Rzadko to robię, ale ponieważ napisałem już, że chyba nie dokończę i nie wyślę tekstu do PM, to korzystając z faktu, iż bieżący temat jest pod pewnymi względami zbieżny z drugą częścią rzeczonego artykułu, wkleję tu obszerny fragment. Tak do poczytania.
Proszę wybaczyć, że czasami tekst jest niespójny, ale brak w nim kilku fragmentów, które były jeszcze w fazie zapisu strumienia myśli

.
mój niedokończony artykuł pisze:Od dłuższego czasu przyglądam się temu co dzieje się wokół Marynarki Wojennej RP, próbując od czasu do czasu zabrać głos poprzez artykuły, które na wyrost można byłoby zaliczyć do grupy nazwanej przez komandorów Przybylskiego i Władzikowskiego „obwiniającymi za obecny stan floty czynniki na które MW nie ma wpływu”. Niniejszy artykuł napisałem z dwóch powodów. Po pierwsze, ze swoistym niepokojem obserwuję rozwój dyskusji zapoczątkowany artykułem wspomnianych Autorów (Przegląd Morski Nr 8/2008). Po drugie, pragnę zwrócić uwagę na inny aspekt braku siły przebicia Marynarki Wojennej.
[…]Tu wyciąłem dwie strony tekstu[...]
Należę do pokolenia wychowanego na dziesiątkach książek marynistycznych autorstwa Jerzego Pertka, Edmunda Kosiarza, czy Andrzeja Perepeczki. To ich publikacje, pomimo że częstokroć obarczone błędami i nieścisłościami, ukształtowały moje zamiłowanie do spraw wojennomorskich. A co się dzieje dziś na rynku księgarskim? Przy całej mizerii publikacji o polskiej flocie wojennej, półki bestsellerów zajmują książki jednego autora - Mariusza Borowiaka, którego pewnych zasług dla odbrązawiania historii marynarki wojennej nie zamierzam negować. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że zaprzepaszczono już możliwość wychowania jednego pokolenia shiploverów. Wychowania w duchu poszanowania własnej historii i ukazania jej w odmienny sposób od tego co w swoich książkach robi Mariusz Borowiak. Tym samym potencjalnych czytelników pozbawiono możliwości dostrzeżenia tego, że morski rodzaj sił zbrojnych II RP to nie tylko afery, tchórzostwo, nieudolność w dowodzeniu i niesubordynacje. Te zjawiska były marginesem, a nie normą, choć rynek wydawniczy ostatniej dekady skutecznie zaburzył te proporcje.
Gdzie jest współczesna wersja „Wielkich dni małej floty”? Dzięki nowym odkryciom i dotarciu do nieznanych przed laty źródeł, można napisać historię PMW w sposób rzetelny, nie ukazując wyłącznie jej czarnej strony. Komu bardziej powinno na tym zależeć jak nie Marynarce Wojennej? A co się czyni by taka książka powstała? Boję się być nieco niesprawiedliwym, ale wygląda na to, że od ponad dekady niewiele lub nic. Historię dokonań MW piszą albo naukowcy (a te prace skierowane są do wąskiej grupy odbiorców) albo ludzie niezwiązani z Marynarką Wojenną. Można powiedzieć, że do dzisiejszego gimnazjalisty nie dociera słowo drukowane, a jedynie przekaz internetowy. Możliwe, ale w związku z tym, gdzie jest rzetelny i rozbudowany vortal poświęcony historii (w tym też tej bardziej współczesnej) MW RP? Komu powinno zależeć by taki vortal powstał (zamiast lub oprócz książki).
Idąc dalej, przyjrzyjmy się samym sobie. Gdyby zapytać dziesięciu losowo wybranych oficerów MW o to jaką książkę wojennomorską przeczytali w minionym roku, to jakie padłyby odpowiedzi? Tu aż boję się spekulować.
Czemu to co minęło jest warte analizowania? Przecież to już historia a dla MW RP bardziej liczy się teraźniejszość. Otóż, po pierwsze nie da się budować teraźniejszości bez fundamentu tradycji. Taka teraźniejszość będzie miałka, podatna na materializm i nastawiona na konsumpcję. Po drugie, analizując wydarzenia historyczne okazuje się, że wiele zdarzeń się powtarza. Pojawiają się odprzodowe działa zamiast kierowanych pocisków rakietowych, ale przesłanie to samo.
[…]
Jak Marynarka Wojenna dociera do potencjalnych przyszłych wyborców, publicystów i marynarzy? Niestety, należy jednoznacznie stwierdzić, że im wcześniej zaczyna się edukacja morska tym większa jest szansa na zaszczepienie fascynacji morzem. Budowanie wizerunku należy prowadzić dwutorowo, docierając do publicystów i do młodzieży. Są to działania wymagające zaangażowania stosunkowo niewielkich funduszy, ale za to gigantycznego (w porównaniu do dnia dzisiejszego) nakładu sił. Nie trzeba prowadzić specjalnie drobiazgowych poszukiwań w sieci znaleźć nieprzychylne opinie zarówno o przedsięwzięciach jak i inwestycjach MW. Jest to rezultat tego, że umiejscowienie zadań morskiego rodzaju sił zbrojnych w polityce obronnej ma niejasny status. Operuje się ogólnikami, które częstokroć nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistych możliwościach. Aby przekonać kogoś do potrzeby posiadania takiej, a nie innej floty trzeba zacząć od odpowiedzenia sobie na pytania: W jakim celu? Gdzie? Na jaką skalę?, a dopiero później na pytanie: Jakimi środkami?, bo ta odpowiedź będzie wynikać z wcześniejszych. Udzielając odpowiedzi należy unikać przymiotników takich jak adekwatny, czy optymalny, bo dla kogoś niezorientowanego znaczą tyle co nic. Należy też unikać modnych terminów (np. zobowiązania sojusznicze, zagrożenia asymetryczne), które nie są uszczegółowione na tyle, by dać prostą odpowiedź na którekolwiek z czterech wspomnianych pytań. A to dopiero początek, bo po nich będą dziesiątki pytań pomocniczych, każde trudniejsze od poprzedniego. Umiejętność odpowiadania na tego typu pytania to nie żart, o czym świadczy słynna sytuacja z pytaniem ministra Rostowskiego*. Uargumentowana odpowiedź na tego typu pytania to zarówno uzasadnienie sensu istnienia floty wojennej jak i ramowy plan jej rozwoju.
Z doświadczenia wiem, że ludzie bez mundurów potrafią poruszać kwestie naprawdę trudne do wyjaśnienia.
Pozyskanie przychylności dużej liczby publicystów (a można to zrobić przedstawiając im argumenty rzeczowe, konkrety) oznaczać może dobrą prasę dla MW w ogólnokrajowych periodykach – na początek specjalistycznych, potem ogólnych.
Drugą, znacznie trudniejszą drogą budowania korzystnego wizerunku jest dotarcie do społeczności. Na początek regionalnej, a następnie poszerzanie akcji na cały kraj. Kilka przykładów tego, że dzieje się nie tak jak powinno? Wystarczy przywołać obchody 90. rocznicy utworzenia marynarki polskiej. Główna część była zamknięta i rozegrała się na Oksywiu. Czy ktoś w mieście Gdynia zauważył to? Idąc dalej, wiadomo, że ostatni z Dni Morza poświęcony jest MW. Kiedy po raz ostatni w ów dzień kompania reprezentacyjna i orkiestra MW przedefilowały ulicą Świętojańską, by przypomnieć gdynianom, że mieszkają w mieście, które jest sercem morskiego rodzaju Sił Zbrojnych? A krótki koncert i pokaz musztry paradnej na skwerze Kościuszki, koło ORP Błyskawica w wakacyjny miesiąc? Czy można ciekawiej wypromować się wśród tych, którzy pojawiają się tu tylko latem?
Inne inicjatywy mogą być równie ciekawe o ile odpowiednio się je przygotuje i nagłośni. Ostatnie aukcje WOŚP pokazały, że są ludzie, którzy mogą wiele zapłacić po to by zostać na chwilę „marynarzem okrętu podwodnego”. To naprawdę wyjątkowa i praktycznie niepowtarzalna okazja na przygodę życia. Jestem przekonany, że taka nagroda w ogólnopolskim konkursie wiedzy o polskiej MW byłaby marzeniem niejednego nastolatka. Zwłaszcza gdy jest już świadomość ile taka przyjemność „jest warta”. Niestety, ale organizacja takiego konkursu nie może odbyć się na zasadzie „pospolitego ruszenia”.
Kwestie edukacji młodzieży leżą odłogiem, a nieliczne wyjątki są związane z faktem, że szkoły mają szczęście mieć za patrona okręt lub nawet całą MW , względnie są zlokalizowane w miejscowościach, których nazwy noszone są przez polskie okręty. Potrzeba cyklu prelekcji dobrze przygotowanych osób, które podłechtają ciekawość uczniów szkół. To akcja na wiele miesięcy i trzeba do niej przygotować personel. O fakcie, że dzisiejsza młodzież potrafi i chce słuchać przekonałem się korzystając z zaproszenia do jednego z pomorskich gimnazjów.
[…]
*) Zapytał „Przed czym ta korweta ma nas bronić?”. Pytanie to, wbrew opinii niektórych publicystów, nie jest głupie tylko fundamentalne.