Macieju, ta radosna twórczość to nic innego jak alarm bojowy
Oj chyba jednak będę musiał usiąść i napisać streszczenie tego co tam robiła załoga na okręcie.
Na tyle na ile odtworzenie tego jest możliwe.
Teraz w skrócie.
Jak księciuniu dostał w wał i dostał wściekłych wibracji, to załoga pomieszczenia turbin felernego wału od razu go wyłączyła ( pozostaje pytanie co to znaczy od razu, nie sądzę, żeby wszyscy tam notowali z dokładnością co do sekundy co się działo a zwłaszcza by potem te notatki brali ze sobą ).
Wiedzieli, że z wałem coś się bardzo źle dzieje i że okręt idzie z prędkością około 24 węzłów.
W takim układzie jak się wał pozostawi luźny to będzie on się napędzał od strony śruby od przepływającej wzdłuż kadłuba wody.
By tego uniknąć ( i ewentualnych uszkodzeń od tych dodatkowych obrotów ) puścili parę na turbinę na bieg wsteczny coby te obroty wyhamować.
Udało się to i wał staną.
Na tyle na ile jest możliwe odtworzenie co się do tego czasu zepsuło to stawiam, że porozbijało grodzie do rufowego pomieszczenia turbogeneratorów - czyli tego na wysokości rufowej maszynowni. Być może jeszcze kolejną gródź do pomieszczenia generatorów diesla, ale to wątpliwe.
I tu pojawia się problem.
Mimo przedwojennych zaleceń o montażu odpowiednich rur głosowych, łączność między maszynownią a resztą była tylko telefonami.
A telefony siadły, bo siadło zasilania centrali ( to znów - wada szczegółów instalacji elektrycznej. Teoretycznie automatyka powinna odciąć zwarte obwody i dać zasilanie na nieuszkodzone, ale coś poszło nie tak i wybiło bezpieczniki na rufowej części okrętu ).
Przy braku łączności dowodzący dziobową maszynownią musiał podjąć decyzję sam.
Po kilku ( bodaj dwóch ) minutach od zatrzymania wału ( przypominam jeszcze nie ma tragicznych konsekwencji ) stwierdził, że okręt potrzebuje jakiegoś napędu. Na pewno dostał torpedę, na pewno jest pod ogniem, na pewno wał był wygięty, a w każdym razie coś z nim jest nie tak bo nie obraca się swobodnie, ale trzeba go włączyć ( mimo wygięcia ) bo okręt potrzebuje mieć do dyspozycji możliwie dużo napędu.
Więc turbinę włączyli z powrotem.
Potem dowodzący pomieszczeniem turbin poszedł sobie w stronę rufy coby zobaczyć co się dzieje.
Zobaczył coraz większą degradację uszczelnień wału z grodziami, więc wrócił skąd wyszedł i dał rozkaz przygotowania turbiny do pracy pod wodą, po czym wszyscy opuścili pomieszczenie turbin.
W przypadku trafienia po drugiej stronie obsługa zadziałała tak samo. Z wyjątkiem powtórnego włączenia. Specjalnie tragicznych konsekwencji to nie miało.
W sumie ciężko mieć dużą pretensję, biorąc pod uwagę wiedzę jaką miał.
Nie wiedział nic co się dzieje dalej a chciał zostawić jakąś moc dla okrętu. Nie wiem, może uznał, że ci z kotłowni coś będą wiedzieli i co najwyżej odetną dopływ pary?