Sabratha pisze:Wicher pisze:Nawet jeśli wynik "rajdu"
Wichra miałby być 1:1 to jednak zadano by straty nieprzyjacielowi, zarówno w sprzęcie jak i w ludziach.
życie naszych marynarzy było tu bardziej isttotne
Istotne z jakiego powodu? Żołnierz jest po to by walczył za Ojczyznę a nie by był oszczędzany. Poza tym nie bardzo widzę sens oszczędzenia załogi - czekała ich tylko 5 letnia niewola, bez możliwości prowadzenia dalszej walki.
Cóż, tu się różnimy nieco w poglądach na cel działań zbrojnych. Że pozwolę sobie sparafrazować Sun Tzu, admirał który traci niszczyciel żeby zniszczyć niszczyciel przeciwnika to żaden admirał.
Zasadniczo jedną z trzech charakterystycznych cech dowodzenia jako specyficznej formy kierowania jest zdolność do ponoszenia uzasadnionych i możliwych do zaakceptowania strat w ludziach. Jest to określenie dość płynne, bo zawsze ktoś będzie musiał ocenić czy strata jest akceptowalna i uzasadniona.
Odniosę się do tej wypowiedzi Wichra:
Wicher pisze:Poza tym nie bardzo widzę sens oszczędzenia załogi - czekała ich tylko 5 letnia niewola, bez możliwości prowadzenia dalszej walki.
A czy np. w związku małżeńskim nie widzisz różnicy pomiędzy długą rozłąką, a rozstaniem na zawsze? Albo jeszcze dosadniej: czy dla rodzica nie widzisz różnicy pomiędzy pomiędzy długotrwałą, bolesną chemioterapią dziecka, a śmiercią?
Żołnierze zakładają, że mogą zginąć - taka specyfika służby, ale nikt nie lubi, gdy jest traktowany jak zwykłe mięso armatnie przez decydentów siedzących w ciepłych fotelach przy kominku i palących cygara. Zwłaszcza, że sporo mięsa armatniego wcale sobie nie wybierało tej roli.
Ja rozumiem oczekiwania, że ktoś kogoś ma obronić. Właśnie głównie po to tworzy się armię, a nie po to by zbiorowo poddać się w pierwszym dniu działań wojennych. Historia uczy, że czasami nawet przy znacznej dysproporcji sił, słabszy może coś ugrać na tym, że nie puści kuchni polowych przodem i nie padnie na kolana, ale chyba trzeba być ostrożnym w szafowaniu ludzkim życiem, nawet jeżeli jest to "tylko" życie żołnierza.
Odnosząc wszystko do sprawy "Wichra" to uważam jednak, że gdyby nadarzyła się okazja zadania przeciwnikowi strat to należałoby z niej skorzystać nawet ponosząc ryzyko straty niszczyciela (ale nie przy założeniu, że wysyła się na pewną śmierć!). Zasadniczym celem byłoby podniesienie morale obrońców. Zatopienie okrętu w porcie z całą pewnością niczyich morale nie podniosło. Proszę pamiętać, że tak naprawdę nikt z Dowództwa Floty przystępując do działań wojennych nie za bardzo wiedział ile muszą się utrzymać (i co to finalnie miałoby dać). Sprawa ostatecznie wyjaśniła się w połowie września.
Rozkaz obrony Gdyni do ostateczności uważam za zaprzeczenie istoty dowodzenia (jaki cel mogła mieć ta obrona?), ale wykonano go i dał początek jednej z chwalebniejszych kart września.
Sabratha pisze:Koniec końców uwazam że szanse na znaczny sukces taktyczny były, ale ten sukces nie przyniósłby żadnych celów strategicznych, a jednocześnie niósł z sobą znaczne ryzyko strat w personelu.
Piszesz to z dzisiejszego punktu widzenia. Obawiam się, że Unrug aż takiej wiedzy nie miał, choć musiał wiedzieć, że stoi na straconej pozycji.
To chyba jedna z największych bolączek całej kampanii wrześniowej tzn. brak dobrego pomysłu na prowadzenie wojny obronnej. Cel działań można byłoby z grubsza określić "Utrzymać się ja długo się da". Jak długo? Tego już nie za bardzo wiadomo. Po co? Tego nikt nie powiedział. Na wybrzeżu - bo nie wiem jak w głębi kraju - dochodził poważny problem w postaci szczątkowego planowania wojennego.