...natknąłem się na dosyć ciekawy artykuł...
Artykuł jest niespójny. Opisuje dobrze zjawiska, wyciąga błędne wnioski, przy czym autor sam sobie zaprzecza.
Wyborcy, którzy głosują na Donalda Trumpa czy też niemiecką partię AfD, kierują się coraz częściej względami światopoglądowymi, a nie tylko chęcią protestu. Prawicowi populiści zwracają się do grup społecznych, które zostały zapomniane lub są wręcz zwalczane przez lewicę – do robotników, mężczyzn, tradycyjnych rodzin" – pisze Nikolas Busse w komentarzu opublikowanym w sobotę na łamach "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Jeżeli "prawicowi populiści" zwracają się do grup "zapomnianych lub zwalczanych", to odzew tych grup wyrażający dla tej prawicy poparcie jest właśnie formą protestu. Przyjęcie proponowanej jej ideologii to protest. Więc autor zaprzecza tu sam sobie.
Prawicowy populizm, jak każdy duży ruch polityczny, jest reakcją na zastane warunki. Niemal cały zachodni świat opiera się dziś na gospodarczym i społecznym liberalizmie. Nie istnieją żadne granice w handlu, migracjach, emancypacji.
Prawda. Ale to jest wynik pewnego procesu (który wielokrotnie opisywałem tu na forum), którego efekty obserwujemy i które to efekty naruszają pewien ład. I to budzi protesty, bo jak zawsze w takich wypadkach jedni na tym tracą a inni zyskują. Dlatego autor ma rację pisząc, że "Dąży się do powrotu do świata istniejącego przed globalizacją" - czyli do czasów PRZED tymi zmianami, które ten ład naruszyły.
Porównania do faszyzmu nie są trafne, gdyż punktem odniesienia jest raczej okres lat 1950–1970
A to oznacza, że autor tego artykułu nie rozumie co to był faszyzm i ma braki w wiedzy historycznej. Gdyż faszyzm pojawił się w bardzo analogicznych warunkach, również jako efekt daleko idących zmian i również skierowany był do grup zapomnianych, ignorowanych, którzy na tych zmianach tracili. Czyli też był ideologią protestu.
Wiele razy tu pisałem, że świat jest "na zakręcie" - dokonuje się rewolucja informatyczna (jeśli mogę to tak nazwać) i postępuje globalizacja. To oznacza, że np. produkcja przenosi się tam gdzie koszty są optymalne na czym tracą niektóre grupy w niektórych regionach/krajach *stąd m.in. hasła reindustrializacji). To jest proces nieodwracalny. On może zostać chwilowo przystopowany lub nawet cofnięty, ale w dłuższym okresie czasu jest nieodwracalny. Gdy np. w W. Brytanii zaczęto masowo stosować maszyny, robotnicy zaczęli je niszczyć uznając, że zabierają im pracę. I co? Nic. W tej chwili mamy do czynienia z podobnymi reakcjami. Świat zawsze będzie dążył do tego by produkować i sprzedawać więcej, taniej itd. Właściciele zawsze będą dążyć do maksymalizacji zysków, itd. Rewolucja informatyczna i globalizacja to zapewniają i od tego odwrotu nie ma. Co nie znaczy, że wszystkim się to podoba.
W takich sytuacjach w naturalny sposób budzi się bunt wśród tych, którzy na tym tracą (lub uważają, że tracą - bo nie zawsze muszą naprawdę tracić). I sentyment do "starych czasów", które chciałoby się przywrócić. A gdy pojawiają się takie poglądy, odczucia, to znajdują się siły polityczne, które na nie odpowiadają (politycy zawsze będą robili to co chcą wyborcy lub to co są gotowi zaakceptować - nigdy coś odwrotnego). Ponieważ zaś ideologia lewicowa zbankrutowała wraz z ZSRR (przynajmniej w Europie) to prym wiedzie populizm prawicowy (takie wahadło). I mamy to co mamy.
Prawdą jest, że ideologia ma siłę. Ale ten prawicowy populizm proponuje ideologię protestu - przeciw zmianom, które następują. Także obyczajowym. Bo np. równouprawnienie kobiet nie musi się wszystkim podobać (ze względów społecznych, kulturowych, nawet religijnych) - a to też jest efekt zmian zachodzących w świecie. Tolerancja dla osób homoseksualnych - jw. Spadek religijności (po części spowodowany nieodpowiedzialnym zachowaniem decydentów religijnych i ich niedostosowaniem do zmian) - tak samo. To wszystko się razem łączy. Po prostu świat się zmienia. A zmiany zawsze budzą protesty. Zmiany globalne będą budziły protesty globalne. Przy czym te protesty NICZEGO nie zmienią. Rozwój jest nieunikniony. Co nie znaczy, że nie mogą tych zmian zahamować lub nawet chwilowo cofnąć. Mogą też doprowadzić do zamętu i strat oraz wielu tragedii. Inaczej mówiąc,mogą nas bardzo drogo kosztować. Co niczego nie zmieni.
Facet w tym artykule słyszy, że gdzieś dzwoni, ale nie wie gdzie. Tyle.
Polityka, która zaczęła na stałe zajmować się roszczeniami małych grup seksualnych, zaczęła tracić poparcie mieszczańskiego centrum
Abstrahując od przegięć i nadużyć ze strony tych mniejszości (które zawsze w takich sytuacjach się zdarzają - ale to jest margines) to te "roszczenia" sprowadzają się do oczekiwania akceptacji. Do tej pory te grupy akceptowane nie były. Jeszcze niedawno homoseksualizm był karany (i w niektórych państwach nadal jest). Na zdrowy rozsądek, jeśli para hetero może zawrzeć związek dający jej pewne prawa (np. wgląd w informacje na temat losów partnera, jego choroby, możliwość dziedziczenia - w końcu wspólnie wypracowują pewien majątek itd.), które są nabywane po zawarciu stosownej umowy cywilnej (zwał jak zwał) to dlaczego takie sama prawa nie miałyby przysługiwać związkom homo? Komu to przeszkadza? Jeśli to budzi opór, to dział tu wyłącznie siła przyzwyczajenia - owa nostalgia do "starych czasów" gdy homoseksualizm nie był akceptowany. To też efekt zmian, bo zmiany o których piszę (i o których pisze ten facet) mają też wymiar obyczajowy. I religijny - podejście np. chrześcijaństwa (które w swej istocie jest religią bardzo liberalną; to ludzie z chrześcijaństwa czynili, jak się zdarzało,religię opresyjną) do wielu rzeczy się zmieniło i nadal będzie się zmieniać. Bo innej drogi nie ma.