Kryzys nie ma charakteru popytowego, więc pompowanie dodatkowych pieniędzy niczego nie poprawia, to jakby gasić ogień benzyną.
Tyle, że kryzys powoduje sztuczne ograniczenia - zakaz takiej czy innej działalności gospodarczej, trudności w transporcie itp. Decyduje o tym władza państwowa i tym samym na nią spada obowiązek jakiejś rekompensaty. Nie wnikam w to czy jet to realizowane dobrze czy nie. Ale jest czymś oczywistym, że państwo winno rekompensować straty spowodowane narzuconymi ograniczeniami.
NBP dodrukował ułamek pieniędzy które dorobił EBC...
Ale euro to euro a złotówka to złotówka. Ta ostatnia jest nieporównanie bardziej wrażliwa.
Poza tym jakaś połowa inflacji to efekt nieodpowiedzialnej polityki naszego NBP. Tylko i wyłącznie.
Systemy rynkowe funkcjonują od dziesiątek tysięcy lat
A to zależy. Bo chyba masz dość błędne wyobrażenie o historii wolnego rynku. Na dobrą sprawę to na szerszą skalę zaczął funkcjonować w starożytnej Grecji i Fenicji. W państwach Wschodu było go relatywnie mało.
Jako "świadoma koncepcja" została zaczerpnięta z Chin, w których od dawna funkcjonował wolny rynek utrzymywany celowo, a wciąż nie nazywamy tego ustroju gospodarczego kapitalistycznym.

O czym piszesz? Bo kompletnie Cię nie rozumiem. Akurat w Chinach wolnego rynku było bardzo mało i w średniowieczu i czasach nowożytnych i najnowszych, z dzisiejszymi włącznie. Przy czym aktualna polityka władz chińskich jest raczej centralistyczna i antyrynkowa. Zresztą, Chiny to klasyczna autokracja więc wolny rynek nie ma prawa w takowym państwie normalnie funkcjonować.
Nawet pobierzna znajomość historii falsyfikuje to stwierdzenie, kapitalizm jest dość stary.
Kapitalizm to system wyznaczony przez naturalnie funkcjonujące prawa ekonomiczne istniejące obiektywnie. Więc musi być stary, przynajmniej w teorii (te prawa istnieją zawsze, tak jak prawa fizyki - też są "stare"). Natomiast on nie ma samodzielnego "wymiaru" politycznego. Jest jednak tak skonstruowany, że może funkcjonować przede wszystkim w systemach demokratycznych.
Gdybanina bez pokrycia.
Z pokryciem. Już wspominałem - historia jest nauczycielką życia. Wspólny rynek to projekt "ponadczasowy", nie pojawił się pierwszy raz po II wojnie. Więc wiadomo jak wczesniejsze proby się kończyły.
Notabene, kryzysy w kapitaliźmie nie są czymś złym: pozwalają zdechnąć najsłabszym.
Niekoniecznie najsłabszym. Także tym, którzy mieli pecha. Kryzys to sytuacja anormalna, choroba organizmu gospodarczego.
A żadne państwo nie wystąpiłoby z EWG, bo w czasie kryzysu to gospodarcze samobójstwo
Nie masz racji. Każdy kryzys powoduje wzrost nacjonalizmów gospodarczych (ten z 2008 też). Czyli generuje proces odwrotny do "wspólnorynkowego". Jak wspominałem - historia się kłania.
Dziwna logika: EURO - dobre, inflacja (efektywnie równająca zarobki przy stałym kursie, a właściwie będąca wynikiem równania) zła.

Euro jak euro - to waluta. Mam do niej nieporównanie większe zaufanie niż do złotówki, szczególnie przy obecnych władzach NBP i obecnym rządzie. A wartość pieniądza to przede wszystkim kwestia zaufania - zaufanie w dużym stopniu decyduje ile dana waluta jest warta. Więc tu nie chodzi o to czy euro jest "dobre" ale czy mam większe zaufanie do złotówki czy euro.
A inflacja ZAWSZE jest zła. Bywa akceptowalna lub trudna do uniknięcia w pewnych granicach, może mieć też swe pozytywne aspekty (obok negatywnych), ale generalnie nie jest czymś dobrym. Pieniądz powinien być stabilny. Na tyle na ile się da. Manipulowanie zaś pieniądzem i granie na inflację (jak to robił nasz NBP na użytek rządu) to czyste zło, patologia.
Na pytanie jak chciałbyś zreformować gospodarkę bez dostosowania stopy procentowej do inflacji - nie odpowiedziałeś. Bo to co napisałeś to pustosłowie.
Przy czym to co piszesz świadczy o tym, że kompletnie nie rozumiesz naszej sytuacji gospodarczej w 1989 roku. Patrzysz na nią z dzisiejszego punktu widzenia (zresztą, też błędnie). A to nieporozumienie. My w tym czasie bowiem nie byliśmy gospodarką rynkową.Nie mieliśmy "normalnego" pieniądza. Nie mieliśmy systemu bankowego. Nic nie mieliśmy.
PRL nie utrzymywał się z podatków dochodowych
Ludzie płacą WSZYSTKIE podatki. I te pośrednie i bezpośrednie. Zawsze to ludzie utrzymują państwo. Nie krasnoludki.
"Brak pieniędzy" to tylko techniczny sposób na dopasowanie popytu do braku towarów.

Akurat pieniędzy było za dużo. Inaczej nie byłoby takiej inflacji.
To że lepsza transformacja była możliwa to truizm.
Truizmem jest, że zawsze to co się robi można zrobić lepiej. Ale pomysły ludzi myślących tak jak Ty doprowadziłyby nas w 1989 roku do katastrofy. Tym bardziej należy docenić to co uczyniono. Bo na twoim przykładzie widać, że mogło się to bardzo źle skończyć.
Rozumiem z twojej wypowiedzi że jak dajemy zagranicy Bonus( mogą być te sieci handlowe za przykład) to dobrze, tak powinno być, tak trzeba, nie dało się inaczej itp. itd.
Ale jak nam coś wychodzi lepiej (przykład transportu) i wynika to z tego że u nas taniej i lepiej( lub tak samo dobrze) to źle i należy to wyrównać żebyśmy czasem nie mieli niesprawiedliwej przewagi, która w sumie wynika z tego że jesteśmy biedniejsi?
Wybacz, ale nie rozumiem twego pytania. Nic nikomu bowiem nie "dajemy". Funkcjonujemy w jednolitym obszarze gospodarczym i tak jak my możemy inwestować gdzie indziej, tak ktoś spoza granic naszego kraju może inwestować u nas. Na co może liczyć inwestując, to już sprawa odrębna i zazwyczaj związana z tym, na ile te inwestycje są potrzebne (przy czym inwestując buduje infrastrukturę, płaci ludziom i płaci podatki, podatki płacą zatrudnieni u niego ludzie, podatki pobiera się od sprzedawanych przez niego towarów itd. - wszystko to bierze się pod uwagę). Ten ktoś może inwestować u nas, bo mamy np. tańszą siłę roboczą. Jego wybór. Ta tańsza siła robocza (tańsza z różnych powodów) powoduje też, że np. nasze firmy transportowe są konkurencyjne wobec obcych. Ale firmy te, wyjeżdżają poza granice naszego kraju dalej płacą pracownikom tak jak w kraju kierując się swymi "zasadami". Resztę wyjaśnił Tadek Klimczyk.
No to wspaniała ta Unia. Tworzymy nową wspaniałą dyrektywę robiącą wszystkim dobrze a potem się okazuje, że ostatnie słowo należało do Merkel
Nie. Do obecnie rządzących - kolega chyba niedokładnie przeczytał lub nie doczytał do końca.
Poza tym wspólny rynek oznacza jednolite zasady. To naturalne. Czyli jak rozumiem, precz ze wspólnym rynkiem?
Kolega PawBur zaprezentował tu mechanizm, który pojawia się powszechnie w czasie kryzysu. Wówczas bowiem konkurencja rośnie, nasila się rywalizacja - i tym samym ew. konflikty. I wtedy zaczyna się kontestacja wspólnych zasad - czyli wspólnego rynku. Bo gdy PawBur pisze "...jaki to wspólny rynek jest wolny" podważa to, że powinien się on kierować wspólnymi, jednolitymi zasadami. Czyli - podważa sens istnienia tego rynku. Takie pomysły prowadzą do rozsadzenia projektów "wspólnorynkowych". Co wiemy z doświadczeń historycznych.