Trump ma rację, nazywając ich pasożytami, bo nawet nie chce im się wydać marnych dwu procent! Więc nie ma co demonizować prezydenta na modłę..., e, nieważne kogo
To, że Trump ma rację krytykując państwa europejskie za to, że nie inwestują w obronę, to rzecz oczywista. Problem polega na tym, że jeśli to chce zmienić to powinien się za to zabrać tak, by nie wylać dziecko z kąpielą. A on właśnie to dziecko wylewa. Ochlapując na dodatek wszystkich dookoła (poza Rosjanami, tu pilnuje by ich nie pochlapać).
Trump jest prezydentem nawet nie dwa miesiące a już mu się udało:
1) Podważyć zaufanie do USA (i to w sposób skrajny; a w polityce międzynarodowej to rzecz arcyważna, odrobić to będzie trudno),
2) Skonfliktować z sojusznikami,
3) Wywołać wojnę handlową,
4) wyprowadzić USA z pozycji światowego hegemona (płatny ochroniarz, na dodatek taki, który jest gotowy chronioną osobę sprzedać jeśli dostanie więcej od tego, przed kim ma chronić, nie jest hegemonem)
5) Praktycznie rozbić NATO.
Punkt 5 oczywiście może budzić wątpliwości, ale chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że jeśli ja (i chyba nie tylko ja) mam wątpliwości czy NATO jeszcze istnieje, to takie pytanie pojawi się też w głowie Putina. A skoro się pojawi, to czemu facet nie miałby sprawdzić czy rzeczywiście istnieje? Wcześniej nie było o czym dyskutować, teraz jest.
Przyjmuje się, że w 1962 roku w czasie tzw. "kryzysu kubańskiego" świat był najbliżej kolejnej wojny. Z tym, że wówczas naprzeciw siebie stały dwa PRZEWIDYWALNE bloki militarne. Z grubsza można było przewidzieć z bardzo dużym prawdopodobieństwem, co kto zrobi na taki czy inny ruch drugiej strony. I dlatego wszystko skończyło się dobrze. Bo ta przewidywalność sprawiała, że wszyscy mieli pewność iż kolejna wojna się nie opłaca.
Teraz mamy sytuację absolutnie nieprzewidywalną. Ba, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że radykalne agresywne posunięcia mogą przynieść sukces. Nie chcę być złym prorokiem ani dramatyzować, ale obawiam się, że jesteśmy bliżej potencjalnego konfliktu niż kiedykolwiek po 1945 roku.
Gdybym był Putinem i chciał powiedzieć "sprawdzam" to zrobiłbym to w Narwi. Miasto nieduże, zamieszkałe w ponad 80 % przez ludność rosyjskojęzyczną. "Zielone ludziki" miałyby pole popisu i szanse na sukces. Jeśli sojusznicy Estonii by nie zareagowaliby stosownie. A mogliby nie zareagować. A gdyby z Narwą się udało....
Kiedyś dyskutowaliśmy, czy biznesmen byłby dobrym politykiem. Twierdziłem, że nie i byłem w mniejszości. Teraz mamy biznesmena, który zajmuje się polityką (bo politykiem za bardzo trudno go nazwać) - no i mamy.
Poza tym.... Narzekamy, że Niemcy, Francja czy nawet W. Brytania za bardzo nie palą się do zbrojeń. OK. A my? Bo jak na razie słyszę w przestrzeni publicznej raczej obietnice obniżenia podatków i potwierdzenie utrzymania już istniejących przywilejów i socjalu. Mamy już bardzo wysoki dług publiczny i co prawda jeszcze jakiś czas możemy pociągnąć, ale za długo się nie da. To co będzie? Rozmawiałem z różnymi osobami i WSZYSTKIE, bez wyjątku, nie chcą słuchać ani o zmianach np. w 800+ ani o podwyższaniu podatków itd. Większość uważa, że podatki są za wysokie. Choć konieczności zbrojeń nikt nie neguje (osobną kwestią jest to, czy wierzą w ewentualny konflikt - nie zauważyłem tego, raczej nikomu coś takiego do głowy nie przychodzi). To czym się od tego Zachodu różnimy? Chcemy "zjeść ciastko i je jednocześnie mieć". A tak się nie da.
Przyznam się, że pierwszy raz w życiu zaczynam się poważnie obawiać co się stanie. Aby stawić czoło Rosji, trzeba mieć i wyobraźnię, i determinację i gotowość do jakichś wyrzeczeń (wcale niekoniecznie aż tak znowu wielkich). Niczego nie widzę, także u nas. Pominę, że mało kto w jakiś konflikt zbrojny wierzy - przyzwyczailiśmy się do pokoju i w gruncie rzeczy nie widzimy zagrożenia.
Z Tym Tajwanem to typowy chiński cyrk medialny i seans mocy
Na dzień dzisiejszy pewno masz rację. Ale Chiny dostają zadyszki a biorąc pod uwagę jaką politykę przyjął Xi, to ta zadyszka raczej będzie rosnąć. Co może oznaczać wzrost niezadowolenia. Chiny są racjonalne. Ale jeśli ktoś dojdzie do wniosku, że sposobem na rozwiązanie tych problemów będzie mała wojna i inwazja na Tajwan, to co? Kiedyś na taki pomysł wpadł rząd argentyński. Ale na historii nikt się nie uczy.
Pamiętam, że podczas rokowań chińsko-brytyjskich dot. Hongkongu na pewne propozycje chińskie Brytyjczycy zwrócili im uwagę, że jeśli tak zrobią to z Hongkongu zostanie "pustynia". Na co Chińczycy odpowiedzieli, że może i zastanie, ale to będzie ich pustynia. Wiem, to było dawno, Chiny się trochę zmieniły, ale czy aż tak bardzo?
Na razie amerykański Donald zachowuje się, jak ruski szpion.
Słyszałem też o takiej wersji. Ale osobiście postawiłbym raczej na głupotę. Trumpa i jego wyborców. A może raczej wyborców i Trumpa (w takiej kolejności).