Felietony Marka Błusia są zawsze ciekawe.
Wybrany w redakcji GW tytuł wywiadu z ministrem obrony narodowej „Po co nam najdroższa morska motorówka świata” (chodzi o korwetę Gawron) ma w sobie niewiele ze sztuki mediów, jest to raczej deklaracja solidarności z przyszłymi decyzjami rządu w sprawie Marynarki – nie będziemy was krytykować.
Okazuje się, że bez większych problemów czasopismo takie jak GW może schodzić do poziomu Superekspresu czy Faktu, a mi mimo wszystko wydawało się, że są to całkowicie odmienne rodzaje pism.
Proszę zwrócić uwagę na ostatnie z trzech zdań tworzących tę wypowiedź – polityk, który sprawuje cywilne kierownictwo nad armią, domaga się od wojskowych samodzielnego podjęcia czynności politycznych, bo do takich należą zarówno decydowanie o „interesach”, których trzeba bronić (wszystkich się nie da), jak i o stopniu naszego zaangażowania w atlantycki (czyli morski) sojusz wojskowy.
... powtórzył tezę przełożonego, iż admirałowie mają zastąpić polityków w ich obowiązkach,
I można byłoby w tym momencie podpowiedzieć: No tak, ale przecież politycy nie są ekspertami i potrzebują wsparcia ekspertów, a poza tym owi eksperci powinni działać tak by przekonać o potrzebie istnienia struktur, w których funkcjonują (tu: MW RP). I dochodzimy do skrajnej patologii. Nie wydaje mi się bym słyszał o organizacji, która sama się zreformowała od środka. Nie wydaje mi się też by to wykonawcy decydowali o poziomie zadań jaki im się zleca.
Ogólnie nie wiem co do jeszcze dodać, bo jest to jeden z najlepszych felietonów Autora. Wyłania się tylko jeden smutny wniosek tzn. że nasi politycy nie są w stanie wypracować żadnej wizji, a jeżeli już cokolwiek się krystalizuje to i tak ulega drastycznym zmianom zanim zostanie wdrożone, albo w ogóle nie jest wdrażane. Czy zatem są kosztowni, szkodliwi i zbędni?
Zdaję sobie sprawę, że nie można zwolnić z odpowiedzialności za stan obecny także decydentów tu na wybrzeżu i to tych w mundurach, ale bądźmy poważni i nie przerzucajmy na nich odpowiedzialności spoczywającej na innych. Może pora by pan minister zlecił analizę jakiejś zagranicznej firmie, i to takiej, która nie jest ściśle związana z wytwórcą jakiegoś uzbrojenia? Może oni dostrzegą coś co od dekad nam umyka? Wiele krajów tak robi, otrzymując świeże/inne spojrzenie na dany problem. No tak, ale co dadzą takie spojrzenia skoro i tak nie powstanie żaden program, a co najwyżej plan, który szumnie okrzyknie się rewolucyjnym i nie będzie się wdrażać. Marynarka Wojenna zmierza w stronę opisywanego przeze mnie wariantu 4 (brak marynarki wojennej) sposób B ("zamiatanie pod dywan") i coraz bardziej zaczyna to wyglądać na działanie celowe (wynikające z tego, że za dużo trzeba byłoby zrobić by uniknąć wariantu 4). Owszem, dla celów pseudoprestiżowych ostanie się jakiś skrawek, ale to będzie wariant 5, którego nie opisywałem (choć wspominałem o nim), czyli szczątkowa "flota reprezentacyjna", tylko do noszenia bandery i by w wykazach było, że nie jesteśmy jednym z dwóch morskich krajów NATO bez floty wojennej. Do tego faktycznie wystarczy jakiś większy patrolowiec, choć znacznie bardziej potrzebuje ich MOSG.
--------------------------------
Wrócę tu też do sprawy Danii wcześniej wspominanej w artykułach (chyba w Polityce) i sprostowaniach do nich (autorstwa rzecznika prasowego DMW). Przykład Danii jest o tyle "zabawny", że tam Ministerstwo Obrony w zasadzie "trzyma łapę" nad większością spraw związanych morzem. Podaje się przykłady jednostek takich jak Ejnar Mikkelsen i Knud Rasmussen, jako drogę, którą można byłoby podążać tylko nikt - ani redaktor, ani co gorsza Rzecznik - nie napisałem jednej prostej informacji:
DANIA NIE MA STRAŻY WYBRZEŻA
Ma co prawda formację paramilitarną określaną jako Marinehjemmeværnet, czyli Morska Straż Narodowa (oczywiście też podległą Ministrowi Obrony).
Zapomina się też o napisaniu kolejnej istotnej informacji tzn, że Dania i jej terytoria autonomiczne (Wyspy Owcze i Grenlandia) mają łącznie ponad 2,5 mln km^2 morza terytorialnego i strefy ekonomicznej do patrolowania. Zasadniczo Marinehjemmeværnet realizuje zadania na obszarze około 100 tys. km^2. Kto zatem obstawia resztę (pomijając część w ogóle nie patrolowaną)? Oczywiście Królewska Marynarka Wojenna. Właśnie po to powstał typ Rasmussen, który jest bezpośrednim następcą typu Agdlek (duńska klasyfikacja:
inspektionskutter, czyli kuter inspekcyjny). Niemal identyczne zadania realizowały w czasie pokoju fregaty patrolowe (proszę zwrócić uwagę na duńską klasyfikację:
inspektionsskib, czyli okręt inspekcyjny; u nas kiedyś mówiło się "okręt ochrony rybołówstwa" lub "okręt dozoru strefy ekonomicznej"), choć ostatnio mocno ograniczono działalność (cięcia budżetowe).
Przy jakichkolwiek porównaniach zawszę trzeba sobie powtarzać jak mantrę: Polska to nie Dania, Polska to nie Dania, Polska to nie Dania..., albo Polska to nie Szwecja, Polska to nie Szwecja, Polska to nie Szwecja itd.
Czym zatem niedozbrojony Gawron mógłby się różnić od patrolowca takiego jak Nornen, czy nawet Hirta? Potencjałem modernizacyjnym. Niedozbrojonego można wysłać pod Somalię, można wysyłać prezydenta RP na wizyty do krajów morskich, gdzie kultura morska ma jakieś znaczenie, można robić bankiety, ale można też dozbroić, gdy przez przypadek przypomnimy sobie o tym, że mamy jakieś interesy morskie. Jedno co wiem to to, że nie da się tego zrobić, gdy Gawrona nie będzie.
Czym zaś Gawron różni się od takiego Rasmussena (no i od ww. też)? Głównie tym, że już prawie jest. Rasmussen nie oferuje nic więcej jako patrolowiec (bo chyba nie potrzebujemy lodołamacza), a i jemu brakuje potencjału jeżeli chodzi o napęd, bo nic ponad te 17 w. nie da się wycisnąć. To niemal tyle samo co Gawron tylko na samych dieslach. Jedyna istotna różnica to liczebność załogi, ale niedozbrojony Gawron też nie potrzebowałby 95 osób, choć na pewno nie będzie to 18 (przy czym Rassmusen standardowo nie przenosi nawet armaty).
Czy warto? Tego nie wiem, ale nie gryzie to mojego sumienia, bo nie ja jestem tym, który powinien wiedzieć.