Pojedynczy korpus rozrzucony po wszystkich krajach bałtyckich to nie "ryzyko" czy "szansa" tylko gwarancja tego że w przypadku jakiegokolwiek włączenia się do walki nikt nie będzie wiedział co się z poszczególnymi kompaniami dzieje
Patrzysz na problem jak wojskowy - a to błąd. Bo to chodzi o gwarancje polityczne. Obecność tych batalionów będzie miała stosunkowo niewielki wpływ na bezpieczeństwo/obronność rozumiane dosłownie. Ale ich obecność niepomiernie zwiększy szansą wmieszania się tych oddziałów do konfliktu, co w naturalny sposób zmusi NATO (i USA) do reakcji. I o tu tu chodzi. Dla państw na których będą stacjonowały te jednostki to dodatkowa (i istotna) gwarancja, że w razie czego pozostałe państwa NATO się na nich nie wypną. Z tego samego powodu to sygnał dla potencjalnego agresora - jeżeli zaczynasz, bo liczysz, że reszta na twe ofiary się wypnie, to jest większa szansa, że się przeliczysz. I to nie jest bez znaczenia. Tym bardziej, że zbliżają się wybory i może wygrać Trump.
Poza tym Amerykanie mają swoje własne problemy a Rosja wbrew telewizyjnej paplaninie jest jednak w dużym stopniu przewidywalna.
Jednym z tych problemów jest Rosja. Która wbrew temu co piszesz, nie jest przewidywalna. Zaryzykowałbym tezę, że Rosja jest tym mniej przewidywalna im niższe są ceny surowców energetycznych. Choćby dlatego, że narastające problemy mogą sprawić, że w Rosji zacznie rosnąć niezadowolenie społeczne. I dla odwrócenia uwagi Putin zdecyduje się na jakąś małą awanturę... To nierealne? Taką "małą awanturę" Rosjanie jednak mogą sprokurować ze słabym przeciwnikiem. To co się stało szansę na taką awanturę zmniejsza.
A ja przyznam, że zupełnie nie rozumiem postawy, w której bardzo trzeźwo i realistycznie oceniając realia szukamy jednocześnie nadziei nie w działaniu lecz w symbolu i to takim mocno przypominającym bańkę mydlaną.
1. Z tego co napisałem powyżej wynikałoby, że to nie jest tylko "symbol". To co ustalono w Warszawie ma realne znaczenie.
2. Jeżeli nawet przyjąć, że jest to tylko "symbol" to jednak przez drugą stronę jest on odczytywany w taki sposób, w jaki chce nadawca tego "symbolu".
Jak wspomniałem, takie gesty mają charakter polityczny a nie wojskowy. I jako takie mają istotne znaczenie.
Szansa, że coś grozi bezpośrednio Polsce jest co prawda niewielka, ale zagrożenie dla naszych sojuszników - a mam tu na myśli kraje bałtyckie - jest już jednak stosunkowo duże. Czy się nam podoba czy nie, te kraje są członkami NATO. Tak jak i my. więc w razie czego powinniśmy im udzielić pomocy. I już sami jesteśmy wmieszani w problemy. Więc niebezpieczeństwo w moim przekonaniu istnieje. Przy czym może być ono większe niż myślimy, bo wyobraźmy sobie, że "zielone ludziki" pojawiają się na Litwie i wśród nich są tamtejsi Polacy! Niemożliwe? Nie sądzę. I co? Lepiej tego uniknąć.
Póki co bardzo niewiele zrobiono po 89 roku aby zapewnić państwu trwałą i stabilną pozycję ekonomiczną nie tyle w strukturach europejskich czy Nato co bardziej na polu samodzielności finansowej.

Niewiele?! Zrobiono, moim zdaniem, kolosalnie dużo. Tyle, że punkt startu był na tyle niski iż sporo jeszcze pozostało do zrobienia. Ja wiem, że wskaźniki wszystkiego nie oddadzą, ale gołym okiem widać i "czuć" to co się zmieniło. Żyjemy na poziomie Węgrów czy Czechów - w 1989 roku, pomimo tego, że to też były demoludy, różnice były ogromne na naszą niekorzyść. To o poziomie życia. A jeżeli chodzi o stabilność państwa... W 1990 roku byliśmy bankrutami. To o czym tu dyskutować?!
...ale też po staremu zaniedbane jest takie wymodelowanie struktur państwa aby z dobrodziejstw modernizacji korzystał nie wąski 10 - 15 procentowy margines ale ogół obywateli.
Z dobrodziejstw modernizacji skorzystali WSZYSCY. Tyle, że w różnym stopniu. O co trudno mieć pretensje do kogokolwiek, bo wbrew temu co piszesz, w moim przekonaniu nie ma takiego modelu który zapewniałby rozwój i jednocześnie równomierne rozłożenie na wszystkich płynących z tego rozwoju korzyści. To nierealne. A różnice społeczne w naszym kraju są i tak stosunkowo niższe niż w krajach "starego" zachodu czy w USA. Problem leży tu według mnie bardziej w oczekiwaniach. Niezadowolenie społeczne pojawia się najczęściej nie wtedy gdy jest źle (do pewnej granicy) wszystkim ale wtedy, gdy wszystkim jest coraz lepiej ale jedni zyskują zdecydowanie więcej niż inni. Do tego dochodzą oczekiwania przewyższające możliwości. Jeśli dodać do tego kryzys, to mamy mieszankę wybuchową. Efekty działania której obserwujemy nie tylko w Polsce ale i w całej Europie (wynik ostatniego referendum w W. Brytanii to też efekt działania tej mieszanki, wzrost popularności ruchów skrajnych - także).
Powiedziałbym, że do zrozumienia tego wszystkiego przydatna byłaby dialektyka

Rozwiązanie jednego problemu rodzi kolejne problemy - i temu nie ma końca. Nie ma jedynie dobrych rozwiązań, nie ma recepty na powszechną szczęśliwość. Sensowna polityka to polityka kompromisu - ale kompromisy nikogo w pełni nie zadowolą. Tak to wszystko funkcjonuje i ta dyskusja poniekąd jest tego przykładem
Ale się rozpisałem....