Chiny rozwijały się do tej pory bazując na prostych rezerwach. Teraz ta formuła rozwoju się wyczerpała i powinien nastąpić skok jakościowy. Ale aby tak się stało, w gospodarce chińskiej muszą nastąpić zasadnicze zmiany. Dużą jej część stanowi nierentowny sektor publiczny. W chinach nie ma gospodarki rynkowej. Władza jest autokratyczna a to generuje ogromną korupcję. Do tej pory to nie uniemożliwiało rozwój, bo ten generalnie miał charakter ekstensywny. Jeśli jednak ma nastąpić zmiana jakościowo, to to będzie problem. A Xi funduje Chinom więcej autokracji, więcej centralizmu, więcej regulacji, mniej rynku. Doświadczenie mówi, że to zaszkodzi a nie pomoże.Po 4 dekadach 10% wzrostu. A o tych poważnych problemach Chin za rogiem to słyszę od ćwierć wieku.
Chiny to duży kraj i pewno jeszcze jakiś czas pociągną. Ale wzrost gospodarczy będzie coraz mniejszy a napięcia społeczne coraz większe.
A to na pewno. Problemy Chin będą się odbijały czkawką na całym świecie.Chiny stają się tak potężne że będzie ich stać na eksport swoich problemów za granicę.
Licząc wszystko razem mieścimy się gdzieś w połowie stawki. Rzecz tylko w tym, że to na co stać bogatszych nie oznacza, że stać na to biedniejszych. Bogatszy więcej swych zarobków może wydać na określony cel - i nadal mu więcej zostanie. Poza tym ważne jest, jak te pieniądze są wydawane. I jaki jest ich efekt. Na pewno bowiem transfery nie spowodowały wzrostu dzietności, na pewno też nie pomogły systemowo najuboższym (mogły w niektórych przypadkach, ale tylko niektórych). Sprawiły natomiast, że o ponad 2 % spadła podaż pracy kobiet (którą do wprowadzenia 500+ starano się zwiększyć!). Dodatkowo zaś zwiększa, i to znacznie konsumpcje. Czyli: mniej pracujemy - więcej konsumujemy.Transfery socjalne w Polsce nie są wyjątkowo wysokie na tle UE...
Transfery są skrojone tylko pod jeden cel - pozyskania przychylności w sensie sympatii politycznych określonych środowisk dla rządzących. I tylko tyle. Ich sens, w rozumieniu rozwiązania określonych problemów socjalnych, demograficznych itp., jest żaden.
Jest źle, bo nas na nie nie stać. Powiem tylko, że już w 2017 roku widać było coraz wyraźniejsze braki w finansowaniu służby zdrowia. W rok później zaczęły się pojawiać także problemy w oświacie (w naszym samorządzie, w innych już nawet wcześniej). I to nie jest przypadek.Jest ok.
A z jakiej oni są galaktyki? I jak możemy się od nich wyzwolić?Eusajanie.
Czyli? Rabują? Zmuszają do niewolniczej pracy? Niewolą?Ekonomicznie.
Więc wyjaśnij mi jak. Przy czym nie chodzi tu o wzrost nominalny.Najpierw to trzeba się nauczyć odróżniać PKB od PNB. Potem już będzie łatwo zrozumieć że wzrost płac w Polsce podnosi PNB.
Jak w takim razie wyjaśnisz wzrost wskaźnika ubóstwa względnego w 2018 roku?Za to udało się dzięki nim poprawić jakość życia młodych ludzi. Bo ludzie wychowujący dzieci często klepali biedę wyłącznie z tego powodu.
Pierwszy rok w którym przejęto władze po starym systemie to był rok 1990, jeśli już. A to już tu zmienia postać rzeczy.Ja ci podam pierwszy rok kiedy przejęto władze po starym systemie 1991...
A te koszty życia to skąd się biorą?Na to czy się bogacimy ma wpływ wzrost dochodów w porównaniu do wzrostu kosztów życia.
Tylko że inflacja na dobre zaczęła się u nas w 2021 roku. To raz. A dwa, gdyby nie to, że mieliśmy tak szybki wzrost dochodów, to nie byłoby inflacji. Która teraz te dochody będzie zjadała.I widzisz, kiedy dochód rozporządzalny zaczął faktycznie się powiększać...
To czemu inflacja u nas jest znacznie większa niż średnia unijna? Tylko nie odpowiadaj, że to jest "normalne"...Oczywiście, że wzrost surowców ma decydujący wpływ...
Zupełnie nie odnosisz się do tego co piszę. A pisze wyraźnie. Jest prawdą, że dochody polaków od 2015 zaczęły szybko rosnąć. Główną przyczyną była koniunktura napędzająca wzrost. Ale rząd PiS dodatkowo zaczął ja wspomagać transferami i sztucznym podwyższaniem płac.a to wszystko przy bardzo małych inwestycjach. Więc wyjaśnij mi, dlaczego to nie ma, według Ciebie, wpływu na inflację? Bo ten wzrost dochodów pompowany transferami i administracyjnymi decyzjami, musiał zwiększyć podaż pieniędzy na rynku. Ta kasa szła głównie na konsumpcję. Zwiększała wzrost, ten dodatkowo nakręcał płace, ale podaż towarów i usług za tym nie nadążała. Na dłuższą metę nie miała prawa - bu inwestycje leżały. Więc wyjaśnij mi jak taka sytuacja miała nie wpłynąć na inflację? To jest wręcz podręcznikowy przykład jak się doprowadza do inflacji.Na inflację kolego nie ma wpływu udział nakładów socjalnych w dochodzie narodowym.
Dodajmy, że te dochody Polaków zaczęły szybko rosnąc także kosztem usług publicznych. Po prostu transfery ograniczyły pulę środków na usługi - wraz ze wzrostem dochodów obywateli pula środków na służbę zdrowia, oświatę itd. zaczęła się relatywnie zmniejszać.To też nie jest bez znaczenia dla inflacji.
To już sobie wyjaśniliśmy dawno. I m.in. dlatego inflacja, aczkolwiek ZAWSZE zła, może być do pewnego stopnia akceptowalna.To jest akurat proste, bo gospodarki rosnące mają zwyczajowo wyższą presję inflacyjną w porównaniu z gospodarkami już rozwiniętymi.
Tyle, że nadal mi nie odpowiadasz dlaczego niby to, że mamy wyższą stopę inflacji niż np. Francja czy Niemcy jest "normalne"? Bo tak wcześniej nie było.
Pytania dostosowuję do Ciebie. I nie chodzi tu o poziom twego intelektu, tylko raczej krętactwa.Zacznij zadawać pytania na poziomie dorosłego człowieka...
Ad. 1) Skąd się te zasoby o których piszesz biorą? Bo nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czy kapitałem jest to czego nie skonsumujemy? Czy zgodzisz się z przykładem, że skoro zarabiam np. 10 tys. miesięcznie a na życie wystarcza mi 6 tys., to te 4 tys. staja się "kapitałem"?
Ad. 2) Co w tym pytaniu jest bez sensu - jesteś w stanie wyjaśnić? Jeżeli co miesiąc odkładam na konto 4 tys., to czy kapitał rośnie czy nie? I czy zwiększa to szansę na inwestycje czy nie?
Ad. 3) Znów stosujesz unik. Bo i owszem, można gonić za pomocą innowacji, jak to ująłeś, ale my tak nie gonimy. Co do nakładów w środki produkcji... W rolnictwie np. wygląda to całkiem przyzwoicie (przynajmniej do 2015).
Ad. 4) Pisałem wcześniej o konsumpcji ogólnie. 500+, to ponad 40 mld. wpompowanych w gospodarkę, z których większość zostało wydanych właśnie na konsumpcję. Jeśli dodamy do tego 13. i 14. emerytury tudzież parę innych rzeczy to to musiało zwiększyć konsumpcje - ilość pieniędzy na rynku. A teraz powiedz mi, czy za tym wzrostem szła podaż towarów i usług? bo jesli nie, to jak taka sytuacja wpłynie na poziom cen?
Ad. 5) Brak odpowiedzi. Ja się Ciebie pytam co to znaczy, że konsumpcja (według Ciebie) jest "niska"? Nie odpowiadasz.
Jeżeli chcemy "gonić Zachód" to chyba zgodzisz się, że musimy inwestować - czy tak? Z czego mamy inwestować? No bo jeżeli konsumujemy, to nie inwestujemy - czyż nie? Tłumaczyłem Ci, że to, czy konsumpcja jest wysoka czy niska to kwestia względna. I odnosi się do potrzeb. Sam pisałeś, że człek zamożny może więcej odłożyć. Jeśli my mamy "gonić Zachód" - musimy inwestować. A inwestuje się z tego, czego się nie skonsumuje. Nie inwestuje się, jeżeli się nadmiernie konsumuje. Proste.
Więc powtórzę pytanie: Co u ciebie oznacza, że konsumpcja jest "wysoka" lub "niska"? Ja Ci odpowiedziałem co oznacza wg.mnie. Teraz Ty wyjaśnij co oznacza według Ciebie.
Bez spowolnienia. Po prostu nasza gospodarka rosłaby nieco wolniej.Nie dało się obniżać inflacji, bez recesji.
To mi wygląda na masło maślane.Połowa obecnej inflacji jest bezpośrednim wynikiem wzrostu cen surowców, a pozostała pośrednio wynika z ich ceny.
Znów! Na co mamy wpływ? Na wzrost? Poprzez dosypywanie kasy na podkręcanie konsumpcji? Czy może chodzi ci o to, że mamy wpływ na inflację? Na jej podkręcanie - na pewno - ale chyba nie o to ci chodziło? Chyba, że Cię źle rozumiem. Bo przekonanie, że da się cały czas pompować wzrost gospodarczy na dopalaczach graniczy z szaleństwem. Poza tym, jak już wspominałem, inflację można akceptować ale w granicach celu inflacyjnego, a nie wówczas, gdy wymyka się ona spod kontroli - a tak się dzieje obecnie.Obecnie żeby nie tracić trzeba zaakceptować inflację, byle nie kosztem wzrostu gospodarczego, bo to jest jedyne na co mamy wpływ.
Masz wykres pokazujący dynamikę PKB w okresie kryzysu. Jeżeli przyjąć, że "dołek" drugiej fali przypadł na 2012/2013, to potem mamy wzrost. Inna sprawa czy odczuwalny.Tak wyraźnie zaznaczyła to w 2016 roku
1) Spadł. 2) Spadł z różnych powodów. To co podajesz to tylko jeden z kilku.Spadł, ale nie aż tyle i wynikało to też z odpływu dopłat unijnych dla.... nomen omen inwestycji
Czytając Ciebie Adrianie M., czy Peceeda, odnoszę wrażenie, że różnica zdań pomiędzy nami bierze się z jednego zasadniczego powodu. Należycie bowiem do pokolenia (?) czy może raczej grupy, która uwierzyła, że jest jakiś cudowny sposób na zniwelowanie różnic w rozwoju pomiędzy Polską i tym "starym Zachodem". Nie trzeba ciężko pracować i oszczędzać, nie trzeba się za bardzo starać, można szybko mieć wszystko łatwo i bez specjalnego wysiłku. I tak mocno w to wierzycie, że zaćmiewa to Wasz zdrowy rozsądek (jeżeli go macie, oczywiście, ale jakiś tam zdrowy rozsądek to ma prawie każdy). Tylko że według mnie jest to wiara w cuda. A te może i się zdarzają, ale rzadko i raczej nie w gospodarce. Wy jednak jesteście mocni swą wiarą i jeżeli fakty wskazują, że nie macie jednak racji, to tym gorzej dla faktów.