Z uwagą sledzę ten temat, jednak, jak wielki laik, staram się nie zabierać głosu w kwestii zaistniałych faktów, bo ich gromadzenie należy do historyków, a ja za takowego jeszcze się nie uwazam. Jedynie za mocno niedoinformowanego pasjonata.
Bardzo podoba mi się postawa Jefe, ktory porusza każdy z mozliwych aspektów.. jak napisał
ps. Badając sprawę Kłoczkowskiego musimy również przyjrzeć się Grudzińskiemu i oceniać postępowanie obydwóch w świetle obowiazującej praktyki morskiej, jak i norm moralno-etycznych.
...ja do tego jeszcze dorzucę stronę prawną, ktora jakoś dziwnie, mocno mi się narzuca.
Dostrzegam tu zbyt wiele uchybień, własnie natury prawnej, ze strony kpt. Grudzińskiego i pozostałych oficerów "Orła". Ale o tym innym razem, jak się zbierze cały materiał dowodowy...
Zastanawia mnie wyolbrzymianie "incydentu dubeltofkowo-maszynowego".
Przecież, jesli depesza, odebrana wcześniej niż wejscie na redę Tallina, de facto przekazywała dowodzenie okretem kpt. Grudzinskiemu, to kmdr. Kłoczkowski zdawał sobie sprawe, ze, w Tallinie, on "idzie do szpitala", a kpt. Grudzinski, juz jako faktyczny dowódca okretu, najprawdopodobniej, podejmie próbę opuszczenia portu. Zdając sobie sprawe, że opuszcza ten okręt, prawdopodobnie na zawsze, poprostu zabrał swoje rzeczy osobiste, a za cos takiego napewno mozna uznać dubeltowkę. Co do maszyny do pisania to nie posiadam wiedzy, czy była ona na wyposażeniu okrętu, czy stanowiła prywatną własnośc Kłoczkowskiego, ale należy domniemywać, że tak, bo tak to przedstawiono w owym "oswiadczeniu". Nie wiemy jednak na 100%, czy Kłoczkowski miał taki tok rozumowania, nalezy jednak, z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że jednak tak myslał. Do takiego rozumowania skłaniała depesza od KMW. Ponadto nalezy brac pod uwagę stan ducha kmdr. Kłoczkowskiego, IMHO był bardzo rozżalony na KMW, i na to jak został potraktowany przez kolegów-oficerów. Poprostu zszedł z okretu zabierając swoje rzeczy osobiste, i tak był traktował tę dubeltowke i maszynę.
Co do "oswiadczenia", to kazdy system prawny, nie tylko morski, traktuje takowe dzieło, jako "oswiadczenie woli" co wcale nie jest jednoznaczne z przyjęciem tego jako "prawdy absolutnej". Wręcz odwrotnie. Każdy prowadzący dochodzenie nabiera podejrzen, że jest to "ustalona z góry" forma zeznań. I dlatego zaczyna od szukania niescisłości, dokładnie przesłuchuje wszystkich sygnatariuszy takowego "oswiadczenia".
Dziwnym zbiegiem okoliczności, to "oświadczenie" choć nie zostało przeprowadzone dochodzenie, staje się jednym z głównych dowodów winy. Należałoby zastanowic się, dlaczego nie podjęto dochodznie zaraz po przybyciu "Orła" do WBr. Dlaczego nie przesłuchano, poza oficerami, podoficerów i "zwykłych" marynarzy? a przecież "oswiadczenie" stawia wysokiego oficera PMW w bardzo złym swietle, wręcz zarzuca mu dekownictwo i dezercję... wiele pytań się nasuwa! a ja, osobiscie, wcale nie jestem do końca przekonany, że Kłoczkowski to "dezerter"... a tak na marginesie, to wg mojej wiedzy, wyroku wobec Kłoczkowskiego nie wykonano
...tez dość znamienne! nieprawdaż?
W obecnym systemie prawnym, a nie jest on chyba zbyt różny od ówczesnego, obejmujacego także PMW, niepodjęcie czynności przez upoważnionego funkcjonariusza publicznego, bez wzgledu na to, że przestepstwo zostało popełnione (niepodjęcie dochodzenia/śledztwa), czy tez dopiero zostanie popełnione (nieprzeciwdziałanie) jest uznawane za przestepstwo, i scigane "z urzędu". Do wszczęcia takowego dochodzenia był zobowiązany Szef Misji w WBr. Podjął? jesli tak, to kiedy? jakie czynności wykonał, a jakich nie, i dlaczego? a jesli ich nie wykonał tylko z powodów "sobie znanych" to czy nie jest to "niedopełnienie obowiazków słuzbowych" co znowu jest wykroczeniem dyscyplinarnym, ale podlega osądowi. Niewszczęcie w ustawowym terminie śledztwa skutkuje wszczęciem p-ko takiemu komuś postepowaniem wyjaśniajacym, a co skutkuje automatycznym odebraniem mu uprawnień jakichkolwiek, osunieciem od wszystkich prowadzonych postepowań, zawieszeniem w czynnosciach itp. Obowiązki przejmuje, albo automatycznie jego zastepca, albo osoba wskazana przez przełożonego, ktory to własnie ma
obowiązek wyjasnic to wszystko "z urzędu". a jesli tego nie zrobi to co? to mamy podejrzenie próby "zamiecenia pod dywan" albo jeszcze gorsze skojarzenia, bo przeciez sprawa dotyczy ludzi na najwyzszych szczytach władzy.
Tak oto, w dyskusję wdarło się trochę prawa.