Czy Nevada zatonęła w Pearl Harbor

Okręty Wojenne lat 1905-1945

Moderatorzy: crolick, Marmik

domek
Posty: 1657
Rejestracja: 2004-01-09, 04:44

Post autor: domek »

Speedy pisze:


Ależ NIE. W przypadku bomby wypełnionej materiałem który detonuje, właśnie fala uderzeniowa rozrywa skorupę. W przypadku natomiast materiału, który nie detonuje tylko się pali, jest tak jak piszesz, skorupa "nadmuchuje się" produktami spalania i peka niczym balon.
Czarno to widze takie bomby fosforowe czy napalmowe :wink:

pozdrawiam
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

Halsey pisze:
Fereby pisze: Co do Lundstroma, to mam średnie zaufanie do biografii w której tytule sugeruje się, że Franki Fletcher był we frakcji marynarzy, choć wyrzekł się jej sporo wcześniej, czego zresztą dowiódł popierając Blocha (i FDR) przeciwko Richardsonowi, a w początkach 1942 ponownie opowiadając się za Blochem przeciwko Spruance'owi i McMorrisowi (reprezentującym stanowisko Nimitza) podczas narady, o której raczej wiedzieć coś powinienieś, ponieważ Halsey szczycił się, iż na nią wparzył, wygarnął wszystkim równocześnie i każdemu z osobna ze stronników Blocha, po czym poparł plan Nimitza rajdów lotniskowców na bazy japońskie.
Tiaaa, i owszem, wiem coś o tej naradzie. Ale może od początku.

Po pierwsze, Black Shoe Carrier Admiral to nie biografia, lecz studium dowodzenia Fletchera zespołami lotniskowców.
Tak to przedstawia autor i recenzenci, natomiast w istocie ma to więcej wspolnego z biografią, niżli studium taktycznym.
Po drugie, szczerze radzę ci tę wspaniałą książkę przeczytać.


Czytałem parę lat temu i jakoś nie widzę jej wspaniałości. Autor za wszelką cenę usiłuje zrobić z FJF jednego z ojców taktyki lotniskowców Floty Pacyfiku z lat późniejszych, co jest dalekie od prawdy. Jest choćby oczywistym, że Ghormley, jako przełożony Fletchera jako pierwszy otrzymał to przesławne memorandum do zaopiniowania, Fletcher też raczej korzystał przy jego formułowaniu z pomocy Ghormleya (prywatnie zresztą byli przyjaciółmi), który stosunkowo dobrze znał brytyjską doktrynę taktyczną lotniskowców, a także rozeznawał się dobrze na temat taktyki okrętów podwodnych na Atlantyku (ta wiedza dla Fletchera była po prostu bezcenna).

Biografii Halseya pióra E.B. Pottera (Bull Halsey) chyba również by nie zaszkodziło.
Kiepścizna na zbliżonym poziomie co biografia Yamamoty J. D. Pottera. Biografia Nimitza jest trochę lepsza, ale nie tak wiele (uprzedzając łatwo przewidywalną zagrywkę Halseya, polegającą na wmówieniu mi, że mylę E. B. Pottera, J. D. Potterem, zaznaczam że Nimitza napisał E.B. Potter).

E. B. Potter nie jest w stanie nawet podać, po jakiego diabła Bloch pościągał tę całą młodzież (zaręczam, że była to wyśmienita zagrywka taktyczna). Interpretacja późniejszej scenki Aye, Aye Ser!, jest po prostu żenująca!
Wreszcie po trzecie, mylisz się całkowicie twierdząc, iż Fletcher mógł opowiadać się za kimkolwiek podczas narady u CinCPac-a 8 stycznia 1942 (bo o nią ci chodzi).
Przeczytanie, nie zaś paru zdań, z biografii Halseya oraz Nimitza pióra Pottera chyba by ci nie zaszkodziło. Halsey w różnych okresach, a za nim Potter podawał dwie różne daty. Dokładnej nie da się stwierdzić, ponieważ stenogramy zostały zniszczone przez Nimitza zaraz po wojnie (nie chciał nowego Maclaya).
Fletchera w ogóle nie było wtedy w Pearl Harbor! Tydzień wcześniej znalazł się on w San Diego, gdzie objął dowództwo TF-17 z Yorktownem. Gdy toczyła się owa narada, był w morzu, z dala od Hawajów, osłaniając konwój zdążający z Zachodniego Wybrzeża na Samoa.
A ja twierdziłem, że był tam i osobiście przedstawiał swoje stanowisko? To się nazywa - parafrazując niejakiego Halseya - wmawianie dziecka w brzuch. Wiesz, jest coś takiego jak maszyna do pisania, pozwalającego przedstawić swoje stanowisko na piśmie, które potem zostaje odczytane (Bloch naprawdę dobrze przygotował się do tej rozprawy na śmierć i życie).

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

esem pisze:
Fereby pisze: Tak, jasne - mam uwierzyć na słowo autorowi książki, twierdzącemu że Tojo bardzo się ucieszył z przegranej Yamamoty pod Midway, co ów autor ustalił w sposób niezbity na podstawie jednej rozmowy. Fakt iż Yamashita przesłuchiwany przez ATIS w 1945 roku twierdził, iż Tojo był smiertelnie przerażony tą klęską, winniśmy uznać za niebyły.

[cut]

Fereby

Napisz własną książkę - może ktoś Ci to wyda :-D Teraz z recenzentami jest różnie :P


Raczej z wydawcami. Z recenzentami, korektą, itp. jest dokładnie tak samo od lat.

A od wiary jest Kościół ;)


Tu w pełni się zgadzam - dlatego właśnie nie wierzę w tę radość Tojo, którą oparto wyłącznie na opinii Enpeia Kanooki wypowiedzianej w obecności znanego nam wszystkim dowódcy niszczyciela, podczas jego wizyty w Japonii. Admirał Yonai także twierdził po wojnie, że Tojo był przerażony klęską Yamamoty.

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

Speedy pisze:Hej

MiŁo mi że mam z kim podyskutować. A więc:
Fereby pisze: Owszem często wychodziły zawodne i nieudane, ale zwolennicy pancerników i lotniskowców byli grupami znacznie bardziej wpływowymi niż np. podwodniacy, więc jeśli zapalnik miał wadę rozwojową, to dość szybko ją usuwano, bądź zastępowano wadliwy zapalnik innym.
Ściągnąłem sobie jakąś amerykańską instrukcję o japońskich zapalnikach i powiedziałbym, że na oko w ogóle nie miały one takiej opcji. Tzn. one są zbudowane bardzo klasycznie. Czołowe mają bijnik podparty sprężyną, a denne mają bezwładnik podparty sprężyną. I już. Nie widać tam jakiegoś chytrego układu pozwalającego ustawić siłę owej sprężyny, choć nie neguję że mógł być albo też że produkowano zapalniki z twardzą i miększą sprężyną. W opisie nie ma w każdym razie żadnej wzmianki o możliwości takiej regulacji.
Wiesz, do jednego typu bomby z reguły można instalować różne moedele zapalników i rzeczywiście w późniejszej fazie wojny następuje (zarówno w USA, jak Japonii) tendencja do upraszczania zapalników, ze względu na konieczność masowej produkcji oraz ułatwienie i przyśpieszenie czynności obsługowych personelu lotniczego.
Fereby pisze: Po prostu od prawidłowego reagowania zapalnika na różne materiały zależała możliwość niszczenia przez lotnictwo zróżnicowanych celów, co zarówno "lotnicy" US Navy, jak US Army uważali za kluczowy element swej doktryny wojennej.
Czy na pewno? W tzw. realnym życiu mamy w zasadzie do czynienia z dwiema sytuacjami:
- albo chcemy żeby bomba wywaliła natychmiast w momencie uderzenia w przeszkodę, bez zagłębiania się w niej - i dajemy zapalnik o działaniu natychmiastowym (bez zwłoki)
- albo chcemy by bomba zaglębiła się w przeszkodę i następnie eksplodowała, rozsadzając ją od środka - i dajemy zapalnik ze zwłoką, czyli najczęściej wyposażony w pirotechniczny opóźniacz wstawiony pomiędzy spłonkę zapalającą a detonującą (czas palenia się opóźniacza będzie czasem zwłoki).
Nie jest nam praktycznie potrzebne różnicowanie pomiędzy uderzeniem w twardą i miękką przeszkodę.
W doktrynie zarówno amerykańskiej, jak japońskiej uważano coś dokładnie odwrotnego - że zapalnik powinien reagować na uderzenie o powierzchnię o róznej twardości. W innym razie jej wykorzystanie przeciwko choćby celom nawodnym z lotu poziomego na dużym pułapie byłoby po prostu bez niemożliwe.
Owszem są sytuacje, że coś takiego chcemy uzyskać. Brytyjskie bomby AS (przeciw okrętom podwodnym) miały taki zapalnik. Autor liczył na to że czasami uda się uzyskać trafienie bezpośrednie w okręt idący na powierzchni a jak nie to bomba zadziała jak zwykła bomba głębinowa. W przypadku uderzenia w twardą przeszkodę (definiowaną jako 9,5 mm płyta stalowa)
Z jakiej stali, bo to naprawdę ogromna różnica.

[cut]
Fereby pisze: Gdy ciśnienie rozrywa korpus bomby, spora część materiału wybuchowego która nadal jeszcze nie zareagowała, zostaje rozrzucona przez podciśnienie powstałe za wtórną falą uderzeniową i podlega deflagracji.
Ogólnie rzecz biorąc - NIE. Jeśli bomba zdetonowała prawidłowo, to fala detonacji jest przecież szybsza (z samej definicji) od prędkości dźwięku w reagującym materiale. Nie może więc go rozrzucać czy popychać, bo zanim zacznie się jakieś oddziaływanie mechaniczne (a wszak prędkość dźwięku czyli prędkość rozchodzenia się zaburzeń mechanicznych w takich substancjach, niemetalicznych ciałach stałych, jest rzędu 2000 m/s) to materiał zostanie zdetonowany.
Ogólnie rzecz biorać TAK. Tak się składa, że tzw. fala detonacji nie powoduje reakcji całego materiału, choć z reguły jest to większość. Reszta zostaje rozrzucona, a potem deflagruje, albo zostaje bierze potem udział w eksplozjach wtórnych.
Natomiast jeśli bomba zdetonuje nieprawidłowo, detonacja zwolni i przejdzie do deflagracji, albo w ogóle się nie rozpocznie, to faktycznie może takie zjawisko nastąpić, zostanie rozrzucony palący się materiał wybuchowy.
Jest on rozrzucany zawsze!

[cut]
Fereby pisze: Jednak po chwili powstałe w centrum strefy eksplozji podciśnienie, powoduje zasysanie rozrzuconego na zewnątrz materiału wybuchowego i deflagracja gwałtownie przechodzi w detonację - procest ten powtarza się wielokrotnie i powoduje powstanie kolejnych, coraz słabszych fal uderzeniowych.
Oj nie. NIE. Przekombinowany ten twój model. Zauważ zresztą, że w nim nawet przy braku detonacji, przy deflagracji nadciśnienie byłoby rzędu kilkudziesięciu atmosfer.
Raczej twój model jest jakby niedokombinowany. Strefa niższego ciśnienia w centrum wybuchu, powstaje wskutek gwałtownego rozprzestrzeniania się produktów gazowych reakcji na zewnątrz.
Z taką siłą (minus ciśnienie atmosferyczne czyli 1 atm) rozrzuciłoby wokół produkty reakcji i nieprzereagowane cząstki. A owo "powstałe w centrum strefy eksplozji podciśnienie" nie mogłoby przecież mieć "minus kilkudziesięciu atmosfer" tylko co najwyżej zero - czyli te cząstki, napędzone wcześniej siłą wytworzoną przez ciśnienie kilkudziesięciu atmosfer, miałoby z powrotem zassać ciśnienie atmosferyczne (1 atm)? Jak?
Tu akurat przyznaję rację Chodziło mi o strefę niższego ciśnienia, a nie podciśnienie.
Fereby pisze: Z reguły korpus bomby pęką w najsłabszym miejscu
No nie. Właśnie NIE. Tak sobie myśleli dawniej różni ludzie i stąd np. nacięcia na zewnętrznej skorupie granatu obronnego (obiektywnie całkiem bezsensowne i nieskuteczne z punktu widzenia fragmentacji).
W opisany przez ciebie sposób (lub zbliżony) rozpadałaby się skorupa wypełniona materiałem wybuchowym któryby NIE detonował tylko się szybko palił. Ciśnienie by rosło i rosło aż w końcu rozsadziłoby skorupę, która pękłaby w najsłabszym miejscu. Na tej samej zasadzie pęka np. przegrzany kocioł parowy lub nadmiernie nadmuchany balon.
Wiesz, tak się składa, że zaprezentowany przez ciebie model eksplozji, właśnie świetnie pasowałby do tego co opisujesz powyżej - wygląda po prostu jak gdybyś zakładał, że fala przemieszcza się w materiale wybuchowym. Tak nie jest. Otóż jak to wynika z samej definicji, w chwili eksplozji bomby wewnątrz niej znajdują się głównie produkty gazowe - owszem gaz ten zostaje dodatkowo miejscowo sprężony przez falę uderzeniową, ale nawet przy tym punkcie widzenia można twierdzić co najwyżej, że rozerwanie korpusu jest co najwyżej wspólnym dziełem fali uderzeniowej i ciśnienia produktów gazowych reakcji. Jednak jeśli wziąć pod uwagę, że produkty gazowe są wytworzone właśnie przez reakcję materiału wybuchowego, a sama fal porusza się wtedy prawie wyłącznie w gazach, to tak czy siak, rozerwanie korpusu jest wynikiem wzrostu ciśnienia we wnętrzu bomby.
A przy materiale detonującym jest inaczej. Skorupa zaczyna pękać w miejscach gdzie uderzyło w nią czoło fali uderzeniowej. Tak jak wcześniej napisałeś ono nie jest jednorodne w skali mikro, są tam rozmaite zawirowania i takie wypukłe "bąble". Tam gdzie dotrą one do skorupy zaczyna się pękanie. Zauważ że fala jest szybsza od prędkości dźwięku w skorupie. Wewnętrzne warstwy metalu niejako "nie wiedzą" więc, że gdzieś tam dalej są słabsze i mocniejsze miejsca, tylko od razu zaczynają pękać i tam się robią te słabsze miejsca na bieżąco. Dlatego np. XVII-wieczne granaty wypełnione czarnym prochem rozrywały się najczęściej tylko na kilka bardzo dużych odłamków; a podobne skorupy wypełnione materiałem który detonuje dają setki lub tysiące odłamków.
Czy ty w ogóle rozróżniasz detonację bomby, od detonacji materiału wybuchowego? Bo to dwie różne rzeczy! Co więcej, wygląda jakbyś kompletnie nie rozumiał procesów zachodzących we wnętrzu bomby i zakładał że korpus bomby jest wyłącznie obudową bomby! A pełni on jeszcze dwie ważne funkcje - gdy po raz pierwszy fala uderzeniowa dociera do korpusu, zostaje odbita z powrotem do wnętrza, dostarczając dodatkowej energii niezreagowanemu materiałówi wybuchowemu, pozwalając także jemu eksplodować. Opóźnia to eksplozję bomby, zwiększając w zamian siłę fali uderzeniowej po rozerwaniu bomby. Oprócz tego, rozerwanie korpusu powoduje kolejne wzmocnienie fali uderzeniowej, poprzez rozepchnięcie powietrza otaczającego bombę.
Fereby pisze: Bardzo ciekawą sytuacją jest, gdy bomba zostaje mechanicznie rozcięta na dwie części, gdy zapalnik zainicjował już materiał wybuchowy i w obu częściach pojawiły się centra reakcji. W tym przypadku obie części bomby eksplodują w dwu różnych miejscach, być może oddalonych o wiele metrów
NIE. Prędkość detonacji jest bardzo duża w porównaniu z prędkością poruszania się bomby, więc nie przemieściłaby się ona w trakcie detonacji więcej niż o kilka cm.
TAK. Wydzielające się wskutek eksplozji produkty gazowe, zaczynąją pchać obie połowy bomby, co trwa dopóki nie zareaguje wystarczająca ilość materiału wybuchowego, by ciśnienie rozerwało połowy bomby. Dodatkowo obie połowy mogą być poniesione falą uderzeniową eksplozji materiału wybuchowego który znalazł się na zewnątrz bomby w trakcie jej rozerwania.
Fereby pisze: Na początek rzecz podstawowa - to nie fala uderzeniowa materiału wybuchowego rozrywa korpus bomby, a wzrost ciśnienia wewnątrz niej, w rezultacie wydzielania się produktów gazowych reakcji.
Ależ NIE. W przypadku bomby wypełnionej materiałem który detonuje, właśnie fala uderzeniowa rozrywa skorupę.
Piszesz, jak gdyby ta fala nie sprężała produktów gazowych podczas przemieszczania się przez nie. A to się dzieje.
Fereby pisze: Dotyczy to zwłaszcza bomb i pocisków przeciwpancernych, których korpus jest bardzo wytrzymały (zauważ, że w innym razie najlepszym możliwym korpusem dla bomby przeciwpancernej byłaby konstrukcja szkieletowa z lekkim płaszczem osłonowym).
Ależ NIE. W ogóle nie wiem skąd wynika twój wniosek. Bomby (i pociski) ppanc. muszą przede wszystkim wytrzymać uderzenie w twardą przeszkodę i nie rozpaść się przy tym. Stąd wynika konieczność zastosowania tej grubej i wytrzymałej skorupy.
Tak się składa, że konstrukcja szkieletowa ma znacznie większą odporność, niż skorupowa o tej samej masie. Co oznaczałoby to że można zrobić bombę o lepszych mozliwościach przebijania bez zmiany masy.

[cut]

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

Na lotniskowcach traktatowych z pokładem drewnianym, drewno było integralną częścią pokładu lotniczego i nie pełniło wyłącznie roli wykładziny antypoślizgowej (w innym razie zastosowanoby choćby tańszą i prostszą płytę wiórową z warstwą ochronną, zauważ także iż wtedy znacznemu uproszczeniu uległaby konstrukcja złącz kompensacyjnych). Pokłady lotnicze lotniskowców amerykańskich były pokryte deskami 4-6 calowymi, które były przykręcone do płyt stalowych podpokładzia (zauważ, że gdyby tego nie uczyniono, ruchy desek zdzierałyby choćby wspomnianą farbę z płyt), które to z kolei płyty mocowane były do wzdłużników i poprzeczników pokładu. Owszem, drewna nie liczono do wytrzymałości pokładu, tyle że płyt podpokładzia również - liczy się wytrzymałość konstrukcji wsporczej pokładu, czyli wspomnianych wzdłużników i poprzeczników. Deski pokładu i płyty podpokładzia tworzyły sekcje o długości 3-6 stóp przymocowane do złącz kompensacyjnych, przymocowanych bezpośrednio do poprzecznika pokładu.

Dolna warstwa pokładu składała się z wielu płyt stalowych - owszem były malowane (podobnie jak inne stalowe elementy okrętu), ale pomiędzy drewnem a płytami umieszczano dodatkową warstwę wodoszczelną, by uszczelnić miejsca łaczenia płyt.
orkan115 pisze: Wyżej cytat z radosnej twórczości Farbeya .
Farbey nie mieszaj traktatów do konstrukcji w/w jednostek .
Tak, jasne - ograniczenia tonażu wprowadzone przez Traktat Waszyngtoński nie miały najmniejszego wpływu na konstrukcję lotniskowców... Mógłbyś jakoś uzasadnić ten śmiały pogląd?
To nie są żaglowce .Nie porównuj też teaku do płyty wiórowej ; nie ośmieszaj się .
A ja porównuję teak do płyty wiórowej? Zaręczam, że można zrobić funkcjonalny pokład lotnicyz z wykładziną antypoślizgową z wielu materiałów, w tym również z płyty wiórowej. Wszystko jest kwestią rozwiązania konstrukcyjnego.
Złącza kompensacyjne nie są zależne od rodzaju wykładziny a od długości i konstrukcji jednostki .
Fajnie że wreszcie to odkryłeś - czekam z niecierpliwością na kolejne twoje odkrycie, że konstrukcja pokładu i nadbudówki lotniczej, jest częścią konstrukcji jednostki i ma wpływ na ilość i rodzaj złącz kompensacyjnych, co więcej, zastosowane rozwiązanie konstrukcyjne złącza kompensacyjnego zależy od tego co owo złącze ma połączyć. Zmiana pokładu z desek przymocowanych do płyt stalowych, np. na pokład dwuwarstwowy z płyt ze stali konstrukcyjnej zmienia diametralnie zastosowane złącza kompensacyjne.
W konstrukcji tego typu nie występuje podpokładzie /może to Twoja prywatna nazwa /,chyba , że masz na myśli nie poszycie a konstrukcje nośna . Drewno nie zawsze jest przykręcane ,można je zamocować w inny sposób .
Nigdy nie twierdziłem, że nie można. Pokład drewniany można przymocować na różne sposoby do płyt podpokładzia, podobnie jak zresztą płyty można zamocować na różne sposoby do wzdłużników i poprzeczników, same płyty połączyć na różne sposoby. Zabezpieczając miejsca w których przez płyty podpokładzia przechodzą kable, armatury, etc. można zastosować układ z warstwą wodoszczelną, bądź bez niej odpowiednio kształtując płyty i stosując dodatkowe elementy.

Natomiast, niezależnie zastosowanego od sposobu mocowania, właściwe zamocowanie desek do płyt stalowych nadbudówki lotniczej, ma kluczowe znaczenie, każdą deskę mocuje się do płyt w wielu punktach, co pozwala uzyskać tzw. układ rozproszony. Płyty i deski działają współnie jako jeden układ mechaniczny, wzajemnie przekazując sobie naprężenia i rozkładając je na jak największej powierzchni wzdłużników i poprzeczników, co pozwala obniżyć wymagania stawiane tym elementom, tym samym zmniejszając masę nadbudówki lotniczej, co pozwala obniżyć masę innych części okrętu, w rezultacie czego uzyskuje się lotniskowiec o mniejszej wyporności.
Rodzaj materiału przy złożonym układzie naprężeń kadłuba ma ogromne znaczenie . Ty tego nie wiesz a literatura FACHOWA jest trudno dostępna ,nawet w necie .
Szkopuł, że ja powyższe pisałem już wcześniej parokrotnie, sprecyzowałem nawet, że zmiana materiału z którego wykonano górną warstwę pokładu, ma poważny wpływ na konstrukcję nadbudówki lotniczej, co z kolei przekłada się na zmianę innych częsci okrętu.
Załóż odpowiedni temat to pogadamy , na razie nie mamy o czym !
Jak będę chciał podyskutować o rozwiązaniach konstrukcyjnych stosowanych na okrętach wojennych, spytam brata - nie tylko zna literaturę fachową, ale nawet, znajduje błędy w owej literaturze fachowej, bo jest wykwalifikowanym konstruktorem. Natomiast ty, wybacz, jakoś mi na takiego nie wyglądasz.

Fereby
Awatar użytkownika
jogi balboa
Posty: 2823
Rejestracja: 2007-01-18, 16:39

Post autor: jogi balboa »

Tak się składa, że konstrukcja szkieletowa ma znacznie większą odporność, niż skorupowa o tej samej masie. Co oznaczałoby to że można zrobić bombę o lepszych mozliwościach przebijania bez zmiany masy.
Odporność na co? Jaki rodzaj obciążeń lepiej przenosi konstrukcja, jak to nazywasz „szkieletowa”?
Powiem krótko, w przypadku bomby w żadnym wypadku nie masz racji.
domek
Posty: 1657
Rejestracja: 2004-01-09, 04:44

Post autor: domek »

Pała z fizyki jak nic :D
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

Speedy pisze:Hejka

To ja się znowu trochę pokłócę:
Fereby pisze:Aby zrozumieć na czym polega błąd, wystarczy rozpatrzyć oba przypadki na tle typowego ataku w locie nurkowym. Składa się on z czterech faz:
1. Podejścia. Formacja bombowców udaje się do punktu najdogodniejszego do rozpoczęcia fazy zniżania. Zwykle jest to lot poziomy, czasem łagodne wznoszenie, bądź zniżanie.

2. Zniżanie. Formacja przestawia silniki na obroty dogodne w manewrze zniżania, a potem zniża lot, starając się osiągnąć pułap dogodny do przejścia do fazy celowania. Z reguły zniżanie odbywa się lotem nurkowym (i z wystawionymi klapami nurkowymi), ale wcale nie musi się odbywać po prostej - można podchodzić po spirali, sinusoidzie, etc.
Powiedziałbym, że taka faza zwykle nie miała miejsca. Formacja bombowców nurkujących podchodziła do celu na stosunkowo dużej wysokości (kilku km - tzn. tyle ile dały rade wyciągnąć z bombami niezbyt mocne w końcu samoloty lat 30. czy 40.). W ten sposób można było uniknąć ognia maŁokalibrowej artylerii plot.
Małokalibrowa artyleria miała zasięg skuteczny 1000-1500 m, oprócz niewielkiej ilości dział w rodzaju 1.1" - na początku lat 40. na ciężkich okrętach wojennych było ich jednak niewiele (z reguły 10-20), więc się nimi średnio przejmowano. Dopiero w 1943 roku doktryna japońska zaczęła się pod tym względem zmieniać.
Następnie wchodzono w nurkowanie, bez jakiejś takiej fazy wstępnego zniżania (chyba, że np. atakowano ekstremalnie mały cel, który np. z 5000 m nie byłby widoczny)
Zniżanie z reguły odbywało się w locie nurkowym! Dlatego te dwie fazy są łączone i mylone ze sobą. Zauważ np. że w trakcie fazy schodzenia można wykonywać manewry unikowe przed ogniem artylerii i myśliwcami (jak to czyniono np. podczas ataku na Shoho), natomiast fazie przycelowania-zrzutu już nie.
Punkt wejścia w nurkowanie określano na różne sposoby: niektóre samoloty miały okno w podłodze, albo też opierano się na takich ustalonych doświadczalnie założeniach, że np. dla danej wysokości cel powinien zniknąć za krawędzią lewego skrzydła (albo prawego, zależnie w którą stronę samolot łatwiej się przechylał) w określonym punkcie. W nurkowanie zazwyczaj wchodzono takim wywrotem przez skrzydło.
Tak to wygląda na ówczesnych filmach propagangowych (bo to najefektowniejszy sposób z punktu widzenia filmowca), w rzeczywistości sposób wejścia nurkowanie prowadzące do fazy celowania i zrzutu, był różny (przeciągnięcie, półpętla z półbeczką, wspomniane przepadnięcie przez skrzydło) i uzależniony od uwarunkowań taktycznych ataku.
Lot nurkowy kończył się zrzuceniem bomby, na wysokości kilkuset metrów najczęściej, i wyprowadzeniem do lotu poziomego, który w tej sytuacji wychodził bardzo nisko nad powierzchnią ziemi czy wody, czasem nawet kilka metrów w skrajnych przypadkach.


Od 1000 do 250 metrów. Powrót na pułap lotem wznoszącym był dozwolony tylko w przypadku braku obrony przeciwlotniczej, bądź niekorzystnego ukształtowania terenu.
Fereby pisze: (dostanie się bomb w strumień zaogonowy mogłoby spowodować zmianę trajektorii),
Wydaje mi się, że coś takiego nie było zbyt prawdopodobne. Jednosilnikowe bombowce nurkujące przenoszące bomby pod kadłubem miały najczęściej taki wyrzutnik, który przed zwolnieniem bomby najpierw wypychał ją poza obrys śmigła. Bomby zrzucane spod skrzydeł były bardzo już od tego śmigła oddalone.
Owszem, to mało prawdopodobne, ale możliwe, dlatego zalecano łagodne rozpoczęcie wychodzenia z nurkowania. Inną przyczyną tego postępowania było nienatychmiastowe działanie wyrzutnika, w rezultacie którego pilot mógłby rzucać bombą, sądząc że odpadła od maszyny w chwili gdy uruchomili mechanizm zwalniający i poczuli szarpnięcie.
Fereby pisze:
po czym zaczyna wyprowadzać maszynę z nurkowania. Wbrew powszechnemu mniemaniu, faza celowania nie jest długa i wyszkolonemu pilotowi wystarcza nań kilkaset metrów.
Niemniej wszyscy starali się jednak dać więcej czasu na wycelowanie - to jest jedna z przyczyn stosowania hamulców aerodynamicznych. Tym bardziej więc dłuższe nurkowanie sprzyjało większemu komfortowi owego celowania.
Owszem, podczas fazy schodzenia starasz się uzyskać jak najlepszą pozycję do wejścia w fazę celowania-zrzutu, tyle że możesz w każdej chwili np. wykonać unik, zmienić cel, czy nawet zaatakować samolot przeciwnika. W fazie celowania-zrzutu już praktycznie nie.

Tak jest. Ja sam wyciągam wniosek, że cały ten skomplikowany wywód, choć formalnie całkiem prawdziwy, pozbawiony jest większego sensu. Bomb nie produkuje się bowiem z taką super-hiper-dokładnością jak pocisków do broni lufowej. Kilkuprocentowe a nawet większe różnice w masie są rzeczą całkowicie normalną. Tolerancja jest tu dosyć znaczna. Nie ma więc moim zdaniem wielkiego sensu rozważanie czy bomba "kalibru" 250 kg ważyła w rzeczywistości 242 czy 256 kg bo takie (i większe) różnice mogły być między bombami z kolejnych partii produkcyjnych (jeśli nie z jednej partii).
Zauważ, że dokładnie to samo o dokładności pisałem parę postów wcześniej. Mój wywód miał na celu co innego - czemu Amerykanie określają bomby jako "533 funtowe". Po prostu system oparty o 100 funtów jest wygodniejszy dla obsług!
Fereby pisze: Nie sądzę - ta bomba miała wystarczajaco wytrzymały korpus nie tylko żeby wytrzymać uderzenie w stal konstrukcyjną, ale nawet cienszą stal pancerną.
A ja sądzę że nie miała. W przypadku niemieckiej SC 250 wykonanej w III klasie jakości - czyli właśnie z korpusem spawanym z trzech części - instrukcja jasno stwierdzała, że należy stosować wyłącznie zapalnik natychmiastowy, a zwłocznego nie wolno, z uwagi na niebezpieczeństwo rozpadnięcia się bomby przy upadku. Brak mi podstaw do przypuszczeń, że japońska bomba wykonana była lepiej od niemieckiej.
Stal konstrukcyjna jest znacznie miększa od stali zastosowanej do odlania korpusu tej bomby.
Fereby pisze: Raczej by wytrzymała - warto zauważyć, że podobnych bomb z odlewanym korpusem używano do ataków na duże bunkry i jakoś to znosiły.
Ja nie mam zastrzeżeń do odlewania, tylko do tego że korpus był łączony z kilku części, mniejsza już o to jak wykonanych. Jeśli wspomniana japońska bomba burząca miała wersję z jednoczęściowym korpusem, to z pewnością wytrzymałaby i uderzenie w beton i w pancerz (byle nie za gruby). Wspomniana wyżej niemiecka SC 250 w I klasie wykonania czyli z jednoczęściowym korpusem tłoczonym ze stali przebijała pancerz o grubości 30 mm.[/quote]

Stal pancerna ma inną twardość niż:
a) stal pancerna utwardzana powierzchniowo.
b) stal konstrukcyjna.
c) beton.

Fereby
Fereby
Posty: 358
Rejestracja: 2005-06-27, 13:28

Post autor: Fereby »

jogi balboa pisze:
Tak się składa, że konstrukcja szkieletowa ma znacznie większą odporność, niż skorupowa o tej samej masie. Co oznaczałoby to że można zrobić bombę o lepszych mozliwościach przebijania bez zmiany masy.
Odporność na co? Jaki rodzaj obciążeń lepiej przenosi konstrukcja, jak to nazywasz „szkieletowa”?
Prawie każdy.

Fereby
Awatar użytkownika
jogi balboa
Posty: 2823
Rejestracja: 2007-01-18, 16:39

Post autor: jogi balboa »

Fereby pisze:
jogi balboa pisze:
Tak się składa, że konstrukcja szkieletowa ma znacznie większą odporność, niż skorupowa o tej samej masie. Co oznaczałoby to że można zrobić bombę o lepszych mozliwościach przebijania bez zmiany masy.
Odporność na co? Jaki rodzaj obciążeń lepiej przenosi konstrukcja, jak to nazywasz „szkieletowa”?
Prawie każdy.

Fereby
I właśnie sęk w tym że to prawie robi wielką różnicę. Zdecydowanie należałoby tutaj zrobić jakiś wykład na temat rodzajów obciążeń i wytrzymałości konstrukcji, ale ja nie mam ani talentu pedagogicznego ani przyznaję się bez bicia chęci na spędzenie kilku godzin przed klawiaturą na streszczaniu książki pod tytułem wytrzymałość konstrukcji. Ograniczę się więc do krótkiej informacji że konstrukcja „szkieletowa bomby” na pewno dobrze przenosiła będzie naprężenia skręcające jak i zginające wynikające z obciążeń aerodynamicznych działających na dużej powierzchni, ale w przypadku uderzenia w przeszkodę będą to siły skupione działające do tego w płaszczyźnie najmniejszej (w tym przypadku praktycznie zerowej) sztywności tej konstrukcji. Zwiększenie sztywności konstrukcji do odpowiedniego poziomu w praktyce musiałoby doprowadzić do takiego wzrostu masy przy którym cała zabawa zwyczajnie się nie opłaci, stąd taka a nie inna konstrukcja bomb przeciwpancernych.
Botras
Posty: 75
Rejestracja: 2006-09-25, 11:11

Post autor: Botras »

A zacznijmy od tego, że "bomba przeciwpancerna o konstrukcji szkieletowej" to idea kompletnie absurdalna.
Where do they put the bait?
domek
Posty: 1657
Rejestracja: 2004-01-09, 04:44

Post autor: domek »

Botras pisze:A zacznijmy od tego, że "bomba przeciwpancerna o konstrukcji szkieletowej" to idea kompletnie absurdalna.
:) Uzasadnienie opini poprosze :)
Awatar użytkownika
Halsey
Posty: 682
Rejestracja: 2007-01-15, 11:24
Lokalizacja: Katowice

Post autor: Halsey »

Fereby pisze: Czytałem parę lat temu i jakoś nie widzę jej wspaniałości.
Wszystko wskazuje na to, że Fereby jednak nie czytał Black Shoe Carrier Admiral. Dowódł nam tego m.in. tym, co twierdził na temat trafień Yorktowna. Lundstrom opisał je zwięźle, ale konkretnie. Fereby tego opisu nie zna.
Fereby pisze:Kiepścizna na zbliżonym poziomie co biografia Yamamoty J. D. Pottera. Biografia Nimitza jest trochę lepsza, ale nie tak wiele
Cale szczęście, że Naval Institute Press nie zatrudnia jako recenzentów i redaktorów typów z takim podejściem jak zaprezentowane powyżej, bo nie wydałby ani jednej książki.
Fereby pisze: Przeczytanie, nie zaś paru zdań, z biografii Halseya oraz Nimitza pióra Pottera chyba by ci nie zaszkodziło. Halsey w różnych okresach, a za nim Potter podawał dwie różne daty.
W biografii Halseya podany jest 8 stycznia rano, w biografii Nimitza 7 lub lub 8 stycznia. Oto owe tak wytykane dwie różne daty. Osobiście wolę taki brak precyzji (który świadczy tylko o rzetelności Pottera i solidności jego warsztatu) niż np. ten, jaki zafundował nam Fereby podając wziętą z kosmosu datę nalotu japońskich łodzi latających na Oahu!
Fereby pisze:
Halsey pisze: Fletchera w ogóle nie było wtedy w Pearl Harbor! Tydzień wcześniej znalazł się on w San Diego, gdzie objął dowództwo TF-17 z Yorktownem. Gdy toczyła się owa narada, był w morzu, z dala od Hawajów, osłaniając konwój zdążający z Zachodniego Wybrzeża na Samoa.
A ja twierdziłem, że był tam i osobiście przedstawiał swoje stanowisko? To się nazywa - parafrazując niejakiego Halseya - wmawianie dziecka w brzuch. Wiesz, jest coś takiego jak maszyna do pisania, pozwalającego przedstawić swoje stanowisko na piśmie, które potem zostaje odczytane (Bloch naprawdę dobrze przygotował się do tej rozprawy na śmierć i życie).
Kompletnie nie pasuje timing: daty objęcia dowództwa Floty Pacyfiku przez Nimitza, wylotu Fletchera do San Diego, rozkazu Kinga przedsięwzięcia akcji ofensywnych, przedstawienia Nimitzowi przez McMorrisa planu rajdów, itd. Jest kolejny dowód, że ktoś tu kompletnie nie zna BSCA.
Sam zresztą pomysł, by Fletcher miał deklarować się pisemnie przeciw zamiarom Nimitza (i Kinga też) jest... no... oryginalny. Oj, mogłoby nie być trzeciej gwiazdki...
Awatar użytkownika
Halsey
Posty: 682
Rejestracja: 2007-01-15, 11:24
Lokalizacja: Katowice

Post autor: Halsey »

Propozycja do Administracji:
a gdyby tak wydzielić z tego wątku (zostawiwszy odnośnik) tak ze dwa pomniejsze, tzn. (tytuły ad hoc) "Japońskie bombowce nurkujące" i "Wojna na Pacyfiku - dygresje"? Ten drugi od razu mógłby iść do Psycholi. 8)
Niektóre oftopowe "prawdy objawione" trudno zostawiać całkiem bez komentarza, zważywszy że ktoś "zielony" może kiedyś szukać na Forum rzetelnych informacji i ich źródeł. Ale jak już zauważono, z zatonięciem (albo niezatonięciem) Nevady nie ma to już praktycznie nic wspólnego i nic do tematu nie wnosi. :?
Pozdrawiam.
Awatar użytkownika
Marmik
Posty: 4954
Rejestracja: 2006-04-30, 23:49
Lokalizacja: Puck

Post autor: Marmik »

Halsey, już dawno tym myślałem, ale przyznam się bez bicia, że niniejszy wątek tak dalece wyewoluował, że nie pokonam hydry :wink: . Może MiKo, albo Crolick, ja się poddaję :D .

Ale jakby co to mogę zamknąć :lol: :wink: .
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Bukowa
Posty: 338
Rejestracja: 2006-07-19, 15:54
Lokalizacja: Bukowa

Post autor: Bukowa »

Po prostu go ... zatop lub ... osadź :-D
Pozdrówka
Robert
ODPOWIEDZ