Z całym szacunkiem, ale jeżeli ktoś pisze coś z czym nie mogę się zgodzić a jestem pewny że mam rację, to to prostuję. Bez względu na to czy dotyczy to Japonii czy czegokolwiek innego. To nie jest kwestia Japonii tylko prawdy historycznej.No właśnie - nie smutne to, że na zawołanie, niemal z marszu nawet kilku dyskutantów jest w stanie podjąć się zaawansowanej "obrony" położonych na krańcach świata z naszego punktu widzenia wizerunku Japończyków a ci sami tak świetnie zorientowani w tej egzotycznej tematyce uważają czarnomorskie wyprawy za w pewien sposób obce czy nie bardzo wiedzą jakie to terytoria od tak sobie odstąpiliśmy niemal "dla świętego spokoju"...
Co do tych ziem oddanych "dla świętego spokoju" to się tylko pytałem. Na ten temat można dyskutować, bo to kwestia dyskusyjna czy takie posunięcie sens miało czy nie. Można by też napisać, że gdyby Zygmunt III "dla świętego spokoju" zrzekł się korony szwedzkiej od razu, to mielibyśmy trochę problemów mniej. Ale znów - z taką tezą można dyskutować, bo nie każdy się z nią zgodzi. Więc z całym szacunkiem, ale to argument nie jest.
A co do kozaków... To nie były wprawy Rzeczypospolitej. Z punktu widzenia naszych władz były zazwyczaj szkodliwe przyczyniając się do niepotrzebnego zaognienia stosunków z Turcją. To, że uczestniczyli w niej Polacy.... Ukraina w tym czasie to był tygiel narodowy. W wyprawach uczestniczyli też przedstawiciele innych nacji. Istotne jest to, czy władze nad tymi wyprawami miały kontrolę i czy te wyprawy wpisywały się w naszą politykę. W większości zaś wpływu nie miały i w większości były sprzeczne z polityką władz Rzeczypospolitej, której zależało na utrzymaniu poprawnych stosunków z Turcją.
Tak nawiasem mówiąc, to co jest "wstydliwego" w takim stwierdzeniu? Bo przyznam, że nie rozumiem.
A teksty o wyprawach kozackich sam chętnie poczytałbym i uważam, że byłoby dobrze gdyby ktoś ten temat szerzej podjął. Tyle tylko, że stwierdzenie iż byłby to przyczynek do opisu obecności Polski na Morzu Czarnym uznałbym, delikatnie mówiąc, za nieco ryzykowne. A tak uwagę Kolegi zrozumiałem.
A co do publikacji - decyduje rynek. To dobrze i źle. Dobrze, bo wszelkie sztuczne konstrukcje i tak by sensu nie miały. Źle jest zaś o tyle, że powiedzmy sobie szczerze - zainteresowanie tematyką wojennomorską, czy to polską czy zagraniczną, dowolnego okresu, jest małe. Stąd szansę na jakiekolwiek większe pieniądze będzie miał tylko ten kto będzie pisał teksty "pod publikę" idąc w kierunku sensacji itp. Zawsze też bliższa historia będzie bardziej popularna niż ta "dalsza". Co jednak w moim przekonaniu nie oznacza, że o tej "dalszej" pisać nie trzeba - właśnie dlatego trzeba! Bo nawet ona może być "nauczycielką życia".
Co do tych zaś którzy piszą... Są dwie grupy. Do jednej zaliczyłbym tych, którzy piszą z potrzeby - to pasjonaci, którzy piszą nawet wtedy, gdy muszą do tego dopłacać. Do drugiej grupy zaliczyłbym zaś "zawodowców" którzy pisać muszą, nawet jeżeli nikt im za to nie zapłaci (choćby dla punktów). Oczywiście bycie "zawodowcem" nie wyklucza bycie pasjonatem. Ale generalnie, jeżeli tematyka "się kręci" to dzięki tym dwom grupom. Ze wskazaniem (zdecydowanym) na pasjonatów.