Te osoby są tak dalekie światopoglądowo na szereg spraw (aborcja to tylko jedna z nich), że żadnego kompromisu nie wypracują.
Robisz zasadniczy błąd w rozumowaniu. Nikogo z tych ludzi nie formował św. Tomasz. Niektórzy pewnie nawet o nim nie słyszeli.
To, czy ktoś czytał św. Tomasza z Akwinu czy nie, nie ma tu znaczenia. Liczy się tok myślenia i to, czy takie różnice obiektywnie muszą prowadzić do braku porozumienia. Św. Tomasz po prostu udowadnia, że nie muszą.
Dodatkowo tu masz oficjalne stanowisko kościoła w sprawie aborcji
Znów - i co z tego? Jak się to ma do polityki? Przytaczasz normy prawa kościelnego a my dyskutujemy o polityce "świeckiej" - to są odrębne sprawy!!!
Pozwolę sobie jednak wyjaśnić co pisał św. Tomasz w Sumie teologicznej. Inaczej się chyba nie da.
Otóż sporo miejsca poświęcił zagadnieniu prawa, rozróżniając kilka jego rodzajów. W tym prawo ludzkie i boskie. Zaznaczył przy tym, że w żadnym wypadku jednego z drugim mieszać nie należy, bo to są inne byty. Raz ze względu na źródło - w przypadku prawa boskiego - wiadomo, w przypadku prawa ludzkiego jego źródłem jest ludzki rozum. Drugi powód jest może nawet ważniejszy i dotyczy celu. Prawo boskie daje nam normy moralne, których przestrzeganie ma nam dać zbawienie. Natomiast prawo ludzkie jest tworzone przez ludzi, dla ludzi, po to by, kolokwialnie mówiąc, ludzie, żyjąc obok siebie, wzajemnie się nie pozabijali. Prawo ludzkie jest więc "z tego świata". Na podstawie tego dochodzi do logicznego wniosku, że nie każda rzecz, która jest naganna moralnie winna być zabraniana przez prawo - ludzkie prawo powstałe będące efektem "pracy" ludzkiego rozumu (normy prawa boskiego przenoszone do ludzkiego, stają się ludzkim prawem!, bo dzieje się tak w efekcie działań ludzkiego rozumu). I tu przechodzimy do sedna sprawy: w przypadku aborcji, spór dotyczy nie tego czy aborcja jest dobra czy zła, ale tego czy prawo (LUDZKIE PRAWO jej zabraniające) jest dobre czy złe. I tu znów powołam się na to co pisze św. Tomasz, bowiem uznaje on, że ludzkie prawo, które nie jest powszechnie akceptowane (on chyba nawet nie pisał o większości, po prostu prawo ludzkie powinno być według niego powszechnie akceptowane) jest ZŁYM PRAWEM. Bo przyniesie więcej szkody niż pożytku (choćby tylko dlatego, że będzie omijane i będzie w ten sposób podważało autorytet jakim prawo winno się cieszyć). Poza tym uważał on, że człowiek powinien być w jak najmniejszym stopniu ograniczany przez prawo, gdyż ma wolną wolę, która jest bardzo istotnym elementem chrześcijaństwa (a katolicyzmu w szczególności).
Religia chrześcijańska jest bowiem bardzo liberalna w swej istocie. Osobiście uznałbym, że pierwszym liberałem na tym świecie był Pan Bóg (i nie piszę to ironicznie!), który tworząc człowieka dał mu rozum by mógł odróżniać dobro od zła, i wolną wolę, by czynił to co uważa za stosowne - acz, rzecz istotna, z wszelkimi tego konsekwencjami. Czy można sobie wyobrazić lepszą kwintesencję liberalizmu?
Kościół może więc, a nawet powinien, tłumaczyć, że aborcja to coś złego. Ale nie ma to nic wspólnego ze stanowieniem prawa, które przecież może aborcję dopuszczać (nie każda rzecz, naganna moralnie, powinna być zabraniana przez prawo). Jedno z drugim NIE MA NIC WSPÓLNEGO! Religia i polityka się nie przenikają - cesarzowi należy oddać co cesarskie a Bogu co boskie.
Nawiasem mówiąc, to że Kościół, wbrew zasadom, miesza się do polityki (lobbuje treść aktów prawnych, a tworzenie aktów prawnych to sfera polityki, wpływanie na ich treść także) działa na jego niekorzyść. Gdyż polityka to spór. A tam gdzie jest spór są co najmniej dwie jego strony. Kościół to wspólnota wiernych, zjednoczona w wierze ale podzielona w sferze polityki (jedno drugiemu nie przeszkadza). Hierarchowie Kościoła, opowiadając się po jednej stronie sporu politycznego rozbijają tym samym Kościół - czyli postępują odwrotnie do tego co powinni robić.
Tak więc NIE ma przeszkód, by brak zgody w kwestiach światopoglądowych implikował niemożność współpracy politycznej. Jeśli ktoś tak twierdzi, jest - wybacz za sformułowanie - ignorantem.
Aborcja równa się automatyczna ekskomunika
Czy ekskomunika uniemożliwia współpracę polityczną?
Rozmawiamy o kompromisie. Z zasady obie strony powinny się spotkać gdzieś w połowie drogi.
Co polecasz drugiej stronie? W jakich kwestiach według Ciebie oni powinni ustąpić?
Nie pouczam jednej strony, stwierdzam tylko fakty, ew. je tłumaczę. A co do kompromisu... W kwestii demokracji - nie ma go. Bo kompromis jako taki jest elementem demokracji. Bez demokracji nie ma kompromisu i dyskusja staje się bezprzedmiotowa. Nie ma kompromisu w kwestii tego na ile zasady demokratyczne mogą być rozmontowane. Tu sprawa jest oczywista.
W kwestii np. aborcji, to chciałbym zwrócić uwagę, że kompromis już był. I został złamany TYLKO przez jedną stronę. Złamanie kompromisu akceptowanego przez wszystkich (nawet, jeżeli sam kompromis się nie podoba) zawsze powołuje gwałtowne zaostrzenie sporu (po to zresztą kompromis aborcyjny został złamany - aby pogłębić podziały, nie ze względów światopoglądowych; cel był czysto polityczny). Teoretycznie kompromisem obecnie mógłby być powrót do poprzedniego rozwiązania. Ale nie wydaje mi się to możliwe, gdyż atmosfera została nadmiernie przegrzana. Więc możliwości na kompromis za bardzo nie widzę (Ty zresztą chyba też nie?). Z drugiej strony zważ na to, że "nie każda rzecz naganna moralnie winna być zabraniana przez prawo". Pełna legalizacja aborcji nie zmusza nikogo do jej wykonania. Tu kompromis nawet nie jest potrzebny (gdyby wszyscy do tematu podeszli tak, jak naucza św. Tomasz z Akwinu).
Tak zwany "zgniły kompromis" nikogo nie zadawalał ale jakoś funkcjonował.
Czyli, to był dobry kompromis. Bo mało który kompromis kogokolwiek zadowala - kompromis NIKOMU nie daje tego co by chciał. Jeśli jednak mimo to trwa - jest DOBRYM kompromisem.
Wyczuli pismo nosem. KO dawało szansę na dłuższy pobyt u władzy.
Niekoniecznie. PiS już rządziło. Wystarczyło dołączyć. Dlaczego nikt się na to nie zdecydował?
Więc podsumowując odpowiadam po raz kolejny: Różnice światopoglądowe nie do przeskoczenia. Dodatkowo animozje personalne oraz zużycie polityczne PiS-u po dwóch kadencjach.
Więc wyjaśniłem, że kwestie światopoglądowe nie mają znaczenia (oczywiście przy dobrej woli stron, pretekst z tego zawsze można na siłę zrobić). Spokojnie można bowiem oddzielić sacrum od profanum.
Animozja personalne są ZAWSZE do przezwyciężenia (jeżeli się chce). Nie takie przezwyciężano. Poza tym, pomiędzy PiS, Konfederacją, PSL-em a nawet P2050 aż tak wielkich animozji personalnych nie ma.
Zużycie PiS... zgodzę się, że PiS się zużyło. Ale znów niw aż tak bardzo, bo wynik miało najlepszy. Więc choć zużycie można było zauważyć, to nie było ono takie by unimożliwoało dalsze rządzenie. Oczywiście w ramach rządu koalicyjnego. I tu ponownie pojawia się pytanie - dlaczego takowy nie został utworzony?
Gregski, na to pytanie padła odpowiedź. Ze strony PO, PSL, P2050 i Lewicy - bo PiS zagrażał demokracji. To zostało JASNO wyrażone. Powiem więcej, Konfederacja tego otwarcie nie powiedziała, ale w praktyce myśli tak samo. I nawet jeśli sama demokracji nie szanuje, to przecież zmiana systemu obecnie byłaby i dla niej niekorzystna. Tylko Ty (no, może nie tylko Ty) nie chcesz tego przyjąć do wiadomości.
To znaczy że zdolności nie są zerowe tylko potencjalni koalicjancki za słabi.
Ale z Konfederacją i PSL większość by już była. A jakby uwzględnić całą Trzecią Drogę.... Owszem, to abstrakcja, ale ja się właśnie pytam dlaczego to jest abstrakcją?
