No cóż, w kwestii okrętów zatopionych „bezpośrednio ogniem artylerii” najwyraźniej Pana nie zrozumiałem, ale – przy szerszym pojmowaniu skuteczności sposobów walki – nadal nie pojmuję, dlaczego lekceważy Pan wszystkie straty zadane Armadzie w wyniku działań angielskich żaglowców, jeśli ostatecznie kończyły się one utratą jednostek, i ignoruje Pan świadectwa hiszpańskich dowódców? Poza tym bitwy w epoce żaglowców, to przede wszystkim oddziaływanie na nieprzyjacielskie załogi. Jak Pan myśli, czy te 107 kul [ta liczba nie pochodzi z Osprey’a, tylko z dokumentu – raport hiszpańskiego oficera artyleryjskiego z pokładu flagowca], które pod Gravelines trafiły w San Martina, zostawiły tylko odciski? Przecież za tym kryją się masy zabitych i ciężko rannych! Pisze Pan, że ten galeon powrócił. No jasne, ale czy próbował Pan dociec, ilu LUDZI na nim powróciło, z pierwotnej załogi?! Byłby Pan zdumiony, do jakich hekatomb doszło na pokładach tych hiszpańskich żaglowców, które ostatecznie dotarły do Hiszpanii. Pisał Pan (we wcześniejszym poście, więc to wtedy zignorowałem, sądząc błędnie, że chodzi tylko o jednostki zatopione bezpośrednio ogniem artylerii) z lekceważeniem o hiszpańskich okrętach, które zostały stracone, bo się zderzyły. Ale DLACZEGO one się zderzyły? Otóż Hiszpanie ponosili tak ciężkie straty w ludziach od angielskiego ognia, że słabsze okręty nie wytrzymywały tego naporu, usiłowały od niego uciec, wykonywały nie planowane manewry i doprowadzały do chaosu. Zamieszanie potęgowali zresztą ci z dzielnych dowódców hiszpańskich, którzy bez rozkazów (a czasem wbrew nim) szli na pomoc jednostkom najsilniej zagrożonym – i właśnie oni najczęściej padali ofiarą. Czy te wszystkie działania, kończone ostatecznie utratą okrętów (w ten, czy inny sposób), miałyby w ogóle miejsce, gdyby nie skuteczność angielskiej artylerii? Skoro wszystkie ataki Hiszpanie tak spokojnie odpierali, po kiego licha ta panika i tracenie żaglowców w jej wyniku? Stanowczo radzę przejść z poziomu czytania statystyk, na poziom relacji hiszpańskich uczestników wyprawy o tym, co działo się na ich pokładach pod wpływem strzelania Anglików i jakie to OSTATECZNIE przyniosło skutki.
Liczenie galeonów „nowego typu” jako „kilka procent wszystkich angielskich jednostek biorących udział w walkach” jest niesłuszne z dwóch powodów. Sam Pan pisze moment wcześniej – „nie licząc kilku/kilkunastu przebudowanych”. A niby czemu nie licząc?! Czy o ich zachowaniu w walce decydował fakt, czym były dawniej, czy też to, czym były w 1588? Niektóre okręty w czasach żaglowców przerabiano tyle razy, że na końcu po pierwotnej konstrukcji pozostawała tylko nazwa. I co, ta nazwa walczyła? Najważniejszymi cechami galeonów „nowego typu” było obniżenie nadbudówek, inna aranżacja pokładów w części rufowej, zwiększenie liczby ciężkich dział na dolnych pokładach. To wszystko można było znakomicie zrobić na jednostkach już istniejących. Owszem, Hawkins miał jeszcze pomysły na inne linie podwodnej części kadłuba (i tak wykonywał całkiem nowe żaglowce), ale tutaj akurat coś zyskiwał, a coś tracił, więc pod względem wyższość nowych konstrukcji jest co najmniej dyskusyjna. Uczciwie jest więc liczyć WSZYSTKIE galeony „nowego typu” we flocie angielskiej, a nie akurat te, które zbudowano jako takie od początku, ponieważ ich pochodzenie nie miało ŻADNEGO znaczenia. Geoffrey Parker, w obszernej pracy naukowej na temat angielskich okrętów z czasów Armady, nieporównywalnej z Osprey’ami pod względem obszerności i skrupulatnego odnoszenia się do źródeł (nie, abym deprecjonował Osprey’e – sam je lubię i często kupuję – jednak założenie co do ich objętości i ceny jednoznacznie decyduje, czym po prostu być nie mogą) dobitnie wykazał, że od 1573 r. nieustannie rosła liczba angielskich galeonów „nowego typu”, uzyskiwanych oboma sposobami. Drugi niedostatek Pana obliczeń kryje się w milczącym przyjęciu, że każdy okręt walczył tyle samo. To absolutnie nieprawda! Po obu stronach główny ciężar walki brały na siebie największe, najsilniej uzbrojone i najbardziej nowoczesne jednostki – zatem baza do obliczania owych procentów jest zupełnie inna.
Oczywiście ma Pan rację, że galeony „nowego typu” nie tworzyły całości floty angielskiej, ani nawet całości (chociaż zdecydowaną większość) ich sił głównych, więc ocena, w jakiej części akurat one przyczyniły się do zwycięstwa nad Armadą, pozostanie zawsze subiektywna (nie da się przecież tego zmierzyć) i każdy z nas może spokojnie trwać przy swoim przeświadczeniu, które nie ma żadnej wartości dowodowej.
Zupełnie czym innym jest ocena OGÓLNA wyższej sprawności angielskich okrętów i artylerii, ponieważ – wbrew temu, co Pan sugeruje – to rzecz bezwzględnie dowiedziona faktami. Pan ma tendencje do stawiania wyżej swojego „przekonania” nad zapisami z dokumentów. Wbrew pozorom, takie intuicyjne wnioskowanie może czasem dawać prawdziwszy wynik (nie wszystko, co dawni ludkowie zapisywali, musi być rzetelne), ale dyskusja staje się jałowa, ponieważ wchodzimy na obszary nie dające się ująć w ścisłe ramy. Jeśli czytam, że zgodnie z relacjami, potwierdzonymi w DOKUMENTACH OBU stron, oceniano szybkość strzelania Anglików na 2-3 razy większą niż Hiszpanów, to ja szukam obiektywnych przyczyn technicznych i organizacyjnych. Pan pisze, że „nie bardzo w to wierzy”, co praktycznie zamyka pole do dyskusji, ponieważ z wiarą się nie dyskutuje. Gdybyśmy mogli podróżować w czasie, być może okazałoby się w niektórych przypadkach, że akurat Pan miał rację, lecz jaki sens ma rozważanie przekonań nie popartych żadnymi dowodami (i sprzecznych z tymi, do których mamy dostęp) dzisiaj?
Wracając do okrętów – wg Pana wizji to „Hiszpanie robili co chcieli”. Znowu wnioskuje Pan z patrzenia na mapki, a nie na realia poparte dokumentami. Te parę największych okrętów bojowych Hiszpanów było bardzo silnej budowy i miało nadzwyczaj liczne załogi. Ich artyleria była wprawdzie za słaba jak na tonaż, ale nie do lekceważenia. Straty w ludziach i osprzęcie ponosili też Anglicy (chociaż daleko mniejsze). Hiszpańskie żaglowce prowadziły dość skuteczną walkę w odwrocie (częściowo na skutek niesubordynacji wielu angielskich kapitanów, mających stale ciągotki do korsarstwa), lecz straty w uszkodzonych okrętach oraz zabitych i rannych były na nich zatrważające. Gdyby było tak, jak wydaje się Panu bez wnikania w relacje hiszpańskich dowódców, czemu po bitwie pod Gravelines Medina Sidonia nie tylko głośno rozpaczał na „naradzie”, że „wszystko stracone” (jak wiadomo od dawna), ale na dodatek – co wynika z najnowszych dokumentów odkrytych przez hiszpańskich naukowców – zdaniem wielu świadków rozważał PODDANIE całej swojej floty tym „nieskutecznym” Anglikom, co już było zdradą stanu?! Bo „Hiszpanie robili ci chcieli”? Dlaczego jeden z najbardziej bojowych hiszpańskich dowódców (w przedziwnym systemie hierarchii Armady nie był zastępcą księcia, ani jego doradcą, pełnił tylko taką tymczasową rolę, jako wyznaczył mu chwilowo wódz naczelny, jednak zgodnie z tajnymi rozkazami Filipa miał przejąć naczelne dowództwo w razie śmierci Mediny Sidonii), Don Alonso Martinez de Leyva - który przez cały czas trwania kampanii wykazywał się niezłomną odwagą i poświęceniem, był w pierwszym ogniu każdego starcia, a ostatecznie zginął – pisał po tej bitwie, że ku własnemu zaskoczeniu obawia się teraz ponownego spotkania nieprzyjacielskiej floty („z czegokolwiek to wynika, dlaczego to teraz wiemy, z przykrością oglądałbym ich znowu – to coś, czego nigdy bym się nie spodziewał”). Bo „Hiszpanie robili co chcieli”? Dlaczego w ucieczce na północ Medina Sidonia OD SAMEGO POCZĄTKU bezwzględnie nakazywał (tępiąc opór innych wyższych oficerów) porzucać pełno okrętów, które w większości uległy zagładzie? Żaglowce te były ciężko uszkodzone angielskim ogniem i miały zdziesiątkowane załogi. Książę wiedział, że opóźnią marsz reszty, a nie miał czasu, by się zatrzymać dla ich napraw – ponieważ „nieskuteczni” Anglicy następowali mu na pięty, a większość Hiszpanów miała już dość porażających świadectw ich nieskuteczności. Proszę sobie poczytać relacje innych uczestników wyprawy - hiszpańskich oficerów, księży, pisarzy pokładowych i wszystkich umiejących czytać i pisać – jak wyglądały pokłady okrętów Armady po ostrzale tych „nieskutecznych” Anglików, a wtedy będziemy mogli przystąpić do bardziej sensownej fazy dyskusji.
O ile zgadzam się oczywiście z Pana twierdzeniem, że „dla okrętu wojennego głównym celem jest skuteczna walka”, to zupełnie nie zgadzam się z zakładaną milcząco implikacją, jakoby skuteczność walki dało się zmierzyć tylko liczbą bezpośrednio zatopionych okrętów. Tak mierząc, bitwa pod Trafalgarem jest przykładem wyjątkowej nieskuteczności Royal Navy (która zapewne całkiem niechcący po tej bitwie zapanowała na morzach i oceanach świata), gdyż zatopiła tylko jeden liniowiec przeciwnika – ponieważ to, że nieprzyjaciel naprawdę utracił całą wielką flotę i tysiące wyszkolonych marynarzy, a także wolę walki, przecież się „nie liczy”. W przypadku wyprawy Armady, proporcji sił obu flot i możliwości technicznych, celem Anglików wcale nie było zniszczenie Hiszpanów (ostateczna zagłada ich floty to „dar od [protestanckiego] Boga”), lecz niedopuszczenie do inwazji Parmy i zajęcia jakiegokolwiek przyczółka na angielskim wybrzeżu. Z tego zadania flota angielska wywiązała się w sumie znakomicie, a pewne porażki taktyczne ponosiła głównie dlatego (pomijając sprawność Hiszpanów i siłę bojową ich najlepszych okrętów), że angielscy kapitanowie – a nawet naczelny dowódca - zbyt często zapominali o podstawowym swoim celu, skupiając się na osobistych zyskach, do czego skłaniała ich zarówno korsarska przeszłość wielu z nich, jak skąpstwo Elżbiety.
Na koniec kuriozalne stwierdzenie o abordażowaniu – gdyby Anglicy postępowali tak jak Pan sugeruje, że powinni, sami wypełniliby polecenie hiszpańskiego króla i doprowadzili do klęski własnego kraju. Załogi hiszpańskich okrętów składały się w olbrzymiej większości z żołnierzy – najlepszej ówczesnej piechoty na świecie. Angielscy marynarze w koszulach i z kordelasami oraz artylerzyści ze stemplami, świetnie nadawali się do ataków pirackich na statki handlowe i gromienia sił zbrojnych z zaskoczenia. Ich szansa w walce wręcz z opancerzonymi i znakomicie wyszkolonymi żołnierzami hiszpańskimi była mniej niż mizerna. Żadne dodawanka nic tu nie pomogą. Rzecz jasna Anglicy także mieli żołnierzy na pokładach, lecz znacznie mniej i gorszej „jakości”. Nie należy uważać ówczesnych ludzi za idiotów – Filip II dobrze wiedział co pisze, gdy ostrzegał, że nieprzyjaciel będzie się starał trzymać z daleka, a to Hiszpanie winni dążyć do abordażu (czego nie zdołali nigdy zrobić z powodu „nieskuteczności” wroga i tego, że sami „robili co chcieli”), gdyż to pewny dla nich sposób na zwycięstwo. Skoro jednak Pan zna tę kwestię lepiej od króla hiszpańskiego i Anglików – trudno mi kontrargumentować

.
Pozdrawiam, Krzysztof Gerlach