Marmik, tradycyjnie próbujesz na siłę bronić czegoś, czego obronić się nie da. Tylko dlatego, że zwróciłem Ci uwagę że błędnie rozumujesz (bo błędnie rozumujesz) - a jak wiadomo, nie znosisz by ktoś Ci zwracał uwagę że się mylisz.
1. Lokaty są do przechowywania pieniędzy a nie zarabiania. To jest tak oczywiste, jak to, że słońce wstaje na wschodzie.
2. Skoro lokaty są do przechowywania pieniędzy, to kwestia ich oprocentowania jest drugorzędna - bo z góry zakładamy, że na lokatach nie będziemy zarabiali (jako źródło utrzymania). Istotne jest czy trzymając pieniądze na lokatach tracimy czy nie, ale dla wielu osób nawet niewielka strata, z różnych względów, jest do zaakceptowania.
3. Jeżeli ktoś ma niewielkie oszczędności (ale uwaga ta dotyczyć może też i większych sum; to czy oszczędności są duże czy małe to kwestia względna), to nawet nie opłaca się ich za bardzo lokować gdziekolwiek. Choćby dlatego, że on te pieniądze często musi mieć pod ręką.
4. W tej sytuacji jest czymś absurdalnym i nieprzyzwoitym traktować ludzi trzymających swe oszczędności (w mniejszym lub większym stopniu) w banku, jako frajerów. Raz dlatego, że banki do tego są. A rolą NBP jest utrzymywanie wartości pieniądza, by lokaty były stabilne. Zawalił NBP, zawalił rząd - i to koncertowo. Co więcej, mam podejrzenia, że rząd celowo poszedł w inflację by uwolnić się od nadmiernych zobowiązań (transfery!), które wziął na swe barki w sytuacji, gdy okazało się jednak, że pomimo buńczucznych zapowiedzi pieniędzy jednak nie ma (tyle, że utracił nad tym kontrolę). Ludzie zostali oszukani. W tej sytuacji naśmiewanie się z nich (bo nie ze mnie) jest co najmniej nie na miejscu. I tylko świadczy o tej osobie, która to robi.
Złota zasada, jaką klepią ekonomiści na całym świecie, mówi, że nie należy wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka.
Słuszna uwaga. Z której ja np. korzystam. Co nie znaczy, że nie tracę. Traci KAŻDY. A najbardziej ci, którzy mają mało.
Skoro mowa o oszczędnościach i o większości to można jeszcze dodać, że większość nie a takich środków, by zgromadzone oszczędności w krótkim czasie na taką skalę straciły siłę nabywczą, żeby to realnie odczuć.
Czy to twoja opinia? Bo gdyby tak było, to właśnie byś napisał, że jeżeli ludzie tego mocno nie odczują, to można ich okradać. W sumie, biorąc pod uwagę to, że kompletnie nie rozumiesz tego co wypada czynić a co nie, nie zdziwiłbym się, gdybyś tak myślał. Ale wolę zapytać, bo mimo wszystko mam nadzieję, żeś się przejęzyczył.
A teraz trzeba się przygotować na następną tyradę
Trudno jest wytłumaczyć komuś, kto ma zaburzone rozpoznawanie czynów dobrych i złych pewne kwestie. Tłumaczenie zazwyczaj też nie pomaga (to bardziej problem psychiczny) ale zawsze warto. Tak samo gdy ktoś po prostu głupio pisze.
Ciekawe spostrzeżenia Prof. A. Zapałowskiego , który uważa ,że już na jesieni zagotuje się na świecie i polskie kontrakty z USA i Korei Pd mogą nie zostać zrealizowane...
Pominę to, że facet ma dość specyficzne i mocno radykalne poglądy. W tych jego wypowiedziach jest sporo prawdy ale i sporo przesady, o kompletnie błędnym rozumowaniu nie wspominając.
Ma rację, gdy mówi o tym, że zapowiedź budowy 250-tys. armii to pijarowy blef i czegoś takiego zrobić nie będziemy w stanie. Ma rację, gdy mówi o zagrożeniu, choć przesadza. Trzeba się liczyć z tym, że Rosjanie użyją taktycznej broni jądrowej i konsekwencji z tego wynikających, choć moim zdaniem zagrożenie jest małe. Trzeba się liczyć z problemami energetycznymi, choć będą to problemy przejściowe (aczkolwiek teraz aktualne). Natomiast nie jesteśmy zagrożeni bezpośrednio. Aby odrobić straty czy zużycie zasobów jednego miesiąca tej wojny, Rosjanie będą potrzebować od pół do co najmniej całego roku (lub nawet w niektórych przypadkach więcej). W Kaliningradzie stacjonuje teraz może 6 tys. żołnierzy (normalnie 5-6 razy więcej), wszystkie rosyjskie zasoby są kierowane na Ukrainę. Dopóki trwa wojna (pomijam kwestię użycia broni jądrowej) a i dobrą dekadę po wojnie (jeśli Rosja przetrwa w dobrym stanie), będziemy względnie bezpieczni. Już groźniejszy, nawet z naszego punktu widzenia, byłby atak Chin na Tajwan. Bzdurą jest teza, którą stawia, że zasadniczą służbę wojskową zniesiono z powodów politycznych i że była to "zbrodnia". Zniesiono z przyczyn ekonomicznych. Oraz dlatego, że w warunkach wojny XXI wieku zasadnicza służba jest przeżytkiem. Nie mylmy jej z problemem zapewnienia rezerw dla armii - to nie jest to samo. A co do zmiany układu sił na świecie - to się raczej nie robi w pół roku. To proces długotrwały. W krótkim okresie czasu mogłoby się to zmienić w wyniku wojny jądrowej (gdyby świat przetrwał). No i nie piszmy, że wojna rosyjsko-ukraińska była aż takim zaskoczeniem (bo jakimś zaskoczeniem na pewno była). Przynajmniej od 2014 roku. Jeśli już, to zaskoczeniem jest skuteczna obrona Ukrainy i postawa Zachodu (w świetle dość niefrasobliwej postawy wcześniejszej).