Hejka
To ja się znowu trochę pokłócę:
Fereby pisze:Aby zrozumieć na czym polega błąd, wystarczy rozpatrzyć oba przypadki na tle typowego ataku w locie nurkowym. Składa się on z czterech faz:
1. Podejścia. Formacja bombowców udaje się do punktu najdogodniejszego do rozpoczęcia fazy zniżania. Zwykle jest to lot poziomy, czasem łagodne wznoszenie, bądź zniżanie.
2. Zniżanie. Formacja przestawia silniki na obroty dogodne w manewrze zniżania, a potem zniża lot, starając się osiągnąć pułap dogodny do przejścia do fazy celowania. Z reguły zniżanie odbywa się lotem nurkowym (i z wystawionymi klapami nurkowymi), ale wcale nie musi się odbywać po prostej - można podchodzić po spirali, sinusoidzie, etc.
Powiedziałbym, że taka faza zwykle nie miała miejsca. Formacja bombowców nurkujących podchodziła do celu na stosunkowo dużej wysokości (kilku km - tzn. tyle ile dały rade wyciągnąć z bombami niezbyt mocne w końcu samoloty lat 30. czy 40.). W ten sposób można było uniknąć ognia maŁokalibrowej artylerii plot. Następnie wchodzono w nurkowanie, bez jakiejś takiej fazy wstępnego zniżania (chyba, że np. atakowano ekstremalnie mały cel, który np. z 5000 m nie byłby widoczny) Punkt wejścia w nurkowanie określano na różne sposoby: niektóre samoloty miały okno w podłodze, albo też opierano się na takich ustalonych doświadczalnie założeniach, że np. dla danej wysokości cel powinien zniknąć za krawędzią lewego skrzydła (albo prawego, zależnie w którą stronę samolot łatwiej się przechylał) w określonym punkcie. W nurkowanie zazwyczaj wchodzono takim wywrotem przez skrzydło. Lot nurkowy kończył się zrzuceniem bomby, na wysokości kilkuset metrów najczęściej, i wyprowadzeniem do lotu poziomego, który w tej sytuacji wychodził bardzo nisko nad powierzchnią ziemi czy wody, czasem nawet kilka metrów w skrajnych przypadkach.
Fereby pisze:
(dostanie się bomb w strumień zaogonowy mogłoby spowodować zmianę trajektorii),
Wydaje mi się, że coś takiego nie było zbyt prawdopodobne. Jednosilnikowe bombowce nurkujące przenoszące bomby pod kadłubem miały najczęściej taki wyrzutnik, który przed zwolnieniem bomby najpierw wypychał ją poza obrys śmigła. Bomby zrzucane spod skrzydeł były bardzo już od tego śmigła oddalone.
Fereby pisze:
po czym zaczyna wyprowadzać maszynę z nurkowania. Wbrew powszechnemu mniemaniu, faza celowania nie jest długa i wyszkolonemu pilotowi wystarcza nań kilkaset metrów.
Niemniej wszyscy starali się jednak dać więcej czasu na wycelowanie - to jest jedna z przyczyn stosowania hamulców aerodynamicznych. Tym bardziej więc dłuższe nurkowanie sprzyjało większemu komfortowi owego celowania.
Fereby pisze: klapy nurkowe,
Przepraszam, że się czepiam, ale po którymś razie już nie strzymałem. Po polsku nazywa się to hamulce aerodynamiczne. Chociaż formalnie biorąc chyba są to klapy (wszystkie w ogóle ruchome powierzchnie na skrzydłach to klapy takie czy inne) to po pierwsze nikt tego określenia nie używa, a po drugie hamulce wcale nie muszą być na skrzydłach.
Fereby pisze:
Teraz o bombach 102 kg, 242 kg, 756 kg, itd. Otóż tak się składa, że o ile sporo ludzi wie, iż amerykańscy rusznikarze określają kaliber broni (małokalibrowej) w setnych cala (centycalach), to niewielu ma pojęcie, iż zbrojmistrze jednostek powietrznych określają masę bomb w setkach funtów (hektofuntach). Przyczyna jest zbliżona, co w przypadku stosowanego przez celowniczych systemu hektometrów (wzgl. hektojardów) - uproszczenie obliczeń przy obsłudze naziemnej. I tak bomba 100 funtowa ma jeden hektofunt, 250 ma 2 i 1/2, etc. Jeśli chodzi o bomby w systemie metrycznym, także przekłada się je na hektofunty, dla lepszego przybliżenia stosując ułamki mianowane, więc np. bomba 100 kg to 2 i 1/4 hektofunta. Potem, np. w raportach z akcji bojowych, czy zestawieniach zużycia, hektofunty z powrotem przekłada się na funty - czyli bomba 100 kg staje bombą 225 funtową. Niestety, tłumaczący książki z języka angielskiego często o tym nie wiedzą, w rezultacie czego bomba 1667 funtowa (16 i 2/3 hektofunta), staje się bombą nie 750 kg, a 756 kg! To właśnie się tyczy opisywanej japońskiej bomby burzącej, o masie "242 kilogramy", czyli 533 funtowej, czyli 5 1/3 hektofunta, która mogła ważyć równie dobrze 245, bo i wtedy zostałaby zaokrąglona do tej wartości. Tak się zwyczajnie składa, że analitycy ONI, którzy opracowywali wspomniane w poprzednich postach zestawienie, wcale nie zajmowali się osobiście określaniem masy, czy jakichkolwiek innych parametrów opisywanych bomb, tylko po prostu skompilowali dostarczone im w raportach wywiadowczych dane, doskonale wiedząc, iż podane przez nich parametry są jedynie przybliżone.
Warto zauważyć, że w przeciwieństwie do Halseya, dla którego bomba 533 funty to 242 kg, w opisywanym wcześniej programie o lotniskowcu "Enterprise", który wedle Halseya prawdopodobnie prezentował poziom dla mniej zaawansowanych widzów, tłumacz zaokrąglił w.w. wagę do "240 kilogramów"! Wnioski każdy może wyciągnąć sam.
Tak jest. Ja sam wyciągam wniosek, że cały ten skomplikowany wywód, choć formalnie całkiem prawdziwy, pozbawiony jest większego sensu. Bomb nie produkuje się bowiem z taką super-hiper-dokładnością jak pocisków do broni lufowej. Kilkuprocentowe a nawet większe różnice w masie są rzeczą całkowicie normalną. Tolerancja jest tu dosyć znaczna. Nie ma więc moim zdaniem wielkiego sensu rozważanie czy bomba "kalibru" 250 kg ważyła w rzeczywistości 242 czy 256 kg bo takie (i większe) różnice mogły być między bombami z kolejnych partii produkcyjnych (jeśli nie z jednej partii).
Żeby nie być gołosłownym kilka przykładów z książki K.R.Pawlasa "Munitions-Lexikon Band 3: Deutsche Bomben" (liczby w nazwie oznaczają wagomiar bomby). I tak bomba SC 50 ważyła 50+/-4 kg; bomba SC 250 - 250+/-12 kg, zaś bomba SC 1000 - 1027+/-34 kg itd. I to dotyczy niemieckich bomb, dosyć dobrych i starannie wykonanych.
(żeby już nie mnożyć postów pozwolę sobie zacytować jeszcze ten twój drugi)
Fereby pisze:
Nie sądzę - ta bomba miała wystarczajaco wytrzymały korpus nie tylko żeby wytrzymać uderzenie w stal konstrukcyjną, ale nawet cienszą stal pancerną.
A ja sądzę że nie miała. W przypadku niemieckiej SC 250 wykonanej w III klasie jakości - czyli właśnie z korpusem spawanym z trzech części - instrukcja jasno stwierdzała, że należy stosować wyłącznie zapalnik natychmiastowy, a zwłocznego nie wolno, z uwagi na niebezpieczeństwo rozpadnięcia się bomby przy upadku. Brak mi podstaw do przypuszczeń, że japońska bomba wykonana była lepiej od niemieckiej.
Fereby pisze:
Raczej by wytrzymała - warto zauważyć, że podobnych bomb z odlewanym korpusem używano do ataków na duże bunkry i jakoś to znosiły.
Ja nie mam zastrzeżeń do odlewania, tylko do tego że korpus był łączony z kilku części, mniejsza już o to jak wykonanych. Jeśli wspomniana japońska bomba burząca miała wersję z jednoczęściowym korpusem, to z pewnością wytrzymałaby i uderzenie w beton i w pancerz (byle nie za gruby). Wspomniana wyżej niemiecka SC 250 w I klasie wykonania czyli z jednoczęściowym korpusem tłoczonym ze stali przebijała pancerz o grubości 30 mm.