Ładowanie gwintowanych dział odprzodowych

Okręty Wojenne do 1905 roku

Moderatorzy: crolick, Marmik

Krzysztof Gerlach
Posty: 4453
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Ładowanie gwintowanych dział odprzodowych

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Wbrew pozorom, samo ładowanie w armatach z gwintem bruzdowym nie było wcale zbyt trudne. Rzecz jasna, gdyby sobie wyobrazić gwint działa jako odtwarzający kształt sprężynki do długopisu, stałoby się to absurdalne. Ale każdy wie, że na długości lufy jest normalnie bardzo niewiele tego skrętu. Chociaż więc wpychany od przodu pocisk musiał się w trakcie ładowania obrócić wokół swojej osi, to tylko nieznacznie. Oczywiście oznaczało to, że nie mógł być wprowadzany na sztywno „obcęgami”, tylko wpychany czymś w rodzaju wielkiego wyciora (w największych armatach miał napęd mechaniczny). Sama idea była prosta – żeliwny, żelazny czy stalowy korpus pocisku musiał mieć średnicę pozwalającą na łatwe przechodzenie między polami gwintu bruzdowego; natomiast w bruzdy gwintu wchodziły tylko specjalne powierzchnie wodzące, w najpopularniejszej wersji w postaci rzędów wypukłości, co nadawało pociskom nazwę „brodawkowych”. Bez względu na wielkość, kształt i materiały konstrukcyjne (a pod każdym względem występowało masę wariantów) tych „brodawek”, rozmieszczano je wzdłuż pocisku skośnie/spiralnie, zgodnie ze skrętem gwintu lufy. Czyli przy wpychaniu korpus szedł bez przeszkód między polami gwintu, a „brodawki” przesuwały się w bruzdach, lekko obracając pociskiem, i wszystko „grało”. Problem polegał więc nie na załadowaniu, ale na uszczelnieniu takiego systemu, charakteryzującego się koniecznymi luzami. Dodawano więc (na ogół metalowy) uszczelniacz, dokręcany z tyłu pocisku, zaciskany na czopie, zalewany na schodkowych nacięciach itd. Ten miękki kołnierz nie miał większej średnicy, więc nie przeszkadzał w ładowaniu. Ale po odpaleniu ładunku miotającego jego podatność powodowała, że gazy prochowe wciskały go w bruzdy gwintu, zapewniając tym samym potrzebną szczelność. Można też było wyfrezować kolisty rowek u podstawy pocisku, aby cienkie pozostałe ścianki utworzyły podatną „wargę”.
To rozwiązanie wiązało się też z inną koncepcją. Skoro gazy prochowe i tak wciskały miękki kołnierz do bruzd (zupełnie jak w pociskach Minie do gwintowanej broni strzeleckiej), można to było spróbować wykorzystać i do prowadzenia w gwincie, bez żadnych „brodawek” wiodących, co jeszcze bardziej ułatwiało ładowanie, bo CAŁY pocisk wchodził prostoliniowo między polami gwintu. W praktyce prowadzenie (po odpaleniu) wielkiego, długiego i ciężkiego pocisku artyleryjskiego tylko przez kołnierz wciśnięty w bruzdy na samym „zadku” nie okazało się zbyt szczęśliwe. Ale od czego pomysłowość ludzka. Na tylną część pocisku nakładano długi, miękki płaszcz o tej samej średnicy co reszta. Przy wystrzale trzeba było go więc spęczyć (wcisnąć w bruzdy). Robiono to np. przez stosowanie ruchomego (przesuwnego wzdłużnie) dna pocisku, które gazy prochowe wbijały w miękki płaszcz, a on – trzymany od przodu – nie miał wyboru, tylko musiał ekspandować w bruzdy gwintu. Albo z tyłu wykonywano kanały, którymi gazy prochowe dostawały się od wnętrza długiego płaszcza i wpychały go w bruzdy. Konstrukcje i materiały na uszczelnienia były przeróżne – mosiądz, ołów, brąz, miedź, masa papierowa.
Ładowanie wielkich odprzodowych dział gwintowanych wymagało jeszcze rozwiązania logicznego umieszczenia pocisków i tłokowych wpychaczy. Jak wiadomo, lufy pochylano wylotami w kierunku pokładu, pod którym instalowano cały system załadowczy, zabezpieczony (na ile się dało) przed pociskami wroga.
Napoleon wspomniał jeszcze o gwincie heksagonalnym Whitwortha, a ja przypomnę, że spośród gwintów kształtowych wcześniejszy był eliptyczny gwint Lancastera. Wprawdzie Whitworth zaczął od dział odtylcowych, ale i on przeszedł na odprzodowe. W odprzodowych armatach z gwintem kształtowym ładowanie nie mogło absolutnie wyglądać jak wyżej opisane, ponieważ nie było żadnych bruzd do wprowadzenia „brodawek” albo wciskania w nie przez gazy prochowe kołnierza, „wargi” czy płaszcza. Pociski musiały mieć bardzo specjalny kształt pasujący na dużych powierzchniach do spiralnie skręcającego się przewodu lufy, co komplikowało wykonanie, drastycznie podnosiło koszty, zmniejszało bezpieczeństwo i utrudniało ładowanie. W sporej mierze przyczyniło się też do tego, że w armatach gwint Lancastera w ogóle się nie przyjął (chociaż pozostał w broni strzeleckiej do dziś), a gwint Whitwortha nie zdobył dużej popularności, będąc jednak stosowany w udanych działach.
Awatar użytkownika
wpk
Posty: 708
Rejestracja: 2004-02-23, 20:58
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Ładowanie gwintowanych dział odprzodowych

Post autor: wpk »

Czuję się wielce dokształcony i obu Panom bardzo dziękuję za podzielenie się tą unikatową wiedzą! :)
ODPOWIEDZ