Powtarzam natomiast pytanie o ocenę "terapii szokowej", która była jej częścią.
Mam świadomość jej kosztów (sam je poczułem na własnej skórze) ale mimo wszystko będę obstawał za pozytywną (zdecydowanie!) oceną. Raz dlatego, że szybkie i zdecydowane działania, aczkolwiek kosztowne, przyśpieszyły przemiany. Dwa, co jest z tym związane i o czym już wspominałem, czas też się liczył. Przemiany, aczkolwiek wszyscy spodziewali się po nich wiele i dawali przyzwolenie, były bolesne i w pewnym momencie musiały wzbudzić sprzeciw. Reformatorzy byli nazbyt optymistyczni (liczyli, że koszta będą mniejsze), ale tym bardziej czas się liczył. Gdyby działano wolno niezadowolenie też by się pojawiło i nie sądzę, by później. A to by mogło oznaczać, że reformy zostałyby wyhamowane lub opóźnione w momencie, gdy ich sprawczość nie byłaby jeszcze dostateczna. A tak wyhamowały (czy raczej spowolniły) dopiero po upadku rządu Mazowieckiego (co jednak nie oznacza, że je zahamowano!). Moim zdaniem to było właściwe posunięcie.
Co było szokowego (dla ogółu społeczeństwa, in minus) w rooseveltowskim New Deal?
Ty nie podawaj jako przykładu roosveltowskiego nowego ładu, bo to nie jest dobry przykład. Tak samo jak plan Marshalla. Bo jeden i drugi polegał na dosypywaniu pieniędzy by pobudzić gospodarkę. A to zadanie znacznie łatwiejsze. Nie chodziło o totalne jej przekształcenie. Nie było problemu hiperinflacji (może ew. w Niemczech). Porównajmy raczej to co się działo po 1 stycznia 1990 roku w Polsce z reformą niemiecką 1924 (i je poprzedzającymi) czy reformą Grabskiego. Choć i tu reformatorzy mieli, w mojej opinii łatwiej, gdyż już funkcjonowali w warunkach rynkowych. W Polsce rynek się dopiero tworzył.
Choć zauważmy, wynikało przede wszystkim z ogólnego przestawienia się na gospodarkę wolnorynkową. Na szczęście uniknęliśmy wieloletniej hiperinflacji.
No ale owe zduszenie inflacji było zdecydowanie najboleśniejsze. Zduszono ją wprowadzając realne oprocentowanie stóp kredytowych, ograniczając drastycznie realne zarobki (zarabialiśmy mało, ale i tak za dużo), wprowadzając sztywny kurs złotówki wobec dolara (co wiele osób sporo kosztowało). Zduszenie inflacji to był ewidentnie najkosztowniejsza część reform.
Politycznie - bez wątpienia, bo uniezależnia nas w tym zakresie od Rosji. Gospodarczo - trzeba poczekać na modernizację (trwającą) portu w Elblągu.
Nie za bardzo rozumiem w jakim to zakresie kanał przez Mierzeję uniezależnia nas od Rosji? Turystów, żeglarzy - pewno tak. Ale czy na to warto było wydawać ponad 2 mld.?! Po modernizacji portu w Elblęgu i pogłębieniu kanału (co będzie kosztować dodatkowo!) zyski będą mniejsze niż te, które uzasadniałyby koszty inwestycji. Ten kanał to klasyczny "biały słoń" zbudowany według zasad PRL-owskich - bo tak kazała wierchuszka/prezes. Reszta nie miała znaczenia. Trochę jak barejowski miś.
Ale w gospodarce wyrzućmy w końcu neoliberalizm i wszelkie powiązane z nim dogmaty...
Tu mogę się z Tobą zgodzić. Nie wyobrażam sobie klasycznej, dogmatycznej gospodarki liberalnej jako optymalnej. Ale moim zdaniem wyważasz otwarte drzwi, bo takiego modelu gospodarczego w państwach UE nie ma. Można by raczej podyskutować o skali - o tym ile ma być tego liberalnego wolnego rynku w gospodarce a ile państwowego interwencjonizmu i działalności socjalnej. Z tym, że moim zdaniem tego drugiego jest już wystarczająco dużo a może nawet trochę za dużo. Poza tym zachwiana została struktura wydatków państwowych. Za mało pieniędzy idzie na usługi bo za dużo wydaje się na transfery. Ale to chyba temat na odrębną dyskusję.
Widzisz zatem w otoczeniu Tuska, bądź co bądź zbliżającego się do 70-ki, kogoś kto jest w stanie go sprawnie zastąpić? Bo ja niezbyt.
Trzaskowski (jeśli nie zostanie prezydentem), choć przyznaję, że na szefa nadaje się gorzej niż Tusk. Ale jest kilka osób z drugiego szeregu, którzy mogą się nadawać. Może nie teraz, ale za 2-3 lata? To jest problem każdej partii na każdym szczeblu - i tym centralnym i tym regionalnym i lokalnym.
Kto zastąpi Kaczyńskiego w PiS? A Hołownię?
...a fikcją jest wybór pomiędzy więcej kilkoma możliwościami...
Zazwyczaj nie wybiera się pomiędzy a próbuje tworzyć kompromisy. I to są kompromisy uwzględniające oczekiwania różnych grup wyborców. ZAWSZE politycy, w stopniu w jakim się tylko da, będą się starali zaspokoić oczekiwania swych wyborców. Jeśli tego nie będą robić - przestaną być politykami (i to nie z własnego wyboru).
W PO powszechne jest przekonanie, że trzeba podwyższyć wiek emerytalny. Ale wyborcy (także PO) tego nie chcą, więc temat nie będzie podejmowany. W PO jest wiele osób krytykujących 500+/800+. Całkowicie lub częściowo. Ale wyborcy przyzwyczaili się do tego transferu, podoba im się, więc nikt tego nie zmieni (tu zresztą dochodzi problem praw nabytych). Itd.
Całe pochody i wiece wykrzykujące to nieco frywolne hasło.

Z tymi "setkami tysięcy" to byłbym ostrożny. Tłum zaś żyje własnym życiem. Reakcje tłumu to nie to samo co systematycznie przekazywanie kłamstw, klumni i obelg w mediach, na wiecach i przy każdej możliwej okazji. Na zimno, z premedytacją.Wybacz, ale szybciej zrozumiałbym kogoś, kto wykrzykiwałby "***** PO" niż wyzywał nas od zdrajców ojczyzny, sprzedawczyków, złodziei, agentów Kremla, Berlina czy kogo tam jeszcze.
Wręcz dumy jestem.
Nie masz z czego. Kłamstwo/nieprawda zmieszane z prawdą nadal jest kłamstwem/nieprawdą (zakładam, że w twoim przypadku w grę wchodzi nieprawda).
Co mnie interesuje to praktyka z nie luźna pisanina.
Ta pisanina ma kolosalne znaczenie. Praktyk ci to mówi.
Co do reszty. Płażyński nie miał szans na przywództwo w PO. Był z AWS a w PO górę zaczęli brać liberałowie (konserwatywni ale jednak liberałowie), szczególnie po wyborach 2005 roku. Mógł odegrać pewną rolę przy Tusku ale nie miał żadnych szans w konfrontacji z nim, bo nie miał poparcia. Rokita był zbyt radykalny jak na centrową partię. I nazbyt populistyczny (choć Tusk trochę populistą też jest i PO powstała, bo Tusk proponował UW więcej populizmu, na co w UW nie było zgody). Zagrozić mu mógł Olechowski, ale jak sam zauważyłeś, nie chciało mu się.
Schetyna, gdyby okazał się dobrym szefem PO w trudnych czasach, mógłby pokonać Tuska (zresztą, wtedy Tusk by pewno nie wracał). Ale nie okazał się dobry, więc jak miał wygrać? Tak to wyglądało. Zauważ jednak, że były zmiany, ludzie walczyli o przywództwo, partia funkcjonowała. Był spadek poparcia, ale "taki był klimat". Poczekaj co się będzie działo w PiS, gdy odejdzie Kaczyński. Wtedy pogadamy.
Tak więc jak dla mnie to wielkiej różnicy nie ma.

Pisałeś tylko o PO. nic nie porównywałeś z PiS. więc gdzie tu można mówić o różnicy? Czy Kaczyński musiał z kimś walczyć o władzę? Czy ktoś mu realnie zagrażał? Czy w ogóle w PiS były jakieś oddolne ruchy, walki o przywództwo? Co w ogóle porównujesz? Może i PO miało pecha do szefostwa po odejściu Tuska, ale odbywały się demokratyczne wybory wewnątrzpartyjne, były wewnętrzne kampanie, losy tych wyborów nie były z góry przesądzone. Jak to wyglądało w PiS?
Jest jeszcze jedna kwestia. Wizja Polski PO to państwo o ustroju demokratycznym,praworządne z gospodarką rynkową. wizja Polski PiS to państwo autorytarne. Partia, mająca na celu wprowadzenie autorytaryzmu musi być partią wodzowską (teoretycznie można rozważać inne warianty, ale tylko teoretycznie). Z natury rzeczy. Tak samo, jak nigdy nie będzie miała zdolności koalicyjnej.
To już take Lewica czy Konfederacja mają grono wyróżniających się liderów.
Ależ, pisząc o PO także wymieniłeś grono liderów. Którzy walczyli o władzę w partii i ją sprawowali. Że się nie sprawdzili? A ci z Konfederacji czy lewicy się sprawdzają? Tu nie chodzi o to, czy ewentualni następcy są dobrzy i sobie poradzą. Tu chodzi o to, czy realnie są i czy mają możliwość działania.
Pozdrawiam moją ulubioną dwójkę. Panią Żukowską i pana Brauna
W sumie, to ktoś z administracji powinien im te pozdrowienia przekazać?
