Bitwa w Cieśninie Cuszimskiej (Okręty nr 5/2013)
: 2013-05-31, 16:51
Z ciekawością przeczytałem artykuł Sergiusza Mitina dot. bity pod Cuszimą stoczonej podczas wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 roku. I po przeczytaniu mam uczucia mieszane. Pozostawiając narzekanie na koniec, muszę stwierdzić iż w ogólnej ocenie przyczyn rosyjskiej klęski zgadzam się z autorem artykułu, który odpowiedzialność za taki a nie inny jej wynik przypisuje dowodzącemu eskadrą rosyjską wiceadm. Rożestwienskiemu. Autor słusznie zwraca uwagę na fakt, że bitwę rozstrzygnęły pancerniki i ich artyleria najcięższa, tak zaś pancerników jak i armat kalibru 10-12 cali Rosjanie mieli dwa razy więcej niż ich przeciwnicy. Krytykuje też popularne skądinąd przekonanie wielu autorów, że wynik bitwy był przesądzony od samego początku, cała wyprawa II i III Eskadry nie miała sensu a jej przebieg był jednym pasmem przykładów nieudolności carskiego reżimu. Nic bardziej błędnego! Szkoda, że autor nie rozwinął tu pewnych wątków, bo możliwość przerzucenia okrętów z Bałtyku na Daleki Wschód w przypadku konfliktu z Japonią lub Chinami Rosjanie rozpatrywali (i planowali) już od 1882 roku, po roku 1895 zaś skala przedsięwzięcia miała wyglądać mniej więcej tak jak wyglądała podczas wojny z Japonią. Cała wyprawa była zresztą bardzo dobrze przygotowana logistycznie i stanowiła raczej przykład dobrej organizacji a nie nieudolności władz carskich. Również wartość bojowa II Eskadry była znacząca i na pewno jej potencjał bojowy odpowiadał potencjałowi japońskiej Połączonej Floty. Tak więc trudno tu mówić o jakiejś nieudolności organizacyjnej lub wysyłaniu kogoś na stracenie - i dobrze że Pan Mitin o tym pisze. Pisze też zresztą więcej, gdyż wspomina np. o niezłym przygotowaniu do wojny rosyjskiej bazy w Port Arturze - i też słusznie! Albo o nie najgorszym wyszkoleniu załóg I Eskadry, które rzeczywiście mniej więcej odpowiadało wyszkoleniu załóg okrętów japońskich. Co prawda przesadza momentami twierdząc np. iż celność ognia Japończyków w bitwie na Morzu Żółtym była gorsza niż Rosjan (nawet gdyby odliczyć trafienia osiągnięte przez Japończyków w ostatniej fazie bitwy, gdy szyk Rosjan został zmieszany, to procent trafień były minimalnie większy po stronie japońskiej, choć rzeczywiście, w pierwszej fazie bitwy toczonej na dużych dystansach, nieco lepiej strzelali Rosjanie) sumie jednak pisze prawdę i o sprawach istotnych.
Myli się jednak gdy zadaje pytanie dlaczego nikt do tej pory nie dostrzegł tego z gruntu fałszywego postrzegania wojny rosyjsko-japońskiej. Otóż wielu dostrzegło i ja bym z kolei dziwił się dlaczego nie dostrzegł tego Pan Mitin. Owszem, dominują uproszone i fałszywe poglądy na przyczynę japońskiego zwycięstwa, ale co najmniej od lat 90' pojawiają się też prace na tego typu poglądach nie pozostawiające suchej nitki. Pan Mitin nie jest więc w swych poglądach specjalnie odkrywczy.
Sam zresztą też popada w przesadę przypisując nieudolność w dowodzeniu nie tylko Rożestwieńskiemu (słusznie!) ale i innym rosyjskim dowódcom. Dowodzący np. w bitwie na Morzu Żółtym kontradm. Witgeft dał się poznać jako bardzo dobry taktyk ewidentnie wygrywając pierwszą fazę bitwy. Dodajmy, fazę obfitująca w wiele manewrów, dzięki którym Rosjanie pozostawili przeciwnika za sobą otwierając sobie wolną drogę w kierunku Władywostoku. To, że Japończycy osiągnęli jednak w tym starciu sukces (ponosząc w ostatecznym rozrachunku mniejsze straty niż Rosjanie) było wynikiem zbiegu okoliczności, lub jak kto woli szczęścia - a konkretnie dwóch szczęśliwych trafień we flagowy pancernik Cesariewicz, z których pierwszy zabił Witgefta i wyeliminował z walki sporą część jego sztabu, drugi zaś uszkodził na rosyjskim pancerniku maszynę sterową, co doprowadziło do złamania szyku rosyjskiego zespołu. Gdyby nie to Rosjanie mieliby bardzo duże szansę by przerwać blokadę, co byłoby ewidentną zasługą ich dowódcy - tak lekceważonego Witgefta, który w momencie próby okazał się zręcznym taktykiem. Nie wiadomo dlaczego autor artykułu krytykuje też kontradm. Niebogatowa (za to, że jedyną decyzję jaką podjął było poddanie dowodzonych przez siebie okrętów!) - niesłusznie!!! Niebogatow bardzo sprawnie doprowadził swe okręy na Daleki Wschód (sprawniej i szybciej niż Rożestwieński - a za to rosyjskiego dowódcę Pan Mitin akurat chwali, skądinąd słusznie) mając przecież wśród nich pancerniki obrony wybrzeża do żeglugi oceanicznej nadające się raczej średnio. Doprowadzając przy tym stan wyszkolenia załóg (złożonych głównie z rezerwistów) do co najmniej przyzwoitego poziomu (np. wyniki szkolnych strzelań artyleryjskich wypadły całkiem dobrze - na dużych dystansach artylerzyści Niebogatowa strzelali nawet lepiej niż Japończycy podczas swych ćwiczeń odbywanych w kwietniu!). Trudno także cokolwiek zarzucić Niebogatowowi podczas samej bitwy (po bitwie również). Sprawa kapitulacji zaś to jakby "odrębna bajka", którą oceniać można różnie, a o czym nie chciałbym teraz dywagować.
Także postać adm. Togo nie została przez Pana Mitina oszczędzona. Aczkolwiek trochę racji autor tu ma odmawiając japońskiemu dowódcy wojennego geniuszu. Tym niemniej nieprzeciętnych zdolności Togo bym jednak nie odmówił! Co prawda japoński dowódca miał do dyspozycji okręty zbudowane "pod" taktykę "L" i gotowe procedury bojowe do zastosowania w określonych sytuacjach, to jednak procedury procedurami a realia realiami. Wykorzystać błędy przeciwnika też trzeba umieć i ten fakt należałoby docenić - osobę japońskiego admirała potraktował, jak na mój gust, trochę niesprawiedliwie.
Tu pojawia się następna kwestia poruszona przez Pana Mitina. Zadaje on mianowicie pytanie, czy wyprawa II Eskadry miała sens po rozpoczęciu przez Japończyków oblężenia Port Artura. Co więcej, autor zadaje pytanie i w zasadzie nie za bardzo nawet próbuje na nie odpowiedzieć. Skoro zaś je zadał, sensowną odpowiedź przytoczyć powinien. Trudno jest mi powiedzieć czy autor nie orientuje się tu po prostu w rosyjskich zamierzeniach czy z trudnych do wyjaśnienia przyczyn tematu jednak nie podejmuje się wyjaśnić, w każdym razie problem jest tu bardziej złożony. Gdy decyzja o wysłaniu II Eskadry zapadała (w marcu, praktycznie "zaklepana" została w kwietniu), Port Artur nadawał się do jej przyjęcia. Gdy w sierpniu rozpoczęło się oblężenie rosyjskiej twierdzy, natychmiast zwołano posiedzenie komisji, na której zadecydowano się kontynuować przygotowania (co w sporej mierze było zasługą Rożestwieńskiego !). Tyle tylko, że celem wtedy stał sie od razu Władywostok, Port Artur bowiem, ostrzeliwany przez japońską artylerię, bazą dla połączonych sił rosyjskich być już nie mógł. Upadek twierdzy mógł więc mieć znaczenie psychologiczne, ale nie mógł mieć wpływu na zmianę planów! Tym bardziej, że zakończenia wojny chcieli już wtedy i Rosjanie i Japończycy. Ci drudzy pozytywnie zareagowali na propozycję amerykańskiej mediacji już w lutym (jeszcze przed Mukdenem!), Rosjanie jednak chcieli mieć lepszą pozycję przetargową. Po porażce pod Mukdenem (gdy japońska armia, co prawda zwycięska, była już tak osłabiona, że niezdolna do jakichkolwiek działań ofensywnych) nadzieją dla Rosjan była już tylko II Eskadra. I nie musiała ona nawet pokonać Połączonej Floty - wystarczy by przedostała się do Władywostoku, co od razu zmieniłoby stosunek sił i dało rosyjskiej dyplomacji mocne argumenty w rozmowach pokojowych.
O tym wszystkim Pan Mitin już jednak nie pisał z przyczyn trudnych dla mnie do wyjaśnienia. I te wszystkie niedopowiedzenia, pytania z brakiem odpowiedzi, dywagacje bez wyjaśnienia szerszego kontekstu sprawy, są chyba, wraz z fatalnym - moim zdaniem - stylem, największym mankamentem tego artykułu. Który po przeczytaniu pozostawia daleko idący niedosyt.
Reasumując, dobrze, że pisząc o wojnie rosyjsko-japońskiej i bitwie pod Cuszimą "odbrązawia się" pewne narosłe mity, co Pan Mitin robi. Źle, że robi to w taki sposób. Nieco nonszalancki i... określiłbym to słowem "niedojrzały". Bez właściwego przedstawienia tematu, posługując się sformułowaniami nie przystającymi do pracy popularno-naukowej. Kwestią przyzwoitości jest już w tej sytuacji tylko nie robienie odkrycia z tego, co odkryciem nie jest. Inne spojrzenie na wojnę rosyjsko-japońską prezentowało już bowiem co najmniej kilku autorów, także rosyjskich, już w latach 90'. I o tym autor też mógłby pamiętać - w Polsce parę osób historią wojen morskich się jednak interesuje i ze wspomnianą tematyką jest na bieżąco. Na przyszłość niech Pan Mitin o tym postara się zapamiętać...
Myli się jednak gdy zadaje pytanie dlaczego nikt do tej pory nie dostrzegł tego z gruntu fałszywego postrzegania wojny rosyjsko-japońskiej. Otóż wielu dostrzegło i ja bym z kolei dziwił się dlaczego nie dostrzegł tego Pan Mitin. Owszem, dominują uproszone i fałszywe poglądy na przyczynę japońskiego zwycięstwa, ale co najmniej od lat 90' pojawiają się też prace na tego typu poglądach nie pozostawiające suchej nitki. Pan Mitin nie jest więc w swych poglądach specjalnie odkrywczy.
Sam zresztą też popada w przesadę przypisując nieudolność w dowodzeniu nie tylko Rożestwieńskiemu (słusznie!) ale i innym rosyjskim dowódcom. Dowodzący np. w bitwie na Morzu Żółtym kontradm. Witgeft dał się poznać jako bardzo dobry taktyk ewidentnie wygrywając pierwszą fazę bitwy. Dodajmy, fazę obfitująca w wiele manewrów, dzięki którym Rosjanie pozostawili przeciwnika za sobą otwierając sobie wolną drogę w kierunku Władywostoku. To, że Japończycy osiągnęli jednak w tym starciu sukces (ponosząc w ostatecznym rozrachunku mniejsze straty niż Rosjanie) było wynikiem zbiegu okoliczności, lub jak kto woli szczęścia - a konkretnie dwóch szczęśliwych trafień we flagowy pancernik Cesariewicz, z których pierwszy zabił Witgefta i wyeliminował z walki sporą część jego sztabu, drugi zaś uszkodził na rosyjskim pancerniku maszynę sterową, co doprowadziło do złamania szyku rosyjskiego zespołu. Gdyby nie to Rosjanie mieliby bardzo duże szansę by przerwać blokadę, co byłoby ewidentną zasługą ich dowódcy - tak lekceważonego Witgefta, który w momencie próby okazał się zręcznym taktykiem. Nie wiadomo dlaczego autor artykułu krytykuje też kontradm. Niebogatowa (za to, że jedyną decyzję jaką podjął było poddanie dowodzonych przez siebie okrętów!) - niesłusznie!!! Niebogatow bardzo sprawnie doprowadził swe okręy na Daleki Wschód (sprawniej i szybciej niż Rożestwieński - a za to rosyjskiego dowódcę Pan Mitin akurat chwali, skądinąd słusznie) mając przecież wśród nich pancerniki obrony wybrzeża do żeglugi oceanicznej nadające się raczej średnio. Doprowadzając przy tym stan wyszkolenia załóg (złożonych głównie z rezerwistów) do co najmniej przyzwoitego poziomu (np. wyniki szkolnych strzelań artyleryjskich wypadły całkiem dobrze - na dużych dystansach artylerzyści Niebogatowa strzelali nawet lepiej niż Japończycy podczas swych ćwiczeń odbywanych w kwietniu!). Trudno także cokolwiek zarzucić Niebogatowowi podczas samej bitwy (po bitwie również). Sprawa kapitulacji zaś to jakby "odrębna bajka", którą oceniać można różnie, a o czym nie chciałbym teraz dywagować.
Także postać adm. Togo nie została przez Pana Mitina oszczędzona. Aczkolwiek trochę racji autor tu ma odmawiając japońskiemu dowódcy wojennego geniuszu. Tym niemniej nieprzeciętnych zdolności Togo bym jednak nie odmówił! Co prawda japoński dowódca miał do dyspozycji okręty zbudowane "pod" taktykę "L" i gotowe procedury bojowe do zastosowania w określonych sytuacjach, to jednak procedury procedurami a realia realiami. Wykorzystać błędy przeciwnika też trzeba umieć i ten fakt należałoby docenić - osobę japońskiego admirała potraktował, jak na mój gust, trochę niesprawiedliwie.
Tu pojawia się następna kwestia poruszona przez Pana Mitina. Zadaje on mianowicie pytanie, czy wyprawa II Eskadry miała sens po rozpoczęciu przez Japończyków oblężenia Port Artura. Co więcej, autor zadaje pytanie i w zasadzie nie za bardzo nawet próbuje na nie odpowiedzieć. Skoro zaś je zadał, sensowną odpowiedź przytoczyć powinien. Trudno jest mi powiedzieć czy autor nie orientuje się tu po prostu w rosyjskich zamierzeniach czy z trudnych do wyjaśnienia przyczyn tematu jednak nie podejmuje się wyjaśnić, w każdym razie problem jest tu bardziej złożony. Gdy decyzja o wysłaniu II Eskadry zapadała (w marcu, praktycznie "zaklepana" została w kwietniu), Port Artur nadawał się do jej przyjęcia. Gdy w sierpniu rozpoczęło się oblężenie rosyjskiej twierdzy, natychmiast zwołano posiedzenie komisji, na której zadecydowano się kontynuować przygotowania (co w sporej mierze było zasługą Rożestwieńskiego !). Tyle tylko, że celem wtedy stał sie od razu Władywostok, Port Artur bowiem, ostrzeliwany przez japońską artylerię, bazą dla połączonych sił rosyjskich być już nie mógł. Upadek twierdzy mógł więc mieć znaczenie psychologiczne, ale nie mógł mieć wpływu na zmianę planów! Tym bardziej, że zakończenia wojny chcieli już wtedy i Rosjanie i Japończycy. Ci drudzy pozytywnie zareagowali na propozycję amerykańskiej mediacji już w lutym (jeszcze przed Mukdenem!), Rosjanie jednak chcieli mieć lepszą pozycję przetargową. Po porażce pod Mukdenem (gdy japońska armia, co prawda zwycięska, była już tak osłabiona, że niezdolna do jakichkolwiek działań ofensywnych) nadzieją dla Rosjan była już tylko II Eskadra. I nie musiała ona nawet pokonać Połączonej Floty - wystarczy by przedostała się do Władywostoku, co od razu zmieniłoby stosunek sił i dało rosyjskiej dyplomacji mocne argumenty w rozmowach pokojowych.
O tym wszystkim Pan Mitin już jednak nie pisał z przyczyn trudnych dla mnie do wyjaśnienia. I te wszystkie niedopowiedzenia, pytania z brakiem odpowiedzi, dywagacje bez wyjaśnienia szerszego kontekstu sprawy, są chyba, wraz z fatalnym - moim zdaniem - stylem, największym mankamentem tego artykułu. Który po przeczytaniu pozostawia daleko idący niedosyt.
Reasumując, dobrze, że pisząc o wojnie rosyjsko-japońskiej i bitwie pod Cuszimą "odbrązawia się" pewne narosłe mity, co Pan Mitin robi. Źle, że robi to w taki sposób. Nieco nonszalancki i... określiłbym to słowem "niedojrzały". Bez właściwego przedstawienia tematu, posługując się sformułowaniami nie przystającymi do pracy popularno-naukowej. Kwestią przyzwoitości jest już w tej sytuacji tylko nie robienie odkrycia z tego, co odkryciem nie jest. Inne spojrzenie na wojnę rosyjsko-japońską prezentowało już bowiem co najmniej kilku autorów, także rosyjskich, już w latach 90'. I o tym autor też mógłby pamiętać - w Polsce parę osób historią wojen morskich się jednak interesuje i ze wspomnianą tematyką jest na bieżąco. Na przyszłość niech Pan Mitin o tym postara się zapamiętać...