Szanowni Panowie,
Postanowiłem przelać na papier krótką refleksję jaka naszła mnie po przeczytaniu tego wątku. Choć inkryminowany artykuł jak i recenzję do niego przeczytałem (podkreślam jedynie dla tych, którzy uznają to za istotne) to nie będę się bezpośrednio odnosić do tekstu, głównie dlatego, że choć rozróżniam większość typów przed- i drugo wojennych samolotów, to nie jestem znawcą lotnictwa.
Chciałbym poruszyć jedną bardzo istotną kwestię, a mianowicie błędy w publikacjach. Opierając się na obserwacjach (w tym na autoobserwacjach) stwierdzam, że w publikacjach występują trzy rodzaje błędów, nazwijmy je ogólnie, merytorycznych. Wynikają one z:
- niewiedzy autora;
- chwilowego "zaćmienia mózgu" autora (można to nazwać też nienależytą starannością);
- "uprzejmości" korekty/redakcji, która postanawia usprawnić coś w tekście, a nie ma ku temu wystarczającej wiedzy.
Pierwszej grupy nie trzeba chyba tłumaczyć.
Druga to wszelkie pomyłki, uproszczenia, błędne tłumaczenia itp. Podam tu idealny przykład z mojej twórczości wzięty. Użyłem kiedyś terminu „ciężar” zamiast „ciężar właściwy” i to dwukrotnie w tym samym tekście. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach, czytając mój tekst nie pomyślał, że faktycznie w danym przypadku pisze o ciężarze, a nie o ciężarze właściwym (żeby być jeszcze dokładniejszym to dodam, że w zasadzie wystarczyło pisać o gęstości). Co więcej, gdybym napisał ciężar właściwy to być może niektórzy musieliby zacząć szukać w pamięci wiadomości z podstawówkowej fizyki

. Niestety, powyższe nie stanowiły dla mnie żadnego usprawiedliwienia i przez chwilę miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Zrobiłem szkolny błąd i było mi po prostu wstyd. Nie miałem oporów by przyznać się do tego, a wytykającego ów błąd serdecznie w tej chwili pozdrawiam i dziękuję. To dla mnie lekcja ostrożności i staranności, z której pracę domową odrabiam do dziś.
Zawsze, ale to zawsze wychodzę z założenia, że ten który pisze uwagi do moich tekstów zasługuje uznanie, bo chciało mu się wyłuskać niespójności i chciało mu się tą wiedzą podzielić, co stanowi dla mnie bezcenną pomoc.
Zbaczając z tematu postu dodam, że również pomoc (nawet, a może zwłaszcza w formie krytyki) stylistyczna czy ogólna, językowa jest również zawsze mile widziana.
Na koniec grupa trzecia, czyli prezenty od korekty. Daleko nie szukając przypomnę zabawę słowami „efektywny”, „efektowny” i „trafny” autorstwa MSiO. Okazuje się, że czasem nie warto poprawiać autora, zwłaszcza odwracając sens wypowiedzi o 180 stopni.
Dodam jeszcze, że błędy w publikacjach uważam za wpadki, a
celowe wstawianie nadmiernych uogólnień lub nieprecyzyjnych informacji uważam za niedopuszczalne. Stara zasada mówi, że pobudzenie pozytywnej ciekawości czytelnika następuje nie na skutek podania mu czegoś co od razu go zniechęci lub nastawi negatywnie, lecz na skutek pozostawiania jakiegoś zagadnienia otwartym lub całkowite pominięcie jakiegoś drugo- czy raczej trzeciorzędnego problemu. Problemu, który jest potencjalnym celem kolejnej potencjalnej publikacji. A to oznacza, że w rzeczonej kwestii czuję się jak ryba w wodzie i tylko czekam, by wziąć się do roboty.
Ostatnie sprawa to zdolność do krytyki tekstu. Wyznaję zasadę, że nie trzeba nakręcić stu filmów, by móc wydać opinię o danym obrazie. Ilu krytyków filmowych ma za sobą choćby minimalne doświadczenie za kamerą? Tak samo uważam, że prawo do krytyki tekstu ma
KAŻDY czytelnik. Może to być krytyka oparta na argumentach emocjonalnych (podobało mi się lub nie), które z reguły wyznaczają „lekkość pióra” autora oraz „nośność” tematyki podlegającej opracowaniu. Wreszcie może to być krytyka oparta na argumentach rzeczowych, określająca stopień „doskonałości” wiedzy autora w poszczególnych omawianych przez niego zagadnieniach. Argumenty rzeczowe nigdy nie biorą się z Księżyca i są w dość łatwy sposób weryfikowalne. Niektórzy czytelnicy bardzo często mylą slogany z argumentami rzeczowymi, niektórzy również próbują wybrać dowolne stwierdzenie i poprzez udowodnienie jego błędności, zaprzeczyć tezie autora itd., itd.
Proszę wybaczcie mi dość luźny związek z tematem, ale jak widzę stało się to normą, więc dramatycznie nie odstaję. Proszę również nie traktować
żadnej części mojej wypowiedzi, jako wymierzona w kogokolwiek, bo jest to jedynie zbiór refleksji jaki w znacznej mierze opieram na własnym doświadczeniu i na moich potknięciach.
Pozdrawiam,
Marmik
PS
Dodam jeszcze, że wielce ubolewam, że polski rynek publicystyczny jest tak ubogi w spółki autorów z różnym bagażem wiedzy i doświadczeń (np. historyk+technik teoretyk+ praktyk). Czasami skutkuje to przesyceniem technikaliami lub nadmiernym stopniem ogólności technicznej itp.