Peperon pisze:Drogi Fereby.
Wracając do pierwszej bitwy pod Guadalcanalem (tej z 13 listopada), to chciałbym przypomnieć, że "Portland" i "Frisco" nie zatonęły. Były co prawda mocno postrzelane (uszkodzone), ale ich artyleria w znacznym stopniu była sprawna. I gdyby zaszła taka konieczność, to pewnie byłaby użyta.
Przecież taka konieczność zaszła wkrótce, ale jakoś zdecydowano się wykorzystać pancerniki, a nie uszkodzone krążowniki, które były już wtedy w jakby lepszym stanie, niż tuż po bitwie.
W perspektywie taktycznej ocalenie uszkodzonych krążowników było sukcesem, w perspektywie strategicznej nie miało większego znaczenia.
Ale po starciu zwłaszcza "Hiei" z krążownikami ("Frisco" w roli głównej), Japończycy mieli dość. Opierając się na opisach p. Zbigniewa Flisowskiego (dynamiczny opis, który bardzo mi się podoba), można wysnuć dwa wnioski.
Abe miał dość, natomiast większość oficerów i marynarzy rwała się do walki, zwłaszcza że zakładali iż zdobycie Henderson Field przez Armię, jest już praktycznie pewne.
1. Amerykanie, a przynajmniej dowodzący zespołem kadm. Callaghan, wiedzieli czego się należy spodziewać. Dlatego zawczasu mogli przygotować odpowiednią amunicję i przede wszystkim własną psychikę.
Co zostało całkowicie zniweczone w rezultacie kiepskiego planu taktycznego i niedostatków wyszkolenia w walce nocnej.
2. Pojawienie się zespołu amerykańskich krążowników u brzegów Guadalcanalu, było dużą niespodzianką dla wiceadm. Abe. Tak przynajmniej wynika ze wspomnień Tameichi Hary.
W kwestii zmiany rodzaju amunicji.
Kmdr Hara pisze o decyzji wiceadm. Abe zmiany rodzaju pocisków, z burzących na przeciwpancerne. No dobrze, ale logika wskazuje, że przy dynamicznym rozwoju sytuacji taktycznej, najszybszym sposobem wykonania tej decyzji jest po prostu wystrzelanie przygotowanej amunicji burzącej i podawania w następnej kolejności amunicji ppanc. W ten sposób unikniętoby zamieszania związanego z zamianą rodzaju pocisków.
Owszem - niestety Abe miał taką obsesję na punkcie ognia kierowanego radarem, że logicznie nie myślał. Zgodnie z logiką, skoro płynął nocą w szkwale, to Amerykanie nie powinni wiedzieć o jego pojawieniu się u brzegów Guadalcanalu, a jakimś cudem znaleźli się na idealnej pozycji do ostrzelania jego zespołu. Najpewniej założył więc, iż nie docenił radaru przeciwnika. Zauważ, że Abe podjął jeszcze jedną kontrowersyjną decyzję, także wynikającą z obsesyjnego strachu przed ogniem kierowanym przez radar.
Zresztą skuteczność pocisków burzących w starciu z celami lekko lub nawet wogóle nieopancerzonymi jest dużo większa niż pocisków ppanc.
Owszem - jak to trafnie ujął mój brat - decyzja o wymianie pocisków była
kompletnym debilizmem. Dowcip w tym, że Abe nie wiedział co jeszcze kryją przed nim ciemności, a przeciwnik nie strzelał, choć już go widział, toteż najpewniej uznał że wystarczy mu czasu (nie musiał bynajmniej wiedzieć, jak wygląda sytuacja w komorach amunicyjnych). Abe był oficerem bardzo apodyktycznym, gdyby na stanowisku dowodzenia Hiei był Kondo, Ijuin, czy ktoś inny dorównujący mu pozycją społeczną, byłby w stanie wyperwadować ten rozkaz. Ale nie było, więc najpewniej nikt nawet nie zaoponował.
Nie wiem dlaczego trzymasz się swojej wersji amerykańskiej klęski w tym starciu. W wymiarze taktycznym oczywiście masz rację. Amerykanie stracili więcej okrętów. Ale pozostaje wymiar strategiczny. I tutaj Amerykanie odnieśli zwycięstwo, ponieważ obronili lotnisko przed ostrzałem z morza. A to było ich celem niezależnie od kosztów, które mieli ponieść.
Przecież ci to już tłumaczyłem - strata niszczycieli i krążowników przeciwlotniczych, a potem uszkodzenie pancernika i strata kolejnych niszczycieli miała bardzo poważne konsekwencje w wymiarze strategicznym. Celem strategicznym było utrzymanie przyczółka w ogóle! Ochronienie lotniska było jedynie
środkiem prowadzącym do tego celu. Amerykanie bynajmniej nie odnieśli tu pełnego zwycięstwa, a co najwyżej połowiczne - ceną było osłabienie możliwości uderzeniowych zespołów lotniskowców i osłony konwojów. Zwłaszcza to ostatnie miało znaczenie - bez dostaw paliwa, bomb i częsci zamiennych, lotnisko przestałoby w ogóle funkcjonować, choćby nawet nie upadł na nie żaden pocisk.
Potencjał przemysłowy stoczni amerykańskich, pozwolił w stosunkowo krótkim czasie uzupełnić straty poniesione w tej bitwie. Wystarczy spojrzeć na ilości wprowadzonych do służby okrętów poszczególnych klas.
Niestety trwała Bitwa o Atlantyk, a utrzymanie dostaw dla Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego uważano za znacznie ważniejszą sprawę od Guadalcalu.
Kluczowe znaczenie okazało się mieć co innego - ograniczone możliwości remontowe Japończyków. Uszkodzone jednostki trzeba było odsyłać do Japonii, o ile w Pearl Harbor można było remontować nawet bardzo poważnie uszkodzone jednostki, to w Truk dało się wykonywać tylko bardzo prowizoryczne naprawy.
Pewnie się czepiam, ale w kwestii zapalników pocisków ppanc. zawsze kluczową kwestią była solidność przeszkody, a nie rodzaj materiału. Zresztą przy starciu na dystansie 2 - 2,5 km przestaje mieć znaczenie, czy 25 mm jest zrobione ze stali konstrukcyjnej, czy pancernej. Bardzo często w praktyce (zwłaszcza japońskiej) było stosowanie stali pancernej jako elementu konstrukcyjnego kadłuba lub nadbudówek. Natomiast czas zwłoki zadziałania zapalników jest kwestią wtórną. Jeżeli zapalnik nie został zaktywowany przez kilkanaście milimetrów (powiedzmy do 30) blachy stalowej, to reszta nie ma znaczenia. Zwłoka 0,035 - 0,05 sek. pozwala na przebycie 25 - 40 metrów przez pocisk o prędkości 800 m/s.
Natomiast przy stosowanym przez Japończyków w zapalnikach pocisków przeciwpancernych czasie zwłoki wynoszącym nawet 2/5 sekundy (0,4 s), dystans przebywany przez pocisk od aktywacji zapalnika znacznie się wydłuża. Dla 800 m/s pocisk przeleci nawet ponad 300 m.
[cut]
Jeszcze kwestia radiolokacji.
Callaghan idąc do starcia z Japończykami miał niesprawny radar artyleryjski na rufowym dalocelowniku "Frisco". Skutkiem tego było przegadanie przez Callaghana 8 minut z dowódcą "Heleny". A wtedy czołowe niszczyciele wchodziły w szyk japoński. W czasie bitwy na odległościach strzału bezpośredniego, radary raczej tracą na znaczeniu, bo przeciwnika i tak widać, a w zamieszaniu bitewnym obraz staje się nieczytelny (najlepszym przykładem bitwa z 15 listopada).
Czego Japończycy nie wiedzieli.
Nie sądzę również, aby Japończycy mieli czas na podniesienie swojego morale między bitwami 13 i 15 listopada. W pierwszej stracili krążownik liniowy i niszczyciele, mając za przeciwnika krążowniki.
Które, swoim zdaniem, w większości posłali na dno.
Nie mieli więc podstaw do wysnucia wniosku o słabości amerykańskiej aparatury.
Mieli pełne podstawy - przeciwnik ich nie ostrzelał z granicy zasięgu widoczności, jak w bitwie u przylądka Esperance, a dążył do walki na krótkim dystansie.
Z drugiej strony patrząc, wykorzystanie wyspy Savo do maskowania swoich ruchów wydaje się naturalne. Faktem jest, że Amerykanom zdarzało się "zasłabnięcie" aparatury radarowej w rejonach o dużym zagęszczeniu wysp. Takim jak Wyspy Salomona.
Japończycy wiedzieli już co nieco o możliwościach radiolokacji, zwłaszcza że czymś takim dysponował już, od jakiegoś czasu, ich aktualny sojusznik - III Rzesza.
Użycie zwrotu o zaoraniu Henderson Field przez "Kirishimę" traktowałem jako synonim klęski zespołu Callaghana. Pomimo poświęcenia krążowników Japończycy robią swoje. Wagę lotniska na Guadalcanalu załoga "Hiei" mogła docenić już podczas dnia 13 listopada. Natomiast sprawy logistyki i dyslokacji dostępnych sił, to już sprawa pracy sztabu Halseya. Jako przykład może posłużyć z 13/14 listopada, kiedy japońskie krążowniki ostrzelały pas startowy, a u brzegów wyspy nie było amerykańskich sił mogących im przeszkodzić.
Nawet większą klęską w wymiarze strategicznym, byłoby natknięcie się przez Japończyków na konwój z zaopatrzeniem dla Guadalcanalu i posłanie go na dno.
Fereby