Załogi Niebogatowa
: 2009-06-04, 16:37
Bardzo słusznie podniesiono kwestię różnic pomiędzy załogami oddziałów Niebogatowa i Rożestwieńskiego. Nie wiem akurat, czy załogi Niebogatowa były lepsze, ale miały bez porównania LEPIEJ. Przez cały rejs Rożestwieński dręczył swoich ludzi. Oficerów (a osobliwie dowódców okrętów) psychicznie, a prostych matrosów fizycznie. Obsługi dział bezustannie musiały przy nich koczować, jakby dowódca wierzył w realność japońskiej napaści gdzieś w Kanale La Manche czy w Zatoce Vigo. Niebogatow i Felkerzam dawali załogom więcej swobody, liberalniej też puszczając na ląd. Wyżywienie u Rożestwienskiego było nędznie monotonne i chyba niesmaczne. Swoje robili czynownicy z Morskowo Wiedomstwa działając z rutyną nie uwzględniającą, że toczy się wojna. W. Ja. Krietiannikow w pracy "Cuszimskoje srażenije 14 - 15 maja 1905 g.", Sankt-Pieterburg 2003, wiele stron poświęca na problemowi przydzielania po zakończeniu kampanii przez okrety doświadczonych załóg do ekipaży (czyli do jednostek w koszarach na lądzie) i okrętowaniu na ich miejsce rezerwistów, ludzi z aresztów czy karnych batalionów. Anegdotycznie wręcz brzmi sytuacja opisana na str 55 ww. książki. Autor powołuje się tam na wspomnienia oficera torpedowego z pancernika "Sisoj Wielikij". Miał on napisać, że personel eskadry Rożestwienskiego (zapewne chodziło o oficerów) nie uważał okrętów Niebogatowa za istotne wsparcie jeśli uwzględnić same jednostki, ale bardzo liczył na jakość ich załóg, naiwnie oczekując, że wśród nich będzie "kwiat" celowniczych dział i w ogóle instruktorzy artyleryjscy. Dopiero w niewoli w Japonii (a przynajmniej oficerowie mieli tam wręcz luksusowe warunki, za co skądinąd w ramach warunków pokojowych gosudarowi przyszło słono zapłacić)dowiedziano się, że najlepsi celowniczowie-instruktorzy i oficerowie poszli do ekipaży, pomimo próśb o dalszy przydział na okręty, a w zamian nich załogi okrętów uzupełniono "komandoj, sobrannoj s boru da s sosienki".
PS. Nie da się ukryć, że bardzo przyjemnie bierze mi się udział w sympatycznej wymianie myśli o wojnie 1904 - 1905. Jeszcze 2 czy 3 posty, a wyjadę z baletnicą Krzesińską II ("II" dlatego, że zaczęła tańczyć po starszej siostrze), która też jakimś tam udział w wojnie może i miała), a tymczasem dopiero teraz dopatrzyłem się, że przedmiotowe pancerniki wyposażał i nasz Pruszków. Mianowicie w książce R. M. Mielnikowa "Bronienoscy tipa Borodino", Sankt-Peterburg 1996, wykazano jak krowie na rowie, że Bałtijskij Zawod zamówił w firmie W. Tilmansa z Pruszkowa w pobliżu Warszawy dla wyposażenia kajut jakieś "szczitowyje paneli iz tonkolistowogo żelieza". Czytając zaś o tych tam Swietłanach, które Ksenofont topić bez miłosierdzia kazać raczyłby naszym podwodnym wilkom w rodzaju sławnego Kłoczkowskiego przypomniałem sobie, że i w tych jednostkach miał (czy: miał mieć) udział przemysł z Królestwa. Ale to już inna historia.
PS. Nie da się ukryć, że bardzo przyjemnie bierze mi się udział w sympatycznej wymianie myśli o wojnie 1904 - 1905. Jeszcze 2 czy 3 posty, a wyjadę z baletnicą Krzesińską II ("II" dlatego, że zaczęła tańczyć po starszej siostrze), która też jakimś tam udział w wojnie może i miała), a tymczasem dopiero teraz dopatrzyłem się, że przedmiotowe pancerniki wyposażał i nasz Pruszków. Mianowicie w książce R. M. Mielnikowa "Bronienoscy tipa Borodino", Sankt-Peterburg 1996, wykazano jak krowie na rowie, że Bałtijskij Zawod zamówił w firmie W. Tilmansa z Pruszkowa w pobliżu Warszawy dla wyposażenia kajut jakieś "szczitowyje paneli iz tonkolistowogo żelieza". Czytając zaś o tych tam Swietłanach, które Ksenofont topić bez miłosierdzia kazać raczyłby naszym podwodnym wilkom w rodzaju sławnego Kłoczkowskiego przypomniałem sobie, że i w tych jednostkach miał (czy: miał mieć) udział przemysł z Królestwa. Ale to już inna historia.