Bajki o ubotach
-
- Posty: 285
- Rejestracja: 2004-10-03, 17:16
- Lokalizacja: Siedlce
Bajki o ubotach
http://wiadomosci.onet.pl/1431961,1292,1,kioskart.html
Milczenie zatopionych U-Bootów
Wciąż nieznane pozostają dzieje podwodnych misji Trzeciej Rzeszy, krążących po wszystkich oceanach
Z ruszającymi z Kilonii i Hamburga konwojami U-Bootów do dziś, mimo sześćdziesięciu lat, związana jest niejedna tajemnica.
Pisząc o podmorskich misjach handlowych i zaopatrzeniowych, które do dziś nie zostały do końca wyjaśnione, warto zacząć od podjętej przez Kriegsmarine próby przetransportowania na drugi koniec planety ładunku wzbogaconego uranu.
Niewielu historyków zdaje sobie sprawę, że japońscy fizycy jeszcze przed wybuchem wojny na Oceanie Spokojnym zaczęli się interesować perspektywami rozszczepienia jądra atomowego. Od jesieni 1941 roku eksperymentatorzy z Tokio skupili się na uranie-235, jako na najbardziej obiecującym. W dwa lata później do Berlina trafiła prośba o przekazanie większej ilości rudy uranowej; walczące na kilku azjatyckich frontach i przechodzące do defensywy państwo nie było w stanie zorganizować systematycznego wydobycia mało znanego paliwa.
Pierwszy transport tysiąca kilogramów uranu z sudeckich kopalń ruszył z Niemiec jeszcze jesienią 1943 roku, nigdy jednak nie dotarł do miejsca przeznaczenia. Do dziś też nie udało się ustalić lokalizacji pechowej łodzi podwodnej; nie wiadomo, czy spoczywa gdzieś na dnie, czy też transport został przejęty przez aliantów.
Do niedawna przypuszczano, że po pierwszym niepowodzeniu Berlin postanowił nie pozbywać się pochopnie strategicznego surowca. Z ujawnionych na początku XXI wieku dokumentów wynika jednak, że Hitler, do ostatniej chwili liczący na wunderwaffe, która będzie w stanie zmienić losy wojny, po przekroczeniu Odry przez Armię Czerwoną zdecydował się podzielić ewentualnym triumfem z egzotycznymi sojusznikami.
Drugi transport uranu wyruszył z Kilonii 25 marca 1945 roku. Na pokładzie U-234, oprócz 500 kilogramów wzbogaconego uranu znalazł się, rozłożony na części, odrzutowiec Me-262 i części rakiet V-2. Najwyraźniej w obliczu klęski Führer na serio myślał o rozpoczęciu kontruderzenia z zachodu. Cała operacja była jednak najgłębiej utajniona: o ładunku i celu podróży wiedział tylko dowódca łodzi podwodnej Johann-Heinrich Fechler i drugi oficer.
Kapitulacja Trzeciej Rzeszy zastała feralny ładunek na Atlantyku Południowym. Rozkaz admirała Dönitza był jednoznaczny: wszystkie okręty Trzeciej Rzeszy mają się poddać aliantom. Kapitan Fechler jeszcze przez 48 godzin skutecznie kluczył po Atlantyku, w końcu jednak zmuszony był uznać, że im bliżej brzegów Japonii, tym trudniej będzie zachować incognito. Kapitulacja czy zniszczenie okrętu? Oficerowie opowiedzieli się za pierwszym rozwiązaniem i 14 maja U-234 podpłynął do grupy niszczycieli U.S. Navy. W konsekwencji zaś, jak można przypuszczać, czeski uran trafił do amerykańskich arsenałów.
"Ziemia Ognista" i "Konwój Fuhrera"
Jesienią 1944 roku elity gospodarcze i wojskowe Trzeciej Rzeszy coraz bardziej były świadome tego, że okręty podwodne były jednym z nielicznych sposób wydostania się z coraz ciaśniej obleganej "Twierdzy Führera". Wojskowi, jak już się przekonaliśmy, myśleli o otwieraniu nowych frontów i wymianie broni. Stratedzy zaś planowali o krok dalej: jak stworzyć "przyczółki", które mogłyby dać oparcie po przegranej walce.
Jeszcze na trzy lata przed wybuchem wojny, w 1936 roku, Adolf Hitler wysłał do krajów Ameryki Południowej swych pięciu głęboko zakonspirowanych przedstawicieli, wyposażonych w niebagatelny kapitał 20 milionów dolarów w złocie. Na drugą półkulę ruszyli z jednym, konkretnym zadaniem: mieli umocnić i podporządkować sobie miejscowe środowiska faszyzujące i autorytarne, a w konsekwencji dysponować możliwie szerokimi, choć starannie zakonspirowanymi wpływami.
W osiem lat później przyszło odwołać się do południowoamerykańskich zwolenników. 10 sierpnia 1944 roku na posiedzeniu w Strasburgu zadecydowano o rozpoczęciu operacji "Ziemia Ognista". W ciągu kilku tygodni oficerowie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RHSA) rozpoczęli załadunek dziesiątek zaplombowanych skrzyń na pokład flotylli okrętów podwodnych. Ładunek został starannie zaminowany: w razie dekonspiracji, nikt z załogi nie byłby w stanie zapobiec jego samozniszczeniu, wraz, rzecz jasna, z całym okrętem. Wątpliwe jednak, czy komuś na pokładzie taka myśl przyszłaby do głowy: załogi utworzono bowiem na nowo z wielokrotnie sprawdzonych członków SS. Za operację odpowiedzialny był osobiście Reichsführer Heinrich Himmler.
Historia konwoju kończy się bez pointy. Analitycy i historycy znają jego skład osobowy, terminarz załadunku, światło dzienne ujrzały nawet dokumenty, z których wynika, że na pokłady U-Bootów wniesiono co najmniej 2511 kilogramów złota, 87 kg platyny i 4638 karatów brylantów. Gdyby przeliczyć to na srebro, można by się zastanawiać, czy w tych szczególnych okolicznościach Stary Kontynent nie był gotów odesłać do Nowego Świata równowartości łupów, sprowadzanych czterysta lat wcześniej przez konkwistadorów… Nie wiemy jednak, czy rachunki zostały wyrównane: ostatnie wiadomości o konwoju, do jakich udało się dotrzeć, pochodzą z listopada 1944 r. Dwie i pół tony złota mogą nadal podniecać wyobraźnię poszukiwaczy skarbów.
Również Bałtyk i jego cieśniny potrafią ukrywać sekrety. Niemal w tym samym czasie, co transport na drugą półkulę, w Kilonii rozpoczęto formowanie "Konwoju Fuhrera". W jego skład wejść miało 35 łodzi podwodnych, z których zdemontowano uzbrojenie, by mieć pewność, że załogi zastosują się do rozkazu unikania wszelkiego kontaktu z nieprzyjacielem. Same załogi również dobrano dokładnie: w ich skład wejść mieli wyłącznie marynarze nieżonaci, a najlepiej nie posiadający żadnych bliskich. Po odebraniu od nich zobowiązania zachowania wiecznego milczenia, rozpoczęto załadunek kosztowności, dokumentów i – w odróżnieniu od "Ziemi Ognistej" – pasażerów.
Przynajmniej jedna z łodzi, U-977, nie zdołała przecisnąć się przez cieśniny duńskie. Jej dowódca, Heinz Scheffer, nie powiedział wprawdzie słowa o przeznaczeniu konwoju podczas długotrwałych przesłuchań ani w wydanych w 1952 roku wspomnieniach. W trzydzieści lat później w ręce policji zachodnioniemieckiej wpadł jednak list, wysłany przezeń do współtowarzysza broni, kapitana Kriegsmarine Wilmhelma Berhardta, który w 1983 roku wziął udział w kilku programach telewizyjnych, traktujących o tajemnicach floty podwodnej: "Na co liczysz, ujawniając prawdę o naszej ostatniej misji? – pytał z wyrzutem Scheffer. – Pomyśl o tym, kto może ucierpieć na twojej inicjatywie! Domyślam się, że nie chodzi ci o honorarium. Czymkolwiek jednak byś się kierował, zastanów się, czy nie lepiej, by wszystko spoczywało w spokoju na dnie Bałtyku?".
W epoce poszukiwaczy skarbów niełatwo jednak o spokój, nawet pół kilometra pod wodą. W roku 1987 znany duński "łowca statków" Oge Enssen poinformował o odkryciu w jednej z cieśnin wraku U-534. Przeszłość tego akurat okrętu znana była już wcześniej: U-534 wyszedł z Kilonii 5 maja 1945 roku, biorąc kurs na Amerykę Południową. Na pokładzie, prócz złota, znajdowało się czterdziestu wysokich rangą dygnitarzy Trzeciej Rzeszy. Atakowany w ciągu dnia przez alianckie lotnictwo U-Boot dowodzony przez Herberta Nollau zatonął ostatecznie na głębokości 60 metrów w pobliżu wyspy Anholt, niemal pośrodku cieśniny Kattegat. Jednak zdołało wydostać się z niego aż 47 członków załogi i pasażerów.
I właśnie ta sytuacja wydaje się niepojęta. Wraki, które zostały gdzieś rzucone przez prądy morskie i spoczywają przykryte szlamem, mogą frapować i stanowić wyzwanie dla poszukiwaczy. Co jednak sprawia, że przez dwadzieścia lat nikt nie spróbował dostać się do okrętu podwodnego, leżącego w najpłytszym morzu Europy? Oge Enssen eksplorował nieporównanie trudniej dostępne wraki na dnie Atlantyku i Morza Północnego. W roku 1993 do projektu spenetrowania U-534 włączyła się znana z badań dna morskiego holenderska firma "poszukiwaczy skarbów" "Smit Tak Int.", znana m.in. ze starań wydobycia "Kurska" – i też nic nie wskórała. I jak tu nie wierzyć w sensacyjne teorie, iż "komuś zależy na ukryciu prawdy"?
Milczenie zatopionych U-Bootów
Wciąż nieznane pozostają dzieje podwodnych misji Trzeciej Rzeszy, krążących po wszystkich oceanach
Z ruszającymi z Kilonii i Hamburga konwojami U-Bootów do dziś, mimo sześćdziesięciu lat, związana jest niejedna tajemnica.
Pisząc o podmorskich misjach handlowych i zaopatrzeniowych, które do dziś nie zostały do końca wyjaśnione, warto zacząć od podjętej przez Kriegsmarine próby przetransportowania na drugi koniec planety ładunku wzbogaconego uranu.
Niewielu historyków zdaje sobie sprawę, że japońscy fizycy jeszcze przed wybuchem wojny na Oceanie Spokojnym zaczęli się interesować perspektywami rozszczepienia jądra atomowego. Od jesieni 1941 roku eksperymentatorzy z Tokio skupili się na uranie-235, jako na najbardziej obiecującym. W dwa lata później do Berlina trafiła prośba o przekazanie większej ilości rudy uranowej; walczące na kilku azjatyckich frontach i przechodzące do defensywy państwo nie było w stanie zorganizować systematycznego wydobycia mało znanego paliwa.
Pierwszy transport tysiąca kilogramów uranu z sudeckich kopalń ruszył z Niemiec jeszcze jesienią 1943 roku, nigdy jednak nie dotarł do miejsca przeznaczenia. Do dziś też nie udało się ustalić lokalizacji pechowej łodzi podwodnej; nie wiadomo, czy spoczywa gdzieś na dnie, czy też transport został przejęty przez aliantów.
Do niedawna przypuszczano, że po pierwszym niepowodzeniu Berlin postanowił nie pozbywać się pochopnie strategicznego surowca. Z ujawnionych na początku XXI wieku dokumentów wynika jednak, że Hitler, do ostatniej chwili liczący na wunderwaffe, która będzie w stanie zmienić losy wojny, po przekroczeniu Odry przez Armię Czerwoną zdecydował się podzielić ewentualnym triumfem z egzotycznymi sojusznikami.
Drugi transport uranu wyruszył z Kilonii 25 marca 1945 roku. Na pokładzie U-234, oprócz 500 kilogramów wzbogaconego uranu znalazł się, rozłożony na części, odrzutowiec Me-262 i części rakiet V-2. Najwyraźniej w obliczu klęski Führer na serio myślał o rozpoczęciu kontruderzenia z zachodu. Cała operacja była jednak najgłębiej utajniona: o ładunku i celu podróży wiedział tylko dowódca łodzi podwodnej Johann-Heinrich Fechler i drugi oficer.
Kapitulacja Trzeciej Rzeszy zastała feralny ładunek na Atlantyku Południowym. Rozkaz admirała Dönitza był jednoznaczny: wszystkie okręty Trzeciej Rzeszy mają się poddać aliantom. Kapitan Fechler jeszcze przez 48 godzin skutecznie kluczył po Atlantyku, w końcu jednak zmuszony był uznać, że im bliżej brzegów Japonii, tym trudniej będzie zachować incognito. Kapitulacja czy zniszczenie okrętu? Oficerowie opowiedzieli się za pierwszym rozwiązaniem i 14 maja U-234 podpłynął do grupy niszczycieli U.S. Navy. W konsekwencji zaś, jak można przypuszczać, czeski uran trafił do amerykańskich arsenałów.
"Ziemia Ognista" i "Konwój Fuhrera"
Jesienią 1944 roku elity gospodarcze i wojskowe Trzeciej Rzeszy coraz bardziej były świadome tego, że okręty podwodne były jednym z nielicznych sposób wydostania się z coraz ciaśniej obleganej "Twierdzy Führera". Wojskowi, jak już się przekonaliśmy, myśleli o otwieraniu nowych frontów i wymianie broni. Stratedzy zaś planowali o krok dalej: jak stworzyć "przyczółki", które mogłyby dać oparcie po przegranej walce.
Jeszcze na trzy lata przed wybuchem wojny, w 1936 roku, Adolf Hitler wysłał do krajów Ameryki Południowej swych pięciu głęboko zakonspirowanych przedstawicieli, wyposażonych w niebagatelny kapitał 20 milionów dolarów w złocie. Na drugą półkulę ruszyli z jednym, konkretnym zadaniem: mieli umocnić i podporządkować sobie miejscowe środowiska faszyzujące i autorytarne, a w konsekwencji dysponować możliwie szerokimi, choć starannie zakonspirowanymi wpływami.
W osiem lat później przyszło odwołać się do południowoamerykańskich zwolenników. 10 sierpnia 1944 roku na posiedzeniu w Strasburgu zadecydowano o rozpoczęciu operacji "Ziemia Ognista". W ciągu kilku tygodni oficerowie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RHSA) rozpoczęli załadunek dziesiątek zaplombowanych skrzyń na pokład flotylli okrętów podwodnych. Ładunek został starannie zaminowany: w razie dekonspiracji, nikt z załogi nie byłby w stanie zapobiec jego samozniszczeniu, wraz, rzecz jasna, z całym okrętem. Wątpliwe jednak, czy komuś na pokładzie taka myśl przyszłaby do głowy: załogi utworzono bowiem na nowo z wielokrotnie sprawdzonych członków SS. Za operację odpowiedzialny był osobiście Reichsführer Heinrich Himmler.
Historia konwoju kończy się bez pointy. Analitycy i historycy znają jego skład osobowy, terminarz załadunku, światło dzienne ujrzały nawet dokumenty, z których wynika, że na pokłady U-Bootów wniesiono co najmniej 2511 kilogramów złota, 87 kg platyny i 4638 karatów brylantów. Gdyby przeliczyć to na srebro, można by się zastanawiać, czy w tych szczególnych okolicznościach Stary Kontynent nie był gotów odesłać do Nowego Świata równowartości łupów, sprowadzanych czterysta lat wcześniej przez konkwistadorów… Nie wiemy jednak, czy rachunki zostały wyrównane: ostatnie wiadomości o konwoju, do jakich udało się dotrzeć, pochodzą z listopada 1944 r. Dwie i pół tony złota mogą nadal podniecać wyobraźnię poszukiwaczy skarbów.
Również Bałtyk i jego cieśniny potrafią ukrywać sekrety. Niemal w tym samym czasie, co transport na drugą półkulę, w Kilonii rozpoczęto formowanie "Konwoju Fuhrera". W jego skład wejść miało 35 łodzi podwodnych, z których zdemontowano uzbrojenie, by mieć pewność, że załogi zastosują się do rozkazu unikania wszelkiego kontaktu z nieprzyjacielem. Same załogi również dobrano dokładnie: w ich skład wejść mieli wyłącznie marynarze nieżonaci, a najlepiej nie posiadający żadnych bliskich. Po odebraniu od nich zobowiązania zachowania wiecznego milczenia, rozpoczęto załadunek kosztowności, dokumentów i – w odróżnieniu od "Ziemi Ognistej" – pasażerów.
Przynajmniej jedna z łodzi, U-977, nie zdołała przecisnąć się przez cieśniny duńskie. Jej dowódca, Heinz Scheffer, nie powiedział wprawdzie słowa o przeznaczeniu konwoju podczas długotrwałych przesłuchań ani w wydanych w 1952 roku wspomnieniach. W trzydzieści lat później w ręce policji zachodnioniemieckiej wpadł jednak list, wysłany przezeń do współtowarzysza broni, kapitana Kriegsmarine Wilmhelma Berhardta, który w 1983 roku wziął udział w kilku programach telewizyjnych, traktujących o tajemnicach floty podwodnej: "Na co liczysz, ujawniając prawdę o naszej ostatniej misji? – pytał z wyrzutem Scheffer. – Pomyśl o tym, kto może ucierpieć na twojej inicjatywie! Domyślam się, że nie chodzi ci o honorarium. Czymkolwiek jednak byś się kierował, zastanów się, czy nie lepiej, by wszystko spoczywało w spokoju na dnie Bałtyku?".
W epoce poszukiwaczy skarbów niełatwo jednak o spokój, nawet pół kilometra pod wodą. W roku 1987 znany duński "łowca statków" Oge Enssen poinformował o odkryciu w jednej z cieśnin wraku U-534. Przeszłość tego akurat okrętu znana była już wcześniej: U-534 wyszedł z Kilonii 5 maja 1945 roku, biorąc kurs na Amerykę Południową. Na pokładzie, prócz złota, znajdowało się czterdziestu wysokich rangą dygnitarzy Trzeciej Rzeszy. Atakowany w ciągu dnia przez alianckie lotnictwo U-Boot dowodzony przez Herberta Nollau zatonął ostatecznie na głębokości 60 metrów w pobliżu wyspy Anholt, niemal pośrodku cieśniny Kattegat. Jednak zdołało wydostać się z niego aż 47 członków załogi i pasażerów.
I właśnie ta sytuacja wydaje się niepojęta. Wraki, które zostały gdzieś rzucone przez prądy morskie i spoczywają przykryte szlamem, mogą frapować i stanowić wyzwanie dla poszukiwaczy. Co jednak sprawia, że przez dwadzieścia lat nikt nie spróbował dostać się do okrętu podwodnego, leżącego w najpłytszym morzu Europy? Oge Enssen eksplorował nieporównanie trudniej dostępne wraki na dnie Atlantyku i Morza Północnego. W roku 1993 do projektu spenetrowania U-534 włączyła się znana z badań dna morskiego holenderska firma "poszukiwaczy skarbów" "Smit Tak Int.", znana m.in. ze starań wydobycia "Kurska" – i też nic nie wskórała. I jak tu nie wierzyć w sensacyjne teorie, iż "komuś zależy na ukryciu prawdy"?
Złoto na pokładzie U - 534 ? Wszystko tam było oprócz złota. Były przypuszczenia co do rodzaju misji ponieważ znaleźli pistolet inny niż obowiązujący oficerów na okrętach, ale to wszystko. I te, aż 47 członków załogi na IXC/40 to nie aż, zresztą nikt ich nie wyciągał z u-boota, sami uciekali, z okrętem zginąl dowódca wówczas 22 letni o ile pamiętam. Zdjęcie tego Bibera bardzo fajne.W epoce poszukiwaczy skarbów niełatwo jednak o spokój, nawet pół kilometra pod wodą. W roku 1987 znany duński "łowca statków" Oge Enssen poinformował o odkryciu w jednej z cieśnin wraku U-534. Przeszłość tego akurat okrętu znana była już wcześniej: U-534 wyszedł z Kilonii 5 maja 1945 roku, biorąc kurs na Amerykę Południową. Na pokładzie, prócz złota, znajdowało się czterdziestu wysokich rangą dygnitarzy Trzeciej Rzeszy. Atakowany w ciągu dnia przez alianckie lotnictwo U-Boot dowodzony przez Herberta Nollau zatonął ostatecznie na głębokości 60 metrów w pobliżu wyspy Anholt, niemal pośrodku cieśniny Kattegat. Jednak zdołało wydostać się z niego aż 47 członków załogi i pasażerów
Z tego co wiem U-977 poddał się w Mar del Plata w sierpniu 1945.Przynajmniej jedna z łodzi, U-977, nie zdołała przecisnąć się przez cieśniny duńskie.
Więc jakieś głupoty piszą.
BTW. Czy ktoś może potwierdzić lub zaprzeczyć obecność niemieckiego statku Carlino w czerwcu 1943 r na dolnej Amazonce?
Był w ogóle taki statek pod niemiecka banderą?
Carlino brzmi znajomo - gdyby tak C na K zamienić to można by go z tankowcami powiązać
Tak na marginesie skoro absurdy o U-Bootach to zapowiedż w TV 4 na temat filmu "Okręt" - Dowodzony przez niego U-Boot nie ma konkretnych rozkazów - jego zadaniem jest zatapianie każdej wrogiej jednostki jaką napotka".
Jednak przyznaję że to WIELKI krok naprzód w stosunku do poprzednich notek.No i używają słowa okręt na nie łódż
Tak na marginesie skoro absurdy o U-Bootach to zapowiedż w TV 4 na temat filmu "Okręt" - Dowodzony przez niego U-Boot nie ma konkretnych rozkazów - jego zadaniem jest zatapianie każdej wrogiej jednostki jaką napotka".
Jednak przyznaję że to WIELKI krok naprzód w stosunku do poprzednich notek.No i używają słowa okręt na nie łódż
Witam!
A'propos postu kolegi Emdena.
Jak byłem młody w latach siedemdziesiatych ubiegłego stulecia, na ekranach naszych kin gościł amerykański film "Prywatna wojna Murphiego". Było tam o walce amerykańskiego hydroplanu z niemieckim okrętem podwodnym na Amazonce, oczywiście zwycięzcą okazał sie człowiek właściwy.
Oczywiście konwencja była przygodowa ale a nuż jakieś fakty u źródła filmu były?
A'propos postu kolegi Emdena.
Jak byłem młody w latach siedemdziesiatych ubiegłego stulecia, na ekranach naszych kin gościł amerykański film "Prywatna wojna Murphiego". Było tam o walce amerykańskiego hydroplanu z niemieckim okrętem podwodnym na Amazonce, oczywiście zwycięzcą okazał sie człowiek właściwy.
Oczywiście konwencja była przygodowa ale a nuż jakieś fakty u źródła filmu były?
A nie czasem na Orinoko?na ekranach naszych kin gościł amerykański film "Prywatna wojna Murphiego". Było tam o walce amerykańskiego hydroplanu z niemieckim okrętem podwodnym na Amazonce,
Zresztą, o ile pamiętam, nie było tam zadnych podtekstów. Po prostu wojna się skończyła i dowódca z załogą chcieli się gdzieś zamelinować.
Pewnie na kanwie tych "miejskich legend"; skoro 6 lat prasa straszyła "niezliczonymi stadami ubotów", to gdzieś się musiały podziać.
To ja sięgnę jeszcze "głębiej": "Czarny kryminał", pewnie z lat czterdziestych, tytułu niestety nie pamiętam ( czarno-biały, chyba z Humpreyem Boghartem, pokazywany w programach typu "w starym kinie" ). Intryga rozgrywa się w Argentynie. W tajemnicy przypływa tu ubot ze złotem mającym pomóc w urządzeniu się uciekającym z Rzeszy esesmanom. Mocne.
Pod koniec wojny podjęto kilka prób rejsów z róznymi mniej lub bardziej tajemniczymi misjami. Na ich kanwie powstała legenda, która nie tylko żyje, ale i rozwija się. W księgarniach niedawno widziałem książkę z gatunku histryczna fikcja. Pod koniec wojny z portu wypływa okręt podwodny ( Niemiecki? Japoński? Nie zapamietałem ) z tajnym ładunkiem... Wrak po latach.... Odłożyłem na półkę.
Ponieważ film ten kręcono częściowo w plenerze w Wenezueli, rolę U-boota grał (niezbyt zresztą przekonująco) Carite, OP wypożyczony z marynarki wenezuelskiej. Ale amerykański OP typu Balao trudno jest ucharakteryzować na U-Boota.Bukowa pisze:... amerykański film "Prywatna wojna Murphiego". Było tam o walce amerykańskiego hydroplanu z niemieckim okrętem podwodnym ...
Byćna replice, a być na orginale skromna różnica. Prawda taka, że muzea wynajmują się dla celów imprezowych by wyrobić na życie.maw pisze:Wydaje mi się, że przy dzisiejszych budżetach filmowych (tych zza wielkiej wody) można by było machnąć rzetelną replikę VII lub IX bez większych problemów. Problem chyba tylko w tym by był w tym zysk...
różnie z tym bywa biorąc np.DZIEŁO pt.Pearl Harbour gdzie w scenie ataku obrobionego komputerowo wtrącono współczesne niszczyciele.W jakim celu ?.Ani to atrakcyjności nie dodaje a wywołuje uśmiech lekceważenia bo skoro można cały atak przeprowadzić komputerowo to po kiego wprowadzać coś "real" zupełnie z filmem nie związane ?.
Pomyślałeś ile USNAVY zawoła producentowi filmu za opróżnienie portu ?shigure pisze:różnie z tym bywa biorąc np.DZIEŁO pt.Pearl Harbour gdzie w scenie ataku obrobionego komputerowo wtrącono współczesne niszczyciele.W jakim celu ?.Ani to atrakcyjności nie dodaje a wywołuje uśmiech lekceważenia bo skoro można cały atak przeprowadzić komputerowo to po kiego wprowadzać coś "real" zupełnie z filmem nie związane ?.
Ciekawe ile U.S. Navy zawołała za statystowanie okrętów stojących w porcie.Grom pisze:Pomyślałeś ile USNAVY zawoła producentowi filmu za opróżnienie portu ?
Myślę, że wyszłoby na to samo. Poza tym PH to nie film wojenny tylko romans osadzony w realiach DWS, a kobiety nie odróżniają Oklahomy od OHP.
To co dla innych jest brzegiem morza, dla marynarza jest brzegiem lądu.