: 2009-05-04, 13:26
Rezczywiście nie zrozumiałem Pana. Przepraszam. Ale do rzeczy.
To nie były normy moralne i zachowania wszystkich obowiązujące z powodu pewnego dualizmu, który występował wtedy i potem.
Jeśli postąpię honorowo, to czuję się dumny i rycerski. Jednak jeśli dzieje się tak na polu bitwy, sprawa ma pewien niepokojący wydźwięk - nieprzyjaciel na tym zyskał (w znaczeniu - nie stracił), co może mieć przełożenie na późniejsze straty po mojej stronie, wśród moich kolegów. Czy rycerz, który oszczędził wroga, gdy ten nie mógł się bronić, nie ma pewnego kaca moralnego obserwując jak ów wróg - po odzyskaniu sił - zabija przyjaciela "rycerza"?
W skrajnej wersji niektóre ludy, mafie czy władcy tym uzasadniali mordowanie rannych i całych rodzin - inaczej ranni przecież wyzdrowieją i będą nam znów zadawać straty, a dzieci kiedyś podrosną i mogą się mścić. Taka moralność obowiązywała zwłaszcza w wojnach domowych i znajdowała teoretyków uzasadniających, że dla dobra narodu ważne jest, by jedno stronnictwo całkowicie wytępiło drugie, ponieważ to dopiero zapewni trwały pokój.
Pomijając jednak te ponure skrajności - postępowanie honorowe odbywało się na ogół na szczeblu pojedynczych działań, trudno o coś takiego przy ponoszeniu odpowiedzialności za większe zadanie, a tym bardziej losy kampanii lub wojny.
Nie przypominam sobie teraz przypadku ostracyzmu za strzelanie liniowca do fregaty, ale mogę przytoczyć inny przypadek występowania takiego mechanizmu. Po bitwie pod Przylądkiem Św. Wincentego admirał angielski wysłał w pogoń za uszkodzonym Santisima Trinidad kilka fregat. Po dojściu celu komodor tego zespołu odmówił podjęcia walki, pomimo że jedna z jego jednostek już weszła w kontakt, a hiszpański olbrzym był prawie wrakiem (holowano go). Oczywiście pojedyncza fregata nadal nie miała z nim szans, ale wiele - ustawiwszy się z ćwiartek dziobowych i rufowych - mogło go (jak się wydaje oczywiście) pokonać. Po powrocie do floty brytyjskiej ów komodor przedstawił obszerne uzasadnienie racjonalności swojej postawy i trudno byłoby go skazać przed sądem wojennym. Jednak nacisk psychiczny pozostałych komandorów był tak wielki, demonstracje wobec jego rzekomego braciu poczucia honoru (tu w znaczeniu braku moralnej, nie fizycznej odwagi) tak wyraziste, że sam zrezygnował z dalszej służby w marynarce wojennej.
Krzysztof Gerlach
To nie były normy moralne i zachowania wszystkich obowiązujące z powodu pewnego dualizmu, który występował wtedy i potem.
Jeśli postąpię honorowo, to czuję się dumny i rycerski. Jednak jeśli dzieje się tak na polu bitwy, sprawa ma pewien niepokojący wydźwięk - nieprzyjaciel na tym zyskał (w znaczeniu - nie stracił), co może mieć przełożenie na późniejsze straty po mojej stronie, wśród moich kolegów. Czy rycerz, który oszczędził wroga, gdy ten nie mógł się bronić, nie ma pewnego kaca moralnego obserwując jak ów wróg - po odzyskaniu sił - zabija przyjaciela "rycerza"?
W skrajnej wersji niektóre ludy, mafie czy władcy tym uzasadniali mordowanie rannych i całych rodzin - inaczej ranni przecież wyzdrowieją i będą nam znów zadawać straty, a dzieci kiedyś podrosną i mogą się mścić. Taka moralność obowiązywała zwłaszcza w wojnach domowych i znajdowała teoretyków uzasadniających, że dla dobra narodu ważne jest, by jedno stronnictwo całkowicie wytępiło drugie, ponieważ to dopiero zapewni trwały pokój.
Pomijając jednak te ponure skrajności - postępowanie honorowe odbywało się na ogół na szczeblu pojedynczych działań, trudno o coś takiego przy ponoszeniu odpowiedzialności za większe zadanie, a tym bardziej losy kampanii lub wojny.
Nie przypominam sobie teraz przypadku ostracyzmu za strzelanie liniowca do fregaty, ale mogę przytoczyć inny przypadek występowania takiego mechanizmu. Po bitwie pod Przylądkiem Św. Wincentego admirał angielski wysłał w pogoń za uszkodzonym Santisima Trinidad kilka fregat. Po dojściu celu komodor tego zespołu odmówił podjęcia walki, pomimo że jedna z jego jednostek już weszła w kontakt, a hiszpański olbrzym był prawie wrakiem (holowano go). Oczywiście pojedyncza fregata nadal nie miała z nim szans, ale wiele - ustawiwszy się z ćwiartek dziobowych i rufowych - mogło go (jak się wydaje oczywiście) pokonać. Po powrocie do floty brytyjskiej ów komodor przedstawił obszerne uzasadnienie racjonalności swojej postawy i trudno byłoby go skazać przed sądem wojennym. Jednak nacisk psychiczny pozostałych komandorów był tak wielki, demonstracje wobec jego rzekomego braciu poczucia honoru (tu w znaczeniu braku moralnej, nie fizycznej odwagi) tak wyraziste, że sam zrezygnował z dalszej służby w marynarce wojennej.
Krzysztof Gerlach