Adam Mierosławski i jego statki

Okręty Wojenne do 1905 roku

Moderatorzy: crolick, Marmik

Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Adam Mierosławski i jego statki

Post autor: Krzysztof Gerlach »

O Mierosławskim i Borowskim się nie wypowiem, ponieważ to, co o nich wiem, nie pochodzi z materiałów źródłowych (chociaż trudno otrząsnąć się ze zgrozy przy czytaniu o przyłączeniu się w XIX w. do „pirackiego związku Braci Wybrzeża”, który był luźnym ugrupowaniem istniejącym w wieku XVII). Ale opowieści o Ignacym Blumerze i Kazimierzu Luxie to typowe dla takiej literatury bałamutne opowiastki sensacyjne, oparte na gazetowych plotkach, rzekomych wspomnieniach z trzeciej ręki oraz zupełnym niezrozumieniu instytucji korsarstwa i zjawiska piractwa, wymieszane w sosie mającym przyciągnąć czytelników z grona osób biorących komedie z serii „Piratów z Karaibów” za coś zbliżonego do prawdy.
Ignacy Blumer nie płynął na żadnym statku „z francuskimi i polskimi weteranami” tylko z aktywnymi żołnierzami (w tym około 100 byłymi legionistami polskimi), na żaglowcu przydzielonym mu - w celu ewakuowania ich z Jérémie - przez gen. Fressineta. Statek ten został istotnie doścignięty przez brytyjski bryg 18-działowy „Racoon”, ale nikt nikogo „nie zostawiał na pewną śmierć” (ten kłamliwy ozdobnik ma pokazywać, jacy to Anglicy byli „wstrętni”). Wręcz przeciwnie, pozostali polscy żołnierze z Haiti nie mogli się nadziwić, dlaczego dobrze wyposażony w gotówkę wojskową (nie własną!) Blumer, towarzyszący mu podporucznicy Birnbaum i Lipiński oraz ich 100 podkomendnych wylądowali bardzo wygodnie na Kubie, ze wszystkimi pieniędzmi, za które dobrze sobie żyli (szef batalionu Małachowski utrzymywał, że ten przedziwny wynik zatrzymania przez brytyjski okręt wojenny wynikł z wymiany tajemnych znaków masońskich między Blumerem a dowódcą „Racoon”, kapitanem Austinem Bissellem (którego wprawdzie przerobił lekko na komandora Augusta Bissela, ale i tak uwiarygodnił tymi danymi personalnymi swoją relację). W każdym razie bazując na Kubie, Blumer, Birnbaum, Lipiński i stowarzyszony z nimi (a nie wspominany chyba w artykule) Wincenty Kobylański, wyposażyli w 1803 r. żaglowiec jako jednostkę korsarską Z PEŁNYM POPARCIEM generałów francuskich, więc o żadnym PIRACTWIE NIE MOGŁO BYĆ MOWY. Organizowali całkowicie legalne wyprawy korsarskie, nigdzie nie „grasując”. W tamtych czasach to był prawnie dozwolony – I REALIZOWANY PRZEZ WSZYSTKICH – środek prowadzenia wojny na morzu. W przypadku Blumera cała ta działalność trwała zresztą bardzo krótka, ponieważ ostro ścigany przez Anglików, bliski katastrofy u wybrzeży Florydy, już w 1804 wrócił do Europy.

Kazimierz Lux nie tylko nie dowodził PIRACKIM STATKIEM „Mosquito”, ale nawet nie dowodził KORSARSKIM szkunerem „Mousquito”, którym ta jednostka w istocie była, bowiem komendę nad okrętem sprawował naprawdę Francuz, porucznik Bruat. Natomiast Lux objął w lipcu 1805 r. dowództwo czegoś w rodzaju kompanii piechoty morskiej (tu oddział 60-osobowy) na tym żaglowcu. Epizod ze zdobyciem amerykańskiego statku wiozącego broń i amunicję dla Murzynów w Port au Prince (i sprzedaniu go w Hawanie za 20000 franków) jest prawdziwy, chociaż wiąże się z okolicznościami mało dla korsarzy pochlebnymi. Potem „Mousquito” z Polakami w załodze działał bardzo aktywnie na Morzu Karaibskim (jak najdalej od „wód wokół Jamajki”!) do grudnia 1805. Z tym „postrachem wód” to oczywiście umyślna przesada (wody te roiły się wtedy od podobnych jednostek), ale przeznaczenie połowy łupów dla rządu francuskiego jasno dowodzi, że nie było mowy o żadnym piractwie.

Tak to bywa z wiadomościami Radia Erewań.
ODPOWIEDZ