Gregski pisze: ↑2021-06-23, 16:51
Nie, nie.
To Ty i Smoku wiecie lepiej jak się trzeba było zachować więc piłeczka jest po waszej stronie.
Jak napisałem wcześniej, chętnie poczytałbym sobie o alternatywach.
Nie moje ale też dobre::
Główna przyczyna klęski wrześniowej
Notka webmastera:
Na forum
http://drugawojnaswiatowa.prv.pl/forum oprócz moderatorów niewiadomoczemu czepiających się osób piszących bez ogonków toczy się dyskusja o przyczynach klęski wrześniowo-październikowej 1939 r. Przytaczam jeden z głosów w tej debacie, autorstwa Kol. Andreva. Dodatkowo dalsza wypowiedź Andreva już z forum FOW :
http://fow.aplus.pl Text jest rozwojowy i przypuszczalnie zostanie rozwinięty. Teraz oddaję głos autorowi:
Text Andreva:
Typowo jako główną przyczynę polskiej klęski wskazuje się niedozbrojenie polskiej armii przy ogromnej przewadze technologicznej nieprzyjaciela (porównuje się np. liczby polskich i niemieckich czołgów), błędy doktryny wojennej oraz założenia planu obrony całości granic. Myśląc o tych przyczynach jako remedium na całe zło forumowicze próbują wskazać drogi do tworzenia dla przedwojennej armii polskiej jednostek pancernych i rozbudowy lotnictwa kosztem np. MW. Jako remedium na klęskę widzą czasem też inne ugrupowanie bojowe polskiej armii (za linią Wisły), reorganizację jednostek taktycznych. W tym rozumowaniu przeważnie pokutuje chęć zrzucenia przyczyn klęski właśnie na gospodarczą słabość państwa, jakoby akcentując przewagę materiałową nieprzyjaciela.
Panowie: NIE JEST TO CAŁA PRAWDA! Ani też w przewadze materiałowej nieprzyjaciela nie leżą przyczyny rozmiarów porażki.
Otóż główna przyczyna rozmiarów Polskiej porażki w 1939 roku leżała niestety w złej organizacji dowodzenia oraz błędnym dowodzeniu na szczeblu strategicznym i operacyjnym. Winą za rozmiary porażki należy obarczyć głównie Marszałka Rydza-Śmigłego.
Błąd zasady jednoosobowego dowodzenia. Jednoosobowe dowodzenie jest oczywiście jedynym rozwiązaniem na najniższych i średnich szczeblach taktycznych – tutaj nie ma czasu na konsultacje i długie myślenie. Decyzje na szczeblu plutonu, kompanii, czy batalionu muszą być podejmowane natychmiast w reakcji na zmiany na polu walki. Myśląc o dowodzeniu na tych szczeblach godzimy się z teoretycznym błędami dowodzenia na rzecz szybkości podejmowania decyzji – lepsza zła decyzja podjęta natychmiast, niż najlepsza nawet ale poniewczasie (czyli np. po 10minutach). Im wyżej jednak postępujemy w hierarchii dowodzenia tym sytuacja (na mapie) zmienia się wolniej (chodzi o ogólne wrażenie) natomiast błędy dowodzenia (niezgodność podejmowanych decyzji z zasadami sztuki wojennej) mają coraz większe i coraz dalej idące, czasem nieodwracalne konsekwencje. Gdy dochodzimy do szczebla armii, grupy armii czy obrony kraju w ogóle należy już posługiwać się “radą wojenną” wspartą DOBRYM sztabem generalnym (aktywnym, poszukującym rozwiązań dla dowódcy). Głównodowodzący (oczywiście) powinien zawsze mieć prawo wydania rozkazu, lecz powinien liczyć się na KAŻDYM kroku z podwładnymi i swoim sztabem. Jego generałowie powinni dobrze orientować się już przed bitwą co zamierza wódz, mogliby wtedy wytknąć mu błędy zawczasu, wspomóc plan bitwy dobrym pomysłem a w czasie jej toczenia w pełni zdawać sobie sprawę ze swego miejsca w planie działania. Tego w Polskiej armii 1939 roku NIE BYŁO. Rydz-Śmigły nie chwalił się w szczegółach nikomu przed wojną ze swojego pomysłu na obronę. Dowódcy armii nie wiedzieli jaką rolę przewidział im Naczelny Wódz (NW). Była to tzw. “szkoła Piłsudskiego” – zamiaru walki dowiadujemy się dopiero z decyzji dowódcy. NW nie radził sobie z dowodzeniem także dlatego, że nie miał czasu na samodzielne prawidłowe zanalizowanie sytuacji i podjęcie właściwych decyzji (wiąże się to z punktem 2). Zdarzało mu się więc “zapominać” o mniej ważnych odcinkach obrony, podejmować decyzje z karygodnym opóźnieniem, “nie pomyśleć” o pewnym fakcie itp.
Błąd organizacji armii na szczeblu strategicznym. Ten punkt częściowo wiąże się z powyższym i poniższym (powiązanie punktów 2 i 3 będzie w punkcie 4). W polskiej armii brakowało szczebla korpusu lub (i) grupy armii. Skutek był taki, że NW był przeciążony dowodzeniem, gdyż podlegali mu dowódcy 11 związków operacyjnych którym nie nadążał wydawać rozkazów (NW zamiast zajmować się strategią musiał rozgryzać szczegóły operacyjne). A dowódcy armii dotkliwie odczuwali z tego samego powodu brak szczebla korpusu (Zamiast zajmować się szczeblem operacyjnym zajmowali się taktyką w dywizjach). Na szczeblu strategicznym zawodziła łączność ponieważ z jednej strony nie była nowoczesna, a z drugiej musiała podołać wysyłaniu wiadomości na stosunkowo niski szczebel dowodzenia (pamiętajmy że im niższy szczebel dowodzenia, tym częściej i szybciej trzeba dowodzić) do wielu związków. Skutek... dramatyczny. Ponadto można dodać częsty brak współdziałania na skrzydłach sąsiednich związków wynikający z niedoinformowania “z góry” (tu – łączność, omówiona zasada jednoosobowego dowodzenia, czyli nawyk nie informowania o zamiarach własnych i “rozdrobnienie” strategiczne armii polskiej generujące z zasady takie sytuacje).
Plan obrony. Brak SZCZEGÓŁOWEGO planu to po prostu skandal! Tu znowu (chyba) “szkoła Piłsudskiego” nie pozwoliła NW przekuć jego zamiarów na szczegółowy plan obrony, a więc poinformować podległych mu dowódców i sztab o zamiarach własnych i przewidywaniach co do ruchów nieprzyjaciela. Ponadto NW wyodrębnił 3 fazy walki (1. bitwa graniczna, 2. odwrót, 3. obrona linii rzek). Powinny być najwyżej dwie fazy bowiem armia powinna płynnie przejść od obrony do odwrotu i sam odwrót powinien być szczegółowo zaplanowaną częścią pierwszej fazy wojny. Dowódcy armii zawczasu powinni znać kryterium podjęcia decyzji o odwrocie i sposób jego przeprowadzenia (np. uderzenie i nocny odskok), w tej sytuacji dowódca pękającej armii rozpoznałby moment krytyczny i poinformował o nim sztab, a ten zatwierdziłby godzinę odwrotu i przekazał ją do pozostałych armii wraz z innymi niezbędnymi informacjami. Niestety dowódcy nie mieli tej samodzielności, tak jak nie znali zadań sąsiadów i odwodów. Nie znali sytuacji na froncie. Decyzję podejmował więc sam NW i z różnych powodów podjął ją o około 2 dni za późno – skutek? – katastrofa!
Teoretyczny podział obrony przez NW na 3 fazy wiąże się z kolejnym jego błędem. NW najwyraźniej zakładał, że może przewidzieć jedynie rozwój pierwszych dni walk, a potem trzeba będzie improwizować. Dlatego najprawdopodobniej wyłonił pierwszą fazę walk granicznych i oddzielił od niej odwrót jako ten moment walk którego rozwoju nie jest w żaden sposób przewidzieć. Zamiast tego należało wypracować kilka wariantów działania. Niestety zamiast tego była “wielka improwizacja” która z różnych (opisanych wyżej i niżej) przyczyn szybko zmieniła się w chaos dowodzenia.
W tym samym punkcie muszę poruszyć jeszcze to, że NW dufny w swoje umiejętności dowódcze nie rozegrał przed wojną ze swymi dowódcami ani jednej tzw. “gry wojennej” aby zweryfikować swoje wyobrażenie o nadchodzącej wojnie. Taka gra jasno ujawniłaby najsłabsze punkty własnej strony i najsilniejsze przeciwnika. NW być może nie popełniłby potem w prawdziwej wojnie wielu błędów, które kosztowały życie wielu polskich żołnierzy. Dowiedziałby się NW z tej gry np. że koncepcja linearnego odwrotu nie ma szans powodzenia wobec 15 niemieckich dywizji szybkich i miażdżącej przewagi Luftwaffe w powietrzu.
Plan, a raczej ogólna koncepcja tkwiąca głównie w głowie marszałka, zakładał linearny odwrót. Polskie dowództwo (sztab i nie istniejąca rada wojenna) powinny zdać sobie sprawę z tego, że przeciwnik dysponuje dużą przewagą manewrową (wynikało to z wiadomości wywiadu, pionu analizy i nierozegranych w rzeczywistości “gier wojennych”). Wobec powyższego jedynym słusznym rozwiązaniem było wycofywanie się w dużych grupach, zdolnych bronić się od czoła przeciw masie niemieckiej piechoty i przebić się przez wychodzące na flanki i tyły jednostki szybkie. Rozwiązaniem były więc armie o liczniejszych jednostkach taktycznych (8-12 dywizji i brygad) pogrupowanych w korpusy o 2-4 dywizjach i brygadach. Dodatkowa zaleta to ograniczenie liczby związków operacyjnych co też jest plusem w polskich warunkach 1939 roku. Ograniczenie liczby dowódców operacyjnych podległych NW do 3-4 względnie 5 powodowałoby, że ludzie ci byliby odpowiedzialni za losy Polski na równi z NW i tworzyliby wraz z jego sztabem organ decyzyjny zdolny wypracować w najbardziej nawet krytycznym momencie dobre decyzje dowódcze dla danego odcinka frontu i dla obrony kraju w ogóle.
Błędy niedoinformowania na które złożę: po pierwsze rozpoznanie na szczeblu strategicznym. NW po prostu nie wiedział co kryje się za pierwszą linią wojsk nieprzyjaciela. Nie pozostawił sobie do dyspozycji lotnictwa rozpoznawczego, ani nie zobligował podległych mu dowódców do rozpoznania niemieckiego ugrupowania na głębokość operacyjną i strategiczną. Za prawidłowo rozpoznanymi niemieckimi dywizjami nie szło dodanie do nich ich “towarzyszek” z korpusów. Mówiąc wprost tylko generał Szyling zadał sobie trud rozpoznawania korpusów a nie dywizji i dania NW pełniejszego obrazu nacierających na niego wojsk nieprzyjaciela. Kiedy po pierwszych kilku dniach walki nie rozpoznano wielu jednostek taktycznych w szczególności kilku najniebezpieczniejszych jednostek szybkich trzeba było za wszelką cenę dowiedzieć się gdzie one są (drogą analizy, lub forsownego rozpoznania lotniczego) – przecież to nie igły. Nie można dobrze dowodzić zaniedbując tak podstawowe sprawy! Po drugie w sprawie niedoinformowania: NW został wiele razy oszukany przez podległych mu dowódców (Rómmel, Dąb-Biernacki). Nie doszłoby do tego, jeżeli polska armia nie trzymałaby się kurczowo “łańcucha dowodzenia” (co znowu brało się pewnie z zasady opisanej w 1. ). Mówiąc wprost NW powinien mieć zaufanych oficerów łącznikowych w sztabach armii. Przy tej okazji należy jeszcze podnieść sprawę gen. Dęba-Biernackiego który własne błędy tuszował wysyłając do NW meldunki o demoralizacji własnych jednostek (czy taki człowiek nadaje się w ogóle na dowódcę?)
Przy tej okazji (dowódców) można również zastanowić się dlaczego doświadczony, o wysokich walorach dowódczych gen. Piskor pozostawał 1.09.1939 bez wojska a miał je np. Dąb-Biernacki??? – Znowu błąd NW (tym razem chyba zamierzony – nie wiem).
Dziesiątki drobnych i dużych błędów operacyjnych NW i dowódców armii i SGO – chciałem po kolei wymieniać, ale nie mam już siły. Zresztą w dużej mierze wynikały one ze wszystkich poprzednich punktów i np. z takiej prozaicznej sprawy, jak sposób prezentowania informacji o polu walki dla NW (rysunki dla NW). Brak dokładnych map uniemożliwiający ostrzał artylerii. Brak amunicji działowej zmuszający polskie armaty do milczenia.
Część II. Konkretne kwestie
Teza: „Wojnę zaczęliśmy zmobilizowani. Fakt, że niektóre dywizje miały późny termin rozwinięcia mobilizacyjnego.”
Możemy się w tym miejscu zgodzić z faktami. W wyniku częściowej mobilizacji 1.IX.1939 roku na swoich pozycjach znalazły się 31 wielkich jednostek, całość lotnictwa, 56 baonów ON oraz większość pozadywizyjnych jednostek KOP i artylerii. Niezmobilizowane, w toku przemarszów, lub w trakcie koncentracji itp. Było wciąż 21 wielkich jednostek. Faktycznie oznacza to, że wojnę rozpoczynaliśmy z 1/3 jednostek w trakcie mobilizacji (fakt, że rezerwowych i drugoliniowych). Przypominam, że:
Pierwszy rzut mobilizacji powszechnej osiągał gotowość bojową nie wcześniej niż 3 dnia i nie później niż 6 dnia od ogłoszenia mobilizacji (transporty rozpoczynano więc od 4 dnia).
Drugi rzut osiągał gotowość w ciągu 10-12 dni - transporty od dnia 11.
Mobilizację ogłoszono 30.VIII. więc żadna z jednostek mobilizacji powszechnej nie osiągnęła gotowości bojowej do rozpoczęcia wojny.
Tymczasem nieprzyjaciel osiągnął pełną gotowość bojową. A więc trzeba się pogodzić z faktem, że Niemcom udało się osiągnąć zaskoczenie strategiczne.
W tym miejscu trzeba podkreślić również trudną sytuację transportową (kolejową) armii polskiej:
Brak odpowiedniej liczby węzłów komunikacyjnych (w sensie węzłów rezerwowych które mogłyby zastąpić węzły już zbombardowane).
Przewaga powietrzna nieprzyjaciela, który mógł się skupić (i częściowo to robił) w danej sytuacji na misjach izolacji pola walki. Dodatkowo sytuację pogarszała słaba obrona p-lot węzłów komunikacyjnych.
Np.
6.IX zatrzymano w Warszawie transport kolejowy 3 pac.
Płk. Tadeusz Tomaszewski pisze we wspomnieniach:
„(...) 3 września (...) Wzywał mnie gen. Sawicki (...) z rozkazu ministra wojny Mam natychmiast wyjechać na Pomorze i zorganizować ewakuację 150 000 rezerwistów (...) ponieważ koleje są zajęte transportami koncentracyjnymi i mają już trudności w ruchu z powodu bombardowań, ewakuacja tej masy ludzkiej ma się odbyć marszem pieszym. (...)”. Pułkownik nie ze swojej winy rozkazu tego nie wykonał.
Płk. Julian Janowski pisze we wspomnieniach:
„(...) 3 września (...) Gdy gen. Sosnkowski dowiedział się o słabych siłach do obrony Warszawy, wspomniał o możliwości zatrzymania przejeżdżających przez Warszawę transportów 5DP (26 i 40 pp) oraz części artylerii tej dywizji (...)” – Jednostki te faktycznie zatrzymano w Warszawie i wzięły one udział w obronie Warszawy.
Itd. Zgodzisz się że udział w walce wzięło zaledwie 1 mln żołnierzy z planowanych 1 355 000 według planu mobilizacyjnego W2, przy czym do 17.IX cała armia Polska powinna być już zmobilizowana i skoncentrowana (w sensie koncentracji jednostek taktycznych) i w najgorszym wypadku nieprzetransportowana. Jednakże utrata w tym czasie ogromnych połaci terenu na zachodzie oraz działalność niemieckiego lotnictwa uniemożliwiły to.
Teza: „Wojnę zaczęliśmy z bardzo wyraźnym planem obrony.”
Co tak naprawdę oznacza hasło: „wyraźny plan obrony”?)
Za opracowywanie planu zachód „wzięto się” 4 marca 1939 roku. W toku wstępnej analizy bardzo szybko i bardzo trafnie określono nieprzyjacielskie siły, główne kierunki uderzeń nieprzyjaciela, a więc w konsekwencji można powiedzieć, że prawidłowo „domyślono się” nieprzyjacielskiego planu ataku.
Ten początkowy sukces zmarnowano. Wynikły opóźnienia. 2 miesiące z powodu rozplanowywania odwodów, oraz opóźnienia związane z kończeniem planu mobilizacyjnego W2.
Nie opracowano prawidłowo i nie dopracowano systemu łączności (np. nie były w ogóle przewidziane rezerwowe stanowiska łączności).
Nie opracowano szczegółowo planu logistycznego. Nie opracowano planu współdziałania lotnictwa z wojskami lądowymi.
Źle (albo może lepiej powiedzmy – nie dobrze) rozplanowano rozłożenie sił (nadmiernie silna armia Poznań, Częstochowa będąca w pasie działania armii Łódź a obsadzona przez armię Kraków, nieprzemyślane rozłożenie odwodów, bezsensowny korpus interwencyjny) i co ważniejsze w ogóle nie pomyślano o zabezpieczeniu jeszcze przed wojną linii Wisły i Sanu (a także Bugu).
I najważniejszy zarzut - niedokończonego planu w ogóle nie poddano jakiemukolwiek krytycznemu sprawdzeniu, który musiałby unaocznić sztabowi jakie zagrożenie dla armii polskiej niesie za sobą zaangażowanie przez Niemców kilkunastu wielkich szybkich jednostek osłanianych przez panującą w powietrzu Luftwaffe.
Poza tym w planie zachód Wódz Naczelny nie wziął pod uwagę, że będzie musiał dowodzić aż 11 związkami operacyjnymi, co oznacza wielki wysiłek rozkazodawczy i co w połączeniu z organizacją Polskich sztabów prawie na pewno musiało doprowadzić do chaosu dowodzenia i nadmiernej improwizacji (tak też się stało).
Innymi słowy Polska armia była zbyt rozproszona co zmuszało głównodowodzącego do zajmowania się sprawami operacyjnymi a nie strategicznymi, natomiast dowódców pierwszego po nim niższego szczebla (dowódców armii) do zajmowania się taktyką, zamiast problemami operacyjnymi.
Teza: Ukształtowanie granic było, jakie było, rozstawienie wojsk nie mogło być inne - było optymalne.
Ukształtowanie granic było jakie było. To prawda. Jest to jednak argument na to, że już na starcie mieliśmy przechlapane i że interwencja sowiecka 17.IX niewiele już zmieniała. Winy armii w tym, że musiała bronić ponad 2 tysięcy km granicy nie było. Wina natomiast leżała po stronie krótkowzrocznych polityków, którzy w 1938 roku nie byli w stanie przewidzieć dalszego toku wypadków. Mówiąc skrótowo można było się domyślić, że po Sudetach Niemcy zgarną całe Czechy, a z kolei po upadku Czechosłowacji następna jest Polska.
Zgodzę się, że Czesi byli be i nie byli wobec nas fair i dostało im się za swoje. Niemniej jest to klasyczny przykład sytuacji w której „dwóch się bije a trzeci korzysta”. Gdyby Polska w 1938 roku odpuściła sobie (chociażby chwilowo) i twardo stanęła po stronie Czechów wiążąc ich tym samym ze sobą ścisłym paktem wojskowym, to rok później armia niemiecka najprawdopodobniej nie odważyłaby się pomyśleć o wojnie, lub odważyłaby się, lecz nie w warunkach wszystkich możliwych przewag.
Po drugie rozstawienie wojsk musiało być inne. Nie w sensie takim że za linią rzek (to faktycznie bez sensu). Diabeł tkwił w szczegółach (rozmieszczenie odwodów, pasy działania armii, liczba armii itp)
Teza: Nie, organizacja początkowa była optymalna, później - w momencie odwrotu, gdy naprawdę potrzebne były pośrednie ogniwa dowodzenia, zostały one zorganizowane.
Organizacja początkowa była zła. Pisałem o tym powyżej. Wódz naczelny musiał wchodzić w szczegóły walki 11 relatywnie małych związków operacyjnych. W związkach operacyjnych znowuż brakowało korpusów (czy też GO – w sensie takim, że one oczywiście były, ale było ich zbyt mało). Doraźna organizacja nie była już w stanie naprawić sytuacji. Polecam Twojej uwadze bitwę nad Bzurą, w której gen. Stachiewicz twierdzi, że Kutrzeba miał być dowódcą grupy armii, a gen. Kutrzeba sobie tego nie przypomina. W toku bitwy gen. Kutrzeba potrzebował od Gen. Bortnowskiego odciążenia w sprawach taktycznych, ale go nie otrzymał ponieważ gen. Bortnowski czuł się bardziej partnerem gen. Kutrzeby, niż jego podwładnym. Tych nieporozumień nie byłoby, gdyby nie improwizowano. Co więcej armie polskie były zbyt małe z dwóch jeszcze przyczyn. Problemów z łącznością która w armii Polskiej bardzo kulała (o tym za chwilę) i z powodów najważniejszych bo operacyjnych. Od początku wiedziano w Polskim sztabie, że polskie armie po stoczeniu bitwy granicznej będą musiały się wycofywać za linię rzek. Ponieważ jednak nie zadano sobie trudu pomyślenia oraz (lub) rozegrania kilku gier wojennych nie domyślono się, że przy tak dużym rozciągnięciu frontu i przy takiej dysproporcji sił niemieckie związki szybkie będą wychodzić na skrzydła i tyły Polskich armii. W tej sytuacji jedynym wyjściem było „zwijanie” skrzydeł przez związki operacyjne i odchodzenie w tył w skupieniu. Aby to skupienie było efektywne Armie musiałyby mieć dość sił, aby osłaniać się od czoła, przed naporem piechoty, bronić skrzydła przed uderzeniami zawiązków szybkich i w krytycznej sytuacji móc przebijać się przez wychodzące na jej tyły wielkie jednostki szybkie. Tak więc należało się osłonić przed niemiecką piechotą wzmocnionym korpusem (2 – 3 dywizje) bronić skrzydeł (po jednym korpusie na skrzydło) i przebijać 1 korpusem przy 1 korpusie pozostającym w odwodzie w centrum ugrupowania wycofującej się armii – daje to około 10 - 12 DP plus 2 – 4 Bkaw użytych do rozpoznania i zabezpieczania pasa odwrotowego oraz w sensie odwodu alarmowego. Dodatkowo w tym wybitnie manewrowym okresie Polskich działań odwrotowych konieczne były zmotoryzowane (lub mieszane konno - zmotoryzowane) bataliony (może osiem może dziesięć) lub (i) brygady (może dwie) zaporowe saperów wzmocnione bronią przeciwpancerną działać one powinny w przewidywanym pasie działania niemieckich związków szybkich ograniczając ich ruchliwość. Jednostki takie istniały (bataliony zaporowe) ale „mądrze” rozwiązano je w 1938. We wrześniu próbowano coś wykombinować, ale na improwizację było już za późno.
Tymczasem Wódz naczelny wyobrażał sobie (co uwidaczniają jego rozkazy), że armie będą się cofać marszami bojowymi poszczególnych dywizji, a więc we względnym rozproszeniu (czy też inaczej mówiąc bez planowego skupiania sił) – pozwolę sobie pozostawić to bez komentarza i cieszyć się, że generałowie tacy jak Thomme wiedzieli, że to bzdura.
Teza: Wojnę zaczęliśmy z zapasami na 6 miesięcy. Niestety trwała kilka tygodni, więc nie możemy powiedzieć, że zapasy były niewystarczające: w późniejszej fazie wojny intensywność walk zmalałaby i wtedy możnaby użyć zapasów ze składów.
Po kontroli armii w 1936 roku wysunięto wiele postulatów w tym konieczność zwiększenia ilości amunicji do poziomu pozwalającego prowadzić działania bojowe przez 6m-cy (jak piszesz). Tego stanu niestety nie osiągnięto. Według planu zachód (poszperaj sobie w źródłach) Polskie armie miały przy sobie zaopatrzenie na 15 dni walki, potem miały pobierać zaopatrzenie z magazynów a po upływie miesiąca potrzeby armii miała pokrywać bieżąca produkcja wojenna. Nie mam danych ale może ktoś wie ile np. nabojów artyleryjskich do haubic 100mm posiadała polska armia 1.IX?
Fakt, że Polska armia nie wyczerpała amunicji nie uzasadnia stwierdzenia, że było jej dość na 6m-cy walk. Zwracam też uwagę, że nie poczyniono żadnych przygotowań w celu przyszłego przyjmowania ogromnych transportów wojskowych przez rumuńską granicę (Czy zdajesz sobie sprawę ile tysięcy ton zaopatrzenia dziennie potrzebuje 500 tyś żołnierzy piechoty w boju?)
Teza: Szyfry 7. DP nie wpadły w ręce Niemców, choć tego się obawiano. Łączność funkcjonowała jako tako do 17 września.
Przyjrzyjmy się tej działającej jako tako łączności: Armia Łódź między 6 a 13.IX działała całkowicie pozbawiona łączności. Gen. Thomme przez cały ten czas nieświadomy zmian jakie zachodzą na mapie operacyjnej próbował wykonać rozkazy gen Rómmla z nocy 5-6.IX które nakazywały armii wyjście w oś działania niemieckich dywizji pancernych. Oczywiście gen. Rómmel nie wiedział, że jego rozkaz de facto do tego się sprowadził, ale gdy to już się okazało to niestety tego rozkazu nie miał kto zmienić. Tymczasem gen. Thomme uparcie próbował wykonać rozkaz – co należy poczytać mu za wielki plus ponieważ zbyt wielu dowódców Polskich w 1939 roku samowolnie zmieniało rozkazy dowódców wyższego szczebla.
Ze wspomnień płk Stanisława Roli – Arciszewskiego:
„(...) Podsłuchiwano wprawdzie od czasu do czasu jej (armii „Poznań” przyp. Andrev) rozkazy, z których wynikało, że zbliża się do Warszawy , ale na ponawiane uporczywie szyfrem i kodem nie otrzymano odpowiedzi. Widocznie w armii „Poznań” nie dowierzano nikomu i obawiano się poinformować niepowołanych.”
W dniu 8.IX gen. Kutrzeba w telefonicznej rozmowie z gen. Stachiewiczem nazywał Ozorków „bydlęcym językiem”.
Oddaję głos gen. Stachiewiczowi: „(...) Nie mogąc uzyskać połączenia z Naczelnym Wodzem (8.IX przyp. Andrev) drogą telefoniczną ani juzem, postanowiłem wysłać samolotem do Brześcia oficera sztabu (...) Liczyłem, że odpowiedź będę mógł uzyskać przed wieczorem. (...)” i dalej „ (...) Depeszę radiową do gen. Kutrzeby było bardzo trudno zredagować ze względu na obawę odczytania szyfru przez nieprzyjaciela”, a specjalnego kodu umówionego z gen. Kutrzebą nie miałem. (...) głowili się nad nią wszyscy oficerowie sztabu obecni ze mną w Warszawie. Pamiętam (...) że np. lasy skierniewickie były określone >>tam, gdzie pan ostatnio polował<<. (...) nie mogąc (gen. Kutrzeba przyp Andrev) z omawianej depeszy zrozumieć gdzie ta armia (chodzi o armię „Łódź” – przyp. Andrev) się znajduje, nie zwrócił się drogą radiową z odnośnym zapytaniem do Naczelnego Dowództwa. (...)”
Gdyby ktoś nie zwrócił uwagi na to co jest uderzające w tych cytatach to już pomagam. W pierwszym widzimy, że nawet szef sztabu miał kłopoty z porozumieniem się z Wodzem Naczelnym i to już 8.IX. Z drugiego wnioskujemy, że nie jest ważne czy nasze szyfry wpadły przed 8.IX w nieprzyjacielskie ręce, lecz ważne jest to, że nasi oficerowie byli wtedy o tym przekonani i nie polegali już na łączności radiowej. Dalszym wnioskiem z tego cytatu powinno być stwierdzenie, że nie było rezerwowego systemu szyfrów, czy metod, które pozwoliłyby porozumiewać się drogą radiową dowódcom armii! To skandal, do którego otwarcie przyznaje się (pośrednio) szef sztabu. Przy czym należy zauważyć, że Polska matematyka a w szczególności kryptografia (że wspomnę złamanie ENIGMY na UAM w Poznaniu) stały na tak wysokim poziomie, że gwarantowały stworzenie w 100% pewnego systemu kodowania (zakładającego kilka rezerwowych zestawów czy metod, lub wręcz umożliwiającego szyfrowanie wiadomości każdego dnia innym kluczem itd. Itp.) na szczeblu armii i wyżej. Nie doszłoby do wielu nieporozumień i błędów.
Teza: Stwierdzenie o niekompetencji NW jest zdaje się niemożliwe do obronienia.
No to przykłady:
Koncepcja bitwy pod Wągrowem która zrodziła się w umyśle Rómmla wynikała z jednej strony, z jego niechęci do gen. Kutrzeby (nie chciał z nim współdziałać) z drugiej zaś z niedoinformowania. Otóż dowódca tak ważnego odcinka nie wiedział o XIX K panc. gen. Guderiana o którym Polskie Naczelne dowództwo wiedziało już od 6.IX (tymczasem Rómmel nie wiedział o nim do 13.IX i łudził się możliwością uderzeń w kierunku północno-wschodnim zaniedbując kierunek zachodni i wydatnie przyczyniając się do klęski nad Bzurą). Czyja wina?
Płk Stanisław Rola – Arciszewski we wspomnieniach pisze: „(...) rozkaz , otrzymany jeszcze ze Sztabu Głównego, a opiewający, że: >>W Garwolinie zebrał płk Komorowski już kilkaset szabel. Natychmiast zarządzić obsadzenie Wisły i obronę od góry Kalwarii po Warszawę<< (...) Kategorie kordonowo – policyjne opętały myśl operacyjną naszego Sztabu Głównego, chcącego Polskę zabezpieczyć obroną stałą (podkreślenie autora) od Suwałk, przez Gdynię do Krynicy. Był on (rozkaz przyp. Andrev) z tej samej kategorii płodów strategii, co rozkazy wymagające od dywizji obrony stałej (podkreślenie autora) na 30 i wielu więcej kilometrach frontu. Rozkazy wprowadzające w zdumienie dowódców dywizji , którym właśnie w zimie z 1938 na 1939 r. Kazano przeszkalać wojska według nowej instrukcji głoszącej, że 10km frontu obronnego to za dużo dla dywizji, której nie stać na więcej niż 8 km obrony stałej. (...)” i dalej „(...) Rozkaz Naczelnego Wodza z dnia 13 września (...) aby: >>... armie Kutrzeby i Bortnowskiego, razem ze zbędnymi częściami armii „Warszawa”, manewrowały wzdłuż Wisły do rejonu Lwowa, gdzie będzie wydana bitwa rozstrzygająca<< - był, oczywiście, niewykonalną fantazją. (...)” – tu pozwolę sobie skomentować. Jak można było sobie wyobrazić, że wobec uchwycenia przez Niemców przyczółków na Wiśle, wobec znacznej przewagi manewrowej i siłowej na lądzie, wobec całkowitego panowania w powietrzu, wobec uwikłania wspomnianych w rozkazie armii polskich w boju z przeważającym przeciwnikiem będą one zdolne po szczęśliwym wywalczeniu sobie drogi do przepraw na Wiśle przejść jeszcze do rejonu Lwowa (tak jakby Niemcy mieli w tym czasie wziąć przynajmniej 10 dni wolnego, bo to przecież ponad 300 km), a tam wziąć udział w rozstrzygającej bitwie???.
Z poważaniem
Andrzej Witkowski