Colonel pisze:Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podejście MON jest bliższe zdrowemu rozsądkowi i potrzebom państwa. A admirał MAthea zamiast wymyślać pseudomocarstwowe pomysły, powinien zadbać, żeby MON porządnie i konsekwentnie zrealizował swoje pomysły. Czyli zamiast kontestować stanąć na czele zmian.
A ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że podejście MON jest coraz bardziej
wbrew wszystkim stanowiskom jakie do tej pory prezentowały polskie rządy. Postawmy sprawę wyraźnie i otwarcie tzn. że rezygnujemy z "samodzielnej" obrony na kierunku morskim (i powiedzmy to mieszkańcom Pomorza). Nie jest tu istotne, że zagrożenie konfliktem jest na chwilę obecną niewielkie. Należy pamiętać, że obecne układy mogą nie przetrwać 10-15 lat. Rozpadowi ulec może zarówno NATO (które IMO ma problem ze znalezieniem racjonalnego powodu istnienia i pozostaje sojuszem tak na wszelki wypadek, w oczekiwaniu na rozwój sytuacji) jak i UE. O ile jestem skłonny przyznać rację, że w wariancie obronnym nie potrzeba korwet, o tyle swoista fleet in being w postaci okrętów podwodnych (niekoniecznie typu 214 i niekoniecznie w ogóle takiej wielkości) jest minimum które trzeba uwzględnić. Podejście MON sprowadza się do myślenia, że w razie następnej "awantury" NATO jakby co wyślemy kilkuset lądowców, z których kilku wróci w plastikowych workach, a do tego zostawimy sporo sprzętu, którego nie będzie się opłacać zabrać z powrotem do kraju.
Teza o pseudomocarstwowych pomysłach admirała Mathei jest krzywdząca i niepoparta żadnymi konkretami, a jedynie opiera się na erystycznej przeróbce erystycznych wypowiedzi prasowych.
Stanąć na czele jakich zmian? Tych których się nie akceptuje? Widziałeś kogoś, kto dobrze robi coś, czego nie popiera i nie rozumie? Myślę, że na czele takich zmian i takiej marynarki wojennej stanie generał dla którego ZOP to Zachodnia Obwodnica Poznania.
Jeżeli za naszego "naturalnego" i jedynego potencjalnego przeciwnika na Bałtyku uznać wschodniego sąsiada to warto pomyśleć w podobnych kategoriach co Szwedzi, którzy na bieżąco oceniają wzrost potencjału bojowego i analizują możliwe zagrożenia, choćby były one minimalne. My natomiast "rozwiązujemy" sprawę NSMami, których realne zdolności rażenia celów są na tyle małe, że na dobrą sprawę trzeba się zastanowić, co opłaca się nimi razić.
Już w przyszłym roku Marynarka dostanie Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, zostanie więc uzbrojona w nowoczesną broń, którą może kontrolować Bałtyk z nabrzeża. Okręty także będą potrzebne, ale nie aż tyle. Kupimy np. trałowce czy statki bezzałogowe - tłumaczy wiceszef MON.
Powiem otwarcie - guzik można kontrolować. NDR byłby jednym z pierwszych celów lotnictwa (a OPL praktycznie zerowa - w sumie tak jak na okrętach, ale tu sprawy nie załatwi MICA), ale pewnie by się częściowo uchował. Trzeba być dyletantem by twierdzić, że pociski o realnym zasięgu około 60-80 mil morskich (i tak zależnym od możliwości wskazania celu - a przy okazji: właściwego celu) zapewniają kontrolę.
Kierownictwo MON zaczyna żyć w matrixie i jestem ciekaw, kto pomógł utwierdzić ich w przekonaniu, że ten matrix jest rzeczywistością? Wiecie kto?
Oczywiście zawsze z rezerwą podchodzę do wypowiedzi dla mediów, bo politycy lubią chlapnąć coś bez zastanowienia i weryfikacji czy nie pomylili kolorymetru z kalorymetrem, ale ogólne podejście jest tym, co nie jest "wrażliwe" na takie pomyłki.