Podoficerowie w żaglowej Royal Navy

Okręty Wojenne do 1905 roku

Moderatorzy: crolick, Marmik

Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Podoficerowie w żaglowej Royal Navy

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Za punkt wyjścia biorę epokę napoleońską, od której potem będę się trochę cofał i wybiegał w przyszłość.

Trzeba zacząć od wstępu, bowiem zarówno ogólne rozumienie grupy podoficerów, jak nazwy jej przypisywane, nie tylko ulegały ewolucji – co jest jasne – ale przede wszystkim miały gruntownie inne znaczenie niż dzisiaj, bardzo utrudniając tłumaczenie. Obecny podoficer to głównie „petty officer”, a jego wręcz sztandarowym przedstawicielem (czy nawet synonimem) jest bosman. Tymczasem na przełomie XVIII i XIX w. bosman należał do odrębnej grupy „warrant officers”, zaś określenie „petty officers” obejmowało całą masę podoficerów dużo niższych rangą, o zupełnie innym statusie. A jednak już wtedy mówiąc o bosmanie i jego kolegach z grupy „warrant” per „oficer” i tak traktowano ich jako podoficerów. Dlatego dla wygody przyjmę podział – naprawdę nieistniejący, a przynajmniej nie w tak kompletnej formie, lecz stosowany przez współczesnych badaczy – na podoficerów stałych (najwyższych rangą, zaliczanych do „warrant”), podoficerów starszych („senior petty officers”, w części należących do „warrant”, w części nie), podoficerów średnich („petty officers”, w części należących do „warrant”, w części nie) i podoficerów młodszych („junior petty officers”, w części należących do „warrant”, w części nie).

Jak widać z powyższego, dla zrozumienia (a może tylko próby zrozumienia) bardzo specyficznego podejścia Anglików do funkcji i stopni podoficerskich, trzeba wrócić do używanego już przy analizie stopni oficerskich pojęcia „WARRANT”. Słowo to jest wieloznaczne, lecz w rzeczonym przypadku chyba najlepiej można go oddać przez „upoważnienie, pełnomocnictwo, zagwarantowanie, licencja”. Był to swojego rodzaju patent specjalisty, wydawany przez zajmujący się sprawami techniczno-materiałowymi Urząd Marynarki (Navy Board) – w przeciwieństwie do patentów (commission) oficerów bojowych (poruczników, commanderów, captainów i admirałów), które wystawiała Admiralicja (Board of Admiralty). Sam patent typu „warrant” nie określał jednoznacznie podoficera, ponieważ wielu oficerów (choćby nawigator) też się nim legitymowało. Używano zresztą względem nich wszystkich nazwy „warrant OFFICER” i nie można przejść do dalszych wyjaśnień, póki się owych oficerów-specjalistów nie podzieli na grupy o gruntownie różnym miejscu w hierarchii okrętowej.
Najwyższa klasa obejmowała nawigatora (master), chirurga, płatnika i kapelana. Należeli oni do mesy oficerskiej, byli uważani za „dżentelmenów” i oficerów o pozycji społecznej (chociaż nie służbowej) równej porucznikom, więc przy oficerach zostali już omówieni.

Druga grupa to tzw. „STANDING OFFICERS”, czyli stali specjaliści okrętowi, których usług potrzebowano nawet wtedy, gdy jednostka była odstawiana do rezerwy. W takim przypadku oficerowie przechodzili na pół-żołdu lub – o ile mieli szczęście czy znajomości – na inne żaglowce, marynarze schodzili na ląd lub – o ile mieli pecha – na inne żaglowce, zaś owi „standing officers” pozostawali na macierzystym okręcie. Pomimo nazwy była to faktycznie grupa najstarszych rangą podoficerów. Należeli do niej: bosman, działomistrz (artylerzysta – gunner) i cieśla. Regulamin określał, że musieli umieć czytać, pisać i znać podstawy arytmetyki, co wcale nie należało do powszechnych umiejętności marynarzy w tamtej epoce.

Bosman wywodził się z szeregowych żeglarzy, musiał mieć duże doświadczenie i za sobą przynajmniej rok służby jako młodszy podoficer marynarki wojennej. Odpowiadał za ożaglowanie i olinowanie okrętu, miał obowiązek codziennie je kontrolować i zgłaszać oficerom wachtowym usterki bądź konieczność naprawy każdego elementu wykazującego zużycie (żaglomistrz i powroźnik mu podlegali). Dbał też o zabezpieczanie kotwic, drzewc zapasowych i łodzi oraz – wspólnie ze swoimi pomocnikami – nadzorował pracę marynarzy i wyznaczał miejsca ich hamaków.
Działomistrz okrętowy wywodził się również z braci marynarskiej, a nie z jakichś szkół artyleryjskich. Wiedzę zdobywał przez praktykę. Teoretycznie musiał służyć przynajmniej cztery lata w Royal Navy, z tego przynajmniej rok jako młodszy podoficer. Teoretycznie winien był jeszcze wtedy zdać egzamin, np. przed starszymi działomistrzami i nauczycielem matematyki. Odpowiadał za utrzymanie dział i ich wyposażenie, a nie za strzelanie, stąd nazwa „gunner” (jak wiele innych w Royal Navy) była myląca. W bitwie nadzorował przepływ ładunków prochowych i pocisków. Miał jednego lub dwóch pomocników (matów – „mates”), podlegał mu też zbrojmistrz oraz „quarter gunners” – naprawdę nie wiem, jakby to przetłumaczyć, gdyż chodziło o dozorujących utrzymanie czterech konkretnych armat. Do 1805 r. działomistrz stołował się i mieszkał w tzw. mesie młodszych oficerów, nadzorując chłopców okrętowych. Potem został wypchnięty z kabiny przez kapelana, co zarazem zwolniło go z tego ostatniego obowiązku.
W przeciwieństwie do bosmana i działomistrza, cieśla uczył się rzemiosła na lądzie. Regulamin precyzował, że musiał terminować w zawodzie szkutnika i potem odsłużyć przynajmniej pół roku jako pomocnik cieśli na okrętach marynarki wojennej, zanim mógł otrzymać licencję cieśli. Część z nich wywodziła się ze stoczni królewskich, inni byli brani siłą ze statków handlowych lub stoczni prywatnych. Cieśla był odpowiedzialny za codzienny stan drewnianego okrętu (w tym maszty i reje), remonty i kontrole, a w trakcie bitwy i po niej – za naprawy uszkodzeń. On i jego liczni pomocnicy robili nawet stoły i ławki dla oficerów i marynarzy.

WARRANT, ale nie STANDING OFFICERS
W epoce napoleońskiej odróżnienie podoficerów STAŁYCH grupy „warrant” od młodszych rangą podoficerów NIESTAŁYCH z takim samym patentem odbywało się na bardzo nieprecyzyjnie sformułowanej podstawie (ale widocznie taka im wystarczała). Regulamin mówił mianowicie, że „chociaż mianowani na podstawie licencji (warrant), mają być uważani za podoficerów ci wszyscy, których kapitan może zdegradować, jeśli ich złe sprawowanie będzie tego absolutnie wymagać”. Co więc dawała „licencja” w przypadku tych podoficerów? Przede wszystkim gwarancję, że nie zostaną wcieleni przymusowo do służby jako zwykli marynarze. Na okręcie kapitan mógł ich wprawdzie zdegradować, ale tylko w szczególnie drastycznych przypadkach naruszenia dyscypliny czy ujawnionej niekompetencji. Z licencją wiązał się więc wyższy status w hierarchii okrętowej, specyficzne obowiązki, kierowanie sporymi grupami marynarzy, wyższa pensja.
Grupę STARSZYCH (ale nie stałych) podoficerów z patentem tworzyli: uszczelniacz, zbrojmistrz, profos, powroźnik.
Uszczelniacz („caulker”) był rzemieślnikiem (specjalistą) szkolonym raczej na lądzie (w stoczniach) niż na okrętach – zakres jego obowiązków jasno określa nazwa. Rzadko kiedy wywodził się z grona marynarzy.
Jeszcze rzadziej dotyczyło to zbrojmistrza („armourer”), którego specyficzna praca wymagała specjalistycznej wiedzy głównie z zakresu ślusarstwa. Zajmował się bowiem obróbką i naprawą wszelkich części metalowych na okręcie, nie tylko związanych z uzbrojeniem (chociaż tymi oczywiście – zwłaszcza muszkietami – także). Dysponował nawet przenośną kuźnią, a pomagali mu pomocnicy (maci) w liczbie zależnej od rangi jednostki. Jak wspomniałem wcześniej, sam z kolei podlegał działomistrzowi.
Profos („master at arms”) często zaczynał karierę w marynarce jako zwykły marynarz albo jako szeregowy żołnierz piechoty morskiej, gdyż jego stanowisko wymagało doskonałej znajomości życia na pokładzie wśród najniższych rangą oraz wiedzy o wszelkich sztuczkach i podstępach opracowywanych przez nich dla zmylenia zwierzchników. Był bowiem de facto żandarmem, szpiegiem i donosicielem, kontrolującym zachowanie załogi. Trudno się dziwić, że nie należał do okrętowych ulubieńców. Do jego dodatkowych obowiązków należało pilnowanie wygaszania świateł i ognia o przepisowych porach, a także uczenie marynarzy posługiwania się bronią osobistą oraz ręczną bronią palną (stąd angielska nazwa funkcji, aczkolwiek w epoce napoleońskiej już częściowo anachroniczna). Profosowi pomagali kaprale, także w liczbie uzależnionej od rangi okrętu.
Powroźnik („ropemaker”) podlegał bosmanowi. Nie miał swoich pomocników, a przy wyrobie lin pomagali mu marynarze w danym momencie skierowani do tej pracy przez bosmana.
Z kolei był tylko jeden ŚREDNI podoficer z licencją, mianowicie żaglomistrz, także podlegający bosmanowi. Żaglomistrz akurat miał pomocnika (mata) i jeszcze dodatkowo ekipę utworzoną ze starszych marynarzy, biegłych w obsłudze igły. Musiał nadzorować dostawy żagli na okręt, umieszczać je w specjalnych magazynach, reperować, suszyć i dbać, by nie pleśniały.
Grupę MŁODSZYCH podoficerów z licencją tworzyli kucharz i bednarz.
„Licencja” kucharza wystawiana przez Urząd Marynarki nie poświadczała naprawdę – w przeciwieństwie do pozostałych specjalistów okrętowych – żadnych umiejętności kulinarnych. Na tę funkcję podoficerską wyznaczano na ogół starszych, wysłużonych marynarzy, którzy całe życie spędzili na morzu, a teraz byli już zbyt słabi, by biegać po rejach i zataczać działa. Często brakowało im jakiejś kończyny utraconej w bitwie, albo mieli inne trwałe kontuzje. Łatwo zgadnąć, że w takiej sytuacji załogi nie były rozpieszczane jakością przygotowywania posiłków, lecz na szczęście kucharze mieli swoich pomocników (matów) dobieranych spośród ludzi młodszych i sprawniejszych.
Bednarz („cooper”) i jego pomocnicy (maci) zajmowali się oczywiście wyrobem i naprawą beczek, ale że na co dzień nie mieli zbyt wiele pracy, pomagali stewardowi okrętowemu i jego pomocnikowi, chociaż byli od nich (odpowiednio) wyżsi rangą.

Ponadto we wszystkich grupach podoficerów niestałych (tzn. starszych, średnich i młodszych) mieściło się tez wielu specjalistów BEZ „upoważnienia” z Urzędu Marynarki. Czyniło to ich sytuację mniej wygodną (nie tylko kapitan, lecz nawet pierwszy oficer mógł ich zdegradować w każdej chwili; na każdym nowym okręcie mogli znowu wrócić do pracy i płacy starszego marynarza), jednak w danej chwili wcale nie stawiało niżej w hierarchii służbowej żaglowca, na którym aktualnie służyli. Byli tak liczni, że muszą przejść już do następnego odcinka. Oczywiście Anglicy nie mogliby się obejść bez kilku wyjątków nie pasujących do żadnej rubryki, a te przypadki też wymagają odrębnego omówienia.

Krzysztof Gerlach
jefe de la maquina
Posty: 787
Rejestracja: 2007-10-27, 00:01

Post autor: jefe de la maquina »

Panie Krzysztofie,
Jak zwykle b. interesujące.

Przy okazji, z opisu czynności wynika, że może lepszym polskim odpowiednikiem
“armourer” jest ślusarz- rusznikarz, zamiast zbrojmistrz.
To tylko propozycja.

Jefe

Ps. Czekam na ciąg dalszy
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Zgadzam się, że w moim określeniu brakuje ważnej funkcji „ślusarz”. Chciałem, by było krótsze i jednoczłonowe, lecz może rzeczywiście przedobrzyłem. Natomiast jeśli w ogóle jest jakaś różnica między rusznikarzem a zbrojmistrzem, to raczej na korzyść tego ostatniego. W trzytomowym Słowniku Języka Polskiego czytamy: RUSZNIKARZ – 1. żołnierz (zwykle w stopniu podoficera) zajmujący się naprawą i konserwacją broni w wojskowych warsztatach naprawczych. 2. hist. rzemieślnik zajmujący się wyrobem i naprawą ręcznej broni palnej. ZBROJMISTRZ – wojsk. specjalista zajmujący się konserwacją i naprawą broni; technik uzbrojenia. Ponieważ „armourer” na okręcie broni nie produkował, przynajmniej przy porównaniu dwóch z tych trzech znaczeń zbrojmistrz wypada ciut lepiej. Nie wykluczam jednak, że są jeszcze jakieś inne definicje, bardziej przemawiające za jednym, czy drugim terminem (a może w ogóle za innym?).
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Zanim przejdę do omówienia wszystkich grup podoficerów bez licencji, jeszcze słówko na temat ubioru tych poprzednich. Najwyżsi rangą podoficerowie z licencją, czyli STANDING WARRANT OFFICERS mieli prawo do całkiem efektownych mundurów, co (zwłaszcza w tamtej epoce) dodatkowo podnosiło ich prestiż i wskazywało na bardzo szczególne miejsce na okręcie.

Do grupy PODOFICERÓW STARSZYCH bez licencji należeli ludzie o wybitnie różnych pozycjach, obowiązkach i przyszłości. Zaliczano tu midszypmenów, czyli młodzików, czasem o niewielkim jeszcze doświadczeniu (pomimo papierowych regulacji mających temu zapobiegać), ale z szansami na zostanie kiedyś admirałami i już na wyrost odpowiednio do tego traktowanych. Obok nich szli pomocnicy (maci) cieśli, rekrutujący się ze środowiska robotników stoczniowych albo cieśli ze statków handlowych, względnie z uzdolnionych manualnie marynarzy przyuczonych do zawodu – generalnie ludzie dojrzali, wyszkoleni, jednak w zasadzie bez szans na jakikolwiek wyższy awans w życiu niż na głównego cieślę. Następny był pisarz okrętowy („clerk”) – zgodnie z regulaminem „osoba zatrudniana przez kapitana do prowadzenia wszystkich ksiąg dotyczących jego rozliczeń”. Ponieważ osoby pragnące uzyskać zdecydowanie wyższe stanowisko płatnika (intendenta; zaliczanego do oficerów mesowych razem z porucznikami), musiały przejść staż w charakterze pisarza okrętowego, często widziano w tej roli młodych ludzi ze względnie „dobrych” rodzin, co z kolei pomagało im utrzymywać status „dżentelmena” na poziomie porównywalnym z midszypmenami.
Do grupy PODOFICERÓW ŚREDNICH bez licencji zaliczano wspominanych już kaprali (pomocników profosa), pomocników (matów) uszczelniacza, pomocników bosmana (do szczególniejszych ich obowiązków należało wymierzanie chłosty), pomocników ślusarza-zbrojmistrza, pomocników działomistrza, gospodarzy prochowni („yeoman of the powder room”; oni też bezpośrednio podlegali działomistrzowi), sterników okrętowych, sterników łodziowych i gospodarzy szotów.
Cztery ostatnie stanowiska wymagają omówienia zarówno frazeologicznego jak funkcyjnego. Słowo „gospodarz” wymyśliłem sobie dla przetłumaczenia terminu „yeoman”, który oznacza gospodarza średniorolnego, żołnierza formacji kawalerii rekrutującej się spośród chłopów średniorolnych, halabardnika pełniącego straż na zamku londyńskim, podoficera kancelaryjnego na okręcie wojennym. Ponieważ tutaj chodzi o podoficerów zdecydowanie nie kancelaryjnych, nie noszących halabard i nie dosiadających koni, pozostaje gospodarz – wprawdzie bezrolny, ale ostatecznie gospodarze klasy w szkołach czy gospodarze roku na studiach też pszenicy nie sieją. Gospodarz prochowni miał pod swoją pieczą magazyny prochu na dziobie i rufie, pobierał do nich proch do składowania, dbał o jego stan i wydawał w czasie walki. Z kolei zadaniem gospodarza szotów było „doglądanie, czy szoty fok- i grotmasztu są prawidłowo obłożone podczas płynięcia okrętu i czy są nie splątane (gotowe do użycia)”. Sternicy okrętowi nosili osobliwą dla nas nazwę „quartermasters”, co skłania mniej morsko wyrobionych tłumaczy do umieszczania w polskich tekstach „kwatermistrzów”. Anglicy nie widzieli w tym większej sprzeczności, ponieważ kwatermistrz armii zajmował się kwaterami („quarters”) dla żołnierzy, zaś stanowisko pracy sternika okrętowego stało (na liniowcach i innych jednostkach z rufówką) tuż przed kwaterą („quarter”) dowódcy żaglowca oraz znajdowało się (na wszystkich jednostkach) na pokładzie rufowym („quarter deck”). Na sterników okrętowych wybierano dobrych, doświadczonych marynarzy, którzy przede wszystkim umieli sterować jednostką. Poza tym zajmowali się sztauowaniem balastu i zapasów w ładowni, zwijaniem lin kotwicznych na platformach, kontrolą urządzeń sterowych, doglądaniem czasu zmiany wacht. Mieli swoich pomocników (matów). Sternik łodziowy (coxwain) był „oficerem, który steruje łodzią okrętową, sprawuje dowództwo nad obsadą łodzi, rozporządza wszelkim jej wyposażeniem. Ma gwizdek, by wzywać i zachęcać swoich ludzi, ma być wraz z nimi gotowy do obsadzenia łodzi przy każdej okazji; siedzi na rufie łodzi i steruje nią”.
Do grupy PODOFICERÓW MŁODSZYCH bez licencji zaliczano: ekipę cieśli (pomocników niższych rangą od matów), pomocników żaglomistrza, owych nieprzetłumaczalnych (dla mnie) niższych pomocników działomistrza przydzielanych po jednym do każdych czterech dział („quarter gunners”), rusznikarza („gunsmith” – podlegał ślusarzowi-zbrojmistrzowi i jego matom), pomocników sterników okrętowych i w końcu kapitanów poszczególnych partii okrętu. Ci ostatni byli najlepszymi marynarzami, przydzielanymi do nadzoru (albo raczej dla dawania dobrego przykładu) w kluczowych dla obsługi jednostki miejscach - marsach fok- i grotmasztu, na śródokręciu, pokładzie dziobowym oraz rufie. Przez długie lata należeli tylko do starszych marynarzy, bez żadnych przywilejów płacowych, ale od 1806 r. stali się pełnoprawnymi podoficerami, równymi rangą matom sternika okrętowego.

Jak widać z powyższego, MACI mogli plasować się wśród starszych podoficerów (pomocnicy cieśli), podoficerów średnich (pomocnicy uszczelniacza, bosmana, działomistrza, ślusarza-zbrojmistrza) i podoficerów młodszych (pomocnicy żaglomistrza, sterników okrętowych). Ale mogli także – czego już nie widać – być jedynie starszymi marynarzami (pomocnicy kucharza, bednarza, sterników łodziowych), a nawet szeregowymi marynarzami (mat stewarda okrętowego, który sam miał rangę równą starszemu marynarzowi). Ciekawostką wynikającą ze specyfiki jednostek niemal w stu procentach drewnianych jest fakt, że bosmanmat był niższy rangą od „cieśla-mata”.
Najciekawsza jednak i wymagająca osobnego omówienia (razem z innymi osobliwościami) jest grupa MATÓW KOKPITU, którzy w hierarchii okrętu stali wyżej nawet od starszych podoficerów (a więc także od midszypmenów), ustępując rangą wyłącznie trzem podoficerom stałym. O nich następnym razem.

Krzysztof Gerlach
jasmol
Posty: 54
Rejestracja: 2005-09-11, 17:05
Lokalizacja: zachodnia małopolska

Post autor: jasmol »

Dziękuję bardzo (tak jak za inne podobne teksty tu i nie tylko tu) i czekam na jeszcze. Mam tylko jedno małe "ale"; tak bardzo nieśmiało, bo nie jestem ani żadnym lingwistą ani tym bardziej anglistą, ale czy nie należy zwrócić uwagi, że (tak mi się nieśmiało wydaje) słowo "officer" w języku angielskim to nie jest dokładnie to samo co "oficer" w języku polskim. W języku polskim to wojskowy określonego stopnia i tyle. W angielskim to (zdaje mi się) też może być "funkcjonariusz" albo i "urzędnik" (?). Tak mi się wydaje na podstawie m.in. lektury prasy, w której co rusz czytam, że "do tłumienia zamieszek na przedmieściach Londynu skierowano kilkudziesięciu oficerów policji" (akurat, a nie czasem funkcjonariuszy?), albo jak słyszę z telewizora, że z reprezentacją Anglii przyjechała oficerka prasowa (autentyk). Przecież powstaje to z "tłumaczenia żywcem" tekstów angielskojęzycznych. Czyli, że język angielski "rozróżnia oficerów", a polski raczej nie.
Może więc tych wszystkich "WARRANT" należy "tam" szukać?
Z góry przepraszam, nie chciałem urazić.[/i]
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Niech Pan nie przesadza z tym dbaniem o moją wrażliwość ;) . Aż taką mimozą nie jestem. Oczywiście nie mogę się potulnie bez końca godzić z mniej lub bardziej zawoalowanymi sugestiami, że moja wiedza z tej tematyki polega na tym, że „kupiłem sobie kilka książek” i z nich „przepisuję”, ale poza tym wszelka krytyka jest mile widziana.
Wracając do meritum - w gruncie rzeczy ma Pan rację. O ile pamiętam, już Tadeusz Klimczyk zwrócił uwagę na tę niecałkowitą adekwatność terminu „officer” do polskiego oficera. Rzecz jednak w tym, że to, co czujemy dzisiaj, wcale nie było takie w dawnych wiekach. Język się zmienia. Bosman mógł być funkcjonariuszem, ale kiedy się pojawił (grubo przed epoką napoleońską) zaliczano go jak najbardziej do oficerów również w polskim tego słowa znaczeniu. Potem nie przestał być funkcjonariuszem, ale społecznie i wojskowo zdegradowano go do roli podoficera, chociaż pozostał słownie wśród „officers” (a na razie o tym okresie pisałem). W końcu dzisiaj jest „petty officer’em” pod każdym względem i NIKT nie tłumaczy tego terminu na „mały funkcjonariusz”, lecz na „podoficer”. Poza tym dzisiaj owi „funkcjonariusze” wynikają niekiedy z czystej paranoi. Przez całe wieki istniał sobie spokojnie „policeman”-policjant. Jednak kiedy do tej służby zaczęto przyjmować kobiety, każda z nich stawała się automatycznie „policewoman”- policjantką. Doprowadziło to do histerii feministki-kretynki (co nie znaczy, że wszystkie feministki tak oceniam) i nagle najmłodszy krawężnik jest w krajach anglojęzycznych nazywany „police-officer”, aby tylko znikli „policemani”. Oczywiście w pełni się z Panem zgadzam, że tłumaczenie ich na „oficerów policji” jest idiotyzmem wyższego rzędu (mnie doprowadza to do pasji przy polskich tekstach filmów) i tutaj pasuje tylko termin „funkcjonariusze policji”, chociaż – pomimo bałwaństw poprawności politycznej – nadal nie widzę nic złego w pisani czy mówieniu po prostu „policjanci”, nawet gdy wśród nich są kobiety. Mam wiele znajomych kobiet ze stopniem zawodowym inżyniera, magistra, doktora a nawet profesora i żadna z nich nie wrzeszczy, że trzeba przerobić te słowa na neutralne, ponieważ brzmią za bardzo męsko, ani nie wymyśla sobie, że jest „funkcjonariuszem nauki”. Ponadto dla dawnych epok nie należy tak chętnie przenosić dzisiejszych mód czy poglądów, bowiem wiązałyby się z tym jeszcze większe problemy, jak się to ujawni już w następnym „odcinku”, gdzie z konieczności zajmę się nazwami mes, ponieważ także one wyznaczały gradacje wśród załogi.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
witte
Posty: 100
Rejestracja: 2009-12-17, 22:40
Lokalizacja: Gdynia

Post autor: witte »

A czy określenie "szef sekcji/grupy armat" dla "quarter gunners" pasowało by do jego roli? Jak rozumiem zajmował się on utrzymaniem 4 dział w sprawnosci technicznej. Czy odpowiadał równiez za szkolenie obsług (działoczyny itp.)?
...nie dostaje pieniędzy za bycie zdenerwowanym...
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Nazwa "szef sekcji/grupy armat" brzmi bardzo ładnie po polsku. Ale nie znam się na współczesnej nomenklaturze wojskowej na tyle, by ocenić, czy pasuje do sytuacji, w której do jego obowiązków należało WYŁĄCZNIE utrzymanie tej grupy w gotowości bojowej, a nie miał nic do czynienia ze szkoleniem obsad i w ogóle nie był ich zwierzchnikiem w żadnym momencie ćwiczeń lub strzelania bojowego.
Krzysztof Gerlach
witte
Posty: 100
Rejestracja: 2009-12-17, 22:40
Lokalizacja: Gdynia

Post autor: witte »

W obecnie uzywanej nomenklaturze, szef czegośtam (podoficer) na okręcie jest odpowiedzialny za sprawnosc techniczną podległego mu kawałka okretu (np. szef działu broni podwodnej : WTWT, torpedy , miny, armatura wyrzutni itp) sam wykonuje prace obsługowe i/lub ma podwładnych z nalezacych etatowo obsług sprzetu. Nie dowodzi niczym choć jest starszym dla swoich podwładnych to słuzy tylko jako posredni szczebel dowodzenia. U nas jest tytularnie odpowiedzialny za szkolenie obsady grupy ale jest to powinnosc kazdego kto ma podwładnych. sam tego nie organizuje choc prowadzi zajecia wyznaczone przez przełozonych. Ponadto pobiera materiały eksploatacyjne dna podległy mu sprzet.
na pewno nie jest to idealne porównanie ale chyba dość trafne.
PS co zatem ów 'quarter gunner" robił w trakcie walki?
...nie dostaje pieniędzy za bycie zdenerwowanym...
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

W takim razie pasuje idealnie, ale ja go chyba będę nazywał – dla pełnej jasności – szefem utrzymania sekcji czterech dział. Nawet podczas walki miał co robić, ponieważ regulamin określał, że do jego obowiązków należy m.in.: „pomaganie działomistrzowi w każdej dziedzinie jego działalności”, a rolę działomistrza w bitwie już opisałem. Zresztą owych szefów utrzymania sekcji czterech dział zatrudniano też w charakterze elity marynarzy – podczas zwrotów ustawiali się na obu przejściach przyburtowych dla nadzorowania swobodnego ruchu halsów i szotów grotżagla, a także obsługiwali buliny grotmarsla oraz zwracali uwagę na stan grotrei i jej olinowania oraz reagowali odpowiednio na wszelkie zagrożenia tychże.
Krzysztof Gerlach
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Kolejną ważną cechą klasyfikującą całą załogę, o której dotąd tylko napomykałem, było miejsce spania i jedzenia (często chodziło o dwa różne miejsca – inne do snu, inne do stołowania się). Marynarze oraz starsi marynarze jedli i spali pospołu wzdłuż całych, przeznaczonych do tego pokładów, pozostali mieli swoje mesy. Nawet one są dość trudne dla tłumaczy, z uwagi na dyskutowaną już tu poprzednio i obecnie wieloznaczność słowa „officer”, które nie musiało odpowiadać oficerowi w naszym dzisiejszym rozumieniu. Typowe dla naszych słowników oddawanie terminu „wardroom” na „mesa oficerska”, a „gunroom” na „mesa młodszych oficerów” niesie za sobą wiele nieporozumień. Bowiem na liniowcu właśnie w „wardroom” stołowali się zarówno „senior wardroom officers” (czyli porucznicy, nawigator, kapitan piechoty morskiej) jak „junior wardroom officers” (czyli intendent, chirurg, kapelan oraz porucznicy piechoty morskiej). Na tym obszarze starsi oficerowie owej mesy mieli także kabiny. Natomiast w „gunroom” nikt na okręcie liniowym nie oglądał do 1805 r. młodszych oficerów marynarki (w polskim znaczeniu), gdyż była to mesa przeznaczona dla działomistrza, chłopców okrętowych z kategorii „młodych dżentelmenów” (oficjalnie „służących kapitana”, potem „ochotników pierwszej klasy”, a naprawdę dzieciaków zdobywających wykształcenie morskie przed dostąpieniem zaszczytu bycia midszypmenem) oraz poruczników piechoty morskiej. Po 1805 r. działomistrza zastąpił kapelan i z tą chwilą można uznać, że pojawił się tam pierwszy młodszy oficer marynarki, chociaż – jak widać – bardzo osobliwego rodzaju. Intendent i chirurg stołowali się w mesie używanej przez najstarszych oficerów, ale kabiny mieli na najniższym ciągłym pokładzie (pokładzie liny kotwicznej, orlopie), wśród składów, schowków i magazynów.
Wszystkie te ustalenia padały w gruzy przy przechodzeniu z liniowca na typową fregatę bez rufówki, ponieważ wtedy całe towarzystwo z „wardroom” przenosiło się na dół do „gunroom”, w większości asymilując sypialnie niższych rangą tubylców z rozkładu liniowcowego, ale odganiając ich od wspólnego stołu. Jednak w takiej sytuacji jeszcze trudniej nazywać „gunroom” mesą młodszych oficerów, skoro wówczas spali w niej i jedli także najstarsi (poza samym dowódcą) oficerowi okrętu.
Powyższy wstęp był mi potrzebny do wytłumaczenia względności terminu „MACI KOKPITU” (Cockpit mates), gdyby chcieć go rozumieć dosłownie. Ówczesny kokpit nie miał nic wspólnego z przestrzenią tak nazywaną na dzisiejszym jachcie. W tamtej epoce chodziło o pewien obszar najniższego ciągłego pokładu, gdzie lokowano miejsca do spania (hamaki) i stoły jadalne dla midszypmenów, bez obdarowywania ich przywilejem własnych kabin. Na liniowcu ów kokpit lokował się więc na pokładzie liny kotwicznej, czyli dwa poziomy poniżej mesy starszych oficerów, zaś na fregacie – na pokładzie mieszkalnym, czyli tym samym, gdzie kwaterowali najstarsi oficerowie. Oprócz midszypmenów do „Cockpit Officers” (i tu zawodzą wszelkie analogie do urzędników, funkcjonariuszy itp., ponieważ jedynym wspólnym mianownikiem owych PODOFICERÓW pozostawała przestrzeń mieszkalna) należał też pisarz okrętowy oraz pomocnicy (maci) chirurga i nawigatora. Owi maci interesują nas tu najbardziej. Jak na pomocników mieli bardzo wysoką pozycję, ponieważ ustępowali tylko stałym podoficerom (cieśli, bosmanowi, działomistrzowi), a górowali nad wszystkimi innymi. Wiązały się też z nimi pewne osobliwości – maci chirurga mieli licencję („warrant”) od Urzędu Marynarki, a maci nawigatora – nie. Za to przy podziale pryzowego matom nawigatora należał się wyższy udział!
Pomocnicy chirurga uczyli się zawodu najpierw na lądzie, chociaż była to wiedza nabywana przez praktykę – żadnych studiów medycznych od nich nie wymagano. Przy wstępowaniu do marynarki zdawali ustny egzamin w Gmachu Chirurgów w Londynie, a na placówkach zamorskich podobny egzamin przed „lekarzem floty, lekarzem i starszym chirurgiem szpitala oraz trzema chirurgami z eskadry”. Zdawszy ów egzamin dostawali licencję od Urzędu Marynarki. Po bliżej nieokreślonym czasie służby (na okrętach) w charakterze mata chirurga, mogli awansować do rangi chirurga. W 1805 r. stopień „mat chirurga” przemianowano na „chirurga-asystenta”.
Pomocnicy nawigatora („masters’ mates”) tworzyli za to grupę o bardzo zróżnicowanym pochodzeniu. Mogli to być zdolni starsi (w znaczeniu stopnia) marynarze, pomagający nawigatorowi w jego obowiązkach i nabywający u jego boku doświadczenia, dającego pewną (dość nikłą, ale trafiającą się) szansę zostania kiedyś samemu nawigatorem. Mogli to być starsi (stażem) midszypmeni, zdobywający w ten sposób cząstkę wiedzy niezbędną do zdania egzaminu i otrzymania w przyszłości awansu na porucznika. Mogli to być ex-oficerowie („mates”) ze statków handlowych. Mogli to w końcu być także maci nawigatora, którzy już przystąpili do egzaminu na porucznika i go zdali, ale nie znaleźli zatrudnienia na tym stanowisku, więc dalej służyli w dotychczasowym charakterze. Najstarszy rangą mat nawigatora pełnił dodatkowo rolę szefa mesy midszypmenów. To wielkie zróżnicowanie społeczne, a także pod względem wykształcenia, odmiennych perspektyw i celów zawodowych, spowoduje w przyszłości (o czym już napomykałem przy okazji stopni oficerskich) rozbicie grupy pomocników nawigatora.
Osobliwą pozycję zajmowali na okręcie nauczyciele, aczkolwiek z autopsji mogę powiedzieć, że bardzo zbliżoną do współczesnej sytuacji ludzi tego zawodu na lądzie. Gigantyczne wymagania, zero rekompensaty finansowej i głęboka pogarda ze strony niektórych głupków, niedających rady przyswoić sobie podstawowych wiadomości. Kandydat na nauczyciela okrętowego musiał zdać egzamin przed „przewodniczącym, dyrektorem i asystentami [korporacji] Trinity House of Deptford Strond [zainteresowanych tą instytucją zachęcam do googlowania]; i otrzymać od nich certyfikat zaświadczający dobrą znajomość teorii i praktyki nawigacji oraz tych wszystkich gałęzi matematyki, które mogą być mu potrzebne do kształcenia młodych ludzi”. Oprócz wpajania zasad nawigacji i matematyki midszypmenom, jego obowiązkiem było uczyć chłopców okrętowych czytania i pisania. W zamian za to dostawał taką samą pensję jak jego uczniowie (midszypmeni), nie miał prawa do oddzielnej kabiny i nie wolno mu było pojawiać się podczas posiłków w mesie oficerskiej. Traktowano go jak niższego podoficera, a nie podoficera z licencją.

Taki był mniej więcej stan podoficerów Royal Navy w okolicach czasowych bitwy pod Trafalgarem. Specjalnie pominąłem wcześniej i teraz oficerów oraz podoficerów piechoty morskiej, bo tworzyli wówczas zupełnie odrębny rodzaj sił, rządzący się własnymi zasadami. Charakterystyczne cechy niemal wszystkich podoficerów na żaglowcach tamtej epoki to: ścisła specjalizacja zawodowa (praktycznie rzemieślnicza), permanentne związanie stopnia z wykonywaną funkcją, bardzo nikłe lub żadne możliwości promocji. Na przykład stali podoficerowie z licencją (bosman, działomistrz, cieśla) nie mogli już nigdy awansować, bez względu na zasługi i staż – jedyną szansą na poprawę ich pozycji było ewentualne przeniesienie na okręt wyższy rangą, co podnosiło żołd.

Krzysztof Gerlach
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Najpierw będę się przesuwał chronologicznie od epoki napoleońskiej ku II połowie XIX w., ponieważ dla tego okresu jest więcej precyzyjnych informacji, niż dla czasów wcześniejszych.

Na początek trochę niezbędnego (w moim odczuciu) wodolejstwa. Po zakończeniu dwudziestolecia zmagań z rewolucyjną, a potem napoleońską Francją, stosunek Royal Navy do swoich podoficerów zdeterminowany był kilkoma czynnikami – bezpośrednimi (które wymuszała mizeria finansowa), wynikającymi z rozwoju techniki i przewidywań co do przyszłych wojen, a w końcu długofalowymi, zewnętrznymi.
Ogromna redukcja sił czynnych marynarki oraz prawa czasów pokoju oddziaływały w przeciwstawny sposób. Z jednej strony można było zwolnić masy ludzi i nie martwić się o pieniądze na wypłacanie im połowy żołdu za nic, ponieważ ta kategoria nie miała uprawnień do takich pieniędzy. Teoretycznie dało się lekceważyć wszystkie ich postulaty, gdyż zapotrzebowanie na usługi grupy podoficerów (jak zresztą prawie wszystkich innych grup, poza podoficerami stałymi) drastycznie spadło. Z drugiej strony, tylko wojna czy przygotowanie do niej usprawiedliwiały przymusowy pobór. Wprawdzie i tak nie dotyczył on podoficerów z licencją, jednak ogromne rzesze podoficerów bez licencji mogły teraz, w czasie pokoju, grać na nosie oficerom werbunkowym. Ze względu na ogromny sprzeciw społeczny wobec ekscesów branki w czasie wojen napoleońskich było też zupełnie jasne, że w przyszłych konfliktach trzeba się będzie obejść bez niej – prawo pozostało, lecz w demokracji rząd wykonujący prawo wzbudzające oburzenie społeczne naraża się na odwołanie przez parlament. Admiralicja musiała więc stworzyć jakieś mechanizmy, które zachęciłyby ludzi do wstępowania do marynarki, nawet jeśli miałoby to być zrealizowane szerzej dopiero w nieokreślonej przyszłości. Zważywszy na to, że Royal Navy płaciła gorzej niż marynarka handlowa (mechanik na okręcie wojennym dostawał około 1840 r. pensję między 6,5 a 13,4 funta, podczas gdy słynna P&O Co oferowała na trasie Indie – Chiny między 14 a 25 f), żywiła gorzej (w 1850 r., po PODNIESIENIU racji żywnościowej miała się ona jak 1 : 1,33 : 1,67 w odniesieniu do racji w amerykańskiej marynarce wojennej i brytyjskiej marynarce handlowej), utrzymywała chłostę do 1879 r. (oficerowie dowodzili, że bez niej nie da się żyć), a na jej okrętach nadal w połowie XIX w. przypadało tylko 14 cali szerokości na hamak marynarza, gdy statki handlowe dysponowały względnie przestronnymi kubrykami – nie było to proste zadanie. Jednym ze sposobów miało być właśnie podniesienie prestiżu podoficerów (ale tylko przez tanie ozdóbki stroju) i stworzenie im szerszych perspektyw awansu, na drodze systematycznego wprowadzania nowych stopni. Istniała też tendencja do przenoszenia kolejnych „warrant officers” do „commissioned officers” (pomimo zaciekłego sprzeciwu captainów, commanderów i poruczników) – ich miejsce zajmowali z kolei nowi przybysze, kiedyś dużo niżej stojący w hierarchii.
Intensywny rozwój techniki, a zwłaszcza szerokie wprowadzanie napędu parowego, sprawiły, że coraz trudniej przychodziło ignorowanie potrzeby wykształcenia technicznego, którego zdecydowana większość oficerów pokładowych nie miała za grosz – musieli więc, chociaż z obrzydzeniem, zaakceptować rosnącą rolę mechaników.
Na to wszystko nakładały się przemiany społeczne w ówczesnej Anglii, która nagle zaczęła się przejmować moralnością. Uchodziło za bogobojne utrzymywanie ustalonego porządku (aby każdy potulnie godził się z miejscem w społeczeństwie, które mu przypadło z racji urodzenia), ale z obowiązkiem roztaczania przez klasy wyższe „opieki” nad niższymi. Oznaczało to między innymi potrzebę kształcenia i „wychowywania” maluczkich, a przez to znacznie wzrosła rola nauczycieli i kapelanów oraz rozszerzył się zakres ich obowiązków; ponadto do grupy instruktorów dołączył nowy podoficer zajmujący się uczeniem prostych marynarzy.
Konkretne posunięcia, daty i rangi – następnym razem.

Krzysztof Gerlach
Wlad
Posty: 100
Rejestracja: 2006-12-28, 13:23

Post autor: Wlad »

Jako prowodyr powyższego tematu chciałem podziękować panu Krzysztofowi za szybką reakcję (tak szybką, że dopiero teaz zauważyłem temat :D ) i czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Chociaż głębokie poczucie wyższości oficerów „bojowych” nad oficerami „cywilnymi” utrzymywało się w Royal Navy co najmniej do drugiej połowy XIX w., nie przeszkadzało to – wraz z rozwojem techniki i nauki – podnosić wymagań względem wszystkich specjalistów okrętowych, w tym także faktycznych i oficjalnych podoficerów, co z czasem przekładało się zazwyczaj na podwyższanie ich statusu.

Od pomocników chirurga, którzy – jak pamiętamy - już 1805 r. przeistoczyli się z matów chirurga („surgeon’s mates”) w chirurgów-asystentów („assistant-surgeon”), żądano coraz głębszej i szerszej wiedzy. W 1826 r. uważano, że powinni mieć klasyczną edukację, dobrą znajomość łaciny i ukończyć kurs medycyny w jednym z przodujących brytyjskich szpitali. Mimo tego ciągle byli tylko faktycznymi podoficerami, chociaż zaliczanymi do grupy „warrant officers”. Dopiero kiedy w 1861 r. odpowiadający im rangą maci (dawni pomocnicy nawigatora, lecz z podgrupy o statusie dżentelmena) stali się podporucznikami („sub-lieutenants") i przeszli do kategorii oficerów z patentem Admiralicji („commissioned officers’), ta sam awans spotkał asystentów chirurga, a nawet był trochę wyższy, ponieważ podporucznikowi odpowiadał teraz asystent chirurga o stażu do 6 lat, a ten z dłuższym stażem plasował się na równi z porucznikiem. W zasadzie po wyjściu z grupy podoficerów „nie pasują” już do tego tematu, ale wspomnę jeszcze, że zniknęli całkiem w 1873 r., kiedy przemianowano ich wszystkich na chirurgów, zaś pomocniczy personel medyczny rekrutowano z całkiem innych kręgów.

Jak pisałem przy omawianiu stopni oficerskich, w 1824 r. rozbito niekoherentną grupę pomocników nawigatora („master’s mates) - ci z nich, którzy szkolili się, by w przyszłości rzeczywiście zostać nawigatorami, stali się teraz „asystentami nawigatora” („master’s assistants”), a droga do ich szeregów wiodła przez grupę Ochotników Drugiej Klasy. Natomiast przyszli porucznicy, dla których służba w charakterze pomocników nawigatora stanowiła tylko etap zdobywania doświadczeń, pozostali matami nawigatora, chociaż zwyczajowo (i to już wcześniej w ich przypadku) opuszczano słowo „master’s”, co czyniło z nich matów. Taki mat był początkowo równy rangą asystentowi nawigatora, lecz by nim zostać, należało startować jako Ochotnik Pierwszej Klasy i przejść etap midszypmena. Dla asystenta nawigatora awans oznaczał zostanie drugim nawigatorem („second master”), a potem (lub od razu) nawigatorem (i oficerem z licencją Urzędu Marynarki). Tymczasem dla mata awans oznaczał zostanie porucznikiem (i oficerem z patentem Admiralicji). To rozdzielenie ścieżek awansowych miało dalsze, ważne konsekwencje. Kiedy w 1861 r. maci przekształcili się w podporuczników, najniższych odtąd oficerów z patentem Admiralicji, nie odniesiono tego do asystentów nawigatora, ani nawet do drugich nawigatorów. Dopiero rozkaz z 26.06.1867, który przemianowywał nawigatorów („masters”) na poruczników nawigacyjnych, przyniósł drugim nawigatorom rangę podporuczników nawigacyjnych i przeniósł ich do kategorii oficerów z patentem; natomiast asystenci nawigatorów zmienili się wtedy tylko w midszypmenów nawigacyjnych, co pozostawiło ich w kręgu podoficerskim.

Rosnąca rola wykształcenia spowodowała, że postponowanym dotąd nauczycielom zapewniono w 1827 r. pierwszy mundur, analogiczny (poza drobnymi szczegółami) do noszonego od dawna przez działomistrza, bosmana i cieślę. Rozkazem z 22.12.1836 przydzielono ich do kadry z licencją Urzędu Marynarki (tzn. nadano rangę „warrant”). W 1840 r. otrzymali tytuł „nauczyciel i instruktor”, który z czasem skrócił się do instruktora czy instruktora marynarki. Ponieważ działająca od 1733 r. (początkowo jako Royal Naval Academy, od 1806 r. jako Royal Naval College) szkoła morska w Portsmouth zaprzestała w 1837 r. przyjmowania nowych słuchaczy, Admiralicja zmuszona była oprzeć cały system kształcenia młodego narybku na pracy nauczycieli okrętowych (instruktorach marynarki). W rezultacie w latach 1837-1842 wydatnie podniesiono im żołd (który odtąd dla nauczycieli z 10-letnim stażem dochodził do pensji porucznika) i uściślono wymagania przy naborze na to stanowisko. Ponadto w 1837 r. postanowiono, że każdy okręt powinien zatrudnić dodatkowego podoficera znanego jako „nauczyciel marynarzy”, którego zadaniem było uczenie podopiecznych czytania, pisania i matematyki. Około połowy XIX w. wielu kapelanów Royal Navy miało rangę instruktora marynarki i ponosiło odpowiedzialność za kształcenie oraz wychowanie wszystkich midszypmenów na okręcie.

O ewolucji pozostałych stopni, funkcji i zaszeregowań podoficerów – później.
Krzysztof Gerlach
Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Grupę w XIX w. całkiem nową, widzianą na okrętach z obrzydzeniem (brudzili wyglancowane pokłady, białe żagle i wymuskane mundurki), stanowili mechanicy. Jednak ich rola nieubłaganie rosła. Na samym początku nawet nie należeli do marynarki, tylko byli „wynajmowani” razem z silnikiem przez wytwórnie maszyn parowych – umieszczano ich w kubryku razem z najniższymi rangą marynarzami i tak traktowano (wbrew prawu zresztą, ale na okręcie prawem była wola pierwszego po Bogu, czyli kapitana). Lecz postępu nie dało się zatrzymać. W 1836 r. uformowano w Royal Navy osobny dział mechaników okrętowych („engineers”). Rozkazem z 24.07.1837 uregulowano ich pozycję, sytuując wprawdzie, jak wspominałem, wśród specjalistów z licencją Urzędu Marynarki („warrant officer”) „poniżej cieśli”, ale to i tak było znacznie lepiej niż poprzednio; ponadto rozporządzenie z listopada tego samego roku przydzielało mechanikom mundur, bardzo podobny do noszonego przez innych wyższych podoficerów tej grupy. Nadal jednak podlegali surowej dyscyplinie i nie byli uważani za „dżentelmenów”, co stanowiło brutalny kontrast względem warunków życia cywilnego, gdzie na statkach przebywali wśród najwyższych oficerów, a w rzadkich wolnych chwilach dotrzymywali towarzystwa najbardziej dystyngowanym pasażerom. W efekcie wytworzyła się bardzo niekorzystna praktyka, że do marynarki wojennej garnęli się tylko najgorsi mechanicy, którzy z uwagi na nikły poziom umiejętności lub nałogowe pijaństwo nie mogli znaleźć zatrudnienia u prywatnych armatorów. Pisano, że Royal Navy stała się „azylem dla niedołęstwa”, co raczej nie podnosiło sprawności bojowej brytyjskich okrętów. Początkowo starano się naprawiać tę sytuację bardzo drobnymi kroczkami. W grudniu 1841 mechanicy pierwszej klasy („first-class engineers”) otrzymali mundur wyodrębniający ich od pozostałych podoficerów, a w grudniu następnego roku uczyniono to względem mechaników drugiej i trzeciej klasy (odrębne mundury mechaników zlikwidowano potem w sierpniu 1853 r.). Prawdziwa rewolucja zaczęła się w lutym 1847 r. - wprowadzono wtedy dla mechaników wiele nowych stopni dających szerokie możliwości awansu: inspektora maszynowni okrętowych („inspector of machinery afloat”), trzy klasy głównego mechanika („chief engineer”), trzy klasy pomocnika mechanika. Przede wszystkim jednak inspektor maszynowni okrętowych oraz główny mechanik przeskoczyli do grupy oficerów z patentem Admiralicji, a wśród specjalistów z licencją („warrant”) pozostali tylko pomocnicy mechaników. W ten sposób inspektor maszynowni okrętowych – umieszczony w hierarchii służbowej za nawigatorem floty („master of the fleet”) oraz główny mechanik – usytuowany za nawigatorem – stali się pełnoprawnymi oficerami najwyższej grupy, co w końcu zmusiło oficerów pokładowych do wpuszczenia ich – z wielką niechęcią – do mesy oficerskiej. Mechanicy, którym równocześnie podniesiono znacznie płace, mogli odtąd aspirować do rangi „commandera”.

Nieco zaostrzono kryteria awansów na tradycyjnej drodze prowadzącej „dżentelmenów” od Ochotnika Pierwszej Klasy do porucznika. W 1839 r. zarządzono egzamin przed promocją na midszypmena, który pozostał jednym ze starszych podoficerów („senior petty officers”). W 1843 r. w stosunku do młodzieńców aspirujących do rangi midszypmena wprowadzono oficjalnie termin „kadet marynarki wojennej” („naval cadet”), nieformalnie używany zresztą znacznie wcześniej. Z kolei w 1851 r. zarządzono zdawanie egzaminu wstępnego także dla tych, którzy dopiero chcieli zostać kadetami.

Do 1853 r. stosunkowo najmniej kroków poczyniono dla poprawy sytuacji najniższych, „prawdziwych” podoficerów („petty officers” i „junior petty officers”) oraz najwyższych, czyli „oficerów stałych z licencją” (bosman, cieśla, działomistrz).
Na przełomie 1827 i 1828 r. niżsi podoficerowie otrzymali znaki wyróżniające ich z reszty marynarzy (trzeba pamiętać, że wciąż nie było żadnego munduru marynarskiego, nie mieli go też młodsi podoficerowie) i gdzieś w tym samym czasie (ale nie wiem dokładnie kiedy) rozpowszechniło się dzielenie tych podoficerów na klasy, co umożliwiało minimalne awanse.
W 1853 stworzono jednak zalążki systemu stałego zatrudniania szeregowych marynarzy, a więc wykształcenia ZAWODU marynarza Royal Navy, co – może niepozorne dla dzisiejszych hobbystów pasjonujących się oficerami lub podoficerami czy studiujących umundurowanie - stanowiło większy przełom niż wszystkie dotąd przeze mnie wymienione. W ten sposób wszyscy niżsi podoficerowie, których rangi znikały dotychczas wraz z zejściem z danego okrętu, również otrzymali po raz pierwszy stopnie trwałe. Dla dawnych niższych specjalistów z licencją z grupy „warrant officers” utworzono w tymże 1853 r. nową rangę – głównego podoficera („chief petty officer”), wyłączając ich w ten sposób z grupy „warrant”.

W 1855 pojawiły się rangi asystenta płatnika („assistant-paymaster”) i asystenta pisarza okrętowego („assistant-clerk”). Sam płatnik, czyli niegdysiejszy intendent („purser”; ta nazwa zmieniła się w 1842 r. wraz z pewnym rozszerzeniem obowiązków na „purser and paymaster”, by w 10 lat później zostać skrócona do „paymaster”), od bardzo dawna znajdował się już w grupie oficerów, więc nas tu nie interesuje.

Na początku drugiej połowy XIX w. wreszcie zrobiono coś dla najstarszych podoficerów. Okólnik Admiralicji z 25.07.1864 utworzył rangi głównego działomistrza („chief gunner”), głównego bosmana („chief boatswain” – zdaję sobie sprawę, że po polsku to powinno raczej brzmieć „starszy bosman”, ale chodzi właśnie o brytyjską, nie naszą etymologię) i głównego cieśli („chief carpenter”), wprowadzone w praktyce w 1865 r. Działomistrze, bosmani, cieśle podzielili się na głównych specjalistów z licencją (pierwszej klasy; „chief warrant officer”), specjalistów z licencją drugiej klasy („warrant officer 2nd class”) – ze starszeństwem ponad 10 lat, oraz specjalistów z licencją trzeciej klasy („warrant officer 3rd class”) – ze starszeństwem poniżej 10 lat. Rzecz jasna, na żelaznych, potem stalowych okrętach z napędem mechanicznym, o nowoczesnej artylerii i zanikających stopniowo masztach, zadania cieśli, bosmanów i działomistrzów musiały ostro ewoluować względem tych z epoki drewnianych żaglowców.

Rozkaz z 26.06.1867 przekształcał kadetów marynarki drugiej klasy w kadetów nawigacyjnych.

Końcowe dekady XIX w., - kiedy pojawiły się nowe rodzaje broni (minowa, torpedowa), odtylcowa artyleria gwintowana o skomplikowanych lawetach i zamkach, nowe środki łączności i obserwacji, kiedy prawie wszystkie czynności na okręcie zaczęły być wykonywane z udziałem napędu mechanicznego - przyniosły wysyp nieznanych dotąd, specjalistycznych funkcji i rang podoficerskich (jak np. utworzony 1.04.1898 stopień „Artificer Engineer”, czyli dosłownie mechanik-rzemieślnik). Okres ten jednak nie leży wystarczająco mocno w obrębie moich zainteresowań, więc na tym kończy się analiza czasów po wojnach napoleońskich. W następnych „odcinkach” zawrócę do wcześniejszych epok żagla.

Krzysztof Gerlach
Awatar użytkownika
de Villars
Posty: 2229
Rejestracja: 2005-10-19, 16:04
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Post autor: de Villars »

Grupę w XIX w. całkiem nową, widzianą na okrętach z obrzydzeniem (brudzili wyglancowane pokłady, białe żagle i wymuskane mundurki), stanowili mechanicy. Jednak ich rola nieubłaganie rosła. Na samym początku nawet nie należeli do marynarki, tylko byli „wynajmowani” razem z silnikiem przez wytwórnie maszyn parowych – umieszczano ich w kubryku razem z najniższymi rangą marynarzami i tak traktowano (wbrew prawu zresztą, ale na okręcie prawem była wola pierwszego po Bogu, czyli kapitana).
Ta niechęć do mechaników i umniejszanie ich roli miały się utrzymać w Royal Navy jeszcze długo, do początków XX w. Dopiero reformy Fishera otworzyły mechanikom drogę do awansów oficerskich, wcześniej zarezerwowanych dla artylerzystów i nawigatorów.
Si vis pacem, para bellum
http://springsharp.blogspot.com/
ODPOWIEDZ