Ad crolick:
Akurat na Becku, Rydzu, Świrskim i Unrugu spoczywała "nieco" większa odpowiedzialność niż na mnie, więc ich decyzje (i ocena) miały cokolwiek większy ciężar gatunkowy.
No dobra:
Beck nam wiąże ręce - to już według mnie absurd pierwszy, ale trudno - musimy z tym jakos żyć.
Skoro pillau jest jedynym portem, z którego może wyjśc desant, to dlaczego nie siedzimy tam, tylko koło naszego wybrzeża? Tak to byśmy mogli topić gości od razu a jakby co, to wiać na otwarty Bałtyk i potem podejść znowu, a nie kisić się w sadzawce.
Rozkaz przejścia pod Pillau 5 IX w sytuacji, gdy jak dotąd zadnego desantu nie było, jest cokolwiek dziwny => skoro przez pięc dni nic pod nasz brzeg nie podpłynęło, to dlaczego potem miałoby gdzieś wypływać?
Dlatego jeśli już, to wypadało nasze OP trzymać tam, gdzie mogły sie prędzej zorientować, czy coś płynie czy nie.
Minowe OP - no fajnie, ze nie mozemy minować, bo nam Beck zabronił

ale gdyby już tam były, to chyba łatwiej by było im postawić zagrody minowe po otrzymaniu sygnału o wybuchu wojny "na miejscu" a nie dopiero tam płynąć?
Już nie mówiąc o tym, że siedzenie OP w portach i czekanie na wybuch wojny jest co najmniej ryzykowne. Bo co by było, gdyby nmaloty na Gdynię były wykonane od razu dużymi siłami, tak, zeby potopić to, co siedzi w portach? I nagle by się okazało, że nie mamy żadnego OP do pilnowania wybrzeża... Albo gdyby niemieckie samoloty zaminowały nam porty od razu na początku, a potem spokojnie zbombiły to, co tam zostało? [nie wiem, czy w 1939 roku Niemcy mieli już miny morskie zrzucane z samolotów, ale chyba tak].
Jedno wielkie ryzykanctwo i liczenie na łut szczęścia, a nie "przemyślane działanie".
Ad Ksenofont:
Oki, rozumiem, mamy marynarkę "jednostronną" - no to w takim razie zdecydujmy sie na coś raz a dobrze! Skoro do wojny z Niemcami się nie nadaje, a wojnę morską mają wygrać dla nas sojusznicy, to po co w ogóle zostawiać jakiekolwiek okręty do obrony wybrzeża, które niejako "z założenia" jest nie do obrony przeciwko Niemcom? Jak chcemy im utrudnić życie, to niestety, zostawmy co najwyżej nieszczęsnego Gryfa z ptaszkami, jak się uda to niech postawią tyle min, ile dadzą radę a potem "na dnie z honorem legną". Wtedy wszystkie 4 niszczyciele i 5 OP wysyłamy do UK (ew. załatwiamy umowę z Francuzami o dostarczenie części i remonty Wichrów i Wilków) i jest spokój.
Bo tak to już czegoś nie rozumiem - flota do walki z Niemcami się nie nadaje - to po co ma walczyć? I to jeszcze w takich co najmniej trudnych warunkach, jakie mamy? Że mogą nam założyć blokadę wybrzeża niejako "z marszu"?
Poza tym kwestia wykorzystania OP do "obrony przeciwdesantowej" - no kurczę, też "przemyślane" działanie! A jakie to siły mogły wylądowac w Gdynui albo na Helu, hę? Kompania szturmowa KM? To nie było pod reką zadnego batalionu piechoty, zeby gości wkopać do morza z tego molo, na którym by się wyładowali? Albo nie można było takowego batalionu (dwóch) zorganizować wcześniej?
To jest dopiero improwizacja: użycie OP za 15 milionów do celu, dla którego wystarczy batalion piechoty kosztujący jakieś... 200 tysięcy złotych?
Bo ja rozumuję tak: skoro zakładamy, że flota jest tylko do wojny z Sowietami, to od razu pomyślmy, co ta flota ma zrobić w sytuacji wojny z Niemcami - gdzie się schować, dokąd odejść, i co wtedy ma się stać z jej pokojowymi bazami? Ewentualnie, jaką formę moze mieć niemieckie działanie przeciwko bazom floty? I co trzeba zrobić, żeby mu przeciwdziałać?
Oczywiście, w przypadku wojny z Sowietami trzeba zorganizowac odpowiednią obronę baz, czyli artyleria, umocnienia etc. plus stosowna obsada tychże baz załogą piechoty do zwalczania ewentualnego deantu. No fajnie. A co te wszystkie siły mają robić w przypadku wojny z Niemcami? Też się gdzieś ewakuować czy może jednak należy ich jakoś użyć?
Wojny z Niemcami można się było spodziewać gdzieś tak od listopada 1938 (pierwsze niemieckie żądania), zaś od marca 1939 była w zasadzie pewna => to czy wtedy nasze dowództwo pomyślało, co trzeba zrobić? I jak się zabezpieczyć przed tym ewentualnym desantem? Przygotowano umocnienia przeciwdesantowe? [wcale nie musiały by to być ciężkie schrony bojowe, schrony drewniano-ziemne też dawały sobie radę], czy zorganizowano jakieś dodatkowe siły obrony lądowej ponad to, co bylo pod ręką? Czy wykorzystano wszystkie możliwości?
Niestety nie... i to jest ból.
Jakby Dąbek (powiedzmy w randze generała brygady) miał normalny związek taktyczny a nie "składanke", to by nie trzeba się było bac niemieckiego desantu w środku Gdyni albo Helu.
Siedziałby porządny batalion przeciwdesantowy na Helu, z umocnieniami i wsterzelanymi kaemami i moździerzami, drugi podobny siedziałby w Gdyni... i co, próbowałby ktoś Kłajpedy? A porownanie z Norwegią... cż, do Oslo to Niemcy wpłynęli dzięki desantowi spadochroniarzy i braku osłony piechoty dla baterii nadbrzeżnych, tracąc przy tym ciężki krążownik. U nas przy odpowiednim przygotowaniu tak dobrze by nie było => osłona piechoty byłaby na pewno, a wtedy nasze OP możnaby wyslać na polowanie na ten konwój desantowy znacznie wcześniej.
Dlatego mam pretensję - bo DF/KMW tak się nastawiło na jednego wroga, że zapomniało o drugim... i w efekcie musiało kombinować na szybko zamiast spokojnie zrobićto, co powinno było być przygotowane już wcześniej.
Jak się ma dwóch potencjalnych wrogów to czy nie jest głupotą szykowanie się do wojny tylko z jednym? I jak się ma narzędzie (flotę) zdolne do walki tylko z jednym wrogiem, to czy nie wypadałoby pomyśleć, co z nim zrobić, gdyby przyszło walczyć z drugim?