Richard Guilliatt, Peter Hohnen "SMS Wolf"

Omówienia i recenzje nowych książek, artykułów, publikacji

Moderatorzy: crolick, Marmik

Awatar użytkownika
Killick
Posty: 149
Rejestracja: 2008-10-25, 13:34

Richard Guilliatt, Peter Hohnen "SMS Wolf"

Post autor: Killick »

Richard Guilliatt, Peter Hohnen

Obrazek

SMS Wolf. Jak niemiecki korsarz terroryzował Morza Południowe w czasie pierwszej wojny światowej.

Wpadła mi ostatnio w ręce ta książka a ponieważ nie znalazłem o niej żadnej informacji na FOW to postanowiłem ją pokrótce zrecenzować. Robię to także dlatego, że przy pobieżnym przeglądaniu np. w księgarni mogą rzucić się w oczy pewne błędy i niedoróbki zniechęcające do zakupu a moim zdaniem jednak warto zapoznać się z tą pozycją. Nadmieniam, że okres I wojny nie leży w obszarze moich głównych zainteresowań, dlatego recenzja adresowana jest raczej do osób, które historię Wolfa znają co najwyżej pobieżnie z ogólniejszych opracowań. Nie potrafię też porównać tej książki do innych na podobny temat i nie wiem nawet czy takie w języku polskim zostały wydane.

Najważniejsza być może informacja - książki nie pisali autorzy-maryniści, znawcy wojennomorskiej historii tylko dziennikarze, poszukiwacze historycznych sensacji. Nie wiem na ile orientację w temacie posiada polski tłumacz ale wiem, że żadnej prawdopodobnie nie posiada polski konsultant (tak, polskie wydanie ma konsultanta z portalu konflikty.pl). Chyba, że "konsultacja" ograniczyła się do użyczenia nazwiska i nazwy portalu ale to chyba nie jest powód do zwrócenia honoru. Być może pewna dziennikarska swoboda u australijskich autorów nałożyła się na niewiedzę lub niedopatrzenie pracujących nad polskim wydaniem, w każdym razie dostajemy tu takie kwiatki jak "łodzie torpedowe", czy "krążowniki opancerzone". Irytuje szczególnie wrzucenie do jednego wora wyporności okrętów i tonażu statków, przez co w książce przewijają się np "7500-tonowy frachtowiec" ale i "5600-tonowy niszczyciel". Jeśli ktoś z Szanownych Forumowiczów zastanawia się co na "morzach południowych" robił w czasie I wojny "5600-tonowy niszczyciel" to podpowiem, że może uciekał przed "28000-tonowym japońskim niszczycielem" bo i taki POTWÓR MORSKI na kartach książki się pojawia :D Autorzy zapominają też albo zwyczajnie nie wiedzą (albo tak bardzo utkwił im w głowie Kormoran), że rajder nie jest przeciwnikiem dla prawdziwego krążownika, stąd dyrdymałki o rzekomej przewadze Wolfa nad okrętami wojennymi (np. 5000-tonowym krążownikiem, w sumie co się dziwić, taki maluch ;) ). Z pomniejszych przewinień - na wykazie załogi stopień jest w języku niemieckim a przydział służbowy pozostał w języku angielskim (?).

Dosyć jednak tego pastwienia się. Generalnie rzecz w tym, że dwaj Australijczycy przez 5 lat zbierali materiały o rejsie Wolfa, książka ma bogatą bibliografię, sporo ciekawych zdjęć, MNÓSTWO relacji ze wszystkich zaangażowanych stron, wykazy załogi, zatopionych jednostek, dwie mapki rejsu i rysunek z przekrojem rajdera itp. Mimo tych lat pracy panowie autorzy pasjonatami i znawcami wojny jako takiej na pewno nie są, kropka. O sprawach technicznych, czysto militarnych się NIE ROZWODZĄ. Interesuje ich Wolf, jego załoga i rejs, który jak się okazuje odgrywa dużą rolę w australijskiej mitologii. Można odnieść wrażenie, że podobnie jak z Alamo u Amerykanów uboga własna historia powoduje, że szczególną rangę nadaje się wydarzeniom niedostrzegalnym w szerszej perspektywie i nieporównywalnym do tego co działo się wówczas na świecie. A może to tylko moje mylne wrażenie? :)

Autorów interesuje rejs Wolfa jako niezwykłe wyzwanie logistyczne oraz od strony czysto ludzkiej. To dla mnie duży plus bo zazwyczaj książki tego typu to suche relacje z działań bojowych osadzone w jakimś politycznym tle. Tymczasem Wolf pozostawał na morzu przez grubo ponad rok a w pewnym momencie na jego pokładzie znajdowało się ponad 700 osób, w tym wielu chorych, kobiety a nawet dzieci! Tak naprawdę w pewnym momencie Wolf zamienił się w pływający korsarski wielojęzyczny szpital/miasteczko zmagający się z brakiem wody, żywności, lekarstw i zwykłego miejsca do egzystencji. Z buntującą się załogą i licznymi konfliktami wśród jeńców (w wielonarodowym towarzystwie aż kipiało od wzajemnych animozji i rasistowskich i społecznych uprzedzeń). Mimo to Wolf nadal pozostał groźnym rajderem. Obok opisów akcji bojowych mamy więc relacje jak to niemieccy marynarze bili się o względy jednej z więzionych kobiet, jak radzili sobie jeńcy stłoczeni w ładowni (kilkuset mężczyzna, niektórzy rok w niewoli), jak rozpieszczano kilkuletnią dziewczynkę, która znalazła się na Wolfie i niezwykle polubiła niemieckich "wujków". Wreszcie - jak do tego całego cyrku odnosili się Niemcy a trzeba przyznać i autorzy wielokrotnie to podkreślają, że odnosili się bardzo ludzko i starali się ulżyć w niedoli pojmanym, oczywiście na ile to było możliwe. Pod koniec było już naprawdę ciężko - niedostatek wszystkiego, sztormy, szkorbut i przeciekający kadłub ale i tak wielu jeńców zejście na ląd w dogorywającym Cesarstwie przyjęło z wielkim niepokojem a byli i tacy co dziękowali niemieckiemu dowódcy za opiekę (!). O rejsie Wolfa pisali jego oficerowie ale i zwykli marynarze i tu też mamy dające do myślenia zderzenie opinii i mało pochlebny osąd marynarskich "dołów" na przebieg i sens całego przedsięwzięcia.

Drugi silnie zarysowany wątek to sytuacja polityczna i społeczna w Australii, którą Wolf okrążył zostawiając za sobą pola minowe i histerię w społeczeństwie. Ponieważ sposobu na odpędzenie lub przechwycenie intruza tak naprawdę nie było to zaginięcia statków, mimo posiadania wiedzy o rajderze, przypisywano z urzędowego polecenia spiskom i podłożonym ładunkom wybuchowym. Podłożonym przez "niemieckich agentów", oczywiście. Efektem zorganizowanej odgórnie i oddolnie nagonki były represje jakie dotknęły licznych niemieckich emigrantów i ich rodziny, łącznie z internowaniem w obozach i aresztowaniami. Przytaczane są opisy zdarzeń tak absurdalnych jak np. oskarżenie i uwięzienie rybaka (od 30 lat mieszkającego w Australii) o stawianie pól minowych z pokładu swojego kutra. O tych sprawach autorzy piszą z wyraźnym zażenowaniem, szczerze, nie siląc się na tłumaczenia uprzedzeń i obsesji rodaków, aczkolwiek opisując jak silnej propagandzie poddano wówczas społeczeństwa wszystkich anglosaskich krajów. Do tego stopnia, że wydawca wspomnień jednego z jeńców dopisywał od siebie "krwawe" kawałki o mordowaniu i wyrzucaniu za burtę, żeby całość bardziej pasowała do wyobrażeń o Hunach gotujących żywcem belgijskie dzieci. W ogóle wyczuwalna jest (lekko ale jest) u autorów pewna niechęć do szeroko pojętej "brytyjskości" i dąs o zaangażowanie i wykorzystanie Australii w europejskich awanturach.

"SMS Wolf" to lektura podczas której pasjonat nie raz pewnie westchnie ciężko i pokręci głową z dezaprobatą ale jeśli nie jest kompletnie zakręcony wokół kalibrów, przebijalności pancerza, zasięgu artylerii itp. to na pewno znajdzie tu dla siebie coś ciekawego. Ja sam znalazłem - o ludziach na morzu, w ekstremalnej sytuacji. Tak więc mimo wszystko - polecam.
"Killick był niereformowalnym chwatem z kubryku dziobowego, (...) całkowicie odpornym na jakiekolwiek wpływy cywilizacyjne emanujące z kajuty kapitańskiej, nieprzejednanym w swej ignorancji i bezwzględnie przeświadczonym o swojej racji"
ODPOWIEDZ