Wywiad z dr. Bugajskim

Omówienia i recenzje nowych książek, artykułów, publikacji

Moderatorzy: crolick, Marmik

Awatar użytkownika
pothkan
Posty: 4479
Rejestracja: 2006-04-26, 23:59
Lokalizacja: Gdynia - morska stolica Polski
Kontakt:

Wywiad z dr. Bugajskim

Post autor: pothkan »

... zachęcam to przytoczenia tutaj swoich argumentów na temat, coby i reszta towarzystwa mogła je poznać. Bo w sumie nadal nie wiemy - tyczy się prawo swobodnego przepływu Cieśniny Piławskiej, czy się nie tyczy?
Awatar użytkownika
Marmik
Posty: 4953
Rejestracja: 2006-04-30, 23:49
Lokalizacja: Puck

Post autor: Marmik »

Ponieważ uznaliśmy (tzn. główni "aktorzy" tego wątku), że sprawa wisiała na wokandzie dostatecznie długo by każdy przeczytał jej zakończenie, więc ostatecznie trafiła w niebyt.

W wolnej chwili podejmę próbę kompilacji obustronnych, publicznie, jak i prywatnie prezentowanych przemyśleń na temat problemu poruszanego w wywiadzie, jak i samego wywiadu.
Owa recenzja będzie przygotowana w formie naświetlenia kilku zagadnień i przedstawienia różnic w stanowiskach interlokutorów dla każdego z nich. Ufam, że będzie to ciekawe. Jednocześnie proszę o cierpliwość, bo wymaga to czasu i staranności.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Awatar użytkownika
Marmik
Posty: 4953
Rejestracja: 2006-04-30, 23:49
Lokalizacja: Puck

Post autor: Marmik »

Od dłuższego czasu silę się na dokończenie tego, co pozostało niedokończone, a obiecałem, że dokończę. Niestety nie udało mi się zachować formy takiej, jaką chciałem (problem + zdanie Deglocka + zdanie moje) bo problemy tak się zazębiają, że siłą rzeczy rozgadałem się i mojego jest duuuużo więcej. Dlatego proszę o cierpliwe doczytanie wypowiedzi do końca, bo w ostatnich akapitach postu pojawia się rozwiązanie takiego "nierównego" traktowania. Wybaczcie też, jeżeli coś pominąłem lub powtórzyłem, ale ów post o objętości około 11 tys. znaków pisałem na dwie raty w sporym odstępie czasowym.

Wywiad i jego wpływ na problem żeglugi w Cieśninie Pilawskiej

Spróbuję wyłuszczyć całą kwestię sporną co do rzeczonego wywiadu i zawartych w nim tez wychodząc od ostatniego (już usuniętego) postu Deglocka, jako że zawierał ogólne podsumowanie tekstu. Zatem od ogółu do szczegółu.

Deglock w podsumowaniu uznał, że tezy przedstawione przez Bugajskiego (w skrócie: domaganie się zmiany statusu Cieśniny Pilawskiej) są:
- mało realne,
- chciejstwem;
- naginaniem rzeczywistości.

Moje ustosunkowanie się to takiego dictum zawiera się w stanowisku, że:
- tak, jest to mało realne,
- nie, nie jest to chciejstwo,
- nie, nie jest to naginanie rzeczywistości.

Jak widać, zgadzamy się w kwestii, że realność faktycznej zmiany statusu Cieśniny jest niewielka, więc ten wątek na razie pominę (być może później - za obopólną zgodą - pozwolę sobie zacytować nasze anegdotki o ABS-sie z dyskusji spoza forum).

Dodam jeszcze, że Deglock uznał analizy dr Bugajskiego za szkodliwe nie tyle z powodu treści w nich zawartych, ile raczej z politycznej sytuacji, wyrażając obawę co do ich wykorzystania jako elementu debaty publicznej. Obawa ta dotyczyła niekoniecznie mądrych roszczeń względem Rosji prezentowanych przez naszych polityków.

Podzielam obawy Deglocka, ale nie uważam takich roszczeń za niekoniecznie mądre. Moje obawy dotyczą raczej niekoniecznie mądrego sposobu wysuwania owych roszeń, bo nasi politycy czasami (wcale nie rzadko) wykazują delikatność i ostrożność, przy której słoń w składzie porcelany to błahostka.

Chciejstwo czy nie-chciejstwo?

W pewnym momencie Deglock podkreślił wyraźnie, że głównym przesłaniem jego krytyki jest przedstawienie twierdzenia, że niezależnie od stanu prawnego, czy prawnych możliwości, jakie są zapisane w konwencji, prawo będzie szło swoją drogą, a rzeczywistość swoją.
Pewnie zgodziłbym się z takim dictum, ale uważam, że świadomość posiadania argumentów to dobra karta w dyplomacji. Jeżeli z własnej nieprzymuszonej woli wyrzuca się tę kartę lub jeżeli próbuje się ją niedyskretnie wyciągnąć z rękawa to istotnie jest to problem.
Trudno nazwać chciejstwem myślenie w kategoriach potencjalnie istniejących korzyści dla własnego kraju. Myślenie to ma poparcie w logicznej interpretacji zapisów prawa. Zatem, mało realne, ale na pewno nie chciejstwo.

Rzeczywistość czy jej naginanie?

Jeżeli przyjmiemy status quo jako rzeczywistość, to każda zmiana stanu jest jakimś jej naginaniem. Skupmy się wiec na tym co można udowodnić, a nie obrabiać grą słów.

Deglock stwierdził między innymi, że prawo nieszkodliwego przepływu i tak nie będzie miało zastosowania względem Cieśniny Pilawskiej, bo KoPM posiada klauzule ograniczające wolność żeglugi i nieszkodliwego przejścia, które Rosjanie będą interpretowali na swoją korzyść, na co pozwala geograficzne położenie głównej bazy morskiej FB FR w Bałtijsku. Chodzi o zapisy związane z tym, że korzystając z prawa nieszkodliwego przepływu nie można prowadzić działalności rozpoznawczej.

Moje stanowisko jest odmienne. Interpretacja zapisów jest tylko jedna tzn. nie można zabronić nieszkodliwego przepływu, jako działanie prewencyjne, a priori zakładając, że każda jednostka będzie prowadzić rozpoznanie bazy w Bałtijsku. Owe obwarowania nakładane są na jednostki, które KORZYSTAJĄ z prawa nieszkodliwego przepływu, a złamanie tego zakazu ciężarem gatunkowym odpowiada bezprawnemu naruszeniu terytorium innego państwa (nieszkodliwy przepływ automatycznie wygasa), które wówczas może skorzystać z pełnej gamy środków, jakimi dysponuje - z użyciem uzbrojenia włącznie, jeżeli zaistnieją przesłanki do jego użycia (np. naruszyciel będzie próbował uciekać).

Rozwinięcie tej kwestii przedstawiam poniżej.

Prawo do obronności

W szczególnym przypadku Cieśniny Pilawskiej Deglock podpiera się postanowieniami konferencji genewskiej, a także (i to jest interesujący argument) interpretacją art. 25 pkt 3 KoPM, lecz należy tu stwierdzić, że punkt ten stanowi raczej o czasowym zawieszeniu prawa nieszkodliwego przepływu (dla statków wszystkich bander) np. na czas ćwiczeń wojskowych, a nie o stanie permanentnym (czasowo zaś - choć bez widocznych jakichkolwiek logicznych przyczyn - dla statków bandery polskiej).

Reasumując, tak jak nasze prawo do domagania się zmiany statusu Cieśniny Pilawskiej jest balansowaniem na granicy istoty konwencji, tak argumentacja wspomniana przez Deglocka (którą bezdyskusyjnie użyłaby strona rosyjska) jest balansowaniem na granicy literalnego znaczenia zapisów konwencji.
I tu przechodzimy do credo, czyli do tego, że w naszej (polskiej) mentalności wyżej ceni się słowo pisane niż to, w jakim celu ono powstaje (celnie pisał o tym Marek Błuś w swojej "Obronie komandora Grudzińskiego"). Jak sądzę podobny sposób interpretacji prawa stosuje nasz wschodni sąsiad. Być może stąd ta zgodność pojmowania status quo, pomimo rozbieżności interesów.

Trudno uznać, że swobodny przepływ po ściśle wyznaczonym torze wodnym w Cieśninie Pilawskiej byłby w sposób istotny wykorzystywany do "zbierania informacji na szkodę obronności lub bezpieczeństwa państwa nadbrzeżnego", bo jakiego rodzaju informacje można by z tego tytułu uzyskać? Dyslokację okrętów w porcie? Przecież tak naprawdę niewiele widać, a szczerze mówiąc satelita załatwia sprawę w sposób zdecydowanie dokładniejszy.
Wyjście okrętów rosyjskich z bazy na Zatokę (bo na Zalewie to nie bardzo mają co robić)? Przecież takie informacje można zebrać środkami optronicznymi siedząc przy kawie za biurkiem i sterując kamera odpowiednio umieszczoną na polskiej części Mierzei.
My mamy taką możliwość, ale inne państwa nie. Zatem czy korzystałyby z niej? Jeżeli tak to z mizernym skutkiem narażając się na incydent międzynarodowy trącący szpiegostwem. W sumie łatwiej jest wysłać odpowiednią osobę do Bałtijska by rozejrzała się co nieco.

Zatem, jakkolwiek argumentacja ta jest naciągana to strona rosyjska na pewno będzie z niej korzystać. Niemniej, chwilowo nie musi, bo... i po co skoro strona polska uznaje Cieśninę za wody wewnętrzne Rosji o randze "closed strait", gdzie wspomnianych zapisów KoPM się nie stosuje. Można wyjść z założenia, że w sumie czemu nikt inny nie jest zainteresowany zmianą statusu Cieśniny i my mamy się konfliktować z Rosją? Odpowiedź jest prosta, bo tylko my mamy w tym fizyczny interes (pomijam kwestie dyplomatyczne, bo o tym za chwilę).

Polski problem?

Okazuje się, że jest na świecie kilka sytuacji dość podobnych do naszej. To np. Cieśnina Tirańska "zamykająca" dostęp do izraelskiego portu Eilat, przejście przez Skaldę Zachodnią "zamykające" dostęp do portu w Antwerpii, czy wejście na Zatokę Chetumal i na Zatokę Fonseca.

Wszyscy mogą się jakoś dogadać (lub osiągnąć satysfakcjonujący werdykt stosownych trybunałów) tylko nie my z Rosjanami. Tu Deglock wyciąga argumentację, że wielokrotnie strona polska zaprzepaściła kwestie polubownego rozwiązania sprawy Cieśniny. Niewątpliwie tak. Tak samo jak Rosja bez problemu korzysta z możliwości zamykania żeglugi, gdy tylko jest to politycznie wygodne. Właśnie dlatego rozwiązanie proponowane przez dra Bugajskiego jest proste, bo stawia sprawę na postumencie korzystnej dla Polski wykładni prawa morza. Przy takim rozwiązaniu nie ma problemu z interpretacją widzimisię jednej czy drugiej strony (co akurat nie oznacza, że prawo będzie zawsze respektowane - tyczy się to zwłaszcza strony rosyjskiej).

Zgadzam się z Deglockiem, że najlepiej sprawę załatwić poprzez rozmowy dwustronne, bo nawet w wypadku zmiany statusu Cieśniny nie rozwiąże się problemu żeglugi po Zalewie. Wystarczy, że strona rosyjska nie będzie utrzymywać w należytym stanie toru wodnego po swojej części Zalewu i mamy pata ciąg dalszy. Absolutnie bezdyskusyjne jest to, że strona polska MUSIAŁABY współfinansować (w bardzo wysokim stopniu) prace związane z pomiarami, pogłębianiem i utrzymywaniem oznakowania na torze wodnym po stronie rosyjskiej. Dokładnie tak dzieje się w przypadku Skaldy Zachodniej (Westerschelde) gdzie obowiązuje niezawieszlane prawo nieszkodliwego przepływu, a która chyba najbardziej przypomina naszą sytuację (choć w przypadku Cieśniny Pilawskiej występują zdecydowanie silniejsze przesłanki do uznania jej prawa jako "dead end strait").
Czy naszym politykom zmieściłoby to się w głowach?

Po co nam to w ogóle?

Ten problem nie jest rozwiązany. Są dwa wyjścia tzn: albo chcemy by port w Elblągu tętnił życiem i systematycznie rozwijał się, albo zgadzamy się na swoistą izolację (przynajmniej tymczasową), bo nawet otwarcie Cieśniny dla swobodnej żeglugi statków pod polską banderą nie gwarantuje rozwoju.
Deglock przytoczył argument, że w czasach gdy żegluga odbywała się bez przeszkód (choć także bezprawnie) do Elbląga nie zawinął żaden statek obcej bandery, który przypłynąłby do portu bezpośrednio z morza.

Moim zdaniem trzeba zadać pytanie co jest przyczyną, a co skutkiem. Tzn. czy nie zawinął z uwagi na status i związane z nim problemy (obawa o reakcję Rosjan, nieuregulowane kwestie oznakowania nawigacyjnego po stronie rosyjskiej itp.) czy nie zwinął, bo nikt nie chciał zawijać/nie interesowało go to itp?
Moim zdaniem przyczyną zamarcia ruchu (turystycznego i towarowego) jest status Cieśniny. Gdyby był inny to przez lata dopieszczono by tor wodny i wykształciłyby się morskie połączenia Elbląga.

I co z tym fantem począć?

Wszystko zatem sprowadza się do tego, że strona rosyjska zapewne bez większego problemu mentalnie przyjmuje prawo do żeglugi statków polskiej bandery, ale nie do żeglugi statków innych bander (a w długoterminowych rozważaniach jedynie to ożywić może elbląski port).
Analizy dra Bugajskiego wykazują, że jest to myślenie odbiegające od istoty wolności żeglugi w sytuacjach specyficznych.

Czy zatem notyfikowanie sporu daje nam szanse na jego pomyślne rozwiązanie? Teoretycznie (podkreślam: teoretycznie) tak. Przecież mamy np. spór z Królestwem Danii, a na Kopenhagę nie szykujemy naszych okrętów. Trwa już sobie dekady i nikomu się nie spieszy do jego rozwiązania. Inaczej jest z Cieśnina Pilawską, gdzie rychłe rozwiązanie problemu byłoby nam na rękę. Skoro byłoby nam na rękę to trzeba mieć jakieś argumenty. Wyciąganie ich teraz, gdy mimo wszystko doszło do ocieplenia stosunków z Rosją, byłoby skrajną głupotą. Niemniej było kilka momentów w polskiej historii gdy można było to zrobić. Z tego co pamiętam (tu mogę się mylić) dr Bugajski miał na myśli trzy: 1989-90, 1997-1998, 2005-2006. Pierwszy można wykluczyć, bo Polska otrząsała się po transformacji ustrojowej (choć był to najlepszy moment do wyrażenia zdania - jakoś np. Estończycy, choć raczej demonstracyjnie "upomnieli się" o część rejonu peczorskiego oraz iwanogrodzkiego).

W sumie najlepszym momentem, był czas rządów Bliźniaków, gdy stosunki polsko-rosyjskie były kiepskie. Wtedy trzeba było notyfikować spór, a potem (następne rządy) iść na ustępstwa w imię dobrosąsiedzki stosunków. Dokładnie tak postępują Rosjanie, gdy im wygodnie (mam na myśli ogólną metodę, a nie kwestię notyfikowania przez nich jakiegoś sporu).
Niestety, by zgłosić takie żądania, trzeba mieć świadomość, że jest taka możliwość, a o to nie podejrzewam ówczesnego MSZ. Zatem, pojawiło się parcie na przekop i cała związana z tym rusofobiczna otoczka, z którą spotykałem się na dwóch forach, na których dyskutowałem. Postrzeganie przekopu jako "utracie nosa Putinowi" to najgorszy z możliwych sposobów myślenia. Oczywiście nie byłem wrogiem przekopu jako takiego, ale jeżeli miała to być inwestycja służąca dokładnie takiemu celowi (pomijając eufemistyczną otoczkę), to uważam ją za skrajnie niekompetentną.

Zakończenie, bez podsumowania

Wybaczcie, że wypowiedź jest przydługa i może nieco szarpana, ale ciężko było mi zebrać to do kupy i w pełni przedstawić poglądy Deglocka (za co z góry serdecznie przepraszam). Dlatego pozwoliłem sobie najpierw przedstawić ów tekst mojemu interlokutorowi do konsultacji z prośbą o poprawianie nieścisłości, a także ewentualne doprecyzowanie stanowiska poprzez głos na forum.

Wiemy już, że obaj jesteśmy okopani na swoich stanowiskach po górne siekacze, więc żadnych "ostrych szturmów" nie przewidujemy zostawiając kwestię wyrobienia sobie własnego zdania każdemu z Was.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
deglock
Posty: 569
Rejestracja: 2004-01-14, 14:47

Post autor: deglock »

Drodzy koledzy. Skoro już jestem wywołany do tablicy to chciałem ze swojego bunkra podzielić się kilkoma uwagami.
Przede wszystkim sprawa żeglugi po zalewie wiślanym zawsze była regulowana przez stosunki dwustronne. Praktycznie do zeszłego roku obowiązywały przepisy pamiętające jeszcze umowę pomiędzy PRL-em i ZSRR z 15 lutego 1961 roku. Polecam wam lekturę tego bardzo pouczającego aktu prawnego a konkretnie artykułów 13-15 tej umowy. Generalnie chodzi o to że po zalewie mogą poruszać się polskie (czytaj bandery polskiej) statki handlowe. W obecnej umowie (tej z września zeszłego roku) do tego grona doszły jeszcze statki bandery rosyjskiej . W czym rzecz? Otóż od 1990 roku gdy komunizm w Europie jęknął i rozpuknął się strona rosyjska zainteresowana handlem z nami kilka razy zwracała się do MSZ-tu z prośbą o uregulowanie sprawy żeglugi na zalewie. Przez ponad 10 lat żegluga statków po tym akwenie (wolnocłowych i barek z węglem) odbywała się trochę bezprawnie, gdyż formalnie przez granicy nie miały prawa przechodzić statki rosyjskie (a tych była większość). Z postulatami o uregulowanie kwestii żeglugi zwracali się także przedstawiciele elbląskiego portu i mówiąc kolokwialnie byli odsyłani z kwitkiem. Przypomnijmy przez nasz MSZ.
Teraz mamy nową umowę, która jest po raz kolejny strzelaniem sobie w stopę ze względu na zapisy ograniczające wielkość statków oraz ich banderę. Na moje oko to umowa obecna różni się od wcześniej obowiązującej tylko dodaniem fragmentu o statkach bandery rosyjskiej. Tymczasem kwestia bandery państw trzecich jakby nie istniała. Są tam jeszcze inne kwiatki.
W związku z powyższym chciałem zapytać jak ma się umowa dwustronna do konwencji na którą powoływał się p. dr Bugajski? Jak można w takich warunkach notyfikować spór? Wg mnie ma się to nijak. Nawet w razie arbitrażu międzynarodowego bylibyśmy na straconej pozycji, gdyż to nasza strona zupełnie okpiła sobie problem żeglugi , w czasie gdy można było z Rosjanami się jeszcze dogadać na w miarę równych warunkach. Ciekawi mnie jak zareagowałby osoby które miałby ten spór rozstrzygnąć. Z jednej strony byłaby bowiem strona rosyjska, która rezygnując częściowo ze swojej niezależności chciała unormować żeglugę z polskimi portami, z drugiej strony nonszalancka polska , która najpierw sprawę okpiła, a potem zaczęła wysuwać roszczenia (taką retorykę stosowaliby Rosjanie i co więcej zdaje się że w którymś rosyjskim dzienniku natknąłem się na taką opinię).
Ewentualny spór przed arbitrażem międzynarodowym prawie na pewno potrwałby kilka ładnych lat i ze względu na zaszłości moglibyśmy go przegrać. Rzecz jasna w takim wypadku żegluga byłaby zamknięta, bo Rosjanie udowodniliby stronie polskiej, że jest w błędzie (prawdziwym lub domniemanym) sposobami raczej mało subtelnymi. Jest jeszcze umowa z 2009 roku w której stoi czarno na białym w jaki sposób można rozwiązywać zaistniałe spory. Innymi słowy kwestie arbitrażu sami sobie poważnie utrudniliśmy.
I wracając do sedna. Sprawa żeglugi leży mi bardzo na sercu gdyż osobiście miałem sposobność poznać wspaniałych ludzi pracujących w elbląskim porcie. Nie zgodzę się z moim przedmówcą że się skutecznie okopałem na swojej pozycji bo dr Bugajski miałby rację gdybyśmy mieszkali w normalnym kraju. Tymczasem sprawę żeglugi „sami zabagniliśmy” i z tej perspektywy zeszłoroczne porozumienie można traktować jako ograniczony sukces i dobrą wolę ze strony rosyjskiej.
Osobiście jestem za tym żeby kopać przez mierzeję i dać sobie spokój z cieśniną piławską, gdyż w ewentualnym sporze zawsze będziemy stali (w większości na własne życzenie) w pozycji przegranego.
PZDR Michał Glock
Awatar użytkownika
Marmik
Posty: 4953
Rejestracja: 2006-04-30, 23:49
Lokalizacja: Puck

Post autor: Marmik »

W uzupełnieniu tego co napisał Deglock muszę ponownie naświetlić pewną istotna równicę w tym co obowiązywało/obowiązuje, a tym co proponuje dr Bugajski. Chodzi o ratio legis konwencji oraz wynikające z niej logiczne prawo do wolności żeglugi.

Dlatego obowiązywanie umowy gwarantującej żeglugę tylko polskich statków i tylko na podstawie tejże umowy stoi w sprzeczności z istotą prawa morza. Umowę można praktycznie w dowolnym momencie wypowiedzieć, a kwestia żeglugi przez Cieśninę Pilawską – przynajmniej dla polskich statków powinna być traktowana jako niezawieszalna bez względu na okoliczności. O ile się nie mylę to prawo nie przewiduje niezawieszalności wybiórczej. Nie chodzi tu o to, że nie ma stosownych punktów tylko, że istota tegoż prawa nie szufladkuje – komu wolno korzystać, a komu nie wolno. Zatem, wszytsko jest całkiem na odwrót niż obecnie się postrzega i skoro powinno być niezawieszalne, to dla wszystkich, a jeżeli istnieją przesłanki to trzeba wprowadzić pewne ograniczenia (takich przykładów na samym Bałtyku można znaleźć co najmniej dwa). I do tego zmierza cały problem tzn. do stwierdzenia, że przystępując do rozmów dwustronnych to strona polska ma argumenty, a nie występuje w roli petenta. Owszem strona rosyjska ma bezdyskusyjnie główny głos, bo to o jej wodach toczą się dyskusje, ale nie daje jej to pozycji urzędnika, który interpretuje przepisy tak jak mu wygodnie. Zatem jest dokładnie na odwrót niż postępujemy (pomijam, że my sami interpretujemy przepisy tak jak Rosja). I tu zgadzam się z Deglockiem, że jest to nasza wina (zresztą niewygórwane zdanie o naszych dyplomatach to chyba najbardziej jaskrawa cecha wspólna Deglocka i moja). Najprawdopodobniej wynika ona z niewiedzy lub nieumiejętności prowadzenia rozmów. Nie wiem jak zmienić to drugie, ale to pierwsze od dobrych 6-7 lat próbuje zmienić bohater wywiadu, o którym tu piszemy. Napisał kilka obszernych tekstów i dotarły one nawet do MSZ. To, że tak zwani dyplomaci nie potrafią korzystać z wiedzy i pomysłów to już raczej nie wina dra Bugajskiego. Można wysnuwać tezę, że podsuwanie takich pomysłów osobom niekompetentnym jest szkodliwe, ale pozostaje pytanie: Czy wiecznie będziemy niekompetentni, czy może jest jeszcze jakaś nadzieja dla tego kraju? Jeżeli jest to trzeba mówić, że przód jest z przodu, a tył z tyłu.

Przypominam także, że ostatnie i to bardzo poważne (m.in. uszczegóławiające to co wypracowano w Genewie) uregulowanie praw żeglugowych datuje się na rok 1982 (wejście w życie w 1994 r), a Polska i Rosja ratyfikowały konwencję odpowiednio w 1998 i 1997 roku. W tej sytuacji odwoływanie się do zapisów z 1961 roku, zamiast rozwiązanie zgodne z ideą przyświecającą ratyfikowanej konwencji, jest niezasadne (chodzi więc o aktualizację i korekty, które powinno się dokonać by dostosować stan do współczesnych norm prawa). Jak na ironię jesteśmy jedną z nielicznych stron konwencji, która nadal nie przestrzega jej zapisów (notabene też związanych z nieszkodliwym przepływem), w przeciwieństwie do niektórych państw, które konwencji nie podpisały, ale jej postanowienia honorują na zasadzie prawa zwyczajowego.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że obecna sytuacja związana z Cieśniną Pilawska jest pokłosiem nieudolności polskich władz (wszystkich po kolei), ale jestem przeciwny przedstawianiu Rosji jako dobrego wujka, który nie dość, że ma dobrą wolę, to sam chce robić ustępstwa i właściwie to tylko jemu zależy na wolnej żegludze do Elbląga. Być może zależy na wolnej żegludze swoich statków, ale do tego tak naprawdę nie potrzeba żadnych umów.

W kwestii arbitrażu międzynarodowego: wymagałoby to odcięcia się od linii rozumowania, która w tej sprawie funkcjonuje w polskiej dyplomacji od początku III RP. Arbitraż to ostateczność, czyli trzeba go zastosować jeżeli nie ma nic do stracenia, a wykorzystano wszystkie możliwości przekonania drugiej strony o słuszności swojego stanowiska. W tej chwili ani jeden, ani drugi warunek nie jest spełniony. Co więcej, wydaje się, że stronie polskiej albo tak naprawdę niezbyt zależy na żegludze międzynarodowej do Elbląga, albo na rozmowy wysyła ona niekompetentne osoby, albo strona rosyjska nie godzi się na takie rozwiązanie, pomimo rzeczowej argumentacji. To chyba trzy najistotniejsze opcje. Dwie pierwsze zaliczyć należy do działalności na szkodę własnego państwa.

Kwestia swobody żeglugi po Zalewie Wiślanym (swobody, a nie wyjątku dla Polski) to kwestia swobody żeglugi statków wszystkich bander. Czy będzie to wynikiem umowy, czy interpretacji prawa daje tylko jedną różnicę tzn. zawieszalność lub niezawieszalność.
Mi jest to osobiście obojętne, bo liczy się efekt, a nie to jak się go osiągnie. Oczywiście dobrze jak wszystko odbywa się z poszanowaniem współczesnych norm prawnych, lecz jeżeli ich nagięcie daje pozytywne rezultaty to czemu nie. Ale o tym trzeba wiedzieć przed przystąpieniem do rozmów, a na podstawie obserwacji można zaryzykować tezę, że są to argumenty bagatelizowane (podobnie jak wiele innych spraw – ale to raczej marna pociecha).

Na zakończenie dodam, że wydaje mi się, iż rozumiem obawy Deglocka, o to, że jakiś watażka w Warszawie opacznie zrozumie przesłanie analiz dra Bugajskiego i rozpocznie kolejny kompromitujący (obejmujący machanie szabelką) akt w dramacie pt: Cieśnina Pilawska. Jeszcze gorzej jak podchwycą to nasze wspaniałe media i zrobią krucjatę.

Zatem, będzie u nas normalnie czy nie będzie? W szerszym kontekście, to pytanie zadają sobie wszyscy myślący o emigracji :wink: .
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Awatar użytkownika
Marmik
Posty: 4953
Rejestracja: 2006-04-30, 23:49
Lokalizacja: Puck

Post autor: Marmik »

Tematyka Cieśny Pilawskiej nie umarła i od czasu do czasu poruszna jest m.in. (a może głównie) przez tego samego Autora.
Tym razem przypomnę artykuł: "Nowe rozwiązania w zakesie żeglugi na Zalewie Wiślanym" opublikowany w lutowym Przeglądzie Morskim. Jako, że jest on darmowy i ogólnodostępny to każdy może przeczytać w całości jeżeli chce. Ja ograniczę się do zwrócenia uwagi na kilka problemów.

Autor dowodzi, że umowa z 1 września 2009 roku daje Polsce dalece mniejsze prawa, niż protokół do umowy granicznej z 16 sierpnia 1946 (!), czyli z czasów gdy Polska polityka była pratycznie całkowcie zależna od decyzji w Moskwie.

Zapisy protokołu (następnie potwierdzone umową z 1961 roku) dopuszczały prawo żeglugi polskich statków handlowych do i z Elbląga w czasie pokoju. Wprawdzie wszytsko i tak zależało od wdzimisię urzędników i wojskowych, ale prawo jest prawem. Nawet nieprzestrzegane. Swoją drogą, dziwnym jest, że ZSRR nie zmienił zapisów protokołu(wszak, chyba nie ma wątpliwości kto ostatecznie radagował tekst umowy) w umowie 1961 roku, na takie, które były odpowiednie dla sytuacji. Możliwe, że wyszli z założenia, iż skoro i tak jest tak jak chcą, to choć na papierze niech to będzie z korzyścią dla "sojusznika".

Niemniej, litera prawa mówiła, że:
- polskie statki mogą chodzić do Elbląga;
- umowa była bezterminowa;
- żeglugę zawieść można było tylko w czasie wojny.

A jak to wygląda w nowej (gdzieniegdzie obtrąbonej jako sukces) umowie:
- polskie statki (o zan. do 1,8 m) mogą chodzić do Elbląga;
- umowa jest na pięć lat;
- żeglugę zawieść można ze względów obronnych, bezpieczeństwa i ochrony środowiska.

Jak wiele kryje się pod tym ostatnim, chyba nie trzeba tłumaczyć.

Ciekawi mnie kto forsował owe pięć lat? Czy polscy politycy (stwierdzjąc, że np. dopiero za pięć lat będą potrafili porządnie negocjować :wink: )? Czy może Rosjanie, którzy wykazali dobrą wolę i stwierdzili, że dadzą szansę Polakom, by wkrótce mogli powalczyć o lepsze warunki, niż te (dość kiepskie), które dostali teraz?

Jak zwykle, cały porblem polega na oparciu umów o prawo wewnętrzne, a nie miedzynarodowe. Decyzjami (formalnymi i zaklulisowymi) sprzed blisko siedemdzisieciu lat, zamknięto jednemu z większych polskich portów dostęp do otwartego morza. Przez ostatnie dwadzieścia lat nie zrobiono nic w kwestii poprawy te sytuacji.

A teraz to do czego zmierzam.
Teoretycznie jest dziś możliwość żeglugi do Ebląga zarówno polskich jednostek, jak i jednostek obcych bander (rozporządzenie rządu FR nr 533 z 15 lipca 2009 r - pokłosie, czy raczej "przedkłosie" rozmów z przedstwicielami RP i niewątpliwy, acz drobny ukłon w naszą stronę).
Pytanie: dlaczego żegluga nie ożywiła się (nie tak jak mogłaby)? Dlaczego port elbląski nie tętni życiem, a na nadbrzeżach nie odbywa się przeładunek?
Czy winą jest to, że nikomu się nie chce / nie opłaca itp?
Czy może wszystko jest następstwem tego, że nadal nie wiadomo, w którym momencie jedna ze stron (ciekawe która?) zawiesi żeglugę i przewoźnicy popadną w finasowe tarapaty?
Zawarcie w umowie granicznego zanurzenia to zaciągniecie hamulca ręcznego dla wszelkich prac nad pogłębieniem toru wodnego. To prace na lata, a nie wiadomo co będzie z umowa w 2014 roku. Stąd nikt poważny nie rozpocznie takiej inwestycji, zwłaszcza że trzeba byłoby to uczynić też po stronie rosyjskiej, częsciowo lub całkowcie za polskie pieniadze. Nad tym problemem osoby odpowiedzialne zaczną się zastanawiać za klika lat. Skoro Elbląg czekał już tyle lat, to widocznie i tak mu się nie śpieszy.

Żeglarzy obcokrajowów odstraszyć może procedura uzyskiwania zgody, wymagająca zgłoszenia na 15 dni wcześniej, a w jej rozpatrzenie zaangażowane są:
- kapitanat portu w Kaliningradzie;
- MON FR;
- terenowe organy służby bezpieczeństwa i FSG;
- służba ochrony środowiska.
Oczywiście, odmowa wydania zgody może być uzasadniona szeroko rozmumianymi względami obrony, bezpieczeństwa i ochrony śordowiska.

Dla przypomnienia, cały czas mówimy tu tylko o przejściu przez rosyjskie wody po wytyczonym szlaku do polskiego portu, a nie o zawijaniu do rosyjskich portów.

W takiej sytuacji tylko zdeterinowani ludzie włączą do swojego żeglarskiego kalendarza rejs po Zalewie Wiślanym. Ale przecież teoretyczna możliwość była... tyle że niewiele bardziej skomlikowanym było to, co było wcześniej tzn. normalne zgłoszenie dyplomatyczne o zgodę na wejście na wody wewnętrzne FR.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
ODPOWIEDZ