Ogrzewanie na żaglowcu doby napoleońskiej

Okręty Wojenne do 1905 roku

Moderatorzy: crolick, Marmik

Conrad
Posty: 4
Rejestracja: 2008-02-04, 16:07

Ogrzewanie na żaglowcu doby napoleońskiej

Post autor: Conrad »

Czytając powieści marynistyczne jak i ostatnio wspomnienia "Znaczy Kapitan" Borchardta nasunęło mi się pytanie dotyczące prozy zycia na żaglowcach przełomu XVIII i XIXw:

Czy załoga okrętu wojennego żyjąca na międzypokładach dysponowała jakimś ogrzewaniem / dogrzewaniem by poradzić sobie z chłodem rejsu na Morzu Północnym czy zimnym Atlantyku? Dla okrętu drewnianego pożar jest olbrzymim niebezpieczeństwem stąd moje wątpliwości.
Realchief
Posty: 116
Rejestracja: 2007-05-16, 11:53
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Realchief »

Czy aby nie było już wątku z ogrzewaniem? Tak jakoś się mi kojarzy.
W wielkim skrócie: ogrzewanie tak naprawdę nie było potrzebne. W takim ścisku i przy tej masie ludzi ciepło generowane przez ludzie ciała wystarczało do ogrzania jednostki.
W drugiej połowie XVIII wieku zaczęto jednak wprowadzać ogrzewanie na okręty. Pierw dla kapitana i oficerów a potem stopniowo dla załogi, zaczynając od 1 pieca na pokład, o ile pamiętam właśnie w okresie napoleońskim.
Conrad
Posty: 4
Rejestracja: 2008-02-04, 16:07

Post autor: Conrad »

Niestety jedyny watek z ogrzewaniem jaki znalazłem znajduje się w "psychole" i dotyczy zupełnie innej bajki.

Z jednej strony faktycznie ścisk generował ciepło lecz z drugiej furty działowe nie mogły być absolutnie szczelne więc w środku zapewne chodziły zimne przeciągi. Podobnie bryzgi lodowatej wody nie dodawały temperatury. Zdaję sobie sprawę iż w przeszłości okreslenie "temperatura pokojowa" nie oznaczała tego samego co dzisiaj ale mimo wszystko w takich warunkach życie na międzypokładach musiało toczyć się przy temperaturze nie wyższej niż 5-8 stC. Wg dzisiejszych standardów to mróz. Poza tym zimna wilgoć i - podejrzewam - brak naprawdę ciepłego ubioru.
Realchief
Posty: 116
Rejestracja: 2007-05-16, 11:53
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Realchief »

Przeciągi napewno nie chodziły. Ambrazury gdy były zamknięte to były uszczelniane. Rozbryzgów wody od góry też raczej nie było, chyba że był sztorm, ale to już sytuacja esktremalna.
Nie widzę także powodów dla których marynarze nie mogli by mieć ciepłych ubrań.
Pozatym proszę mi wierzyć, kilkaset ciał stłoczonych na tak małej przestrzeni sprawiało że temperatura była naprawdę wysoka, spokojnie pokojowa nawet na nasze warunki.
Krzysztof Gerlach
Posty: 4454
Rejestracja: 2006-05-30, 08:52
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Krzysztof Gerlach »

Do Conrada

O ogrzewaniu i zbawiennych skutkach stłoczenia wielu ludzi w ciasnej przestrzeni rozmawialiśmy tutaj przy okazji wątku o potrzebie (lub nie) picia alkoholu przez ówczesnych marynarzy. Realchief Pana nie przekonał, mimo tego, że miał rację, a pańska opinia o szczelności furt, bryzgach lodowatej wody (na pokładzie dolnym, gdzie spała zdecydowana większość załogi) oraz temperaturze jest całkowicie mylna. Może więc przekona Pana autentyczny cytat z dziennika kapelana okrętowego Edwarda Mangina, z końca XVIII wieku:

„Na tym samym pokładzie co ja, kiedy załoga była w komplecie, spało między pięciuset a sześciuset ludzi; furty musiały być szczelnie zamknięte od zmierzchu do ranka, więc ciepło w tej pieczarze o wysokości zaledwie sześciu stóp i całkowicie wypełnionej ludzkimi ciałami, było po prostu nie do wytrzymania”.

Bardzo by to było osobliwe, gdyby Mangin uważał temperaturę 5-8 st. C za tak wysoką, że „nie do wytrzymania”. Na okrętach pływających po Morzu Środziemnym, w Indiach Zachodnich czy latem w kanale La Manche nikt się nigdy nie skarżył na zimno (pomijając oczywiście momenty pracy na górnych pokładach, gdzie rzeczywiście można było często dostać się pod wodę), tylko wręcz przeciwnie – na zbyt wysoką temperaturę pomieszczeń załogowych, niczym nie ogrzewanych, i brak wentylacji.
I właśnie w braku wentylacji, a nie w zimnie leży główna przyczyna owych pieców, zastosowanych (na krótko!) pod koniec XVIII w., o których wspomniał Realchief. Na okrętach angielskich polecono je zainstalować, po jednym na każdym pokładzie, w 1783 r. Chodziło o to, że stojące powietrze stwarzało zaduch bardzo szkodliwy tak dla belek okrętowych (wybitnie przyspieszało gnicie drewna), jak – oczywiście - dla ludzi. Rzeczone piece miały wymuszać naturalną cyrkulację między ciepłym i chłodnym środowiskiem gazowym. Kiedy w 1794 bardzo udoskonalono mechaniczne wentylowanie pomieszczeń, piece grzewcze poszły prawie w odstawkę, i na ogół na każdym okręcie pozostał tylko jeden taki. Oczywiście zawsze trafiały się rozmaite wyjątki, np. niektórzy starzy i schorowani admirałowie polecali instalować takie piecyki („kozy”) w swoich kabinach, dzięki czemu – jak się przypuszcza – parę okrętów eksplodowało razem z załogami na skutek pożarów zapoczątkowanych przez te „systemy grzewcze”.
Trzeba też pamiętać, że na każdym okręcie i tak był wielki piec kuchenny, często dodatkowy destylator z własnym źródłem ciepła, a na żaglowcach francuskich ponadto ogromne piece do wypalania chleba.
Krótko mówiąc, przeraźliwe zimno mogło panować na żaglowcach, w niektórych szerokościach geograficznych i porach roku, tylko na górnych pokładach oraz na masztach, a tam i tak żadnego systemu ogrzewania (poza grogiem czy winem!) zainstalować się nie dało. Co nie umniejsza faktu, że życie na takim okręcie było faktycznie bardzo ciężkie.
Krzysztof Gerlach
ODPOWIEDZ