Woj pisze:DeeS "zdeprecjonował" nie polski przemysł lotniczy, a tylko jedną, niewątpliwie nieudaną konstrukcję.
Dokładnie.
I to byś, Ksenofoncie, mógł bez problemu wyczytać z treści dyskusji dotyczcej polskiego lotnictwa myśliwskiego, jaka toczyła się także z oim skromnym udziałem na DWŚ, czego odpryskiem jest m.in. słynne już określenie Foki mianem "silniczka od kosiarki".
A moje stanowisko wobec polskiego przedwojennego przemysłu lotniczego jest takie:
niewykorzystany i zmarnowany potencjał, a jednocześnie silenie się na wyważanie otwartych drzwi.
Jak to zauwazył G. Cz., były dziedziny, w których byliśmy światowym liderem. jednocześnei zbyt często staraliśmy się robić wszystko samodzielnie nie mając po temu odpowiedniego zaplecza - finansowego, materiałowego i ludzkiego. Zrobienie Foki zlecono ludziom, któzy mimo najlepszych chęci nie za bardzo mogli poradzić sobie z tym zadaniem z braku umiejętności i odpowiedniej wiedzy. I do tego na tym silniku oparto przyszłość całęgo lotnictwa myśliwskiego, które w naszej sytuacji strategicznej miało kluczowe znaczenie. Potem kontynowano ciąg błędów wybierając dla Lamparta kolejny silnik, którego jeszcze nie było. Do tego w przypadku tak Foki, jak i GR-14M wybrano silniko, których zastosowanie w seryjnych maszynach w czasie, na jaki planowano wprowadzenie do służby Wilka i Lamparta, stawiałoby te samoloty na pozycji z góry przegranej w każdym starciu powietrznym z myśliwcami krajów ościennych tego samego okresu.
Do tego jeszcze wrażano zupełnie niepotrzebne projekty, dodatkowo absorbujące zbyt skromne siły np. działów technicznych/kreslarskich (projekt Wicher, tudzież ciągnięcie kompletnie bezużytecznego Żubra) - rysunki wciśnietego LOT-owi na siłę Wichra zajęły kreślarnię PZL na bodaj pół roku, a sam projekt kosztował coś koło 4 miliony złociszy wywalonych w sumie w błoto, bo samolot okazał się klapą.
Ale wracając do silników, bo to one były kluczowe:
Ja bym słowa złego nie powiedział na
polski przemysł lotniczy, tudzież na Głównego zarządzającego de facto całym naszym lotnictwem i przemysłem lotniczym, czyli Rayskim, gdyby:
1. w 1934 roku, zlecając opracowanie nowoczesnego półskorupowego dolnopłata myśliwskiego z chowanym podwoziem nie wybrał opcji napędu "silnikiem podzielonym" dającym z dwóch jednostek mocy uzyskiwanej przez jeden silnik dużej mocy, zresztą już wtedy dostępny, tylko po prostu zlecił - jak reszta świata! - samolot jednosilnikowy;
2. do napędu tegoż samolotu wybrał zastosowanie silnka już dostępnego i zakup jego licencji, co w sposób oczywisty dawałoby nam możliwośc użycia GR-14K, z perspektywą GR-14N;
3. zamiast zlecania skonstruowania Foki, która miała być technologicznym cudem, zlecił po prostu najpierw wdrożenie nowej licencji, a potem jej stopniowe dopracowywanie i rozwijanie - wzorme chociażby Sowietów, którzy tutaj wykazali się znacznie większą przenikliwością, zdając sobie sprawę z własnych, ograniczonych mimo wszystko, umiejętności i braku doświadczenia;
Jakby nam starczyło inżynierów, to można by im dać ew. wolną rękę i niechby sobie samodzielnie dłubali, szukali nowych koncepcji, rozwiązań - może coś by z tego wyszło, albo udąłoby się uniknąc pewnych pułapek technicznych - ale nie robić z projektu o bardzo wysokim stopniu ryzyka podstawowego programu lotniczego państwa!
Gdyby spełniono te 3 warunki, to w roku ~1937 mielibyśmy w służbie liniowej myśliwca o parametrach IMHO analogicznych do MS.406, uzbrojonego może nawet w 2 działka i 2-4 kaemy, a w roku 1939 można by mieć jego ewolucyjnego następcę w postaci analoga Hawka 75, z uzbrojeniem np. 2 działka i 4 kaemy i w przyszłości perspektywą np. 4 działek => za takie coś pocałowałbym Rayskiego w rękę, jakby ze 200 maszyn obu typów było w linii w 1939 roku.
Do tego zupełnie dla mnie niezrozumiałe przejęcie P&L, a potem ich w sumie niewykorzystanie - a mogli robić dla MDLot porządne samoloty torpedowe, czy nawet, gdyby wdrożyć słynną "sklejkę Konopackich" także cos w rodzaju Mewy, jeno nie w duralu, ale mieszanej.
Albo, co mi chodzi po głowie od dawna, analoga naszego duralowego myśliwca tyle że w technologii "ławoczkinowskiej" - sklejkowa półskorupa z dwoma działkami w kadłubie - mało?
Ba, można by pokombinować z czymś w rodzaju Suma, ale w technologii mieszanej, za to z chowanym podwoziem - i mieć maszynę analogiczną do Su-2, zdolną zarówno do bombardowania, jak i prowadzenia rozpoznania, zamiast robienia Mewy.
Zauważ, że w dziedzinie surowcowej było u nas podobnie jak u Sowietów - aluminium było towarem jeszcze bardziej strategicznym, bo chyba całośc musieliśmy importować.
Sowieci zdawali sobie sprawę z tego, ze w przypadku wojny nie starczy im aluminium na wszystko, dlatego w pełni świadomie postawili na myśliwce (i nie tylko; szturmowiec pola walki czyli "pancerne dziecko Iliuszyna" też był w znacznej mierze drewniany...) wykorzystujace jak najwięcej materiałów niedeficytowych, czyli właśnie drewno i stal. Dlatego m.in. mogli tych samolotów natłuc aż tyle, co pozwoliło im na uzupełnianie horrendalnych strat.
Zauważ, ze w 1944-45 roku Niemcy, znajdujący się surowcowo w sytuacji katastrofalnych braków, także postawili na surowce niedeficytowe - it choćby He-162 Salamander, docelowo masowy tani myśliwiec - coś z połowa konstrukcji to drewno; jeszcze więcej drewna miał Natter 0- totalnie rozpaczliwa konstrukcja; czy pomysły silników strumieniowych opalanych węglem...
Dlatego powtarzam: inne zarządzanie naszym przemysłęm lotniczym oznaczałoby, że zamiast pakowac się w skrajne ryzykanctwo idziemy wzorem innych i dopracowujemy się całkiem porządnych konstrukcji w rozsądnych terminach, nie będąc zmuszonymi latać na maszynach gorszych o jedną czy nawet dwie generacje od maszyn najgroźniejszych potencjalnych wrogów...