Żagle razem z parą od 1850

Okręty Wojenne do 1905 roku

Moderatorzy: crolick, Marmik

Awatar użytkownika
Maciej3
Posty: 4748
Rejestracja: 2008-05-16, 11:36

Post autor: Maciej3 »

Zastanawia mnie co innego. Niektórzy autorzy podkreślają jak to wspólna praca maszyn parowych i żagli groziła pożarem.
A tu czytam, że praktykowano to na okrągło.
Mam pytanie, czy były jakieś "odiskrowniki" czy też ówczesne płótno żaglowe wcale nie było tak łatwo zapalić od iskry z węgla?
I jeszcze jedno - jak w praktyce odizolowywano kocioł od drewnianej konstrukcji okrętu? Rozumiem że odpowiednia grubość cegły szamotowej w połączeniu z jakimś płaszczem glinianym mogła dać odpowiednią izolację, ale jakoś to wydaje mi się lekko ciężkawe jak na w sumie mały i delikatny ( w dzisiejszych czy II wojennych realiach ) drewniany okręt? A jednak działało i to na wielu jednostkach i jakoś o super częstych pożarach nie słyszałem ( co o niczym nie świadczy, bo w ogóle o żaglowcach to mało słyszałem :-) )

pozdrawiam

Maciej Chodnicki

A i jeszcze jedno. Ja rozumiem że jak kucharz skaszanił jedzenie, albo jak mu się nadpsuło to pogonienie załogi do podnoszenia i opuszczania śruby owocowało dużo szybszym spożyciem :) ( albo to świetny sposób na znajdowanie zajęcia dla załogi ), ale w warunkach nagłych jednak ręczne operowanie kilku czy kilkunasto tonową śrubą stanowiło pewien problem. Czemu nie montowano pomocniczych silników parowych? Na drewniakach poprowadzenie przewodów parowych czy zamontowanie tego dodatkowego silnika mogło być kłopotliwe. Ale na blaszankach? No nie było spawania, ale nitami już jakoś operowano? Czyste przyzwyczajenie, chęć uproszczenia konstrukcji czy jeszcze coś innego?
piotrs
Posty: 108
Rejestracja: 2007-07-29, 09:40
Lokalizacja: Lublin

Post autor: piotrs »

Szanowny Panie Krzysztofie,

nie widzę żadnej sprzeczności. Z opisów i danych, które Pan przytacza wynika jasno, że ciśnienia (i temperatury) wówczas stosowane były stosunkowo niskie i można było je uzyskać (a zwłaszcza podnieść z wartości "postojowej") w krótkim czasie.

A mniej zainteresowanym termodynamiką przypomnę, że SPADEK CIŚNIENIA PARY DO POZIOMU CIŚNIENIA ATMOSFERYCZNEGO (zakładając, że w kotle nie ma już powietrza) oznacza spadek jej temperatury do 100 stopni Celsjusza.

Pozdrawiam,
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Panie Piotrze - różnimy się osądem kwestii technicznie dla nas jednoznacznej, a zwłaszcza postrzeganiem frazy "rozsądny kompromis". Jednak ja podałem już chyba wszystkie ważne fakty i liczby, a Panu zależy, by mieć ostatnie słowo, więc nie będę podtrzymywał sztucznie tego wątku.

Panie Macieju,
Najpierw rozprawmy się z mitem nieustannego zagrożenia pożarowego. To są brednie, które wypisywali przeciwnicy napędu parowego w czasach, kiedy on dopiero raczkował. Zwolennicy pozostawienia żaglowców „czystymi”, bez ohydnej sadzy z kominów, bez wstrętnych inżynierów puszących się swoją tajemną wiedzą, o której prawdziwi żeglarze nie mieli pojęcia, bez mechaników niechętnych do potulnego przyjmowania chłosty należnej wszystkim marynarzom, bez kół łopatkowych zasłaniających pole ostrzału działom itp., czynili co w ich mocy, by powstrzymać pochód pary na okręty. Argument o podpalaniu żagli był równie dobry jak inne, równie też mądry. Natomiast pewni historycy, dla których słowo pisane jest święte, łykają wszystko ze starych „dokumentów” jak kaczka kluski i przez stulecia powtarzają te same bajdy, chociaż praktyka DAWNO wykazała ich bezpodstawność. Owszem, impregnowane dziegciem żagle były łatwopalne, ale zapalenie ich od iskierek z komina wymagało niezwykłego splotu okoliczności. Proszę próbować stanąć – ubranym ;) – blisko ogniska, w którym ktoś porusza kijem wypuszczając iskry, i czekać na podpalenie – prawie zerowe szanse.
Nie znaczy to, że w ogóle nie było żadnego zagrożenia. Ogień na każdym okręcie, nawet super nowoczesnym metalowo-plastikowym, jest zawsze niebezpieczny (jak dowiodła wojna o Falklandy i ciągle nowe, bieżące przykłady), a na drewnianym żaglowcu był wręcz szalenie groźny. Lecz na ogół wystarczała zwykła ostrożność i standardowe środki przeciwpożarowe. Zapomina się często, że NA STULECIA PRZED WPROWADZENIEM NAPĘDU PAROWEGO na wszystkich żaglowcach były kuchnie, z kominami wystającymi ponad pokład i czasem iskrzącymi. Ponieważ francuskie wykwintne podniebienie nie mogło się zadowolić prostackimi, angielskimi sucharami i rumem, wymagając świeżego chleba i wina, na okrętach Francuzów znajdowały się ponadto piece chlebowe. Zachowywano wielką ostrożność, ze ściśle regulowanym czasem i procedurą palenia pod kuchnią i piecami, ale przecież nikt nie zwijał wtedy wszystkich żagli i nie dawał się bezradnie ponosić falom tylko dlatego, że kucharz pracował.
Komin od silnika wcale nie musiał „sypać iskrami”. W cytowanym podręczniku z 1855 autorzy piszą na ten temat: „Czasem gorący popiół i palące się cząsteczki węgla są porywane z paleniska i przez rury wyrzucane do komina, skąd opadają na pokład i mogą zaprószyć ogień w płótnach. Ale tak zdarza się tylko przy wadliwej konstrukcji kotła”. Po czym podają szereg środków zaradczych, ale nie w formie od-iskrowników, tylko poprawy budowy całości instalacji kotłowej.
A jeśli już zdarzyło się zapalenie? Na każdym okręcie istniał system przeciwpożarowy. Na „bezpiecznych” żaglowcach pompy łańcuchowe nie wytwarzały ciśnienia, a pompy posuwisto-zwrotne dawały bardzo mało wody. System polegał więc głównie na tym, że wodę pompowano do zbiorników na pokładzie, stąd przelewano ją do wiader, wiadra podnoszono przy pomocy linobloków w górę i ręcznie polewano żagle czy drzewca. Natomiast na „niebezpiecznych” parowo-żaglowcach silnik napędzał również specjalne pompy przeciwpożarowe, które w wielkich ilościach i pod znacznym ciśnieniem mogły kierować wodę wprost na miejsce zaprószenia ognia.

Izolacja pieca. Owszem, w absolutnie pierwotnych pierwocinach parowców stosowano eleganckie obmurowania ceglane, szokująco wyglądające na ilustracjach z epoki. Aby jednostka nie zatonęła pod ciężarem takiego ustrojstwa, kotły musiały być bardzo małe. Później robiono to zupełnie inaczej. Około połowy XIX w. kocioł osadzano na platformie z desek mocowanych do dębowych legarów, następnie zalewano dół warstwą mastyksu utworzonego przez piasek, sproszkowany kamień, szkło, glejtę ołowiawą, tlenek ołowiu i olej, która błyskawicznie twardniała. To było łoże, izolujące spód kotła i trzymające go nieruchomo. Resztę powierzchni – poza szczytem - okrywano otuliną składającą się z filcu utrzymywanego na miejscu listewkami, na co szła warstwa drewna. Góra kotła, także pokryta izolującą warstwą filcu, pokryta była ołowiem zamiast drewna, aby nie dopuścić do zbierania się wody i korodowania. Oczywiście między ściankami i wierzchem kotła a drewnem strukturalnym okrętu istniały wielkie przestrzenie całkiem dobrze izolującego powietrza.
Tym niemniej w specyficznych sytuacjach (wielkie, leniwie poruszające się parowce rzeczne) kotły z obmurowaniem ceglanym trafiały się nawet w ostatniej ćwierci XIX w.

Podnoszenie czy opuszczanie śruby. Póki okręty były drewniane, ich śruby nie osiągały monstrualnych ciężarów. Na „Alabamie” radzono sobie z opuszczaniem śruby w takim samym czasie, jak mechanicy z podnoszeniem ciśnienia pary w kotle do roboczego, więc po co było przyspieszać? KAŻDY silnik parowy na drewnianym okręcie był dla niego niebezpieczny; stosowanie wielu zwielokrotniałoby zagrożenie. Podstawowy problem z wczesnymi silnikami parowymi (poza dużą zawodnością) wynikał z ogromnego zużycia paliwa. Jaki byłby cel zużywania tego paliwa jeszcze więcej i potem zostawania – w sytuacji nagłej konieczności – bez napędu mechanicznego, jeśli daną pracę dało się wykonać ręcznie i posiadano do tego wystarczająco liczną załogę? Na pierwszych okrętach żelaznych trochę się to zmieniło, ale jeszcze nie w sposób decydujący. Na „Warrior” śruba była monstrualnie ciężka i musiała ją wciągać bądź opuszczać prawie cała załoga. Dlatego akurat na tym okręcie operacji tej dokonywano tylko podczas postoju, na kotwicy. „Warrior” mógł już zabierać silniki pomocnicze i miał ich ładną gromadkę, ale wykorzystywano je do ważniejszych celów, głównie związanych z obsługą samej maszynowni. Okręt ten, olbrzym swoich czasów, nie charakteryzował się jeszcze taką wypornością, a pomocnicze silniki parowe taką zwartością i lekkością, aby instalować nieskończone ich ilości. Specjalny silnik do realizacji operacji dokonywanej zero, raz, albo najwyżej dwa razy na rejs, byłby zbędnym i szkodliwym dla innych własności luksusem. Potworne zużycie węgla jeszcze na tej jednostce wywoływało ból głowy planistów.
W pewnym momencie (ostatnie 20-lecie XIX w.) okręty bardzo urosły, a silniki bardzo zwiększyły swoją efektywność. W efekcie pomocnicze silniki pojawiły się jak grzyby po deszczu, służąc nowoczesnym marynarzom prawie do wszystkiego, niemal włącznie z podcieraniem pup. Ale wtedy niepotrzebne już stały się żagle, więc po kiego licha było podnosić śrubę?

Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
piotrs
Posty: 108
Rejestracja: 2007-07-29, 09:40
Lokalizacja: Lublin

Post autor: piotrs »

Szanowny Panie Krzysztofie,

nie mam najmniejszych podstaw ani zamiaru by podważać Pańską wiedzę. Tym bardziej nie uważam by ostatnie słowo mogło należeć do mnie. Jeżeli jednak stawiam coraz to nowe i nowe pytania to jedynie dlatego, że staram się lepiej zrozumieć.

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
dessire_62
Posty: 2027
Rejestracja: 2007-12-31, 16:30
Lokalizacja: Głogów Małopolski

Post autor: dessire_62 »

Witam.
Jeżeli można, w sprawie zagrożenia pożarowego na drewnianych parowcach.Nasuwa mi się tutaj pewna analogia z lokomotywami parowymi i przejazdem takowych poprzez kompleksy leśne. Mój tato pracował w Lasach Państwowych, często jako chłopak jeździłem z nim do pożarów[nie gasić,nie], nie przypominam sobie wywołanego przez iskry z komina lokomotywy,chociaż tory przecinają kompleks leśny. Co nie znaczy oczywiście,że takowe nie miały miejsca, ale raczej bardzo sporadycznie. Nie muszę dodawać jak łatwopalna jest ściółka leśna.

Oczywiście mam na myśli ok.30-parę lat wstecz.
Z drugiej strony przypominam się historię jak Lasy Państwowe zaskarżyły PKP o odszkodowanie właśnie za pożar wywołany jakoby poprzez iskrę z komina i chyba wygrali.

Pozdrawiam Krzysiek
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Bardzo ciekawa uwaga o tych kolejach, a raczej parowozach.
Studiując historię jednostek parowo-żaglowych dokładnie takie odniosłem wrażenie - pożar był możliwy, ale bardzo mało prawdopodobny; może nawet sporadycznie się zdarzał, lecz niezwykle rzadko z jakimiś poważniejszymi konsekwencjami. Trzeba bowiem zwrócić uwagę, że nie można było wzdłuż wszystkich torów kolei przebiegających przez obszary leśne ustawić co 10 m ludzi pilnujących 24 godziny na dobę i 365 dni w roku, natomiast nie przedstawiało to najmniejszych trudności na okręcie. ZAWSZE byli oficerowie wachtowi i zawsze była załoga wachtowa, a podczas palenia pod kotłami zaostrzano środki ostrożności. Ponadto w tych rzadkich momentach, kiedy pojawiały się iskry, wiatr wcale nie musiał ich znosić na żagle - naokoło było pełno wody, do której mogły sobie polecieć. Takiego luksusu nie mieli maszyniści parowozów (chyba, ze akurat przejeżdzali przez most ) :-) .
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
Awatar użytkownika
Maciej3
Posty: 4748
Rejestracja: 2008-05-16, 11:36

Post autor: Maciej3 »

Czyli to zagrożenie pożarowe to kolejny pic na wodę fotomontaż, jak wiele mitów z tamtej ( i nie tylko tamtej ) epoki. No cóż - faktycznie ubrania strażaków też składają się głównie z brezentu, z tym, że nieco inaczej obrabianego. Myślałem że tamten był bardziej łatwopalny, ale moja wiedza na temat starego brezentu nie jest imponująca. Bardzo dziękuję za wyjaśnienia. A tak swoją drogą - zupełnie nie związane z tematem. Zaintrygowało mnie to francuskie wysokie podniebienie. Pieczono świeży chleb. Na jakie specjały mogli jeszcze liczyć francuscy marynarze? Oczywiście takie niestandardowe. Suchary, cebulę i rum pomijam :)
Wygląda to zachęcająco.
piotrs
Posty: 108
Rejestracja: 2007-07-29, 09:40
Lokalizacja: Lublin

Post autor: piotrs »

Pożary powodowane przez iskry z parowozów zdarzały się jednak chyba stosunkowo często. Na ich niebezpieczeństwo zwracał uwagę każdy podręcznik maszynisty. Sam też pamiętam pasy wypalonej trawy wzdłuż torów.
Dlatego też parowozy wyposażano w różnego rodzjau odiskierniki, niekiedy bardzo skomplikowane, w najprostszym przypadku siatkę zatrzymującą większe niedopałki wylatujące z komina. Stosowano też urządzenia przeciwpożarowe pozwalające używać wodę z tendra do gaszenia pożaru (choć nie słyszałem o ich użyciu).
Niebezpieczeństwo zależy też od rodzaju stosowanego paliwa: generalnie im paliwo "gorsze" (drewno, torf, węgiel brunatny, miał węglowy) tym większe. Dobrej jakości węgiel czy koks "iskrzą" stosunkowo słabo.
Na koniec ciekawostka: na amerykańskich kolejach leśnych z tego właśnie powodu parowozy powszechnie opalano olejem mimo, że drewna na opał było w bród i za darmo.
I całkiem na koniec pytanie: czy na statkach stosowano jakieś odiskierniki ?
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Żywność na okrętach francuskich.
Najbardziej uderzającymi cechami indywidualnymi były właśnie owe piece chlebowe i predylekcja do wina. Na kontynencie jedzono też chętniej solone ryby niż na jednostkach brytyjskich. Pozostałe elementy menu zwykłych marynarzy nie mogły się wiele różnić. Zależały raczej od czasu mijającego od ostatniego zawinięcia do portu oraz od skąpstwa lub hojności dowództwa. Na okrętach przewożono żywe zwierzęta (woły, owce, świnie), przeznaczone na ubój. Dla celów kulinarnych trzymano też ptactwo, jak kury, kaczki, indyki, gołębie, ale te z pewnością przeznaczone były na stół oficerski. Na co dzień zwykli marynarze zadowalali się chlebem, sucharami, solonym mięsem, serem i winem. Do posiłków dodawano suszone warzywa, mąkę, przyprawy.

Odiskierniki. Do roku 1860 prawie na pewno nie było niczego takiego. W razie wyraźniejszej potrzeby wykorzystywano przymykanie wspominanych już przeze mnie zasuw kominowych. Nie mam też informacji o stosowaniu odiskierników w drugiej połowie tamtego stulecia, ale w tym wypadku brak wzmianek nie musi dowodzić braku urządzeń, ponieważ po prostu nikt nie rozwodzi się nad budową kominów, a przynajmniej nie nad tym aspektem ich konstrukcji.

Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
piotrs
Posty: 108
Rejestracja: 2007-07-29, 09:40
Lokalizacja: Lublin

Post autor: piotrs »

W międzyczasie przypomniałem sobie, że kominy dunajskich monitorów Leitha i Maros zwieńczone były "baniakami" wyglądającymi na typowe dla kolei austriackich odiskierniki Rihoseka. Nie przypuszczam jednak by głównym celem ich zastosowania na metalowych jednostkach były względy przeciwpożarowe.

Pozdrawiam
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Znalazłem parę dodatkowych informacji, świadczących o tym, jak oceniano skalę zagrożenia pożarowego dla żagli i olinowania na parowcu.
Otóż starano się tak rozmieszczać maszty, aby najbliższy był w dość znacznej odległości od komina. Na jednostkach parowo-żaglowych, na których wyjątkowo nie zachowano tej zasady, rzadko podnoszono żagle znajdujące się tuż przy wylocie z komina. Ponadto na masztach bliskich kominowi tak zawieszano reje czy gafle, aby możliwe było ich łatwe i szybkie opuszczenie do poziomu pokładu, w razie nagłej potrzeby. Liny znajdujące się najbliżej komina zamieniano z konopnych na metalowe – czasem skręcane z drutów, czasem wykonywane z prętów, czasem z łańcuchów. Stosowano też rozwiązania, kiedy lina była konopna, ale odcinek przebiegający w pobliżu wylotu z komina, najbardziej narażony na podpalenie, zastępowano łańcuchem.

W sumie, tak jak pisałem: pewne zagrożenie występowało, ale wystarczał zdrowy rozsądek i podstawowe, wręcz prymitywnie proste rozwiązania, by je niwelować niemal do zera.

Krzysztof Gerlach
Awatar użytkownika
de Villars
Posty: 2229
Rejestracja: 2005-10-19, 16:04
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: de Villars »

na marginesie tutejszych rozważań pozwolę sobie zapytać o zasięg pływania pod parą okrętów parowo-żaglowych. Czy ktoś to w ogóle liczył (jeśli tak - chętnie bym poznał przykładowe dane), bo w literaturze dla jednostek z tego okresu zwykło sie podawać ilość zabieranego węgla w tonach, co niezbyt wiele mi mówi niestety. Może ktoś się orientuje ile można było "wyciągnąć" mil morskich z takiej tony (oczywiście orientacyjnie - to już bedzie coś)? Ponoć zasięg HMS Devastation z 1871 r. rzędu 5000 mil był uważany za "rewelacyjny", więc inne okręty, zwłaszcza te z żaglami - pewnie miały zasięg dużo mniejszy?
Si vis pacem, para bellum
http://springsharp.blogspot.com/
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Oczywiście, właśnie z powodu tego marnego zasięgu parowe okręty oceaniczne tamtej epoki MUSIAŁY być jeszcze żaglowe!
Zużycie węgla było bardzo różne, ponieważ zależało od wielu czynników – trudno stawiać na jednym poziomie silnik o mocy 20 koni nominalnych z okrętu Congo (1816) i silnik o mocy 1000 koni nominalnych z okrętu Victoria (1859), a nie są to bynajmniej skrajne przykłady. Poza tym w pionierskiej epoce zmiany następowały szybko.
Lecz przejdźmy do konkretów.
Śrubowo-żaglowy okręt opancerzony Warrior z 1860 miał silnik o mocy 1250 koni nominalnych, rozwijający 5469 koni indykowanych. Okręt osiągał prędkość około 14,5 węzła. Mógł zabrać 853 tony węgla. Wystarczało to na przebycie pod samą parą (w dobrych warunkach pogodowych) 1410-1420 mil z prędkością 12,5 węzła, 2100 mil z prędkością 11 węzłów oraz 3500 mil z prędkością 6 węzłów.
Krzysztof Gerlach
wojtekp
Posty: 17
Rejestracja: 2007-10-02, 07:49
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: wojtekp »

Jako uzupełnienie do dyskusji o czasach uruchomienia kotłów na parowcach zamieszczam fragmenty skryptu:
M. Kisielewski: Kotły okrętowe, ich obsługa, uszkodzenia i naprawy. Instytut Wydawniczy Państwowej Szkoły Morskiej, Gdynia 1936.
Język, gramatyka i ortografia oryginalne.

Rozpalanie okrętowego walczaka płomiennorurkowego [tzn. kotła szkockiego - płomienicowo-płomieniówkowego] winno trwać około 12 - 18 godzin. Ilość godzin rozpalania odpowiada mniejwięcej ilości ton wody zawartej w kotle. Im dłużej tem pożyteczniej dla kotła, gdyż wówczas następuje równomierne rozszerzanie się poszczególnych jego części. Przy szybkiem rozpalaniu mogą powstać przecieki, nadrywać się wiązania lub pękać arkusze.
U kotłów wielopaleniskowych rozpala się najpierw jedno z palenisk bocznych, przez co uzyskuje się lepszą cyrkulację wody wewnątrz kotła.
Kotły nowozbudowane rozpala się znacznie dłużej, 36 - 48 godzin.

Rozpalanie kotła wodnorurkowego.
Czas przepisowy na rozpalanie kotła opłomkowego wynosi zaledwie 2 godziny. Można je rozpalać bez większej szkody dla kotła także w ciągu 1 godziny, a nawet 30 minut.

W. Puch
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Osobom mniej zorientowanym trzeba jednak przy tym zwrócić uwagę, aby nie wyciągały na tej podstawie pochopnego wniosku typu: skoro był i jest postęp techniczny, to znaczy, że 100 czy 50 lat wcześniej (tj. 1836-1886) rozpalanie kotła MUSIAŁO trwać dużo dłużej.
Warto bowiem pamiętać, że w 1936 r. nadciśnienie pary w takim kotle sięgało zazwyczaj około 2,5 MPa. Tymczasem w 1886 r. jego wartość była rzędu 0,6 MPa, w 1850 r. 0,13 MPa, a w 1836 r. zaledwie 0,05 MPa, czyli 50 razy mniej!!!
(Dane z wykresu u doc. Urbańskiego, z konieczności orientacyjne, ale mógłbym przytoczyć wiele konkretnych instalacji, które miały podobną charakterystykę).
Krzysztof Gerlach
Janosik
Posty: 12
Rejestracja: 2009-07-14, 11:59
Lokalizacja: wroclove

Post autor: Janosik »

Jako mały suplement zdjęcie zrekonstruowanej 'windy' na Great Britain Brunela: http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/3bd ... ba714.html
Masa stosunkowo niewielka, więc podnoszeniem i opuszczaniem bez przerwy zajmowały się dzieci :) , płetwa jest jednym z niewielu zachowanych elementów.
Dodatkowo rekonstrukcja pierwotnej śruby: http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/beb ... 22ba7.html
Podobno (statek zwiedzałem 4 lata temu, nie jestem pewien czy mnie pamięć i mój angielski nie zwodzą), główną przyczyną wymiany była 'zbyt duża' efektywność pierwszego modelu, co powodowało ukręcanie wału. Problem oporów rozwiązano niejako przy okazji.

Pozdrowienia
ODPOWIEDZ