Pytanie więc brzmi: jak sobie radzono z suszeniem drzew przeznaczonych na maszty w epoce okrętów drewnianych?
Krzysztof Gerlach
Intrygujące pytanie. Ponieważ drzewo na maszty jest to tzw drzewo miękkie głównie Douglas fir, Sitka spruce (Kanada, USA) czy też polska sosna , ze względu na fakt, że większości wypadków jest spławiane rzekami, nasycenie wodą jest bardzo wysokie, co sprzyja wypaczeniu w trakcie suszenia. Uwzględniając fakt, że drzewo to musi zachować prosty kształt, stąd jedyną metodą będzie suszenie w pozycji leżącej na prawidłowo rozstawionych podporach, które pozwolą je obracać, kontrolując wypaczenie.
Domyślam się więc, że przeniośne zadaszenie z płótna (namiot) tworzący coś w rodzaju tunelu, może rozwiązać ten problem.
Jefe
Ps.
W języku hiszpańskim rozróżnia się rybę na talerzu i w wodzie. W polskim nie. Drewno i drzewo ? W moich rejonach ścięte drzewo nadal jest drzewem, a nie drewnem, choć gałęzie może być przeznaczone na drewno opałowe. Drewno- odnosi się do materiału -w zrozumieniu- obrobiony, zaś na zdjęciu jest dalej w stanie surowym, nieokorowany.
Stąd (na mojej wsi) mówi się spław drzewa, nie drewna.
Pana uwagi jak zwykle nie tylko ciekawe, ale i rozszerzające wiadomości, których dotyczy pytanie!
Jednak takiej metody suszenia pni drzewnych na maszty - chociaż technicznie możliwej - nie stosowano .
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
Suszenie pni długości ponad 30 m, tak żeby się nie wypaczyły? Spuszczanie pionowo do szybów, czy podwieszano na wieżach?
Ee przekombinowane i jeszcze droższe niż zadaszenie. Szczególnie przy "masowej" produkcji masztów.
No dobrze - niech będzie że ustawiano je pionowo, ale nie były podparte od góry, tylko na dole i jakiejś tam wysokości od dołu, powiedzmy na 5-8 metrach. To by było do zrobienia.
Krzysztof Gerlach pisze:Tu mała dygresja leksykalna (...)
jefe de la maquina pisze:W języku hiszpańskim (...)
OK, dzięki za wyjaśnienia - przyjmuję do wiadomości i do stosowania na przyszłość
Do szkół chadzałem ostatnio daaawno temu, a ta podstawowa to taka gminna była, nie najwyższych lotów...
Suszenie w pionie.
Było do zrobienia, a nawet w pewnym sensie tak robiono, jednak z tekiem na kadłuby, nie na maszty . Tyle, że jeszcze prościej – jak już kiedyś pisałem. Ponieważ świeży tek po ścięciu nie nadaje się do spławiania (tonie), więc na trzy lata przed wyrębem z wybranego drzewa puszczano soki (tak jak żywicuje się iglaste), susząc go, kiedy jeszcze rósł i nie wymagał podpór na żadnej wysokości .
Ale z drewnem na maszty tak nie postępowano, podobnie jak nie wieszano go pionowo żadną metodą. Odpowiedź jest zresztą prostsza, niż się wydaje!
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach
Czyżby robili maszt w stanie nasączonym i niewysuszony zakładali na statek/okręt z całym olinowaniem, zaś samo szuszenie przebiegało już po założeniu ?
W ten sposób można kontrolować odchylenia, i wypaczanie, ale co z pękaniem drzewa w trakcie suszenia ?
To tylko moja spekulacja.
Jefe
Witam, w świetle tego co wyżej powiedziano wydaje mi się, że drzew przeznaczonych na maszty nie suszono. Może dlatego, że były to całe pnie. Pozdrowienia.
Drewno na maszty musiało się odznaczać zupełnie innymi cechami niż na kadłuby. Smukłe, daleko sięgające w górę drzewca (czyli podnoszące środek ciężkości), przenoszące zarówno statyczną siłę wiatru, jak gwałtowne podmuchy (np. szkwały) miały być lekkie, silne, ale zarazem sprężyste, giętkie. Dobrze, jeśli były trwałe, ale z uwagi na niższą cenę, znacznie bardziej prawdopodobną utratę niż drewno kadłubów (w sztormach, podczas bitew), umieszczenie w miejscu dużo mniej sprzyjającym gniciu i częstszy proces wymiany na nowe, nie była to cecha aż tak bardzo pożądana jak w przypadku elementów kadłuba. Świdraki też się nie wspinały tak wysoko, więc i twardość była mniej poszukiwana.
Wszystkie szukane cechy zapewniały najlepiej niektóre drzewa iglaste, o bardzo długich, prostych pniach, spełniające określone warunki – o których dalej - i rosnące we właściwym (tj. ostrym) klimacie.
Po to, by drewno liściaste zyskiwało pożądane własności i nie gniło, trzeba je było bardzo długo suszyć. Lecz cechy potrzebne w masztach, drzewa iglaste mogły zapewnić tylko pod warunkiem posiadania na początku i zatrzymania w nich jak najdłużej żywicy. Po wyschnięciu pękały i można sobie było z ich drewna zrobić ognisko. Zatem nigdy ich nie suszono! Owszem, wysychały potem w postaci masztów i rej, lecz wbrew chęci konstruktorów i załóg, a nie ku czyjemukolwiek zadowoleniu. W momencie, kiedy wyschły (tzn. straciły sporą ilość żywicy), trzeba je było szybko wymieniać na nowe (kilka razy szybciej niż częstotliwość przeciętnych remontów kadłuba). W marynarce, w której tego nie robiono – z reguły z powodu trudności w zaopatrzeniu, a nie z braku rozwagi czy fałszywie rozumianych oszczędności – na okrętach łamały się w sztormach maszty i reje, a w rezultacie pełnosprawne skądinąd żaglowce, pozbawione napędu, mogły kończyć na skałach czy mieliznach i ulegać zagładzie.
W czasie wojny o niepodległość amerykańskich kolonii, Brytyjczycy zostali nagle pozbawieni źródła doskonałych amerykańskich drzew masztowych, o których pisał Jefe, a tymczasowo zaniedbali rynek bałtycki, dostarczających świetnych sosen. W efekcie w tych samych sztormach, które tylko lekko naruszały okręty francuskie (one właśnie przejęły dostawy amerykańskie!), żaglowce Royal Navy, z połamanymi drzewcami, rozpraszały się po całym Atlantyku.
Zupełnie odwrotna sytuacja zapanowała w czasie wojen napoleońskich. Ze względu na brytyjską blokadę portów Francuzi mieli wielkie problemy z pozyskaniem drewna na maszty (lądem to „nie szło”, o czym w niedalekiej przyszłości napiszę dokładniej), zaś Anglicy wykształtowali sobie tymczasem dostawy z Kanady; poza tym Bałtyk pozostawał nadal tak dla nich ważny, że nie wahali się uderzać na Danię, Szwecję czy Rosję, by zapewnić sobie surowce leśne z tego obszaru (aczkolwiek znacznie częściej posługiwali się wypróbowaną i na ogół niezawodną metodą lipnych papierów oraz stosownych łapówek). Skutek był taki, że okręty Royal Navy mogły miesiącami przebywać w morzu, wśród najgorszych sztormów, a prawie każde wyjście Francuzów z portu kończyło się taką hekatombą wśród wyschniętych drzewc, iż większość ich admirałów zaraz zawracała, co nie rozumiejący zupełnie tych spraw Napoleon (francuski!) przypisywał tchórzostwu oficerów.
Wróćmy jednak do samych drzew i ich przechowywania po wyrębie. Przede wszystkim tylko drzewa iglaste rosnące w ostrym klimacie, gdzie były wielkie różnice między letnim a zimowym przyrostem słojów, budowały taką strukturę, dzięki której żywica utrzymywała się w nich jeszcze długo po ścince. Nie wystarczyło bowiem mieć drzewo o wysokiej zawartości żywicy, gdy rosło, ważne było, aby nieuniknione wysychanie zachodziło jak najwolniej. Stąd inna jakość drewna z pni drzew tego samego gatunku, lecz rosnących w różnych krajach. Oczywiście w tej sytuacji nikt nie suszył drzew przeznaczonych na maszty, lecz wręcz przeciwnie – częstym sposobem ich przechowywania przed ostateczną obróbką było trzymanie w specjalnych, ogromnych basenach, gdzie pnie znajdowały się całkowicie zanurzone pod powierzchnią wody!