Co oznacza ni mniej ni więcej, że masz w plecy dorobek lat nauki przynajmniej na 12 miesięcy.
Nic tylko płakać nad losem. Kiedyś wystarczyły 3 tematy z Historii i jak napisałeś na 2 to do końca życia zostawało się z tą oceną.
Jeżeli na starej maturze powinęła Ci się noga i dostałeś np. tróję to nie był problem, bo świadectwo było tylko przepustką na studia. Mogłeś do końca życia zostać z tą tróją i zasadniczo nie miała ona większego znaczenia. Wybierałeś studia i zdawałeś egzamin wstępny z przedmiotów, które nie zawsze były tożsame z przedmiotami na maturze. Dlatego zdarzało się, że ludzie wybierali na maturze przedmioty łatwiejsze, by nie strzelić sobie w stopę, choć w rzeczywistości przygotowywali się na inne. Ogólnie nie miało znaczenia czy zdajesz geografię, a na studia będziesz zdawał fizykę. Dziś, jeżeli na początku liceum źle wybierzesz kierunek to o ile się nie mylę nie ma szans na zdawanie rozszerzonej matury z innych przedmiotów (znaczy się formalnie można tyle, że trzy lata zmarnowane na nie ten profil), czyli po prostu pozbawia się szans na wynik pozwalający dostać się na jakiś inny kierunek studiów. Możesz sobie wtedy poprawiać i pięć lat, ale to nic nie da. Poprawcie mnie jeżeli się mylę.
szafran pisze:
Córka znajomych w zeszłym roku podchodziła jeszcze raz do matury, bo nie dostała się na medycynę i obecnie studiuje pielęgniarstwo. Niestety, ale nowe obowiązki (+ praca w sezonie) nie pomogły jej w uzyskaniu lepszego wyniku po roku.
O ile dobrze pamiętam to w roku szkolnym 2011\12 matura z Chemii była jedną z najtrudniejszych od lat. Nawet osoby mające czas na powtórzenie nie były zadowolone z wyniku. Ale przecież mogą jeszcze przez 5 lat poprawiać
Wydaje mi się, że ludzi mających czas na zabawę w 5 lat czekania nie ma aż tak dużo, więc z reguły wybiera się drogę dającą jakieś przygotowanie zawodowe. No chyba, że tak dobrze w Polsce jest że można sobie rok siedzieć na garnuszku rodziców. Oczywiście nie każdy musi zostać inżynierem, czy lekarzem. Tu się w sumie nic nie zmieniło.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.
Odnoszę wrażenie, że problemy z przemocą w gimnazjach spowodowała sama "reforma". Dawniej przez osiem lat ci sami młodzi ludzie razem mieszkali (w okolicy) i razem pracowali w szkole dopóki nie ukończyli 15 roku życia. Teraz natomiast 13-sto latków umieszcza się w nowym środowisku i podnosi larum, że się leją. Jak trafiłem do zawodówki, to było to normalne zjawisko dla każdego rocznika. Co prawda kadra starała się tępić bójki, ale jakoś hierarchię należało w klasie ustawić. Po pierwszym semestrze był już spokój. Muszę przy tym podkreślić, że w mojej klasie następowało to podczas "składania na ręce", a bili się tylko najsilniejsi w celu ustalenia odporności. Dziewczęta w klasie (szkoła elektryczna) były wręcz na specjalnych prawach - prawie hołubione. To samo dotyczyło młodej wychowawczyni klasy (była prawie po studiach), ponieważ byliśmy jej pierwszymi wychowankami.
W kwestii różnych przypadłości młodzieży w szkole, to mam mieszane wrażenia. Są tacy, którzy naprawdę je mają oraz tacy, którym załatwili papiery "starzy", by pociecha łatwiejsze życie miała i lepsze oceny.
Jeśli chodzi o sposób kształcenia, to odnoszę wrażenie, że dzieci nie są uczone wiedzy, ale rozwiązywania testów. Niestety.
Drogi domku, przyjacielu. Czy miałeś okazję przejrzeć podręcznik biologii z połowy lat 90-tych do ogólniaka? Każda istota żywa miała łacińską nazwę, a nauczyciele właśnie pytali nazw łacińskich. I to przy braku nauczania łaciny w liceach
Ludzkość dzieli się na trzy części.
Żywych, zmarłych i tych co na morzu.
Aj tam łacińską.
Ja tam z biologii z LO pamiętam tylko że
"nabłonek hypodemalny pochodzenia ektodermalnego jest sycytialny"
Cokolwiek by to miało znaczyć. Mam nadzieję że nie pokręciłem pisowni, bo trochę czasu od LO już mi minęło.
Więcej takich kretynizmów mi kretynka ( która sama tego nie umiała - sprawdziłem ) wkładała do łba i jakoś nie chciało mi się zapamiętać. Czy jestem od tego uboższy?
Albo że nie pamiętam dar z historii, albo że uparłem się jak dziki osioł, że mapy się nie nauczę bo g. mnie obchodzi gdzie jest jakaś Nanibia czy Inne Fiji i co jest jego stolicą, albo jakie są dopływy Wisły.
Jakoś z tym żyję.
Może i można to traktować jako ćwiczenie pamięci - i pewnie coś w tym jest - ale wolałem pamięć ćwiczyć na czymś co mnie interesowało. Wsadzanie mi do łba takich bzdur było dla mnie czystą stratą czasu.
Coby nie było wątpliwości - jak kogo interesuje geografia niech się tych stolic czy dopływów uczy i dla niego nie będą to bzdury[, ale dla mnie były i nadal przy tym pozostanę.
A wbijanie do głowy kupę bezsensownej wiedzy uczonej na pamięć ( do zapomnienia natychmiast po klasówce - znów własne doświadczenia ) uważam za totalnie bezsensowne.
Powinno się uczyć znalezienia zależności, jakiejś logiki czy innych takich. Nawet na historii to powinno być co od czego zależy, dlaczego byłą taka a nie inna decyzja ( jakieś uwikłania polityczne, naciski, interesy kto jakie miał itp itd ), wtedy jest szansa że się coś z tego wyniesie i zapamięta. Wbijanie np. kupy dat uważam za bezsensowne - kto to zapamięta na dłuższą metę?
A ci co się będą akurat historią interesowali sami się tych dat nauczą.
Ja tam uważam, ze szkoła powinna bardziej pokazywać drogę i pobudzać zainteresowania a na drugim miejscu wymuszać jakieś minima programowe ( znów coś tam powinno być, nie popadajmy w przesadę w drugą stronę ). A z moich doświadczeń wynika, że idzie się po najmniejszej linii oporu. Jak np. z historią - to co - kiedy był wybuch wojny, kiedy bitwa taka czy taka, podpisanie pokoju itd.
Bo to najprościej sprawdzić i nie trzeba się wysilać przy nauczaniu. A że potem i tak nikt ( no może prawie nikt ) nie będzie tego pamiętał a większość się zniechęci do historii - kogo to obchodzi?
A wyjaśnić czemu doszło do takich czy innych sojuszy, wojny, pokoju, kompromisu czy innych takich - a to już się tym nie zajmujemy.
A to dopiero jest interesujące.
Zresztą idziemy szerzej. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że np. lektury są dobrane według klucza "tego i tak nikt o zdrowych zmysłach z samej woli nie przeczyta, wiec trzeba do tego uczniów zmusić"
Nawet jak się musi to co z tego? Ano awersja do książek, ale możemy być dumni jak to nasza młodzież zna ( czy powinna znać ) super kanony literatury....
Może przesadzam, ale czy na pewno?
Dodatkowa kwestia doboru lektury do wieku czytającego itp itd.
Historia jest najlepszą nauczycielką życia, bo
Jeszcze nigdy, nikogo, niczego nie nauczyła.
szafran pisze:Teraz to duma. "Ja mam papier i muszę być ulgowo traktowany". Tak czasami wygląda nasza wspaniała edukacja. Potem z tego rodzą się piękne kwiatki jak pani z reportażu o Orle.
Tak przypomnę, że jak na pewnym forum (jak jeszcze obowiązywały tam zasady, a nie układy) jak wprowadziliśmy obostrzenia w pisowni (za co wyzywano nas od faszystów) - to "cudownemu ozdrowieniu" uległo 99% osób "z papierami"
kupę bezsensownej wiedzy uczonej na pamięć ( do zapomnienia natychmiast po klasówce - znów własne doświadczenia ) uważam za totalnie bezsensowne.
Nie do końca. Takie rzeczy ćwiczyły pamięć. Rozwijały inne umiejętności i czasem pobudzały do różnych zadań. Jestem przeciwnikiem wiedzy ściśle encyklopedycznej, ale nie można odwrócić wszystkiego o 180 stopni bo wylejemy (już to się dzieje) dziecko z kąpielą.
Zresztą idziemy szerzej. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że np. lektury są dobrane według klucza
U mnie panuje całkowita dowolność pod tym względem. Jedna książka historyczna na semestr. I co? 10% to wykorzystuje (nie tak dawno uczennica zaliczała "Historię biustonosza"), 30% bierze, co da Pani z biblioteki, 10% to, co podpowiem, reszta nic nie czyta.
ALF pisze:Mógłbym pewnie tak długo... tylko co to ma wspólnego z polityką rządu? Niedouczonymi łatwiej się rządzi.
Interesującą wyliczankę zamieściłeś. Inna rzecz, że jakby to było takie łatwe, to by działało, nie tylko w Polsce (bo nasze problemy w systemnie edukacji nie są tylko polską specyfiką). I tylko chciałbym potwierdzenia, że zacytowane przeze mnie zdanie to tylko głupi żart i emotinokonka włąasnie to sygnalizuje, a nie coś innego..
Maciej3 pisze:Aj tam łacińską...
...Dodatkowa kwestia doboru lektury do wieku czytającego itp itd.
Wtedy czytywałem jeszcze NIE i Urban okrutnie się z tego wyśmiewał.
Jeśli chodzi o historię - zgoda na sto procent. Najłatwiej sprawdzić zakucie dat. Gorzej już z tłumaczeniem.
Lektury. Lubię czytać różne rzeczy - te ambitne też, ale muszę do tego mieć wenę. Pana Tadeusza przeczytałem od deski do deski w wieku 23 lat. Później jeszcze ze dwa razy poprawiłem i uważam, że do niego należy "dojrzeć". Kiedy musiałem go czytać, bo wiadomo lektura, to po prostu nad nim usypiałem. Ale nad książkami Perepeczki np. Wojną za kręgiem Polarnym to się "zatracałem bez reszty". Tak mnie wciągały i rozbudzały wyobraźnię.
Ludzkość dzieli się na trzy części.
Żywych, zmarłych i tych co na morzu.
to prawda. Ale pamięć można też ćwiczyć ucząc się wierszyków. np. 13 księgi, a to dużo bardziej rajcujące
U mnie panuje całkowita dowolność pod tym względem. Jedna książka historyczna na semestr. I co? 10% to wykorzystuje (nie tak dawno uczennica zaliczała "Historię biustonosza"), 30% bierze, co da Pani z biblioteki, 10% to, co podpowiem, reszta nic nie czyta.
U mnie w podstawówce tak ze 70% uczniów i tak nic nie czytało, niezależnie od tego co było obowiązkowe i zakład o (prawie) wszystko że i tak by nie czytali, choćby nie wiem co by zamienić. No może pornole, ale w wersji obrazkowej
Jak kto nie chce czytać to nie będzie i zmuszanie go jest bez sensu. Tu schodzimy też na śliski temat obowiązku szkolnego i co powinno/nie powinno być w programie. tak na oko to z połowa ( więcej? ) ludzi to w sumie nic więcej niż 3-4 klasy szkoły podstawowej nie potrzebuje i trzymanie ich tam dłużej to strata czasu i pieniędzy.
Natomiast w przypadku reszty to zdaje mi się, że lektury szkolne jedynie zniechęcają. A powinny zachęcać.
Co do reszty to po co się powtarzać?
Historia jest najlepszą nauczycielką życia, bo
Jeszcze nigdy, nikogo, niczego nie nauczyła.
U mnie w podstawówce tak ze 70% uczniów i tak nic nie czytało, niezależnie od tego co było obowiązkowe i zakład o (prawie) wszystko że i tak by nie czytali, choćby nie wiem co by zamienić. No może pornole, ale w wersji obrazkowej
chlopcy pornole i obrazki x komiks
dziewczynki harlekiny
I tak dochodzimy do fundamentalnej przyczyny kleski naszej edukacji ..........czyli............. KOEDUKACJI
Colonel pisze:Interesującą wyliczankę zamieściłeś. Inna rzecz, że jakby to było takie łatwe, to by działało, nie tylko w Polsce (bo nasze problemy w systemnie edukacji nie są tylko polską specyfiką). I tylko chciałbym potwierdzenia, że zacytowane przeze mnie zdanie to tylko głupi żart i emotinokonka włąasnie to sygnalizuje, a nie coś innego..
Część z tego, co wyliczałem kiedyś już było.
W chwili obecnej są polską specyfiką, bo cały normalny świat podąża w odwrotnym kierunku... nota bene, w tym, w którym myśmy zmierzali 20 lat temu
Raczej obserwacja niż żart. Bo żart byłby faktycznie głupi. Wiesz jak to wygląda w praktyce? Właśnie niedawno się dowiedziałem od zwierzchności, że nie ważne są przyczyny niepowodzeń uczniów, ale słupki i wykresy średnich! W podstawie programowej, jej autorzy piszą, że zdają sobie sprawę z zaniżania poziomu! Takich kwiatków jest sporo, ale lepiej sobie zaśpiewać Młynarskiego i dotrwać do emerytury
ALF pisze:Właśnie niedawno się dowiedziałem od zwierzchności, że nie ważne są przyczyny niepowodzeń uczniów, ale słupki i wykresy
Pociesz się, bo w wielkich korporacjach też tak jest. To znaczy, że wszystkim "zależy na podnoszeniu kwalifikacji" pracowników, ale za chwilę przykładają check listy, które muszą być wypełnione !
I jak to w końcu jest ? Albo podnosimy zasób wiedzy, albo to wszystko to tylko "pieprzenie w bambus".
Nic nie jest ważne, bo liczą się słupki i wykresy. No i oczywiście KASA władająca wyobraźnią debili.
Ludzkość dzieli się na trzy części.
Żywych, zmarłych i tych co na morzu.
Mogę ci zagwarantować, że zdawalność matury z lat 80 przez współczesnych maturzystów wynosiłaby jakieś 15-20%. Poziom współczesnych gimnazjalistów jest niższy niż ucznia klasy 6 dawnej SP. Umiejętność czytania ze zrozumieniem spadła w ciągu ostatnich 20 lat zastraszająco. Mam takie 2 sprawdziany, które nie zmieniły się od 30 lat (obecnie 7 z 9 pytań jest wpisane w podstawę programową). Warunki: ta sama szkoła, ilość czasu przeznaczonego na przygotowanie i omówienie tematyki: lata 90 - 10 jednostek lekcyjnych, obecnie 7. Mam wyniki z lat 90 (po uśrednieniu na klasę - max 32pkt): 91-24/32; 92-23,5; 93-25; 94-24,5; 96-23,5. A teraz z lat ostatnich: 08-16,5; 09-15; 10-13,5; 11-14,5. Podobne obserwacje mają moi koledzy i koleżanki z różnych regionów Polski. Dodatkowe zjawisko, którego wcześniej nie było, albo istniało w ograniczonym stopniu, to pauperyzacja nauczania.
I chcesz powiedzieć,z eto efekt 20lat świadomej polityki wszystkich rządów?
A jak ktoś powie, że to efekt celowej kreciej roboty nieudolnych,leniwych i skorumpowanych nauczycieli?
xxxxxxxxxxxxxxxxx
Przepraszam wszystkich za zrównanie poziomu wypowiedzi z Alfem, to była tylko sztuczka pokazująca absurdalność jego twierdzenia.