Alleluja! Oto zdarzył się kolejny cud rozmnożenia "ptaszków" - kol. Ksenofont - do istniejących już dywizjonów MINOWEGO, TRAŁOWEGO i ZOP dodał kolejny: ESKORTOWY:
"eskorta: 4 (docelowo 6) kontrtorpedowców, nieco później "Ptaszki" (6 docelowo 12)".
Napisałem już wcześniej dlaczego moim zdaniem "ptaszki" nie nadawały się do eskorty konwojów, w ogóle: do funkcji eskortowych, ale powtórzę dla pełnej jasności:
1.0 Prędkość, prędkość i jeszcze raz prędkość
1.1 "Ptaszki" rozwijały - w zależności od indywidualnych różnic konstrukcyjnych - prędkość
maksymalną od 16,5 do 18,0 węzła. Ponieważ nie jest możliwe rozwijanie prędkości maksymalnej przez cały czas konwojowania (pomijając już zużycie paliwa), więc "efektywna" prędkość konwojowanie nie przekraczałaby zapewne ok. 12 węzłów. Tymczasem, prędkość eskortowca musi być o - minimum - 1/3 (a najlepiej o 1/2 i więcej) wyższa od eskortowanego statku. Eskortowiec nie płynie z konwojem, ale zygzakuje przez, z boków i za osłanianymi statkami pokonując znacznie większą drogę. Aby ptaszki były efektywnymi eskortowcami prędkość konwoju nie powinna zatem przekraczać 6-8 węzłów.
1.2 Prędkość "ptaszków" była zbyt mała, by używać b.g. o zawartości 135 lub 200 kg materiału wybuchowego (choć byłyby dużo skuteczniejsze i bez problemu mogły być zabrane na pokład zamiast takiej samej liczby min 08-39). Nawet używane (?) na "ptaszkach b.g. o zawartości 50 kg m.w. mogły być niebezpieczne dla nich samych - przy nastawie na głębokość 20 metrów i prędkości tonięcia rzędu 3-5 m/s trauler był (poruszając się z maksymalną prędkością) zaledwie ok. 25 metrów od punktu zrzucenia bomby (i wybuchu).
1.3 Prędkość a stan morza. "Ptaszki" były trałowcami "redowymi"; ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu. Utrzymanie przez nie dużej prędkości (nie mówiąc już o maksymalnej) na wzburzonym morzu musiało być wielce problematyczne. Wystarczy - przez analogię - przypomnieć historię ostatniego rejsu "Gustloff'a": przy wietrze o sile 5 stopni stanie morza 4 okręty stanowiące jego eskortę: "Lowe" i "TF 19" nie mogły utrzymać prędkości 14 węzłów (a przecież miały czterokrotnie /"Lowe"/ i dwukrotnie /"TF 19"/ większa niż "ptaszki", miały wolną burtę wyższą - odpowiednio - trzy i dwa razy, moc silników 12 i 6 razy większą a prędkość maksymalną 30 i 24 węzły). No wiec jakież były szanse na to, że "ptaszki" - w podobnych warunkach - będą w ogóle stanie eskortować cokolwiek?
Ksenofont pisze: Z Hawru wychodzi konwój. Idzie do Bełtu. Tam przejmuje go eskorta: 4 (docelowo 6) kontrtorpedowców, nieco później "Ptaszki" (6 docelowo 12). (Całość sił PMW - w tym czasie polskie OP pilnują u Gotlandii, żeby nie przeszły Ganguty i Kirowy). Idzie to wszystko z prędkością ok. 15 węzłów.
Pozdrawiam
Ksenofont
No to teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: idzie sobie ten konwój z prędkością 15 węzłów. Nagle eskortujące "ptaszki" słyszą echo o.p., kierują się w tamtą stronę, namierzają zanurzony okręt, zrzucają kilka bomb głębinowych, czekają chwile na efekt - załóżmy że zabiera im to 15 minut - i postanawiają pracach do konwoju. Ile czasu zabierze im zajęcie pozycji przy eskortowanych statkach? Otóż przez te 15 minut statki konwoju idąc z prędkością 15 węzłów oddaliły się od swojej eskorty o 3,75 Mm. Aby je dogonić przy różnicy prędkości (16,5 minus 15,0) 1,5 węzła potrzeba minimum ... dwóch i pół godziny.
Przy okazji okazało się, że zdanie "polskie kontrtorpedowce nie służyły do topienia OP - a na B i G nawet nie montowali!" (uzasadniające zdjęcie Thornycroft'ów na "Burzy" i "Wichrze" i nie montowanie ich na "Gromie" i "Błyskawicy") nie musi być sprzeczne ze zdaniem ""eskorta: 4 (docelowo 6) kontrtorpedowców" (chodzi o osłonę konwoju przez o.p.) - przynajmniej w rozumieniu "logiki" stosowanej przez kol. Ksenofonta.
Tu kilka dygresji:
1) Jeżeli w roku 1934 podjęto decyzję o zdjęciu miotaczy Thornycroft'a z "Burzy" i "Wichrza" /po jednej sztuce/ a następnie nie montowano ich na "Gromie" i "Błyskawicy", to czy jest to decyzja logiczna (patrząc pod kątem tematyki tego wątku) w świetle faktu, że w roku 1940 (na "Błyskawicy chyba w 1941 - ale pewny nie jestem) trzeba było zamontować po dwa (od 1942: cztery) Thornycroft'y na "Burzy" i "Błyskawicy" (na "Gromie" i "Wichrze" już się nic zamontować nie dało). Po prostu KMW podjęło błędna decyzję i dopasowywanie do tego fakty ex post jakiejkolwiek "filozofii" nic nie da.
2) jak to się dzieje, że kol. Ksenofont tak zawsze dba o to, by nie dopisać Sowietom ani jednego niszczyciela, ani pół "podłodki", której w danym okresie nie mogli mieć, ale w wypadku strony polskiej - dowolnie przekracza granice czasowe i budżetowe: jeżeli do zwalczania tuzina, no powiedzmy 10 radzieckich okrętów podwodnych, jakimi dysponowali "na morzu" w roku 1939 wydzielimy cztery kontrtorpedowce i 6 "ptaszków", to wygląda dość kiepsko, ale kiedy napiszemy
"eskorta: 4 (docelowo 6) kontrtorpedowców, nieco później "Ptaszki" (6 docelowo 12)". Otóż warto wiedzieć, że owo "docelowo" w wypadku dwóch dodatkowych niszczycieli to druga połowa roku... 1942, a w wypadku "ptaszków" bliżej nieokreślona przyszłość. Słyszałem jedynie o planach zakupienia dwóch "jaskółek" (mod.) - a i na to zabrakło pieniędzy. Więc może uczciwiej byłoby napisać, że 4 niszczyciele (docelowo 6) będzie zwalczać 10 (
docelowo - 43) sowieckich o.p. (dodatkowe o.p. FB przekazane w latach 39-42: 6 serii X i 6 serii XIV, 11 serii XIIbis i 10 serii IXbis).
3) Dlaczego wreszcie w obliczeniach kol. Ksenofonta występuje zawsze mały kawałek Bałtijskowo Fłota (bo remonty, przeglądy, bo postój w porcie) - i to zawsze z epitetem "złom" a polskie okręty są zawsze są w pełni sprawne i występują w panakesnofontowych obliczeniach nie tylko w 100% (co tam, w 200% - jak wskazują wspomniane już wyżej
"Ptaszki (6 docelowo 12)", ale niekiedy nawet w czterech miejscach jednocześnie (jako minowce/trałowce/ścigacze/eskortowce).
A nasze okręty to oczywiście nie "złom", ale prawdziwe cuda techniki i oczywiście nie jest prawdą. Wystarczy zajrzeć do Dyskanta, który wspomina o rezygnacji z koniecznego remontu kapitalnego „Wichra”, o wygiętym wale śruby na „Gromie”, którego nie udało się naprawić w doku (to chyba już u Filipowicza), dalej Dyskant pisze o przeciekających o.p. („w najgorszym stanie był „Żbik, który ostatnie dokowanie miał w sierpniu 1938 roku”), o „Sępie”, na którym „jeszcze w czasie prób w Holandii” pękł kołnierz tłumika wydechu. Lista usterek na o. jest długa: zużyte pierścienie smarowe i uszczelniające na tłokach, przeciekające peryskopy z rozklejającymi się układami optycznymi, stare, mało skuteczne urządzenia podsłuchowe. Wystarczy przypomnieć sobie w jakim stanie był „Wilk” po przybyciu do Anglii - po jednym (może nieco przedłużonym) patrolu bojowym…
A skoro już o podwodnych stawiaczach min typu „Wilk” mowa: jak to się stało, że owe „stawiacze min” przystąpiły do wojny… bez min.
Każdy z trzech podwodnych stawiaczy min („Wilk”, „Ryś” i „Żbik”) mógł zabrać na pokład po 40 min (osiem lub dziesięć w torach /wyrzutniach/minowych i 30 w przedziale minowym) min morskich SM-5. Ponieważ przy pełnym ładunku min łatwo klinowały one tory minowe w praktyce zabierano jedynie 38 min. Dawało to – teoretycznie – możliwość skrytego postawienia pola minowego ze 114 min praktycznie w dowolnym rejonie Bałtyku. Rzecz niezwykle istotna w każdym wariancie wojny: ‘N”, „R” lub „N+R”. A jednak we Wrześniu PMW dysponowała jedynie… 60 minami, czyli niespełna połową „jednostki ognia” dla podwodnych stawiaczy min. Po 20 na każdym z okrętów. Dopiero w maju 1939 roku zamówiono we Francji 65 min SM-5, ale nie dotarły one do Polski przed wybuchem wojny, podobno starano się także uruchomić produkcję min w kraju, ale także nie zdążono na czas. Od czasu wybudowania „Wilków” nie zakupiono dla nich ani jednej miny! W roku 1929 Francuzi dostarczyli nam miny hydrostatyczno-uderzeniowe wz. SM-5 w liczbie 120 sztuk (jeden pełny ładunek dla trzech jednostek – żadnego zapasu!). Później 12 spośród nich wybrano do testów, później cześć używano jako miny treningowe, w efekcie pozostało ich w gotowości bojowej zaledwie 60. Oczywiście, łatwiej było zamawiać nowe okręty, bo przy ich wcielaniu do floty robiono patriotyczna fetę – zakup min lub bomb głębinowych nie był tak spektakularny, nie dawał się wykorzystać propagandowo, wiec z takich wydatków rezygnowano. Ale oczywiście nasi genialni sztabowcy nadal rysowali ołóweczkami na mapach „pola minowe” stawiane przez „Wilki”…