodny Sokół. Kolejną jednostką, która miała podnieść polską banderę, był okręt podwodny S-25, otrzymany przez Brytyjczyków od Amerykanów w ramach umowy leand-lease. O ile jednak poprzednie jednostki były nowe lub po generalnym remoncie, to przyszły polski Jastrząb był już dość wiekowy. Zwodowano go bowiem w roku 1922 r. i pod koniec 1941 był już jednym z najstarszych swej flotylli. Choć Polacy nigdy nie pływali na tego typu jednostkach, górę wzięły względy polityczne i prestiżowe - polska flota w tym czasie liczyła jedynie dwa okręty podwodne, z czego Wilk pamiętał jeszcze okres międzywojenny i był w nieustannym remoncie.

Polska załoga pod dowództwem kpt. mar. Bolesława Romanowskiego udała się więc do Stanów Zjednoczonych po swój okręt. Podczas jego przejmowania zdarzały się pełne humoru wydarzenia gdy na przykład polscy marynarze podczas szkolenia słyszeli następujące zdanie: "żeby zaszrikować serenem, trza odkryć walwy na pipach, wpierw walw generalski, potem dusić operatora" co znaczyło po prostu "żeby zagwizdać syreną, trzeba otworzyć zawory na rurach, wpierw zawór główny, potem nacisnąć manipulator".

Nie dało się nie zauważyć, że okręt lata świetności miał już za sobą. Samo zanurzenie trwało blisko 2 minuty, co w warunkach bojowych, gdy liczyła się każda sekunda, skazywało załogę na pewną śmierć. Niepokój załogi i oficera broni podwodnej ppor. mar Andrzeja Guzowskiego budziły też aparaty torpedowe, które trzeba było otwierać ręcznie, co znacznie wydłużało czas ich bojowego przygotowania, jak również same torpedy, które trzymane zbyt długo w zatopionych aparatach przepuszczały do wnętrza wodę.

Mimo wszystko polskiej załodze udało się wykonać serię udanych ataków podwodnych na poligonie morskim. Po zakończonym rozpoczęto przygotowania do podniesienia na okręcie polskiej bandery. Także tu pojawił się problem, bo Anglicy chcieli, by na okręcie podniesiona została brytyjska bandera, względnie brytyjska i polska, a dopiero po przybyciu do Anglii wyłącznie polska. Polacy odmówili, tym bardziej, że swoje przybycie na podniesienie bandery zapowiedziały liczne delegacje Polonii amerykańskiej. Dopiero 12 listopada 1941 r., na 2 godziny przed wyznaczonym terminem przejęcia okrętu, ustalono, że dawny USS S-25 stanie się polskim OPR Jastrząb.

Z chrztem okrętu wiąże się również zabawna historia - początkowo matką chrzestną miała być żona polskiego konsula pani Strakacz, jednakże podczas jednego z przyjęć kpt. Romanowski, w luźnej rozmowie, "pożalił" się, że - ku wielkiemu smutkowi załóg - matkami chrzestnymi zostają głownie dojrzałe matrony. Uwaga dotarła do pani Strakaczowej w efekcie czego matką chrzestną Jastrzębia została młodziutka i piękna córka polskiego konsula - Aneta.

Po wszystkich uroczystościach nadszedł czas na powrót do Anglii. Rejs okazał się próbą wytrzymałości dla okrętu i załogi, bowiem natrafiono na niezwykle silny sztorm, który uszkodził liczne instalacje, zerwał częściowo pokład i uszkodził kiosk. Mimo tego Jastrząb w porcie zameldował się jedynie z godzinnym opóźnieniem. Co ciekawe, towarzyszący mu identyczny okręt przejęty przez Brytyjczyków spóźnił się o 5 dni.

Po przybyciu do Wielkiej Brytanii okręt od razu trafił na pięciomiesięczny remont do stoczni - odtąd mógł się zanurzyć już w 45 sekund. W swój pierwszy patrol bojowy Jastrząb wyruszył w kwietniu 1942 roku. Nikt się nie spodziewał, że zakończy się on tak tragicznie...

Jastrząb popłynął w rejon trasy konwojów płynących ze sprzętem wojennym z Anglii do ZSRR. Początkowo Polacy napotykali liczne nieprzyjacielskie samoloty, które zmuszały okręt do alarmowych zanurzeń. Podczas jednego z tych manewrów na Jastrzębiu zacięły się stery, a okręt opadł 40 stóp poniżej dopuszczalnej głębokości zanurzenia. Awarie zdawały się prześladować okręt - uszkodzeniu uległ m.in. jeden z silników, stery dziobowe i ster głębokości, szwankowała wentylacja. Pomimo tego zdecydowano się kontynuować patrol. Wydawało się, że poświęcenie Polaków zostanie nagrodzone, gdy 2 maja w niewielkiej odległości wykryto niemieckiego U-boota. Niestety pech znów dal o sobie znać: zanim przygotowano torpedy, niemiecki okręt odszedł na bezpieczną odległość nieświadom swego szczęścia.

Niedługo po tym wydarzeniu znów wydawało się, że łowy mogą być jednak udane gdyż podsłuch zameldował o wykryciu szumów śrub. Po przejściu na głębokość peryskopową dowódca zauważył dwa okręty, w których rozpoznał amerykańskie i brytyjskie jednostki. Przygotowania do wystrzelenia żółtej racy dymnej, która była znakiem rozpoznawczym alianckich okrętów podwodnych zostały przerwane przez gwałtowne zanurzenie się okrętu (znowu dało o sobie znać awaria steru). Po wyważeniu i podniesieniu okrętu Polacy z przerażeniem stwierdzili, że alianci ruszyli do ataku - nie pomogły już wystrzelone świece. Na Jastrzębia spadł grad bomb głębinowych, które powiększyły tylko skalę zniszczeń na okręcie. Wobec licznych przecieków i uszkodzenia baterii, z których dodatkowo zaczął ulatniać się chlor, kpt. Romanowski postanowił się wynurzyć. Wtedy też rozegrała się najstraszniejsza część dramatu - do polskich i angielskich marynarzy, którzy pojawili się w kiosku alianckie okręty otworzyły zmasowany ogień maszynowy. Pokład w błyskawicznym tempie zapełnił się zabitymi i rannymi. Dowódca okrętu, ciężko ranny w obie nogi wymachując polską banderą zdołał przerwać ogień.

Rezultaty ostrzału były tragiczne - zginęło 5 marynarzy a 16, w tym 4 oficerów, było ciężko rannych. ORP Jastrząb był już praktycznie pływającym wrakiem - woda wdzierała się do kolejnych pomieszczeń, w innych szalały pożary. Wobec tego zdecydowano się na ewakuację załogi i zatopienie okrętu. Akcja ratownicza przeprowadzona została sprawnie przez sprawców tego nieszczęścia - norweski niszczyciel "St. Albans" i brytyjski trałowiec HMS "Seagull". Okręty te stanowiły eskortę konwoju PQ-15, który z racji napotkania na swej trasie gór lodowych zmuszony był do zmiany kursu i wejścia w sektor patrolowany przez polski okręt. Załoga Jastrzębia wraz z wspomnianym konwojem odbyła rejs do Murmańska, z którego do Anglii wróciła na pokładzie OPR Garland. Po powrocie Polacy udekorowani zostali Krzyżami Walecznych i obsadzili nowy, pełnowartościowy okręt - ORP Dzik, który swymi działaniami wraz z bliźniaczym Sokołem uzyskał miano "straszliwych bliźniaków".

Historia ORP Jastrząb, który pod polską banderą służył niecały rok, doskonale ukazuje determinację Polaków w dążeniu do walki z nieprzyjacielem. Jak to trafnie ujął jeden z brytyjskich wyższych oficerów " oni [Polacy] są straszliwymi wojownikami. Pokazać im jakiegoś Niemca, to gorzej niż pokazać głodnemu psu kość. Jednakże są oni najbardziej czarującymi ludźmi, jeśli spotkać ich na własnych okrętach lub gdziekolwiek indziej."

Michał Lipka - doktorant Uniwersytetu Gdańskiego, badacz historii polskiej Marynarki Wojennej od chwili jej powstania do czasów obecnych.
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Tra ... 43503.html
ODPOWIEDZ