Nie zamierzam nic szerzej komentować na pejsbukach i tłiterach, ale ostatecznie tknęło mnie, by się chwilę pochylić nad kwestiami przyszłości. Grono pośrednich entuzjastów programów i faz analityczno-koncepcyjnych moim zdaniem ma problem czasoprzestrzenny. Oczywiście mogę się mylić, ale skoro od mojego pierwszego artykułu popełnianego w następstwie gorzkich obserwacji rzeczywistości minęło już 14 lat i gdy dodam taki czas do dzisiejszej daty to będzie... rok 2035.
Może jednak trzeba zacząć od zejścia z obłoków i stąpania po twardej ziemi. No to może kilka pytań.
1) Czy MW jako rodzaj sił zbrojnych zdolny do prowadzenia działań na morzu jest Polsce potrzebny?
2) Czy prowadzenie działań na morzu jest priorytetem polskiej koncepcji obronnej w jakimkolwiek jej wariancie?
3) Czy w związku z tym można dokonać szacowania wskazującego, że rozbudowa MW jest lub będzie priorytetowa?
4) Taka mała zgadywanka: Na ile procent można ocenić szanse by do roku 2030 w składzie Marynarki Wojennej pojawiła się nowoczesna fregata?
Na koniec jeszcze pytanie poza konkursem. Jak oceniasz: czy stan finansów państwa będzie się poprawiał, czy pogarszał?
Z tych pytań umiem twierdząco odpowiedzieć tylko na pierwsze. Dwa następne dotykają pewnie takich klauzul, że nikt z nas tego nigdy nie zobaczy. Mimo to można się mniej lub bardziej domyślać. A czwarte to po prostu spekulacja i swoisty test... wiary. Bo jeśli założymy, że entuzjasta nie wierzy, to co ma powiedzieć sceptyk.
Ja jestem optymistą i myślę, że na jakieś 10%

(jeśli założyć używkę to może nawet 20%) .
To, że pozyskanie Goteborgów to byłby zły pomysł domyśla się chyba każdy z tu obecnych. Niemniej czytając fejsbuka zauważyłem niesłabnący zachwyt w stylu: Finowie budują to, Japończycy tamto, a Algierczycy jeszcze coś innego. Tak jakby nikt nie wiedział, że każdy powinien budować pod siebie. Piszę z pamięci, ale wydźwięk słów ze znanego dzieła Gorszkowa był taki, że nie wolno budować floty kopiując rozwiązania innego państwa, nawet największego mocarstwa. W uproszczeniu to Gorszkow stworzył podwodną potęgę ZSRR, bo zdawał sobie sprawę, że w tej na wodzie Amerykanom nie sprosta. O ironio! Jego imieniem nazwano lotniskowiec (no prawie lotniskowiec) będący całkowitym zaprzeczeniem pierwotnej koncepcji.
W tym kontekście wracam do "ścigaczy marszałka" jak to niektórzy złośliwie określali mój "plan" B (cudzysłów zamierzony).
Wad jest mnóstwo, ale wymieniając je wszystkie jednym tchem... warto nie zapominać o zaletach, a przede wszystkim nie wolno patrzeć przez pryzmat "zamiast", tylko przez pryzmat "oprócz".
Zalety?
- Koszt budowy. Skoro udało się zbudować holowniki to budowa małych okrętów po kilkanaście milionów dolarów też powinna się udać. W tym wszystkim zapomina się, że występuje problem... jak to było w tym kawale?... natury ekonomiczno-seksualnej tj. otwierasz portfel, a tam chuja widzisz

.
- Niska liczebność załogi: Załóżmy 1 oficer oraz 10 podoficerów i marynarzy. W tej sytuacji można myśleć o okresowym utrzymywaniu czegoś na wzór lotniczego QRA niemal w dowolnym miejscu gdzie uda się zapewnić Force Protection i socjal. Istnienie QRA oznacza błyskawiczną reakcję i dotarcie w rejon w czasie jaki dziś nikomu nawet się nie śni. A przypominam, że moja teza z jednego z artykułów brzmiała, ze "Bałtyk nie jest morzem małym; jest morzem szybkim".
- Fakt funkcjonowania QRA pozwala wykorzystać także do wsparcia działań SAR.
- Budowa sieciocentryczności. Na przykładzie amerykańskiego Mark VI (stosownie do wielkości najeżony elektroniką) ewidentnie widać, ze drobnoustroje można włączyć w system zbierania informacji, wskazywania celu itd. Taki okręt nie działałby sam w sytuacji zagrożenia, ale byłby jednocześnie lornetką NSMów i to ich oddech czułby na plecach.
- Działając w grupie (3) zapewniałby sobie też wsparcie samych siebie (dwa okręty poza horyzontem gotowe do odpalenia pocisków wg wskazań tego, który idzie przodem).
- Praktycznie są niewrażliwe na zagrożenie ze strony okrętów podwodnych, bo to cel ani to łatwy do trafienia, ani warty torpedy.
- Takie okręty mają praktycznie nieograniczone możliwości czasowego bazowania w każdym polskim porcie i przystani morskiej (w większości bez problemu uzupełnią uzbrojenie - wystarczy małe nabrzeże z betonem, by np. zwykły, mały samochodowy dźwig się rozstawił), a w ograniczonej sferze także pobytu na największych rzekach (brzmi śmiesznie, ale warto się chwilę głębiej zastanowić zanim od śmiechu spadnie się z krzesła).
- Bazowanie w w warunkach zimowych istotnie jest problemem, ale wyciągniecie na brzeg nie jest problemem (Finowie mając gorsze warunki robią to regularnie od dawien dawna). Ponadto, w rozsądnej cenie dałoby się zbudować okręt matkę-dok (takie okręty to nic nowego i DRASS tak proponuje "przechowywać" swoje miniaturowe OP).
- Takie okręty pewnie będą bardziej przydatne w czasie kryzysu niż wojny (co nie znaczy że w tejże bezużyteczne) i teraz trzeba byłoby odpowiedzieć na pytanie, na ile jesteśmy i na ile powinniśmy być gotowi do kryzysu?
Dla przypomnienia - mówimy o okrętach o długości dwudziestukilku metrów, zanurzeniu poniżej 1,5 m i szybkości rzędu 35+ w, uzbrojony w małokalibrową zdalnie sterowaną armatę, popkpr, system WE i wyrzutnie celów pozornych (to jego główna obrona - i tak więcej niż holownika). Takie okręty są dziś używane na świecie, ale jak wspomniałem, nie o czyste kopiowanie tu chodzi.
Najdziwniejsze jest to, że w kontekście dzielności morskiej jakoś nie bardzo widzę, by ktokolwiek zbierał doświadczenia z użytkowania przez MOSG wyraźnie mniejszych IC16M. Wnioski mogłyby być bardzo ciekawe.
To tyle. Nie będę się rozpisywał bo i nie ma po co. Można to wyśmiać, ale w tym 2035 roku obawiam się, że już nikomu nie będzie do śmiechu.