To tylko oznacza, że kampanie robią mi dobrzy spece od socjotechniki którzy wiedzą jak manipulować ludźmi.
Ten, kto się daje manipulować, jest głupcem lub człekiem naiwnym. Lub inaczej - głupcy i naiwniacy dają sobą manipulować.
Z resztą moim zdaniem o ile rzeczywiście jest tam trochę idiotów to jednak całością kręcą kuci na cztery łapy cwaniacy i pieczeniarze którzy wiedzą skąd wiatr wieje.
Zdziwiłbyś się. To są dokładnie tacy sami ludzie jak wszyscy. Ani lepsi, ani gorsi. Co najwyżej skórę muszą mieć grubszą i hejt umieć wytrzymywać. Ale pod innymi względami niczym się nie różnią od przeciętnych obywateli.
Kiedyś jeden gość powiedział o polityku, że to idiota. Ktoś mu odpowiedział, że nie powinien mieć do niego pretensji, bo on przecież taki się urodził. Pytanie - kto go wybrał?!
Polityk który sam na wolnym rynku nie zarobił nie grosza, który nie ma pojęcia o biznesie jest najniebezpieczniejszym rodzajem.
Takie przekonanie jest dość powszechne, ale nieprawdziwe i co gorsza niebezpieczne. Wynika z kompletnego braku rozeznania czym jest polityka.
Polityk wydaje pieniądze (pomijam inne zadania). Oczekuje się od niego, by wydawał je racjonalnie - czyli najmniejszym kosztem osiągał maksimum. Przy czym winien się kierować dobrem państwa i obywateli - pieniądze mają być wydawane dla nich, by zapewnić im odpowiednie usługi, według określonych zasad. Przedsiębiorca zarabia dla siebie. Nie interesuje go dobro ogółu tylko swój interes - kieruje się egoizmem (patrz klasyczna ekonomia Smitha i Ricarda). Zarabianie jest dla niego głównym celem - dla polityka nie (dla polityka pieniądze są środkiem do osiągania innych celów). Państwo nie może zarabiać tak jak firma. Państwo winno wydać wszystko co pobierze od obywateli. Wykonanie budżetu ocenia się nie z punktu widzenia tego, czy i ile zostanie kasy, tylko czy wszystko zostało wydane. Budżet jest źle wykonany, jeśli zostało za dużo lub gdy brakło.
Dobrym przykładem jest kwestia wprowadzenia papierowych pieniędzy. Początkowo mogły je emitować banki komercyjne. Których celem było zarabianie pieniędzy. Więc ulegając chciwości, szybko pojawiły się problemy - emitowały zbyt dużo banknotów i traciły płynność. Co skutkowało poważnymi perturbacjami. Więc pozostawiono prawo emisji tylko bankom centralnym. One mogły być prywatne, ale różniły się od komercyjnych tym, że nie musiały zarabiać pieniędzy - nie goniły za zyskiem. I choć problemy się zdarzały, to funkcjonowało to nieporównanie lepiej.
Szef banku centralnego musi w pewnym zakresie być politykiem - bo jego celem nie jest zarabianie lecz coś innego (pilnowanie wartości pieniądza, wcześniej zapewnienie stabilnego kredytu państwu itp., zmieniało się to przez wieki). Biznesmen prowadzący bank, mógł ryzykować i puścić w obieg większą liczbę banknotów. Nie interesowały go skutki takich działań, gdyby przegiął. Szef banku centralnego tak postępować nie może.
Dlatego mimo wszystko wolę takiego Mentzla od Biedronia czy innej Żukowskiej.
I dlatego narzekasz. To twoje przekonania powodują problemy, które później dostrzegasz i obwiniasz o nie polityków i wszystkich, tylko nie siebie.
Dla pocieszenia dodam, że tak jest wszędzie, choć w różnej skali. A problemem jest to, że ludzie (Ty także) nie rozumieją (lub rozumieć nie chcą) zasad na jakich funkcjonuje polityka. A nie rozumieją, bo musieliby sami przed sobą przyznać się (jeśli narzekają), że są temu co się dzieje winni. Bo skoro politycy są cwaniakami, to tylko dlatego, że i oni są. Jeśli politycy dokonują przekrętów - to tylko dlatego, że oni sami to robią lub są gotowi robić i nie widzą w tym nic złego. Itd. Politycy są DOKŁADNIE tacy sami jak ich wyborcy. Z prostej przyczyny - gdyby byli inni (np. lepsi) to po kolejnych wyborach byliby już na aucie. Wyborcy by ich nie wybrali. Nie mają więc innej możliwości niż bycie takimi jakimi są (jakimi są ich wyborcy).
Inaczej mówiąc...
...od jakiegoś nawiedzonego działacza
Ten "nawiedzony działacz" będzie miał coś do powiedzenia tylko wówczas, gdy go ktoś wybierze. Jak myślisz, kto? Ludzie mu podobni, którzy owe "nawiedzenie" będą podzielali i się od tego gościa domagali jego realizacji. Bo przecież ci, którzy będą o nim mówili jako o kimś nawiedzonym (w negatywnym tego słowa znaczeniu) na gościa nie zagłosują. A aby ten ktoś dostał jakąś władzę, musi na niego (i jego ugrupowanie, które w jakiś sposób jego "nawiedzenie" by akceptowało) zagłosować odpowiednio duża ilość wyborców.
To jest mechanizm prosty jak budowa cepa. Demokracja nie gwarantuje dobrych rozwiązań. Gwarantuje, że ludzie dostaną to co chcą. Jeśli chcą dla siebie źle - dostaną to. Bo to ONI tego chcą. Nikt inny. Ale kto się przyzna, że chce źle - czyli, że jest głupcem? Zaletą demokracji jest to, że można uczyć się na błędach, unika się też rozwiązań siłowych w walce o władzę, co ma kolosalne znaczenie. Przy czym zawsze za kozły ofiarne robią politycy (większość z nich się prędzej czy później"zużywa"), co pozwala ludziom zachować pewien komfort.