Komentarze bywają najlepszym źródłem informacji o faktach
Nie. Informacja to informacja, komentarz to komentarz.
Pewnie powinniśmy też być piękni, młodzi i bogaci?
Oczywiście. Z tym, że życie jest życiem. Ale jak najbardziej POWINNIŚMY
Czyli nie jesteśmy podmiotowi i naszą wartość mają ustalać inni?

Nie za bardzo rozumiem tok twojego myślenia. Kto by to miał ustalać? I na jakiej zasadzie? A przede wszystkim po co?
UE to wspólnota powołana w jakimś celu - by wyeliminować wojny pomiędzy krajami wspólnoty, by ułatwić rozwój gospodarczy itd. W ramach takiej wspólnoty państwa nie powinny się jakoś istotnie różnić pod względem rozwoju, zamożności a także praw. Jak się to komuś nie podoba, nie powinien wstępować. Ale jak już wstąpił (podjął co do tego SUWERENNĄ decyzję

) to powinien dostosować się do pewnych zasad panujących we wspólnocie. W interesie wspólnoty zaś jest, by członkowie nie odbiegali zasadniczo od pewnych standardów. Tak to działa. Bez czyjejkolwiek łaski lub ustaleń. Jak się nie podoba - co stoi na przeszkodzie by opuścić wspólnotę? Ktoś zabrania? To by była suwerenna decyzja członka tejże wspólnoty. Więc to co piszesz (i pisałeś wcześniej) to jakieś piramidalne nieporozumienie. Wynikające prawdopodobnie z kompletnego niezrozumienia o co w tym całym interesie chodzi.
To doszliśmy do porozumienia
Obawiam się, że nie. Gdyż Ty chcesz bym Ci powiedział co konkretnie Kaczyński chciałby zmienić w konstytucji. A tego nie wiem. Wiem natomiast, i nie jest to żadną tajemnicą, że każdy kto chciałby wprowadzić miękki autorytaryzm, musiałby wzmocnić władzę wykonawczą i podporządkować jej sądownictwo. To jest wymóg niezbywalny. Obawiam się jednak, że takie wyjaśnienie jest dla Ciebie zbyt abstrakcyjne. Stąd brak zrozumienia. Ale nic na to nie poradzę - sugeruję tu trochę poczytać, bo forum nie za bardzo nadaje się do tłumaczenia takich kwestii. To co chciał zrobić Kaczyński, można zrobić na dziesiątki sposobów. Nie opisze ci każdego z nich.
Ja osobiście poczytałem kilka komentarzy napisanych przez ekonomistów bo oni lepiej są zorientowani w temacie niż ja. W końcu fachowcy.
Poglądy ekonomistów mogą być wzajemnie całkowicie sprzeczne. To Ty, zgodnie z własnymi przekonaniami, musisz zając stanowisko w takiej czy innej sprawie. Rozumu nic nie zastąpi.
Administracyjna likwidacja tego elementu ogranicza wolny rynek a poza tym działa wbrew naszym interesom.
Nie. Wstępując do wspólnoty godzisz się na zasady w tej wspólnocie panujące. Ktoś, kto wstępuje, może być "inny" niż starzy członkowie. Jeśli jednak zasady mają być równe, należy je ujednolicić. Stąd m.in. dążenie do wyrównania poziomu życia i zamożności. Bo to ma wpływ na cenę pracy, a ta może naruszyć ład panujący we wspólnocie. Nie podoba się? Co stoi na przeszkodzie by opuścić wspólnotę? Tylko czy wtedy wykorzystasz atut niższych kosztów pracy w swoim kraju? Gdy będziesz "na zewnątrz"? Zawsze jest coś za coś.
Nie, bo zauważam Wenezuelę, Kubę czy Koreę Północną. Demokracja i sukces ekonomiczny to dwie różne rzeczy.
I o tym piszę. Demokracja nie gwarantuje sukcesu ekonomicznego. Ale sprawia, że jest znacznie bardziej prawdopodobny. Autokracja nie gwarantuje klęski. Ale też sprawia, że jest znacznie bardziej (klęska) prawdopodobna. Modelowo, to kwestia rachunku prawdopodobieństwa. Jest możliwe, że rządzić będzie rozsądny autokrata (grupa autokratów) którzy zapewnią krajowi sukces ekonomiczny. Tak może być. Szansa na to jednak, że jego następca (następcy) będą tak samo rozsądnie rządzić, jest już znacznie mniejsza. A że kolejni będą również rozsądni - graniczy z nieprawdopodobieństwem. Tym bardziej, że władza ludzi psuje. Każda. Władza autokratyczna zaś nie ma nad sobą kontroli. Co oznacza, że rośnie pokusa wykorzystania jej dla swoich korzyści. Demokracja raczej nie gwarantuje fajerwerków (choć nie wyklucza - nam się udało). Ale daje dużą szansę na stabilny rozwój. I ogranicza możliwość katastrofy.
Przy czym na dłuższą metę tylko demokracja gwarantuje wzrost jakościowy. Bo wzrostu jakościowego nie będzie bez swobodnego przepływu idei, informacji, usług, towarów itd. A to wymaga wolności, które gwarantuje TYLKO demokracja (i wolny rynek z nią nierozerwalnie związany).
Ja w obecnej sytuacji nie czuję się obywatelem. Jestem poddanym. Mój wpływ na sytuację jest praktycznie żaden a z drugiej strony stopień kontroli jaki jest nade mną rozpostarty jest olbrzymi.
Cóż, należy Ci współczuć. Tyle tylko, że to co Ty myślisz nie ma tu znaczenia. Bo to są twoje opinie. A liczą się fakty. Te zaś jasno mówią, że jesteś obywatelem. Masz czynne i bierne prawo wyborcze. Możesz, choć nie musisz głosować. Możesz sobie mieszkać gdzie chcesz, pracować gdzie chcesz, żyć jak chcesz. Możesz także myśleć, że obywatelem nie jesteś - wolno ci. W państwie autokratycznym, gdybyś publicznie zaczął głosić, że jesteś poddanym, to by cię zapewne spotkały przykrości. Ale, ponieważ żyjesz w wolnym kraju i jesteś obywatelem, to nikt ci złego słowa nie powie gdy stwierdzisz, że tak nie jest. To jest m.in. jeden z wyznaczników wolności i demokracji
Z powodów ekologicznych oczywiście.
To tylko pretekst.
I kwestia wolności. Większa wolność oznacza mniejsze bezpieczeństwo. Każda rzecz ma swą cenę.
No to jeszcze wypadałoby zapoznać się, dlaczego protestowali.
Tego, że chcieli wyrzucić z domów 2500 ludzi, to już się nie chcą przyznać.
Nie oceniam tych ludzi. Ale gdy budowano zbiornik Racibórz, też koniecznym okazało się przeniesienie jednej sporej wsi (o pojedynczych domostwach nie wspomnę). I też były protesty. Dogadano się jednak. Wszystko jest kwestią argumentów i uporu w dążeniu do kompromisu. A jeśli by tu mówić o winie, to oczywiście ludzie jakąś jej część by ponosili, ale Wody Polskie czy też ogólnie strona rządowa, tak samo. Z tym, że w tej chwili trudno o czymś takim dyskutować.
I kilkuset tysiącom innych ludzi też
Chyba nie aż tylu. Skutki tej powodzi były jednak nieporównanie mniejsze niż tej z 1997 roku (a chyba nawet z 2010 roku). Coś na ten temat mogę powiedzieć.
W Singapurze działają związki zawodowe co najmniej od lat 50. I nie jest to jakaś dyktatura tylko raczej "miękka autokracja".
Toż o czymś takim piszę. Zazwyczaj nazywa się to autorytaryzmem, lub jak kto woli miękkim autorytaryzmem. Wybory są, opozycja jest, funkcjonują organizacje pozarządowe, ale opozycja szansy na przejęcie władzy praktycznie nie ma (a jeśli, to minimalną). Choć wybory jako takie zawsze jakieś znaczenie mają (tyle, że nie są równe dla wszystkich). Ale demokracją taki ustrój nazwać już absolutnie nie można.
To wyjątkowa okazja aby raz na zawsze wyrąbać ekoterrorystów.
Ekologia nie miała z tym akurat wiele wspólnego. Mogła być co najwyżej pretekstem. Zazwyczaj nikt, kogo chce się wysiedlić by na miejscu jego domu zrobić zbiornik, nie byłby tym zachwycony. I szukałby powodów by uzasadnić swój protest. Reszta to kwestia argumentów, także z drugiej strony.
I jeszcze mały powrót:
Chile było okładane pałami przez wszelkie postępowe siły za "dziki kapitalizm".
Ciekawy przykład by wyjaśnić czym się różni w kontekście tematu dyskusji demokracja od autokracji. My nasze liberalne reformy Balcerowicza robiliśmy w warunkach demokracji. I gdy okazało się, że te skądinąd słuszne reformy zaczynają przekraczać poziom wytrzymałości ludzi, włączył się demokratyczny "zawór bezpieczeństwa" i "Balcerowicz musiał odejść". Choć kierunek zmian pozostał (a Balcerowicz później wrócił, bo ludzie jednak go docenili, nawet jeżeli nie wszyscy). W efekcie nie było jakichś wielkich napięć społecznych itp. Chile po przewrocie stało się twardą autokracją i realizowało liberalne reformy w wersji hard. Bez oglądania się na opinię publiczną - bo nie było takiej potrzeby. Reformy same w sobie były sensowne i potrzebne, aczkolwiek można by było mocno dyskutować czy nie posunięte zbyt daleko. Gdyż po przywróceniu demokracji ujawniły się wszelkie problemy jakie wygenerowały (uśpione w czasach zamordyzmu). Swoją cenę za ich realizację Chilijczycy i tak muszą zapłacić. Demokracja zapewniała jednak mimo wszystko bardziej zrównoważony sposób wprowadzania zmian.
Pinochet budzi moje ambiwalentne uczucia o tyle, że był "produktem" stanowiącym odpowiedź na nie mniej skrajną opcję lewicową (która od przemocy też nie stroniła, choć na mniejszą skalę niż później puczyści). Jego rozwiązania gospodarcze zaś były nieporównanie rozsądniejsze niż te proponowane przez lewicę. Ale cena reform Pinocheta była jednak ogromna. I można dyskutować czy aż tak bardzo opłacalna (biorąc pod uwagę ofiary i wszelkie problemy z tego tytuły wynikłe i widoczne do dnia dzisiejszego).