MiKo pisze:Wydaj się, że kontrowersyjne jest twierdzenie, że po podniesieniu dziesięciu 9-kilogramowych "ciężarów", ładowniczy pada nieprzytomny na pokład. To taki gostek co ładował pociski do 140 mm armty, od razu powinien się poddać
Albo ja coś źle tłumaczę, albo mam do czynienia z „odrobiną” złej woli.
Na pysk to padały transportery w komorach amunicyjnych West Wirginii po 20 minutach targania 1 tonowych pocisków.
Ale skoro.
ALF pisze:A gdzie Maciej pisał o padaniu?
że z pełną szybkostrzelnością
Czyli, że po tym czasie wydajność ładowaczy spada, co jest logiczne, zwłaszcza w kontekście budowy samego stanowiska.
to znaczy, że przynajmniej dla niektórych jest to zrozumiałe.
Prosta sprawa.
Łódkę ładujemy raz na 2 sekundy. Przy czym nie przerzucamy zgrzewki z podłogi na stół. Musimy ją precyzyjnie ustawić na swoim miejscu w odpowiednią stronę.
Ręka nam się omsknie i mamy przeładowanie nie po 2 ale po 3 sekundach ( już 2 pociski nie wyleciały ), następną kolega podał „tyłem do przodu”, co się zdarzało, przeładowanie po 5 sekundach, już kolejnych 6 nie poleciało itd.
Chodziło mi tylko o spadek szybkostrzelności i tyle.
Czy to ważne czy nie to inna sprawa. W przypadku naprawdę intensywnych nalotów tak – bo nie było czasu odpocząć.
W przypadku pojedynczych samolotów nie specjalnie.
Gorzej jeśli po ładowniczych jakiś szturmowiec przejechał z karabinów.
Bofors wtedy mógł strzelać jeszcze koło 2 sekund ( jak akurat mu łódkę wsadzili ) pom pom kilkadziesiąt do ponad minuty ( zależy kiedy mu tych ładowniczych postrzelali ), o ile sam nie został uszkodzony.
Zresztą było to zupełnie inne podejście do dostarczania amunicji. Anglicy od razu zakładali ( w latach 20-tych ), że ich nowa broń ma strzelać coś ze 2 czy 2,5 minuty non stop z pełną szybkostrzelnością. Cóż nawet te 1,5 minuty ( w wersji zsynchronizowanej ) dawało konieczność zgromadznia na podstawie coś z 2 ton amunicji. Więc dali możliwość dokladania w biegu kolejnych „magazynków” 14 nabojowych, coby te 2 minuty dało się strzelać.
Cóż targanie ważącego coś ze 30 kg magazynka miłe nie jest, ale i czas na dołożenie dość długi.
Nie mogę teraz znaleźć tej informacji, ale zdaje mi się, że przy strzelaniu w trybie RPC w ogóle darowywano sobie dokładanie amunicji w biegu. Wydaje mi się to logiczne. W końcu ten karnisterek trzeba wtargać dość wysoko i wsadzić na miejsce dość ciasne. Jak się RPC ruszy to cały pom pom gwałtownie skręci i/lub podniesie, a to zapewnia możliwość szybkiego pozbycia się nadmiaru palców czy dłoni.
Więc ( o ile pamiętam ) jak była przerwa w odpieraniu ataków, po prostu przełączano pom poma w trym zdesynchronizowany z RPC. Wtedy wracał on do pozycji zerowej – znaczy ustawiano tak coby było najwygodniej amunicję targać – i wtedy pakowano mu te 2 tony ( czy ile tam się wystrzeliło ) amunicji.
Nie jest to takie śmieszne jak się wydaje. Niby 10 kg to niewiele, ale tu wchodzi w grę precyzja i okoliczności działania.
Anglicy mieli hopla na punkcie skutecznego działania wszędzie i przy każdej pogodzie, nawet jak to się odbijało na możliwościach działania okrętów w niektórych przypadkach. Mieli samoloty które latały i trafiały w sztormie, więc chcieli mieć możliwość obrony przed takimi ( bo przeciwnik też mógł takie mieć ).
Teraz proszę o odobrobinę wyobraźni. Targamy te zgrzewki nie w domy, ale na pokładzie okrętu. Który akurat się kołysze ( falowanie ), gwałtownie zmienia kurs dla uniku ataku torpedowego ( gwałtowny przechył może i z 10 stopni ), do tego jest zalewany wodą z bryzgów fal, więc mamy mokre podłoże i mokre zgrzewki.
I co – dacie radę systematycznie przez dłuższy czasu stawiać je
precyzyjnie raz na 2 sekundy?
Ja mam 190 cm wzrostu, ważę jakieś 120 kg, z czego jakieś 20 chętnie bym zrzucił, ale ułomkiem nie jestem. I nie podejmuję się. Może przez pierwszych 30 sekund, ale i to wątpliwe.
Dla Amerykanów działających głównie na Pacyfiku gdzie jest albo tajfun ( gdzie i tak się nie strzela ) albo „hawajska pogoda” sprawy wyglądają nieco inaczej. Ani fal, ani bryzgów, a jak pada deszcz to i tak samoloty nie atakują.