Ponieważ nic nie wiadomo, czy ten blog będzie działał, czy nie zostanie np. zlikwidowany przez nieużywalność / niekatywność (ostatnio długo nie był aktualizowany) na wszelki wypadek poniżej wklejam nowy text, który dziś na nim spotkałem, bo to niezłe chyba jest...
(link do artykułu w blogu - http://my.opera.com/propership/blog/eks ... pospolitej)
"Ekspert" piszący dla "Rzeczpospolitej"
Monday, 23. July 2007, 11:54:00
Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy. Na porządku dziennym są błędy w gazetach (także tych "wiodących na rynku") będące rażącym przejawem niechlujstwa i braku elementarnej rzetelności dziennikarskiej. Mają one jednak podobny, zawężony do paru "kolein", charakter, kilka "utartych" schematów, nawet jeśli poszczególne przypadki szczegółami się różnią.
Mamy więc w artykule, który tym razem jest "na tapecie", błędy "typowe", często spotykane. Np. przeinaczenia nazw firm czy już "klasyczne" mylenie tonażu pojemnościowego statku z jego wypornością. "Kwiatków" takich w omawianym tekście "Rzeczpospolitej" jest sporo.
Jednak ta "szanująca się" (i przez niektórych - słabiej zorientowanych - szanowana) gazeta zdołała mnie zaskoczyć, a jednocześnie rozmieszyć tym, jak dała się "zrobić w konia" przez zewnętrznego autora tekstu.
W popularnych, "ogólnych" czasopismach ekonomicznych i biznesowych oraz w działach ekonomicznych gazet codziennych nierzadko oddaje się łamy tzw. ekspertom. Zaprasza się do napisania artykułu kogoś uważanego za profesjonalistę w swojej branży, kto na codzień nie żyje z dziennikarstwa, publicystyki (chyba, że udziela się w pismach branżowych, wysoce wyspecjalizowanych, ale tu już w grę wchodzą raczej hermetyczne teksty naukowe lub przynajmniej "naukawe").
W takich przypadkach znaczenie ma "pochodzenie" zewnętrznego autora. Dlatego przy jego nazwisku, w podpisie pod tekstem, podawane są jego stopnie naukowe, funkcje (może to być np. uznany manager wysokiego szczebla), nazwę (prestiżowej) uczelni, instytutu naukowego, instytucji lub firmy, którą reprezentuje. W podobnych przypadkach podaje się też często nazwę stowarzyszenia profesjonalnego, zawodowego lub innej, prestiżowej organizacji, np. społecznej. Dla przykładu, jeśli dla "Wprost", "Newsweeka" czy "Rzeczpospolitej" ktoś pisałby artykuł o najnowszych trendach w architekturze lub o rynku firm konsultingowych oferujących projekty, to sensowne byłoby, gdyby przy nazwisku autora takiego artykułu znalazła się informacja w rodzaju "...członek Stowarzyszenia Architektów Polskich".
Teraz odwróćmy sytuację. Załóżmy, że ktoś jest posiadaczem karty sieci stacji benzynowych - karty, na którą zbiera się punkty uzależnione od wielkości zakupów, by potem móc zamienić uciułane punkty na mniej lub bardziej wartościowe towary lub na ogół bezwartościowe gadżety w rodzaju zapalniczek, długopisów jednorazowych albo czapeczek z logiem firmy, w której korzystamy z tej karty. To po prostu najzwyczajniejszy w świecie program lojalnościowy. Czy to, że w nim uczestniczę sprawia, że jestem ekspertem ds. rynku handlu detalicznego paliwami płynnymi?... Albo, czy pochwalenie się w podpisie pod artykułem o rynkach energetycznych tym, że mam kartę "Smart" Shell'a lub "Premium" Statoil'a jest poważne?.. Ma niby świadczyć o tym, że więcej przez to wiem o rynkach energetycznych i na tej podstawie warto zamieścić mój artykuł na ten temat w poczytnej gazecie?.. Chyba nie - to raczej ośmieszyłoby mnie, jako autora artykułu i gazetę, która się chwali, że autor, którego (jako niby eksperta) pozyskała dla napisania jednego artykułu jest szczęśliwym posiadaczem karty programu lojalnościowego sieci stacji beznynowych.
Nawet, jeżeli wzięlibyśmy pod uwagę inny rynek - dóbr rzadszych, droższych, luksusowych - sytuacja będzie taka sama. Czy to, że (zakładając, iż jestem człowiekiem zamożnym) co pół roku kupuję kolejnego Rolex'a albo Patek'a (i na tej podstawie kolejne zakupy są dla mnie nieco tańsze, bo uczestniczę w programie lojalnościowym producenta drogich zegarków) i to, że mam kolekcję drogich zegarków sprawia, że jestem szczególnie predystynowany do wypowiadania się na temat fuzji i przejęć na rynku producentów zegarków w artykule prasowym?... Czy to, że w podpisie pod artykułem prasowym (ekonomiczno-rynkowym), przy moim nazwisku chwalę się, że jestem uczestnikiem programu lojalnośiowego producenta zegarków przydaje mi powagi i fachowości w branży, której dotyczy artykuł?.. Raczej nie. Wprost przeciwnie - raczej ośmiesza autora tekstu i gazetę.
Przepraszam, za te przydługie wstępy, ale powoli dochodzimy do sedna.
Gdyby nie zawierał licznych błędów merytorycznych, to bardzo ciekawy i pożyteczny byłby artykuł opublikowany w "Rzeczpospolitej" dnia 23 lipca 2007 roku.
Tekst w dziale "Nieruchomości / Inwestycje" zatytułowany: "Życie we wspólnocie kabin na pełnym morzu lub w porcie" z nadtytułem: "PŁYWAJĄCY APARTAMENTOWIEC - Za ile można kupić lub wynająć mieszkanie na statku" mówi o pływającym apartamentowcu The Wolrd.
W podpisie, przy nazwisku autora tekstu, zamieszczono następujące informacje, w zamyśle redakcji - mające podkreślić fachowość autora w obszarze tematycznym objętym przez jego artykuł:
"Autor wykłada strategię przedsiębiorstw w Executive MBA Francuskiego Instytutu Zarządzania; jest członkiem amerykańskiego stowarzyszenia rejsów pasażerskich Crown & Anchor".
No coż.. "Francuski Instytut Zarządzania" - jedna z wielu polskich instytucji oferujących przereklamowane i przemitologizowane u nas kursy lub studia MBA, ale OK.. pozostaję z pełnym szacunkiem dla tego rodzaju instytucji edukacyjnych. Zaciekawiła mnie druga część "rekomendacji" lub "referencji" autora artukułu. Chodzi mi o "amerykańskie stowarzyszenie rejsów pasażerskich Crown & Anchor". Brzmi dumnie i poważnie - prawda?.. Wyglądać to może na stowarzyszenie zawodowe albo związek pracodawców / stowarzyszenie firm określonej branży. A jeżeli nie, to przynajmniej na stowarzyszenie entuzjastów podróży morskich (chodzi mi o niezależny klub hobbystów lub entuzjastów jakiejś dziedziny; hobbyści czasem bardzo dużo wiedzą o rynku czy branży, którą się interesują i np. jeśli chodzi o historię tego rynku, czy najnowsze zmiany na nim - potrafią "zagiąć" niejednego specjalistę, analityka czy wysokiego manager'a z branży).
No coż, człowiek nie pozjadał wszystkich rozumów i uczy się całe życie. Nawet jeśli dość głęboko "siedziałem" w tematyce żeglugi wycieczkowej, to nie musiałem znać "Crown & Anchor". Zacząłem szukać tej "prestiżowej" organizacji w WWW. Liczyłem, ze na ich witrynie pozyskam kolejne, fachowe informacje o interesującym mnie rynku...
Zaciekawiła mnie ta instytucja, bo osobiście interesowałem się rynkiem żeglugi pasażerskiej i co nie co o nim wiem, a nie natknąłem się na nazwę "Crown & Anchor" wśród poważnych oragnizacji profesjonalnych (takich, jak CLIA - Cruise Line International Association czy PSA - Passenger Shipping Association). "Crown & Anchor" nie jest nawet stowarzyszeniem społecznym / hobbystycznym (jak np. Klub Globtrotterów Morskich "Stefan Batory" z Poznania). Takie stowarzyszenie (pokazują to zwłaszcza przykłady World Ship Society czy Lekko - International Tug Enthusiasts' Society) z racji na zainteresowania i pasje jego członków, poważne publikacje wydawane przez te organizacje, etc. także może być wiarygodnym i szanowanym źródłem informacji o branży i nie byłoby ujmą powołanie się na przynależność do takiej organizacji przy podpisie artykułu w poczytnej gazecie.
Czym więc jest "Crown & Anchor"? (a konkretnie - dumniej: Crown & Anchor Society)...
Otóż jest to ni mniej ni więcej, tylko program lojalnościowy operatora statków wycieczkowych Royal Caribbean International (RCI) - system zachęt, upustów i ofert specjalnych mający sprawić, że klienci, którzy raz skorzystali z usług tego armatora nie nabrali zbytniej ochoty do sprawdzenia "jak jest u konkurencji" - na statkach innego operatora. Okazuje się, że przynależność do klubu, w którym (już po jednokrotnym skorzystaniu z usług RCI) uzyskuje się prawo do tańszych drinków alkoholowych na pokładzie wycieczkowca, albo do nieco lepszej kabiny za cenę słabszej - jest "kwalifikacją", jest "zasługą" mającą przydać powagi, fachowości, kompetencji, autorytetu (?.. i czego jeszcze?..) autorowi tekstu o inwestycjach w "ruchome nieruchomości", czyli w apartamenty na statku The World, o którym mówi artykuł z "Rzeczpospolitej" z 23 lipca 2007 r.
Jeżeli już przyjmiemy "system wartości" autora artykułu i gazety i zejdziemy do ich poziomu brnąc w szczegóły tych "referencji", to dla jasności dodajmy, że przynależność do klubu klientów RCI "Crown & Anchor" ma się nijak do znajomości rynku pływających apartamentowców, gdyż RCI nie ma nic wspólnego ze statkami w rodzaju The World i uprawia "zwyczajną", typową żeglugę wycieczkową.
Fakt "chwalenia" się przez autora artykułu takimi "referencjami", czy tego rodzaju "związkami z branżą" jest niepoważny. Podważa zaufanie do wiarygodności artykułu, do faktów w nim podanych (i słusznie - nie jest to zwodnicze, bo artykuł istotnie zawiera sporo błędów merytorycznych). Podważa też wiarygodność do wszelkich instytucji oferujących studia MBA i do osób tam wykładających (bo proszę sobie przypomnieć, jak nasz "orzeł" został opisany pod artykułem - poza tym, że "jest członkiem amerykańskiego stowarzyszenia rejsów pasażerskich"...).
Mamy tu jednak do czynienia z szerszym problemem, a nie tylko z (zabawnym przecież, choć nie chwalebnym dla zainteresowanego) przypadkiem autora omawianego tu artykułu. Chodzi o bezkrytyczne (bez sprawdzania) "łykanie" przez redakcje tzw. "poważnych gazet" wszystkiego, co im podają "eksperci". Zaufanie do profesjonalistów zaufaniem, ale przecież immanentną cechą ciennikarstwa jest (lub w dzisiejszych czasach już tylko - powinna być..) dążność do podawania rzetelnych informacji, a tego nie da się zrobić bez sprawdzania, bez konfrontowania różnych źródeł... "Rzeczpospolita" nie sprawdziła. Nie pierwszy już raz...
Poniżej cały nieszczęsny artykuł:
Życie we wspólnocie kabin na pełnym morzu lub w porcie
Na razie tylko na jednym statku na świecie - "The World" - apartamenty można nabywać na własność. Pływający apartamentowiec będzie w Gdańsku od 25 do 29 lipca, a potem w Szczecinie 4 i 5 sierpnia
"The World" z luksusowymi kabinami ma 43,5 tysiąca ton wyporności, 196 metrów długości, dziewięć pokładów i 198 kabin dla pasażerów. Całość obsługuje 320 członków załogi. Budowa pływającego apartamentowca, który wyszedł pierwszy raz w morze w 2003 roku, kosztowała 266 milionów dolarów. Jednak luksusowe pokoje na nim nadal można kupić na rynku wtórnym - jako własność potwierdzoną hipotecznie, z możliwością odsprzedaży i dziedziczenia.
Zarządzane jak na lądzie
"The World" stanowi wspólnotę właścicieli kabin zarządzaną w sposób podobny do wspólnot mieszkaniowych na lądzie. Ma ona zarząd, przewodniczącego i coroczne zebrania. Zatrudnia także administrującą pływającym obiektem firmę. Różnica polega na tym, że do jej kompetencji należy nie tylko zatwierdzanie bieżących wydatków i podejmowanie decyzji dotyczących napraw, ale również określanie, dokąd statek ma płynąć.
Uchwały tego dotyczące zapadają większością głosów raz do roku i mają kapitalne znaczenie dla wszystkich członków pływającej wspólnoty (warto wiedzieć, że liczba głosów jest proporcjonalna do liczby posiadanych udziałów, a ta do wielkości kabiny).
Koszty eksploatacji pływającego apartamentowca zależą głównie od liczby mil morskich przemierzanych rocznie przez statek. A odległości są ogromne. Statek przemieszcza się przez około 100 dni w roku (pozostały czas spędza w różnych portach) i to kosztuje każdego z jego współwłaścicieli od 87 do 553 tysięcy dolarów - w zależności od posiadanej liczby udziałów (rodzaju nabytej kabiny). Odpowiada to rocznemu czynszowi za mieszkania na lądzie, choć kwota ta obejmuje również koszt zużywanego paliwa, opłaty portowe i - oczywiście - wynagrodzenie załogi, a także opłaty ponoszone w związku z koniecznością przeprowadzania niezbędnych co kilka lat remontów statku w suchym doku.
Ów czynsz zawiera też część kosztów stałych działających na "The World" restauracji i basenów kąpielowych, fitness center oraz dumy statku - wyciąganej rufowej platformy, dzięki której na pełnym morzu można uprawiać sporty wodne (narty, windsurfing).
Kosztowna inwestycja
Kim są szczęśliwi właściciele kabin? Statek ten przeznaczony jest dla osób w średnim i starszym wieku, poszukujących bardzo oryginalnego sposobu spędzania czasu (nie myślę tu o piwie i golonce, ale raczej o szampanie i kawiorze). Właściciele kabin muszą być zamożni.
Aby nabyć pływający apartament, trzeba wydać od 825 tys. do 7295 tys. dolarów, w zależności od rodzaju i powierzchni.
Najtańsze na "The World" są studia (31 mkw. powierzchni, czyli sypialnia z łazienką, WC i balkonem, choć bez kuchni). Najwięcej trzeba zapłacić za apartamenty - mają 301 mkw. powierzchni (trzy sypialnie, dwie łazienki, trzy WC, jadalnia dla dziesięciu osób, kuchnia i ogromny taras, na którym znajduje się jacuzzi).
Wszystko jest już oczywiście umeblowane (w klasycznym stylu i dobrym guście, z dużą ilością mahoniowego drewna, tafli szklanych i tkanin obiciowych), a każdą z łazienek wykończono płytami marmurowymi. Robi to niezwykłe wrażenie, ale nic w tym dziwnego - rzecz jest na najwyższym światowym poziomie superluksusu dostępnym zaledwie dla kilkuset najbardziej uprzywilejowanych.
Administrowanie tą jednostką powierzono amerykańskiemu przedsiębiorstwu Resident Sea z siedzibą w Miami na Florydzie, które trudni się dodatkowo wynajmowaniem niektórych kabin w czasie nieobecności na statku ich właścicieli.
Użyczenie studia (31 mkw. dla dwóch osób wraz z wyżywieniem) kosztuje 1200 dolarów dziennie, bez względu na to, czy statek stoi w porcie, czy płynie. Oczywiście większe kabiny są droższe, jednak ich dostępność jest niewielka. Tylko nieliczni właściciele zgadzają się bowiem na użyczanie swoich pomieszczeń osobom obcym.
Używane i nowe do kupienia
Dziś 14 ze 198 kabin "The World" wystawionych jest na sprzedaż. Na ostatnim zebraniu współwłaścicieli statku skarżono się też na ogromnie szybko rosnące czynsze. Jednak dla osób bardzo zamożnych jest to mniej istotne, gdyż pływająca nieruchomość posiada coś, czego nie można przedstawić w żadnych kategoriach ekonomicznych: urok życia na morzu w doskonałych warunkach i w pięknym otoczeniu.
Warto wspomnieć, że są już naśladowcy "The World". Pływający apartamentowiec niebawem będzie miał konkurentów. Pierwszy z nich, o nazwie "Magellan" i prawie dwukrotnie większej wyporności, ma rozpocząć swój morski żywot za trzy lata. Drugi, jeszcze większy, będzie się nazywać "Orphalese". Jego wejście do eksploatacji planowane jest w 2008 roku. Projekt trzeciego statku - "Murano" - oparty został na modernizacji i przeobrażeniu stosunkowo niewielkiej jednostki już istniejącej. Ma być gotowy w tym roku. Jego twórcy oferują najniższe ceny apartamentów na morzu - rzędu 510 tysięcy dolarów za 22 mkw. powierzchni. Wreszcie czwarty projekt miał być zrealizowany już dwa lata temu, ale będzie gotowy w 2010 r. - chodzi o pływający obiekt znanej sieci Four Seasons, mający wyporność zbliżoną do "The World". Pokoje sprzedawane są osobom lub firmom bardziej zainteresowanym inwestowaniem w przemysł turystyczny niż ich użytkowaniem przez siebie.
MICHEL MUSZYNSKI
Autor wykłada strategię przedsiębiorstw w Executive MBA Francuskiego Instytutu Zarządzania; jest członkiem amerykańskiego stowarzyszenia rejsów pasażerskich Crown & Anchor
no faktycznie... jeżeli zamożni ludzie (za takich należy uznawać nadal w Polsce tych, których stać na rejsy, w dodatku powtarzane, na wycieczkowcach) CHWALĄ się przynaleznością do programu lojalnośiowego armatora wycieczkowców i robią to w tak nieadekwatnych, "nie a propos" okolicznościach to rzeczywiście - śmiechu warte i coś się przypomina o słomie i o butach i o wystawaniu..
a jeżeli robi to (tak dziecinną, ośmieszającą rzecz... uważając jeszcze, ze jest to "kwalifikacja" dla wypowiadania sie fachowo na temat rynku "siódma woda po kisielu" związanego z tym programem lojalnościowym) człowiek z instytucji oferującej kursy MBA, to chyba "tak średnio" to świadczy o tej instytucji i o poziomie (o "kwalifikacjach intelektualnych") ludzi przez nią zatrudnianych...