
Co zaś muzyki się tyczy. Słucham różności, ale z ostatnich 11 lat (wyjaśnie za chwilkę czemu 11 a nie 10) najbardziej mi zostało w głowie (włączając solistów czy raczej -ki):
1. Ostatni album Anastaci, odeszła wreszcie od tych słodkich, duperelkowatych tekstów. Dużo ostrych riffów i głębokich brzmień z dozą RMB.
2. SOD - amerykańska kapela grającego coś pomiędzy punkiem a metalem. Płyta z 1994 (a więc sprzed 11 lat

3. Twórczość Chely Wright, Mindy McCready i Martiny McBride. Miłośnicy country wiedzą o co biega.
4. Morbid Angel - całość. Doskonały i ciężki death metal. Można się odprężyć po całym dniu.
5. Richard Wagner - Rides of the Valkire mogę słuchać bez końca.
6. Monty Python i Tenacious D - ale to już zupełnie dla jaj, jak chce się człowiek pośmiać i posłuchać "thing songs" (T D). Obeznani wiedzą gdzie jest haczyk.